Przejdź do treści

Poradnik pisania – ćwiczenie 3

Drżyj przed trzecim ćwiczeniem dla aspirujących pisarzy! Oto wyzwanie godne mistrzów pióra. Podołasz mu? Czy polegniesz, jak legiony śmiałków przed Tobą?!

Obsługa ćwiczeń pisarskich jest prosta. Zacznij od przeczytania krótkiej notki, zapisanej kursywą na końcu każdego posta z tej serii. Zastanów się nad przedstawioną sytuacją, pomyśl, jaką historię (lub fragment historii) jesteś w stanie z tego wydobyć. Gdy masz już w głowie obraz, ideę zdatną do zapisania, przelej wszystko na papier (albo na ekran komputera).

Tekst, który stworzysz, nie musi być długi. Wystarczy nawet jeden akapit. Możesz go pomyśleć jako część większej całości (niechby i całej książki Twojego autorstwa!), ale nie musisz tego robić. Może być to zwarta opowieść, taka, co się zgrabnie zaczyna i kończy z puentą. Może to być też wyrwany z kontekstu opis lub dialog.

Pamiętaj: ćwiczenie jest po to, żeby rozruszać mózg, dostarczyć Ci inspiracji i powodu do tworzenia.

A, i jeszcze jedno – Spisek pisarzy ma cały dział, Poradnik pisania, poświęcony temu, jak pisać. Jeśli czujesz, że potrzebujesz dodatkowej pomocy, nie zapomnij przeczytać artykułów, które pojawiły się dotychczas. Nie zapomnij też zapoznać się z innymi ćwiczeniami.

No to jedziemy:

 

Bohater – najbardziej męski mężczyzna w okolicy – staje właśnie przed najstraszliwszym wyzwaniem w swoim życiu. Literalnie. Jest o krok od narobienia w gacie i przystąpienia do spektakularnej ucieczki (akhem… to znaczy, odwrotu na z góry upatrzone pozycje; bohaterskiego odwrotu, żeby nie było). Co wywołuje w nim takie przerażenie? Czy staje naprzeciw pewnej śmierci samotnie, czy ktoś mu towarzyszy? Czy podoła wyzwaniu? Wyobraź sobie tę scenę, wybierz punkt widzenia i odpowiedni ton – po czym napisz krótką opowieść o odwadze (lub braku tejże).

 

Jeżeli chcesz się z kimś podzielić tekstami, które powstały podczas ćwiczeń, zachęcam do wrzucania ich w komentarze pod postem. Jeśli wyszedł Ci dłuższy kawałek, możesz go umieścić na Forum. Z chęcią przeczytam i podzielę się uwagami.

 

Foto: Koshyk / Foter / CC BY 2.0

33 komentarze do “Poradnik pisania – ćwiczenie 3”

  1. Szedł już trzeci dzień, nie zastanawiając się kiedy i czy w ogóle jest szansa, że rzeczywistośc dookoła niego zacznie przybierać inne barwy. Na razie wszystko było szare, przysypane po-wulkanowym popiołem drzewa smutno pochylały gałęzie swoich wysłanników w kierunku ziemi, Tutaj panowała cisza, podsycana jego własnymi krokami. Szedł ramię w ramię z echem. O dziwo jego mózg zaistniała sytuację przyjął jak balsam . Po ostatnich dniach paniki i zgiełku teraz w ten dziwmy sposób nauczył się wypoczywać. Było cicho, szaro i pusto ..Genialne piękno…
    Nagle, w ten niczym niezmącony krajobraz wdarł się terkot maszynowego karabinu. Trrrrrr, trrrr..Z za drzew pojawili się Oni . Czarne maski z oczodołami i wypukłym czołem, z pustym , wypalonym wzrokiem. Ten największy patrzył wprost na niego. . W jego źrenicach były wszystkie jego lęki kilkunastu poprzednich lat. „Musisz zginać za swoje winy…, inaczej świat nigdy nie będzie taki jak dawniej…Chwilę potem , nim zdołał poczuć przejmujący strach oblał się zimnym potem i otworzył oczy. Był sam, nagi leżał na białym prześcieradle którym niedbale przykrył się w nocy.

    1. Mój wewnętrzny korektor krzyczy, gdy to piszę, ale – to jest nawet niezły tekst. 🙂 Oczywiście, z pominięciem przecinków, niepotrzebnych spacji i innych edytorskich potknięć. Gdybym miał pokazywać paluchem, co jest do poprawy, to właśnie to. 😉

      BTW – Onomatopeję („Trr, trr”) można spokojnie zastąpić epitetem. Kiedy to się czyta na głos, efekt jest fajny, ale większość czytelników będzie czytać po cichu. W takich okolicznościach onomatopeje częściej rażą, niż pomagają.

  2. part 1 B’el zadrżał. Oto przed nim stanął najgorszy z możliwych wrogów, świadoma swych zbrodni maszkara o przejmujących spojrzeniach trzech twarzy: złości, wesołości i obojętności, a wszystkich martwych i zawieszonych pod czerwonym kapturem w czarnej pustce. Lisz zaciekawiony bardziej niż zaniepokojony najściem ze strony chłopaka, zrobił krok w stronę środka pokoju. Gdy tylko to zrobił, atmosfera stała się jakby cięższa; aura złowieszczego i przedwiecznego potwora dotarła do szczytu schodów, gdzie zatrzymał się intruz. Na nic zdało się skradanie. Smak życia krążył w powietrzu już od momentu, gdy przestąpił prób zapadającej się bazaltowej wieży. A teraz niewidzialne macki mocy Lisza badały jego umysł, zaś potęga dosłownie wgniatała w podłogę zmęczone ciało. Nagły błysk z nagiego przedramienia wydawał się rozdzierać panujący dookoła mrok. Cienie uciekły w szczeliny popękanych murów i podłogi, poukrywały się w ciężkich woluminach leżących na kamiennym stole rytualnym oraz pod wiekami skrzyń stojących pod ścianami. Potwór zasłonił suchymi dłońmi wnętrze kaptura, zdziwiony tak zjawiskiem jak i swoją reakcją. Kiedy wszystkie cztery kończyny upadł, ujrzał B’ela. Ten, nie czekając na lepszą okazję, skoczył i jednym susem pokonał ponad połowę dzielącego ich dystansu. Resztę drogi pokonał wielki młot, trzymany oburącz korzeń żywodrzewa, zwieńczony skałą rudytrytu. Uderzenie trafiło w tułów trupa, odrzucając go do tyłu, na stertę kości i wysuszonych skór, walających się po lewej stornie stołu. Nagły wrzask stwora zmroziłby krew niejednemu śmiertelnikowi, jednak młode ciało Baerskera dotarło do momentu, gdy naturalne instynkty wzięły górę i blade źrenice zaszły czerwoną mgłą. Mięśnie zawrzały od bitewnego szału i tylko to uratowało ostatniego przedstawiciela swojej rasy od rozszarpania atakiem psychicznym. Normalny cios mógł tylko zmiażdżyć kolejne partie korpusu wiekowego Lisza, stało się jednak tak, że na wpół świadomy B’el zanucił rytualną pieśń, więc tatuaże na rękach ożyły pierwszy raz od kilkunastu lat.

    1. part 2
      Nieukończone, były cieniem potęgi, a mimo to znak Warkocza Więźnia, symbolizowany przez świetlisty łańcuch wspiął się po rękojeści i otoczył nienaturalnie wielką broń, w którą wstąpił duch rysunku prawej dłoni – Behemłot. Tak uzbrojony, zamiast strzaskać ciało jednym, B’el zadał trzy szybkie ciosy niszczące za każdym razem istotę samego Lisza. Pierwszy opadł prostopadle i odrzucił ponownie w tył, oszałamiając prastarą potęgę. Srebrne iskry mające źródło w zamazanym uderzeniu zapaliły suche łachmany i papiery walające się po podłodze. Mdły smród i dym nie docierały do chłopaka, bowiem zdołał zadąć kolejny cios, a wrzask bólu odbił się echem od ścian i dodał ostatniemu ciosowi zwiększonego impetu, od którego zadrżała posadzka. Wzniesiona broń opadała jeszcze kilka razy, jednak magia plemienna wygasła. Nogi załamały się pod młodzieńcem. Dysząc, załkał, ponieważ strach pchnął go do ataku a nie ucieczki. – Ojcze… szepnął. Gdy podniósł głowę, przed sobą widział stertę strzaskanych kości, należących do różnych istot. Po maskach nie było śladu, ale też nie wyczuwał potęgi, która oszołomiła go i skłoniła naturalne instynkty do wzięcia górę nad rozsądkiem. Bał się, żałował, ale i cieszył się z powodu zwycięstwa. – Udało się. Głos był słaby, przebijały się w nim radość i ogromne znużenie. Próbował wstać, ale nie zdołał, opadając na tyłek. Kurz z kamiennej podłogi wzbił się w powietrze, a niewielkie ogniska dogasały. W słabym poblasku pochodni i dzięki infrawizji widział, jak trup Lisza, zapada się. Rozszedł się zapach otwartego grobowca. Nagły podmuch zimnego powietrza owionął chłopaka, zabierając oddech i dając w zamian obietnicę… – To jeszcze nie koniec… Wypełnione przed chwilą adrenaliną serce B’ela zamarło. Jednak wpatrzony w ciemność wzrok wyrażał ogromną zaciętość i nieugiętość. Zacisnął szczękę, obiecując sobie, że następnym razem, będzie gotowy. Póki co jednak, ma wieżę do splądrowania i to dodało mu otuchy, ponieważ oprócz walki, kochał zaspokajać własną ciekawość i żądzę przygód. Podpierając się młotem, wstał i obejrzał jednolite na pierwszy rzut oka mury. Czuł, że za nimi kryją się tajemnice. Za nimi i za wysokimi ścianami doliny, z której odchodzi już niedługo. Ku nowym przygodom. [Gra V Er]

  3. Zdrapywał mimowolnie etykietkę z wilotnej butelki. Ławka przed sklepem była pusta; urzędujący na niej codziennie podpici emeryci poszli już do domów, do swoich czułych żon, dorosłych dzieci i wykrochmalonych pościeli. Adam siedział więc samotnie, wyciągając przed siebie bose stopy, podpierając opadającą głowę o framugę drzwi. Słońce już dawno zaszło, pozostawiając po sobie tylko cienką, jasną linię, namalowaną na kancie odległego horyzontu. Wieczór był ciepły; w wysokich trawach grały świerszcze, rosnący obok sklepu kwitnący czarny bez szumiał lekko, poruszany delikatnym wiatrem ze wschodu, rozsiewając oszałamiający zapach po całej okolicy. Zza zakrętu wytoczył się Jojo, jadący na starym składaku; rower skrzypiał cicho, brnąc cierpliwie przez rozstępujący się przed przednim kołem żwir, którym wysypane było pobocze drogi. Jojo podniósł rękę, witając Adama niemym gestem, i zniknął za kolejnym zakrętem. Znowu zapadła cisza. Adam zamknął oczy, drapiąc się lekko po nodze. Nie musiał wracać do domu, żona już dawno poddała się w walce o jego wolny czas. Dzieciaki pewnie już spały, więc na wieczorne mówienie „dobranoc” i tak był spóźniony. Przekręcił się nieco na niewygodnej ławce. Horyzont ściemniał już całkowicie; na czystym, czarnym niebie świeciły jedynie srebrne punkciki gwiazd.
    Gdy Adam się obudził, noc była smolista. Niebo zasnute były ciemnymi chmurami, przesłaniającymi księżyc i gwiazdy. Adam wyciągnął z kieszeni telefon i zaświecił ekran, podnosząc się z ławki. Niebieski blask padł na stojącego przed nim mężczyznę. Adam opadł z powrotem na ławkę, otwierając usta w niemym krzyku. Telefon zgasł. Zaraz potem ciemne ramiona objęły szyję Adama, a zwinne dłonie wślizgnęły się za jego kołnierz. Adam zamarł ze strachu. Chwilę później nieznajomy mężczyzna cofnął się krok w tył, kryjąc w nieprzeniknionej ciemności.
    Ranek zastał Adama leżącego na ławce, trzymającego się obiema dłońmi za kark. Pod zaciśniętymi mocno palcami widniała mała, krwawiąca lekko ranka.
    Następnego lata ławka przed sklepem stała pusta. Bez zdziczał, a porzucony w rowie składak kompletnie zardzewiał. Zaraza zabiła wszystkie kobiety i połowę mężczyzn, reszta mieszkańców uciekła z wioski.
    Z HIVem nie ma żartów.

    1. Akapicik powstał tak szybko, że nawet nie zdążyłam przed wyjściem okrasić go metatekstem:) Więc nadrabiam.
      Po pierwsze – świetny pomysł z tym poradnikiem pisarza, będę na pewno zaglądać tutaj często i czekać na nowe wpisy. Po drugie – widziałam, że Szanowny Autor komentuje większość wpisów, co bardzo mi imponuje; wiem, jak czasochłonne jest prowadzenie bloga, a podejmowanie dyskusji to kolejne trudne zadanie. Brawo:)
      Pozdrawiam

    2. Językowo bardzo dobry tekst, zwłaszcza podoba mi się, gdy pokazujesz zwykły świat bohatera. To zdecydowanie najlepszy fragment. Dla odmiany, nie bardzo rozumiem roli tajemniczego zabójcy – i zupełnie nie chwytam zakończenia…

      Jeśli zabójcą jest jakiś duch (personifikacja HIV?), zmora lub śmierć uosobiona, warto nakierować na to czytelnika, albo bardziej szczegółowym opisem, gdzie zasugerujesz, że ta persona nie jest człowiekiem, albo – odwołując się do mitologii towarzyszącej śmierci. Na przykład, bohaterowi mogłoby literalnie stanąć życie przed oczyma; spojrzałby na nie raz jeszcze, z dystansu, i pożałował głupich decyzji (choćby tego, że nie wrócił wieczorem do domu).

      Jeśli zabójca to człowiek, też warto go opisać i w tym opisie zasugerować jego motywację. Być może to osobiste? Być może bohater zna napastnika i wie, że zaraz spotka go słuszna zemsta? Tak czy siak, w obecnej formie pozostawiasz tak dużo w domyśle, że czytelnik będzie się domyślać wszystkiego, tylko nie tego, o co Ci chodziło.

  4. Najpierw komplementy – naprawdę świetny blog. A szczególnie właśnie ta część pod tytułem „Poradnik pisania”. A co do samego ćwiczenia to, najpierw przyszły mi do głowy smoki, etc. Ale później pomyślałem „a czego ja się boję?” A wiadomo, że mężczyźni czasami drżą przed sytuacjami, które, szczególnie z perspektywy kobiet, o czym moja przyjaciółka nie omieszka mi zawsze przypominać, są niezwykle prozaiczne. Albo przynajmniej takimi, które powinny wywoływać całkiem inne emocje. Ale do rzeczy.

    Drzwi. Te zwykłe drzwi. Dlaczego tak się ich bał? Czyżby czekał za nimi jakiś wróg? Czyżby, przekraczając próg, miał przeżyć piekło? Nie. Wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że za tymi drzwiami czekał go raj. A jednak się bał. Mówiąc wprost – srał w gacie.
    Był przygotowany. Miał ze sobą odpowiednie artefakty. Znał zaklęcia. A co jeśli nie podziałają? W końcu to, co kryje się za drzwiami jest nieprzewidywalne. Ale przecież się nie podda. Nie narazi się na śmiech i drwiny kompanów. Zresztą, to nie może być przecież takie straszne. Uda się. Musi.
    Marcin wziął się w garść. Wyciągną kwiaty zza pleców. Zadzwonił. Usłyszał kroki. Serce zabiło mu szybciej. Po chwili drzwi się otworzyły.
    – Cześć Marika – powiedział z uśmiechem ale i lekkim zdenerwowaniem.
    – Cześć! Wejdź – odpowiedziała dziewczyna wykonując zapraszający gest.

    1. Heh, niezłe. 🙂 Szkoda, że jednak nie wprowadzę lajków w komentarzach (z wielu różnych powodów), bo bym ten tekst polajkował.

  5. No, w końcu wolny, spokojny wieczór by nadrobić zadania :).

    – Jesteś pewna, ze on jest wykarmiony?
    Dobiegło go tylko krótkie parsknięcie z lewej.
    Tia na lekko ugiętych nogach balansowała przenosząc ciężar z jednej strony ciała na drugą. Powoli obracała nadgarstkami, których powolny ruch budził błyskające ostrza. Dostał takim „promyczkiem śmierci” po oczach kiedy na nią spojrzał. Wyszczerzyła zęby w pełnym szkorbutu uśmiechu.
    – To zależy co masz na myśli, Bo.
    Pokład poruszał się delikatnie pod ich stopami. Pogoda był piękna, smród okrutny, a cisza morska boleśnie kłuła w resztki nadziei.
    – Jak to?
    Ugięły się pod nim kolana, i nie działo się tak za sprawą zgrabnego balansowania. Przeniósł spojrzenie na ubranego w łachmany potężnego mężczyznę, który zbliżał się do nich zaciskając i rozluźniając pięści. Miał otwarte usta i błędne spojrzenie, które nie pozostawiało złudzeń co do poziomu jego inteligencji. Wziął go na pokład do cięższych robót, był posłuszny niczym wół. Dopóki nie był głodny.
    Bo przełknął ślinę głośno i z nadzieją wpatrywał się w kilku jego kamratów i podwładnych, którzy zajmowali ocienione pozycje za plecami olbrzyma.
    – Hej! Beczkę rumu każdemu, kto…
    – Wal się.
    Po pokładzie popłynął szyderczy śmiech.
    Taki sam usłyszał za sobą.
    Tia jednak nadal obracała ostrzem wodząc spojrzeniem od wielkoluda do niego.
    Zaczął się bać. Bardzo. Wnętrzności obróciły mu się co najmniej dwukrotnie, co i tak było średnio bolesne z powodu pustego żołądka. Jęknął cicho.
    – Tia?
    Obdarta, umorusana dziewczyna wzruszyła ramionami.
    – Głodny to on nie jest, ale z całej prawie załogi już dawno zrobił panienki.
    Bo spojrzał po sparszywiałych gębach kryjących się w cieniu mostka. Szczerzyli się do niego obleśnie.

  6. Godziny ciągnęły się nieubłaganie niczym wypluta guma. Im więcej siedziałem z nią, tym gorzej się czułem. Spojrzałem w sufit odetchnąłem. I jeszcze raz, i jeszcze raz. Moje zimne ręce drżały, a twarz wykrzywiały niekontrolowane grymasy. Miałem ochotę uciec. Cholera. Poszedłem się napić. Upuściłem kubek. Cholera. Zacząłem ze sobą rozmawiać. -Wszystko jest dobrze!, cudownie, cholera uroczo wprost!, a najfajniej, że to tylko Twoja wina idioto!
    Wytarłem wodę i wróciłem do niej. Serce waliło mi głośniej niż tykające wskazówki zegara. To czekanie było straszniejsze od stresu przed tym. Wcześniej się tak nie bałem.Teraz w moim brzuchu siedzi jakiś robal, bo motyle już pouciekały. Byłem taki pewny siebie, a teraz trzęsą mi się kolana. CHOLERA, niech oni wreszcie stamtąd wylezą!!!. Wciąż gotowałem się i zamarzałem, podczas gdy ona stała obok. Piękna, klasyczna niewzruszona. Moja… – Oo! Pan wiolonczelista!, och tak bardzo mi się pan podobał!, był pan najlepszy, po prostu najlepszy!. – nie wiadomo kiedy drzwi huknęły,a siwa profesorka już rozpływała się przede mną w zachwytach, podczas gdy ona wciąż tam stała. Uśmiechnięta.

    Akurat dziś miałam egzamin z fortepianu i najadłam się sporo strachu ^-^, mam nadzieje, że jakoś to bazgrolenie wyszło, bardzo lubię tu wpadać i coś na-po-wy-myślać. Pana ćwiczenia robią się coraz ciekawsze!

  7. To, co zobaczył było gorsze od najgorszych koszmarów jakie mogły się przyśnić komukolwiek.
    To, co zobaczył nie miało kształtu. Ani koloru. Nie było też jednak bezbarwne.
    To, co zobaczył nie było nawet prawdziwe.
    To, co zobaczył powinni widzieć tylko martwi.
    Czy był martwy?
    Przecież stał tam, myślał. Bał się, serce było w ruchu, pocił się.
    Musiał żyć.
    Czemu więc to widział?
    Czy to kara? Ale za co? Niczym nigdy nikomu nie zawinił. Był dobrym człowiekiem. A nawet jeśli, to z pewnością nie zasługiwał na taką karę.
    Czy kiedykolwiek ktoś widział to co on? Czy ktoś przeżył takie spotkanie? Czy on przeżyje?
    Czemu on tu w ogóle stał? Nic go nie trzymało. Prócz strachu.
    Może to, co widział, to właśnie strach. Śmierć przecież wygląda inaczej, wszyscy to wiedzą.
    Nie ma kształtu, ani koloru… Zatem to…
    Nicość.

    Wiem, że nie do końca o to chodziło, ale kiedy tylko przeczytałem temat, od razu zamarzyło mi się coś w stylu Lovecrafta. Musiałem 🙂

  8. – Jestem tchórzem- powiedział, kiedy jego ciężkie ciało poddawało się grawitacji.
    Ściana, o którą się opierał zdawała się go powstrzymywać, jakby za wszelką cenę chcąc go złapać klamkami drzwi i uchwytami szafek. Ale nie mogła. Może gdyby kilka chwil wcześniej powiedział więcej, alb wyciął kilka niepotrzebnych słów. „Nie jestem ci potrzebna” mówiła. ” Nie kochamy się tak samo” mówiła. A on stał, jak gdyby to nie działo się na prawdę. Powinien znaleźć słowa. Powinien umieć ją zatrzymać. Jeśli ktoś mówi ci, że cie kocha, potrzebuje i nie wyobraża sobie chwili swojego życia bez ciebie, powinieneś wziąć jej rękę w swoją dłoń i trzymać, dopóki tego nie poczuje, dopóki w twoich oczach nie zobaczy tego, czego pragnie.
    Jego oczy pokazywały bezsilność.
    W całym zamieszaniu nie chodziło o niekochanie. Chodziło o potrzebowanie. Żeby nie dopuścić do siebie za bardzo. Granica była ściśle ustalona. Jesteśmy razem, tworzymy coś pięknego, ale wchodzimy w swoje głowy. Ona tego chciała, chciała rozerwać go na strzępy, wyrwać bezbronne serce i poczuć to wszystko, co chował tak głęboko. Bronił się. To była samoobrona. Musiał ją puścić, żeby przetrwać.Czuł się jednak jak bezbronny, mały wilk, który tak strasznie bał się schować kły przed zwykłym królikiem, że zanim się zorientował, ten zniknął.
    Teraz został sam. Zgasło światło i pozostał dziwny lęk, że królik już nigdy nie wróci.

  9. Zacznijmy od onomatopei, aby udowodnić, że odpowiednio dobrana, będzie pasować:

    ,,Kap, kap” krople wody z nieszczelnej rury spadały na podłogę. Justin Bieber schował się za starą szafą z wybitym lustrem. Wątła żarówka oświetlała wnętrze piwnicy nie bardziej, niż słaba muzyka jednego wykonawcy może zniszczyć całą sztukę. Justin podkurczył wydepilowane nóżki, kiedy morderca się zatrzymał.
    O nie! Co ze mną będzie!? – Cały dygotał i obgryzał różowe paznokcie.
    Zza szpary między szufladami Justin widział tęgiego mężczyznę w kominiarce; ten stał i nasłuchiwał – czuł obecność swojej ofiary. Justin zamarł w bezruchu – tak bardzo pragnął znaleźć się teraz w jakimś bezpiecznym miejscu, otoczony przyjaciółmi i nadpobudliwymi nastolatkami. Tymczasem zamknięty w ciemnej piwnicy musiał walczyć o życie.
    Morderca ze złością kopnął stojące przed nim krzesło.
    – Szlag! Znowu mi zwiał! To trzeci raz w tym tygodniu!
    Justin zakrył uszy rękami i cicho pisnął. Morderca obrócił się w jego stronę. Pomieszczenie wypełnił dźwięk kroków osoby w ciężkich butach. Morderca złapał szafę od boku i jednym szarpnięciem przewrócił ją, odsłaniając przepoconego Justina w stroju baletnicy.
    – To koniec, nie będzie już Baybe, baybe.
    Bieber naraz podskoczył, zrobił salto do tyłu, wylądował na kufrze i pokazał mordercy fucka. Mężczyzna warknął i zaszarżował przed siebie, lecz poślizgnął się na kałuży. Justin w tym czasie w długich podskokach dopadł do schodów i wybiegł na zewnątrz.
    Skąd tu woda? pomyślał morderca. Zadarł głowę do góry i zauważył nieszczelną rurę. ,,Kap, kap” wypełniło pustą piwnicę.

    Jest to oczywiście czysta groza, trochę jednak sparodiowana przez obecność źle dobranego POV’a (Point Of View, tak na nich mówię [Postać, niekoniecznie główna, której oczami czytelnik w [b]danym[/b] momencie widzi rzeczywistość książki). Oczywiście przepraszam, jeżeli kogoś uraziłem, powołując się na realną postać, ale taka jest sztuka – w ofiarach nie przebiera, szczególnie,jeżeli zdaniem autora zasłużyli na satyrę.

  10. „Odwagi” – pomyślał – „Odwagi, to nie jest takie straszne”.
    Popatrzył na swoje dłonie, które trzęsły się okropnie, jakby miał wysoką gorączkę. A może nawet ją miał? Przyłożył dłoń do czoła, ale nic nie poczuł. Zaczął oddychać głęboko i odliczać do dziesięciu. Nic to nie dawało zaczął więc panikować. „A może lepiej będzie zawrócić?”. Ta myśl po raz pierwszy pojawiła się w jego głowie. Parę godzin temu nawet by jej nie wziął pod uwagę, uważałby, że nie jest godna mężczyzny, ale teraz zabrzmiała bardzo rozsądnie. I bardzo mądrze. Zanim jednak postanowił zrobić cokolwiek, drzwi otworzyły się i stanęła w nich krępa służąca.
    – Pan John? – powiedziała otwierając z zaskoczenia oczy – A co pan tu robi?
    Wystarczyło parę sekund i mężczyzna zdążył się opanować. Nie będzie trząsł się ze strachu przed tą kobietą.
    – Przyszedłem oświadczyć się panience Mary. A teraz proszę mnie wpuścić.
    Służąca ciągle mając na twarzy ten sam wyraz zaskoczenia, przesunęła się w bok i wpuściła pana Johna do środka. Widząc bogactwo wnętrza mężczyzna znowu się zawahał. Wszystko było możliwe, nawet to, że Mary Carrington, jedna z najpiękniejszych dam jakie znał, mu odmówi. Wydawało mu się co prawda, że okazywała mu pewne względy, ale przecież mógł się mylić. Nikt nie jest nieomylny prawda? Czuł, że gdyby nie stała za nim służąca wybiegłby stąd jak najszybciej. Zamiast tego wszedł głębiej do środka i skierował się prosto do salonu. Ojciec Mary wiedział o tym przedsięwzięciu i wyraził na nie zgodę, ale tak naprawdę wszystko zależało od Mary. Poczuł, że znowu trzęsą mu się dłonie.
    Siedziała na fotelu czytając książkę. Nie dał rady nawet przeczytać tytułu, tak był wpatrzony w swoją ukochaną. Czy nie wyglądała wspaniale w tej błękitnej sukni i ze swoimi kruczymi lokami wiszącymi naokoło jej twarzy? A jaką miała smukłą szyję! Nie był jej godny, był już tego pewny i zrobił krok w tył. W tym momencie Mary Carrington podniosła oczy i napotkała jego wzrok.
    Teraz było już za późno by się wycofać. Mógł tylko wejść i się oświadczyć, bał się zresztą, by nie zauważyła, że właśnie gotów był uciec. Nie próbował nawet opanować drżenia rąk, przeskoczył tylko pokój w paru szybkim krokach i niemalże rzucając się panience do kolan, wyszeptał:
    – Ach, panno Carrington, czy wyjdzie pani za mnie?
    Przez chwilę panna Mary spoglądała prosto w jego oczy z dziecięcym zdziwieniem, które jednak przerodziło się w zachwyt i powiedziała:
    – Tak.

  11. Bałem się od zawsze. Czy mój fragment wierszyka wypadnie tak dobrze jak ten Tomka? Czy Karolina będzie ze mną jak dowie się, że pocałowałem jej siostrę? Czy Magda zorientuje się, że mam na sobie dwie inne skarpetki? Czy, czy, czy.. Jednak to co dzieje się teraz naprawdę mnie przeraża. Mam ochotę uciec, pocę się bardziej niż przed pierwszym oblaniem kursu na prawo jazdy i trzęsą mi się dłonie, ale nie mam wyboru.
    – Kasiu, córeczko, musimy porozmawiać z mamą o naszej tajemnicy – powiedziałem i zacisnąłem dłoń, żeby nie widziała jak trzęsą mi się ręce.
    – Tato, uspokój się, mama zrozumie, ma już 42 lata i myślę, że nie powinniśmy dłużej tego przed nią ukrywać.
    Znowu miałem wątpliwości; może nie powinniśmy jej tego mówić? Już miałem się z tego wycofywać, ale naglę do pokoju weszła moja żona.
    – Mamo, Mamusiu, Mameńko, musimy z Tobą porozmawiać, Tato i ja – powiedziała Kasia.
    Już nie było odwrotu, było na to za późno. Głęboki oddech, byle spokojnie. Córka zobaczyła moje wątpliwości i sama zaczęła mówić.
    – Mamo, tak naprawdę nie jestem Twoim dzieckiem, tak naprawdę jestem adoptowana, przygarnęliście mnie kiedy byłam małym dzieckiem i czekałam tylko na właściwy moment, żeby Ci o tym powiedzieć. – powiedziała to w bardzo dojrzały sposób i widziałem, że tylko resztkami sił utrzymuje swój wzrok w górze.. tak bardzo boję się jak żona to zniesie.

  12. Przyprowadziła mnie tutaj siła woli, bo nogi nie były w stanie. Nic dziwnego, nie spałam od dwóch dni. Wnikałam w każde wspomnienie i uświadomiłam sobie, że moje serce przez prawie 4 lata powoli dojrzewało do decyzji, którą odważyłam się wczoraj podjąć i ubrać w słowa. Teraz, gdy każdy krok odbija się echem w mojej głowie, słabnę.
    Zaczęło się niewinnie… pamiętasz? Gdy byliśmy sobie zupełnie obcy zdarzyło się, że obok mnie stała torba, która należała do Ciebie; wychyliłeś się, by ją chwycić, a zamiast tego złapałeś moją wyciągniętą rękę. Twoje zmieszanie, mój wstyd; tym wstydem mieliśmy być naznaczeni zawsze. Bo to nieetyczne. Nie na miejscu. Bo w ten sposób krzywdzi się innych ludzi.
    W chwili, gdy byłam zamknięta, Ty bezwstydnie mnie odsłaniałeś; byłeś, gdy cierpiałam i nie miałam nikogo przy swoim boku. Jednak… nigdy nie miałam odwagi zadać Ci tego pytania. Czy Ty mnie, Najdroższy, kochałeś?
    Wiesz, bo ja Ciebie bardzo. I nadal kocham, mimo tego, że nie ma mnie w Twojej codzienności. Za dużo podróżujesz i nawet, gdy już wracasz to nie do mnie.
    Najbardziej boli mnie to, że nigdy nie będzie nam dane spróbować. Widzisz, nie mamy nawet szansy na to, by móc się przekonać, czy potajemne spotkania, wymykanie się o 4 nad ranem, upijanie w samotności, czy to wszystko ma sens. Ja już nie mam siły, Kochany, na to, by iść dalej jednocześnie z Tobą i obok Ciebie. Obok Twojej żony i dzieci oraz większego o 16 lat bagażu. Nadal jednak jedyną rzeczą jakiej pragnę jest złapać Cię za rękę i pozwolić znów się porwać.
    Jesteś mężczyzną, przez którego szczęście mnie onieśmiela i zawstydza. Twój dotyk uderza mi do głowy, zapach tańczy we mnie. Do czasu, gdy nie odjeżdżasz w swoją stronę, zostawiając po sobie winę i strach i poniżenie.
    Przepraszam Cię, że płaczę, ja…
    – M. Musimy porozmawiać – szepczę.

  13. Wciągnął powietrze. Czuł, jak jego płuca napełniają się niczym balony, do granic możliwości. Odetchnął. Wiatr powoli wylatywał z jego nozdrzy. Płuca malały, aż upodobniły się do dwóch małych, suszonych śliwek. Mięśnie wcale się nie rozluźniły. Każdy z nich napiął się, jakby wbijano w niego tysiąc igieł.
    Oddychaj frajerze! Nie ma się czego bać – pomyślał. Spojrzał na okno. Zielone drzewa, kwitnące krzaki i bawiące się dzieci, iście sielankowy obraz. Niezbyt pasujący do grozy chwili. Odwrócił wzrok. Szare meble, białe ściany, podłoga i fotele. Nie uspokoiło go to. Zawiesił wzrok na jedynej kolorowej rzeczy w pokoju. Obraz był chyba abstrakcją, choć kto wie, co siedzi artystom w głowie? Na płótnie panował chaos – jakieś kolorowe paćki, kilka niebieskich, zielonych i pomarańczowych bazgrołów. Karol zastanawiał się, co miałoby to przedstawiać.
    Pomarańcze opanowały już Mars, a gruszki nacierały na Ziemię. Krowa w zielonych sweterku tańczyła kankana. Po długich i głębokich rozmyślaniach doszedł do takich wniosków. Dopiero teraz zrozumiał geniusz dzieła.
    Kątem oka zauważył ruch w pomieszczeniu. Odwrócił się szybko. Jakaś kobieta grzebała w szufladzie. Zalał go zimny pot. Co teraz! Przecież nie wybiegnę! Karol, matole, wyciskasz 120 na klatę, a boisz się baby, która waży najwyżej 60. Ta myśl go nie pocieszyła. Sam się oszukiwał, wiedział, czego się obawia. Zesztywniał i czekał na rozwój wypadków.
    – Jest pan gotowy? – spytała brunetka. Miała nie więcej niż 30 lat. Karol był zbyt przerażony by się odezwać. Przytaknął głową i zamknął oczy.
    Rozpoczęło się pobieranie krwi.

  14. A więc, tak to widzę:

    Darek od piętnastego roku życia uwielbiał chodzić na siłownię. I dzięki wielu godzinom spędzonym na ćwiczeniach, wyciskaniu sztangi i kształtowaniu sylwetki zawdzięczał swój muskularny wygląd. Szeroką klatę napinającą do granic możliwości guziki w koszuli, sprawiające wrażenie jakby miały zaraz wystrzelić. Bicepsy wielgachne jak dwa dorodne arbuzy, na widok których nogi same uginały się pod kobietami. Byczek bez karku, nie zapominał również o Dniu Nóg, by nie wyglądać jak prawdziwa pizda. Zmiana zaszła również na podłożu psychologicznym. Wystarczył rok na siłowni, z wymoczka oddającego drobniaki na śniadanie zmienił się, w już nie tak potulnego skurczybyka. Strach zanikł, a w jego miejsce pojawiła się pewność siebie, rosnąca za każdym razem gdy obijał mordę dawnym prześladowcom.
    I tak lata mijały, by w ostateczności, Pan Dar jak teraz na niego wołali, stał się groźnym królem podziemi, posiadającym niezliczoną ilość burdeli, kasyn i wytwórni narkotyków. Terrorem i siłą kierował gangiem, a gdy ktoś zalazł mu za skórę, osobiście zajmował się delikwentem łamiąc mu po kolei wszystkie kości. Chodziły nawet pogłoski, że osobiście zajął się głową kierującą chińską triadą, przebijając się wcześniej przez niezliczone rzesze ochroniarzy. Przepakowany testosteronem przestał się bać niemalże czegokolwiek, a towarzysze darzyli go ogromnym szacunkiem i respektem. A może kierował nimi zwyczajny strach. Dlatego też nie rozumieli co się dzieje kiedy Pan Dar, wskoczył na owalny stół, trzęsąc się jak osika i wrzeszcząc „Mysz!”.

  15. Musiał się przyznać. Przed samym sobą. Nie będzie nikogo oszukiwać, ze to nie prawda, bo bał się jak cholera. On. Braian Oaeklay był tak przerażony jak nigdy w swoim krótkim życiu.
    Szybka decyzja. Tak miało być. Jednak Braian stał jak sparaliżowany, podczas gdy kilka metrów dalej masakrowano ciało jego dziewczyny. Ona jest niewinna! Nic nie zrobiła, zostawcie ja w spokoju! Z jego głosy nie dobył sie jednak żaden dźwięk. Czuł, że jego stopy zapadły się w ziemię. Nie czuł ich. Czuł strach i chciał uciekać, ale nagie ciało Catlin pozbawiało go funkcji życiowych.
    Krzyczała. Bała się. Może bardziej niż on. Nigdy mu nie wybaczy, że stał tak i patrzył, jak dwóch mężczyzn na zmianę gwałci ją i przypala papierosem. Wierzyła, ze Braian jest nieustraszony. Nie jest przecież tchórzem, jak jego koledzy. Nie ucieknie. Nie zostawi jej na pastwę tych opryszków.
    Rusz się kretynie! Wiedział, że jest największą szumowiną w tym mieście i mógłby sprzedać Catlin za kasę na proszki. Ona też to wiedziała. Jednak ufała mu. Czemu?
    Nagle poczuł, że mięśnie łydki zaczęły reagować na impulsy przesyłane z mózgu. Uniósł nogę, po czym upuścił ją na podłogę pół metra dalej. Druga noga. I znów pół metra. Jego szczupłe ciało kołysało się wraz z coraz szybszym krokiem. Wyciągnął ramiona, żeby chwycić jednego z gwałcicieli za szyję.
    Pragnął jego śmierci. Chciał sprawić mu ból. Przyjemność sprawiał mu widok ust, które otwierały się i zamykały, łapczywie łapiąc powietrze, niczym ryba wyrzucona na brzeg. Oczy prawie wyszły z orbit. Mężczyzna konał. Jeszcze tylko kilka sekund.
    Nieznośny ból, który rozchodził się po całej lewej nodze Braian oderwał go od tej przyjemności. Zgiął kolano pod wpływem uderzenie drugiego z mężczyzn. Upadł na ziemię. Kątem oka zobaczył Catlin. Była już przy drzwiach. Nie mógł pozwolić, żeby ten kutas ją dogonił. Wstał i zamaszystym ruchem uderzył leżącego wciąż na podłodze, podduszonego mężczyznę. Drugi doganiał Catlin.
    Chwycił stojący nieopodal łom. Zamachnął się. Facet puścił Catlin, a ta wybiegła z pokoju. Braian rzucił ostanie spojrzenie na celę swoje dziewczyny. Żaden z mężczyzn się nie ruszał. Oboje byli zalani krwią.

  16. Jestem potężny – ta myśl wdawała się uzasadniona nie przez to że był górą mięśni, a dlatego że wysłano przeciwko niemu to.
    Wcześniej jeszcze nigdy nie przegrał żadnej walki, lecz kiedy zobaczył tę bestię pomyślał że może się lada chwila zmienić.
    Stał samotnie na zielonej łące. Otaczał ją las. Był daleko, jednak Mir wiedział że posiadacz lśniących czerwienią oczu, wielkich srebrzystych kłów i cielsku stworzonym z pustego nocnego nieba będzie wstanie go zaskoczyć, jeśli tylko zechce. W tym czymś było coś sprawiało że każdy by zadrżał… jak nogi Mira. Coś co sprawiało że zaczynasz się martwić nie tylko swoje ciało, śmierć, ale także o to co stanie się z tobą później.
    Chciał odwrócić się plecami do słońca – jeśli to stworzenie zaatakuje go od tyłu może przed sobą zobaczy jego cień. Nogi jednak odmawiały mu posłuszeństwa.
    – Cholera! – wbił w udo swój sztylet.
    Ostrze zabiło paraliż, zastępując go bólem. Cieknąca po nodze krew mówiła mu, że jego śmierć jest tylko kwestią czasu.
    Obrócił się tak planował. – Przynajmniej moje nogi się nie trzęsą – Teraz robiły to jego ręce. Przez chwilę chciał dźgnąć się w ramię, ale zdał sobie sprawę, że jeśli tak to miało wyglądać wkrótce skończy jak sito. Dłonie i nogi nadal go słuchały, to powinno mu wystarczyć.
    Z lasu dobiegł go wrzask, połączenie ryku niedźwiedzia z wyciem wilka.
    Na przekór swoim złym przeczuciom sięgnął za plecy po miecz. Jego odwaga nigdy nie była niczym wielkim. Kiedy przychodziło co do czego, starał się nie myśleć, a działać. Co mógł zrobić gdy nie widział przeciwnika, a los chciał że dostrzegł tego potwora kątem oka.
    Uciekać… pójdę do miasta i urządzimy polowanie, król nadal ma wobec mnie dług.
    Był już gotowy to zrobić. Musiał tylko przypomnieć sobie dwie rzeczy: w którą stronę iść i to gdzie wcześniej zaczaił się stwór. Ten robiąc mu na złość właśnie wyszedł z lasu, naprzeciwko niego. Wielka czworonożna masa lśniąca od srebrzystych kłów, szponów oraz czerwonych oczu, jej czarne najeżone futro przypomniało kolce… lśniąca. Ocknął się już biegnąc w jego kierunku. Nie zawahał, już nie myślał. Strach przebijał się przez barierę jego podświadomości. Ta jednak była zbyt silna. W końcu ostatnie zdanie, które pojawiło się w jego umyśle brzmiało: słońce razi go w oczy, mam szansę!
    Mieniące się srebrem szpony na łapie zbliżały się doń z zatrważającą szybkością. Jak się spodziewał atak nie był celny, jedynie trząsną ziemią za nim. Kiedy znalazł się wystarczająco blisko podskoczył i wielkim mieczem ciął stwora przez szyje. Upadł zaraz pod nim, a ilość krwi która na niego wytrysła potwierdziła wcześniej nie pewną myśl sukcesu. Właśnie przez hektolitry czerwonej mazi, nie zauważył bezwładnie spadającej na niego łapy. Kiedy zdał sobie z tego sprawy był już przekuty jednym z pazurów.
    Leżał w kałuży krwi, swojej i bestii. Przygwożdżony do ziemi przez wielki szpon. Reszta stwora upadła obok, nie miażdżąc jego ciała. Szybko przestał krwawić, a jego żywot się zakończył. W swoim ostatnim życzeniu zmusił Mira, by obserwował jego przerażające truchło, aż do śmierci.
    Ciekawe czy on też widział we mnie taką przerażającą bestie? Ha, i czego jeszcze…

  17. Marcus popatrzył na swoje mięśnie. To był jeden wielki paradoks. Tyle czasu spędził na siłowni, a teraz na niewiele się zdają. Wyciągnął palec w stronę domofonu. Już miał przycisnąć guzik domofonu, ale zrezygnował. Czekał na tą randkę od podstawówki. Kiedyś nie miał u Laury szans. Był brzydkim, nieśmiałym kujonem. Ciężko pracował nad sobą. Teraz był najbardziej męskim mężczyzną w okolicy. Chłopak ponownie uniósł rękę. W głowie kłębiły mu się najgorsze myśli. Co będzie jeśli go wyśmieje? Co jeżeli pomylił numer i zadzwoni do jakiegoś starego, grubego faceta? Był przerażony. Olśniewający wygląd wcale nie dodawał odwagi. Do drzwi podeszła stara kobieta.
    -Wchodzi pan czy nie?- mruknęła zirytowana
    Marcus zauważył, że właśnie tarasuje drzwi. Odsunął się speszony, żeby staruszka mogła przejść. Ta obdarzyła go gardzącym spojrzeniem i mruknęła coś o niedorozwiniętej młodzieży. Chłopak spojrzał na zegarek. Był spóźniony.
    -Co się może stać?- pomyślał i nacisnął dzwonek

  18. Jacek nie miał żadnych problemów ze ściąganiem haraczy od dzieciaków w swojej podstawówce. Jako że kiblował trzeci rok, był największym i najsilniejszym szóstoklasistą. Osiągając nieprawdopodobne wręcz zyski na tym polu przy w zasadzie zerowym wysiłku, ani myślał, by kiedykolwiek z tego rezygnować.

    Aż do tego dnia. Kiedy przy wejściu do szkoły złapał jednego dwóch czwartoklasistów i zażądał tradycyjnie po pięć złotych za wejście, chłopcy zamiast pokornie sięgnąć do kieszeni gwizdnęli przeciągle. Jacek zastanawiał się przez chwilę co się dzieje, gdyż taka sytuacja zdarzyła mu się po raz pierwszy. Nim jednak jakaś sensowna myśl pojawiła się w jego głowie, zza murku wyszedł jakiś menel, zapewne jeden z tych, którzy popijali jabole pod znajdującym się niedaleko monopolem.

    Jacek zdziwił się trochę jego obecnością tutaj, ale zaraz też wrócił do swoich spraw. Obrócił się w stronę swoich ofiar i już miał ponowić żądanie, gdy poczuł mocny ucisk pod pachami, a zaraz potem podniósł się do góry i uderzył plecami do ściany. Zlał go zimny pot, a szybki rzut oka na młodszych chłopców i ich roześmiane twarze utwierdził w przekonaniu, że wpakował się w niezłe kłopoty.

    – To co? – menel zwrócił się do chłopców. – Mam mu tylko wtłuc, czy coś konkretnego sobie życzycie.
    – Niech popamięta – rzucił jeden z nich.
    W tym momencie Jacek korzystając z nieuwagi faceta, szarpnął się, wyswobodził z uścisku i biegiem skierował między pobliskie bloki.
    – Co się odwlecze to nie uciecze – rzekł menel, widząc spochmurniałe twarze chłopców.

  19. Syk tłoków hydraulicznych, zamykających śluzę powietrzną, zazwyczaj działał na niego uspokajająco. Tak samo jak spacery w próżni – dookoła jedynie cisza i pustka, przerywana nieregularnymi trzaskami radio. Dziś jednak czuł dziwny niepokój, tak, jakby tykanie zegara w tle nagle ustało. Coś było nie tak, to przeczucie nie opuszczało go od samego rana, kiedy wstawał, jadł śniadanie czy przechodził rutynowy trening. Jak ciche brzęczenie komara, którego nie da się złapać, a ono nie ustaje.
    Migające światło grodzi prowadzącej w próżnię regularnie kładło pomarańczowe pasy na jego kombinezonie. Tak wyglądało prawie całe jego życie, dlaczego akurat teraz czuł tak silny niepokój? Śluza była już całkowicie otwarta, a głębia przestrzeni na zewnątrz zachęcała do wyjścia. Powoli stawiając kroki, wyszedł z komory i chwycił drabinkę po prawej stronie burty, prowadzącą do zewnętrznej sekcji komunikacyjnej. Każdy jego krok był ociężały, zupełnie jakby grawitacja planety ściągała go w dół. – Co się dzisiaj ze mną dzieje? Jeszcze tylko dwa tygodnie i powrót, co może się spierdolić w ciągu dwóch tygodni? – pytania buzowały w głowie, a niepokój szedł tuż obok niego, nie ustępując kroku. Fakt, awarie anten komunikacyjnych nie były niczym nadzwyczajnym. Planeta była okrążona sporym dyskiem pyłu i niedużych asteroidów, przez co całkiem łatwo było o kolizję ze stacją i drobne awarie. Tym razem wskaźniki na pulpicie komunikacyjnym ogarnął chaos, po czym po krótkiej chwili przepaliły się bezpieczniki. Wymienił bezpieczniki, modląc się, żeby przepięcie nie spaliło procesorów, bez których pozostałby niemy i głuchy. Oczywiście, na stacji była awaryjna sekcja komunikacyjna krótkiego zasięgu, ale przy silnych zakłóceniach powodowanych przez wzmożoną aktywność lokalnej gwiazdy, mógł równie dobrze użyć walkie-talkie.
    Był już przy końcu drabinki, przy pierwszej antenie, kiedy usłyszał głośny, przenikliwy alarm w słuchawkach hełmu. Alarm mógł oznaczać wszystko, od przedziurawionego poszycia statku po pożar. Szybko wpiął się karabinkiem w uchwyt na końcu drabinki i nerwowo zaczął wystukiwać komendy na naramiennym panelu. A jednak! Spięcie w panelu komunikacyjnym i przepalony bezpiecznik nie zakończyły problemów – panel jednoznacznie wskazywał na pożar w sekcji komunikacyjnej! Kabina była oczywiście wyposażona w automatyczne urządzenia gaśnicze, jednak pozostanie teraz na zewnątrz i niedopilnowanie ugaszenia pożaru równoznaczne były ze skokiem z mostu z kocem zamiast spadochronu. Jakieś szanse były, tylko co z tego? Nie przeżyje dwóch tygodni w wypalonym wraku stacji, tym bardziej bez możliwości wezwania pomocy.
    Przepiął karabinek do linki biegnącej wzdłuż drabinki i zaczął schodzić z powrotem, gdy jego uwagę przykuł jasno żarzący się punkt na czubku jednej z anten. Słyszał o takich zjawiskach, jednak naukowcy jednoznacznie przypisywali je do kategorii miejskich legend. Nieduży, bardzo jasno świecący punkt, jakby spalający się kawałek potasu. Krand. Tak te stworzenia nazywali ci, którzy je spotkali. Krand, od nazwiska pierwszego człowiek, który je spotkał. Krand. Odpowiedź na najbardziej dręczące pytania. Skąd jesteśmy? Jak powstał wszechświat? Po powrocie na Ziemię John Krand został jednoznacznie zakwalifikowany do czubków, twierdząc, że pojął istotę wszechświata, jego początku i końca. Opis jego spotkania był spójny, jednak po kontakcie ze stworzeniem zaczynał się gmatwać i urywać. John nie był w stanie opisać słowami tego, jak zostało m tou przekazane, , pomimo, że był w stanie przytoczyć dokładne dane na temat początków wszechświata. Przestał także poznawać ludzi, w tym najbliższą rodzinę. Zupełnie jakby wymazano mu część pamięci. Po dwóch miesiącach w psychiatryku zmarł na apopleksję. Według lekarzy, jego system nerwowy nie wytrzymał takiego napięcia. Wrak człowieka.
    Schodząc z drabinki i wpatrując się w gorejący punkt na czubku anteny, czuł się jak tchórz. Jak cholerny, cholerny tchórz, który wyrzuca swoje ego na śmietnik. Pożar był tylko wymówką.

  20. Nigdy nie mogłem znieść tego, w jaki sposób Nadia patrzy na Jeremiasza, kiedy ma zamiar zrobić coś głupiego. Oczywiście wszyscy w takich sytuacjach mówili o „odwadze”, a nie głupocie, ale w moich oczach, on zawsze był idiotą, który zwyczajnie rzuca się w paszcze lwa, z Bóg wie jakich powodów. Ileż ja bym dał, żeby ona na mnie tak popatrzyła, chociaż raz, ale nigdy nie znajduję okazji, żeby zabłysnąć, a jeśli już trafia się jakaś, on zabiera mi ją prosto sprzed nosa i popisuje się jak zwykle, przez co Nadia wzdycha ciągle z jego powodu. Muszę jej zaimponować w jakiś sposób, musi być coś, co mógłbym zrobić lepiej niż ten głupi Jeremiasz.
    Minęło kilka dni i jak dotąd żadna okazja się nie pojawiła, wyszliśmy na dwór w piątkę, ja, Jeremiasz, Nadia, Karol i Paweł. Jeździliśmy w losowe miejsca, ja na moim nowym czerwonym rowerze, który dostałem zeszłego roku pod choinkę, który chyba był jedyną rzeczą, jakiej Jeremiasz mi zazdrościł, gdyż on sam musiał jeździć na starym zardzewiałym rowerze po starszym bracie.
    Jeździliśmy bez celu, aż w końcu dojechaliśmy do największej góry w naszym miasteczku, z której, kiedy zjeżdżałeś, mogłeś się rozpędzić nawet do 45 kilometrów na godzinę, problem w tym, że mogłeś to zrobić jedynie po zmroku, kiedy samochody na ulicy zaraz u podnóży góry przerzedziły się na tyle, by nie stanowiły zagrożenia, a teraz był środek dnia. Nagle wpadłem na pomysł, tak niebezpieczny, że nawet Jeremiasz się go nie podoła, zesra się w gacie na sama myśl o tym, Nadia to zobaczy i od razu o nim zapomni, wtedy ja będę mógł wkroczyć do akcji.
    — Jeremiaszu, a co byś powiedział na małe wyzwanie? — Zagadałem go, gdy cała nasza piątka patrzyła się w dół góry, na auta przejeżdżające z pełną prędkością u jej podnóży.
    — Wyzwanie powiadasz? Zawsze i wszędzie! — Odparł dumny Jeremiasz.
    — No skoro tak. Stawiam 5 dolców, że nie zjedziesz teraz w dół góry.
    — Co? Czyś ty zwariował? Przecież tam jest tyle samochodów! Mógłbym sobie coś zrobić! — Wykrzyknął oburzony i wystraszony Jeremiasz, lecz po zobaczeniu zdziwionej oraz zawiedzionej miny Nadii od razu przestał krzyczeć, i zaczął się nad tym zastanawiać.
    — No to jak będzie? — Zacząłem go podjudzać. — Czy nieustraszony Jeremiasz podoła temu zadaniu?
    — No… Niech ci będzie. Zrobię to. — Trochę niechętnie odpowiedział chłopiec, wyłącznie ze względu na swoją reputację.
    — No i super! Czekamy. — Wykrzyknąłem.
    Jeremiasz całkowicie wystraszony zaczął podjeżdżać do krawędzi zjazdu w dół, wbił wzrok w pędzące na dole malutkie samochodziki, które za chwilę miał zobaczyć w powiększonej wersji z bardzo bliska. Przełknął głośno ślinę i powoli zaczął odpychać się nogami naprzód. Po chwili zaczął pedałować i w mgnieniu oka znalazł się na zboczu góry, zjeżdżał coraz szybciej i szybciej. Był w połowie zjazdu, kiedy zaczął krzyczeć całkowicie przerażony, tym co się stanie, jeśli nie będzie miał szczęścia i nie trafi na odcinek ulicy wolny od samochodów, tak by mógł bezpiecznie przejechać na drugi brzeg. Trzy czwarte trasy miał za sobą, gdy zaczął histerycznie krzyczeć jak mała dziewczynka, kiedy spostrzegł, że po obu stronach ulicy nie widać ani jednej przerwy pomiędzy samochodami, wystarczająco dużej, by mógł przez nią przejechać.
    W momencie, gdy dotarł do ulicy, w miejscu, gdzie zjazd z góry, łączył się z ulicą, pojawił się nagle wielki tir, w którego bok Jeremiasz wbił się, jak wykałaczka w puszkę, łamiąc sobie przy tym kark, większość żeber, rękę i wiele innych kości, oraz deformując sobie twarz nie do poznania.
    My tylko staliśmy na górze, patrzyliśmy się, jak ludzie zbierają się wokół jego ciała. Nie wiedzieliśmy, co zrobić.

  21. Ta historia oraz jej konsekwencje zaczęły się jeszcze w gabinecie pewnego serwisanta – informatyka, który otrzymał kolejny komputer do naprawy. Tym razem gamingowy, a więc i z zastrzeżeniem, że wszystkie dane użytkownika maja zostać zachowane. W gratisie ze sprzętem był tajemniczy dysk twardy. Z zewnątrz zwykły, lecz jego zawartość pozostała tajemnicą dla posiadacza, gdyż był zaszyfrowany do tego stopnia iż tylko zdolny haker mógł podołać temu wyzwaniu. Klient poprosił o sprawdzenie zawartości, gdyż jak mówił – znalazł to na zapomnianym i zapuszczonym poddaszu nowego domu, do którego się wprowadził. Yamazaki starał się nie zagłębiać ile było w tym prawdy.
    Pracował przez kilka dni, zanim dostał się do zawartości dysku. Głównie dlatego, że miał również inne sprzęty do naprawy, w trybie “now”. Jego twarz stała się bledsza, a policzki zapadnięte. Jak się okazało, nie spał i nie jadł.
    Do czasu, gdy jego oczom ukazał się plik tekstowy o nazwie “Moja spowiedź”, był wręcz nieprzytomny, ale sam ten fakt, go ożywił i w lekkim stopniu nawet podniecił.
    Dokument został zabezpieczony hasłem, którego rozpracowanie zajęło Yamazaki’emu krótką chwilę. Plik tekstowy zawierał taką treść: “Gratulacje! Udało Ci się odszyfrować najbardziej zabezpieczony wszelkimi metodami dysk twardy, który ulegnie samozniszczeniu po zamknięciu pliku, a Twój komputer nieodwracalnie się spali. Prawdopodobnie jesteś w gronie zdolnych informatyków bądź programistów, a także pierwszą i ostatnią osobą, która to czyta. I nie radzę robić kopii, ponieważ one także ulegną zniszczeniu powodując ciężkie uszkodzenia na każdym komputerze osoby, która spróbuje to otworzyć.
    Właściwie nie mam pojęcia dlaczego napisałem to na komputerze i postanowiłem zachować na tym dysku, a nie chodźby na kartkach papieru żeby później najzwyczajniej w świecie spalić. Jednak zdecydowałem się na ten krok, gdyż przyznasz, że jest coś podniecającego w wizji, że ktoś tak zdolny jak Ty przeczyta te wypociny i dozna tego, czego ja, kiedy działy się pewne wydarzenia, które postaram się opisać w jakimś logicznym porządku. Z góry przepraszam za styl, gdyż moje myśli są strasznie chaotyczne i tyle się dzieje w głowie, bo wspomnienia są jeszcze świeże.
    W dobrym tonie jest się przedstawić, a zatem jest kilka rzeczy, które mogę o sobie zdradzić. Jestem, a raczej byłem uczniem szkoły średniej, lecz po ostatniej akcji, w której brałem udział, musiałem usunąć się w cień. Tak, więc – w momencie gdy to czytasz, prawdopodobnie jestem za granicami kraju lub popełniłem samobójstwo, w miejscu, gdzie nikt nie będzie szukał. Nie, nie jest to las Aokigahara, jeśli o tym pomyślałeś.
    Do tego pamiętnego dnia wiodłem przeciętne życie zwykłego nastolatka – outsidera, którego nikt nie podejrzewałby o najgorszą z możliwych zbrodni.
    Miałem też swoją szkolną miłość, która “dała mi kosza”, gdyż jak to określiła: “nie byłem w jej lidze”… No właśnie… od tego się zaczęło… Chciałem jej zaimponować swoją męskością i odwagą, tylko wówczas nie wiedziałem, że wybrałem najgorszą lub jedną z najgorszych możliwych opcji, by tego dokonać, ale jak wiesz, adrenalina oraz szalejące hormony rządzą się swoimi prawami.
    To taki wstęp, abyś wiedział, gdzie dokładnie dalsze wydarzenia mają swoje korzenie. Jako szczeniak nie miałem męskiego wzorca do naśladowania ( wychowywałem się bez ojca, ale nie o tym będzie moja historia), a więc moim celem stała się banda chuliganów, których każdy się bał – podobno poza nauczycielami… oczywiście…
    Musiałem przejść pewnego rodzaju inicjację zanim wstąpiłem do ich grupy, lecz to był tylko przedsmak tego, co mnie czekało w ramach “testu ostatecznego”.
    W naszych czasach panuje powszechny stereotyp na temat nastolatków w okresie dojrzewania, mówiący, że większość nie radzi sobie z emocjami i podchodzi do wszystkiego, włącznie z odbieraniem bodźców z zewnątrz nazbyt wrażliwie, a zatem jest w stanie zrobić wszystko – nawet zabić, nie kontrolując napływu negatywnych emocji. Lecz nie to było moim “zadaniem głównym”. To tylko “plan B”, w razie gdyby w założeniu “plan A” miał lekkie niedociągnięcia i trzeba było go wykonać, mówiąc brutalnie – “po trupach, do celu”.
    To, o czym będzie historia, to fakt, że aby wstąpić w szeregi szkolnej mafii, musiałem wykazać się odwagą by okraść luksusowy dom zamożnego lokalnego aktora, oraz po prostu czysta chęć przeżycia napływu adrenaliny w żyłach. Czy również dostąpiłeś takiego uczucia kiedykolwiek? Nigdy nie miałem okazji poznać zarówno myśli, jak i przeżyć człowieka, który właśnie kogoś okradł. Od najmłodszych lat nie zastanawiałem się jak to jest, ponieważ moją głowę zaprzątały bardziej tematy ścisłe. Jednak postawiony przed tak trudnym wyzwaniem, musiałem nastawić się psychicznie. Miałem mnóstwo czasu, aby się przygotować, bo “wielki skok” był zaplanowany ze szczegółami, dokładnością iście matematyczną, już z miesiąc wcześniej. Żeby było zabawniej, do tej akcji zostałem zwerbowany sam. Tak, więc nikomu (dosłownie nikomu) nie mogłem się zwierzyć ze swoich wątpliwości związanych z tym wydarzeniem. Zwyczajnie, dostałem cel, namiary, a dalej trzeba było radzić sobie samemu. Wcześniej by mi to nawet nie przeszło przez myśl, głównie z tego powodu, że mógłbym być pociągnięty do odpowiedzialności karnej, a już sam fakt śledzenia tej osoby byłby zbyt podejrzany, gdybym robił to w sposób nachalny.
    Gdybym mógł cofnąć czas i wtedy wiedział, że chęć zaimponowania tym bałwanom była mylona z głupotą, a nie odwagą – w życiu nie zrobiłbym tego ponownie.
    Już w szkole zacząłem od obserwowania ludzi, tylko po to, aby się przekonać czy są w stanie szybko mnie wykryć. Za każdym razem był to ktoś inny, ale również powracałem po jakimś czasie do obserwacji osoby, która była tą poprzednią. Oczywiście doskonaląc swoje techniki z coraz to nowym podejściem.
    Czy to nie ekscytujące, że tak nagle, całkiem obca i obojętna ci osoba, staje się obiektem twoich myśli i poznajesz ją bez jej wiedzy czy spotkań, podczas których sama o sobie opowiada? Wydaje się to takie prawdziwe, że ma ona jednak więcej zainteresowań, hobby czy dziwactw, które można ukryć w miejscu publicznym, jakim jest szkoła. Założe się, że również bliscy, czy przyjaciele owego człowieka nie mają pojęcia, co robi, gdy wraca ze szkoły, ma wolną chatę. Wydawać by się mogło, że tak spokojna osoba nie może włączać muzyki na cały regulator, po to by tańczyć jakby miała atak epilepsji, i do tego jeszcze robić coś, co w mniemaniu osoby trzeciej brzmi jak zarzynanie prosiaka, a w jej – śpiewaniem. Obraz jej historii, która ją ukształtowała i staje się jaśniejszy. Dzięki temu wiesz, skąd ma takie zachowania, a nie inne. Poznajesz charakter i również jesteś w stanie zaskoczyć jakimś miłym gestem czy słowem, bez żadnego powodu. Powoli uczyłem się też, grafiku dnia tej osoby.
    To nie było tak, że od rana do wieczora wystawałem gdzieś ukryty w krzakach pod domem mojego celu, aby dowiedzieć się, jak wygląda przeciętny dzień aktora, by dopiero wtedy móc spontanicznie wykonać swoje zadanie. Zaczynałem tracić cierpliwość, bo i presja tych idiotów była coraz większa. Rozważałem porzucenie tego zadania, ale na szali była moja szkolna reputacja. Choć bardziej zależało mi aby nie wyjść na mięczaka przed obiektem moich westchnień. To dało mi silną motywację.
    Tak się szczęśliwie złożyło, że w szkole szukali ludzi do kółka teatralnego, z zastrzeżeniem, że zajęcia odbywałyby się w teatrze mojego dotychczasowego celu obserwacji. Nikłe szanse na to, że mógłbym go zobaczyć czy porozmawiać z nim, ze względu na częstotliwość zajęć. Raz w tygodniu, przed weekendem, w godzinach popołudniowych.
    Moje myśli zaprzątał fakt, że trzeba by jakoś niepostrzeżenie zamontować u niego kamerę, a wcześniej zdemontować czy na pewien czas odłączyć od zasilania jego pilnie strzeżony kamerami apartament.
    W piątkowe popołudnie, w krótkiej przerwie między zajęciami kółka teatralnego, usłyszałem go rozmawiającego prawdopodobnie ze scenarzystą. Z tej rozmowy wynikało, że będzie on miał w najbliższy weekend sztukę do wystawienia, w mieście oddalonym conajmniej pięćset kilometrów stąd. To dało mi pewien punkt zaczepienia. Lecz wszystko rozgrywało się o losowość wydarzeń w tak zwanym międzyczasie.
    Jednak nie zdecydowałem się do niego podejść. Poczekałem aż wsiądzie do swojego nowiutkiej czarnej skody superb. Wsiadłem w najbliższy tramwaj i pognałem w stronę kompleksu apartamentów. Jednak w tamtym momencie, nie dostrzegłem samochodu na parkingu przed domem. Mimo, że pogoda nie była specjalnie ponura, nałożyłem kaptur na głowę, w obawie, że kamery mogą zarejestrować moją twarz wcześniej.
    Adrenalina w żyłach buzowała, a więc niewiele myśląc, zadzwoniłem do drzwi. Zostały otwarte, a w ich progu pojawiły się trzy postaci. Anioł o kruczoczarnych, długich do pasa włosach, a także długich nogach, podkreślonych przez kusą popielatą, obcisłą sukienkę,,.sięgającą do połowy ud. Wyglądała jak modelka rodem z pierwszych stron tabloidów. Była to zapewne jego żona. Za nią ukrywał się kilkuletni chłopiec, o blond lokach i prawie czarnych oczach, ubrany w czerwone ogrodniczki i pasiastą kolorową bluzkę. Kobieta na ręku trzymała niemowlę, owinięte w jasnej barwy kocyk. Zdałem sobie sprawę, że nawet jeśli nie kamery to właśnie jego żona i ten chłopiec mogą wskazać mnie jako potencjalnego włamywacza, więc to było ryzyko, ale cóż… stało się. Powitałem ją krótkim i nieśmiałym “dzień dobry”, a w odpowiedzi otrzymałem zdziwiony wyraz twarzy i zmieszane “Cześć. Mogę ci jakoś pomóc?”. Na poczekaniu wymyśliłem historyjkę, o tym, że mieszkam niedaleko, a parę dni temu zaginął kot, który dla mojej młodszej siostrzyczki był ważnym członkiem rodziny. A ona jest w takim złym stanie, że nie śpi po nocach i nie je, tylko z tęsknoty za nim płacze. Oczywiście opisałem go tak szczegółowo, aby być bardziej wiarygodnym. Zapytałem czy nie widziała go gdzieś w okolicy. Tak jak się spodziewałem, grzecznie odpowiedziała, że niestety owy kot się tu nie pojawił w ciągu kilku dni, ale będzie miała na uwadze. Równie uprzejmym tonem odparłem, że dziękuję, i przepraszam za kłopot. Nieoczekiwanie zaprosiła mnie do środka, na kakao i ciasteczka. Odmówiłem, bo kątem oka dostrzegłem czarnego superb’a ze znajomą rejestracją już z daleka. Pożegnałem się i odszedłem spokojnie, bez jakichkolwiek gwałtownych ruchów.
    W drodze powrotnej, zastanawiałem się nad planem działania. Żałowałem poznania tej uroczej trójki, bo skomplikowało to mój obecny plany i równie szkoda by było pozbawić życia niczego niewinnych osób, z powodu durnego zadania. Tak wspaniały aktor straciłby niepotrzebnie dwójkę dzieci i boską żonę, gdyby musiało do tego dojść. Zrobiło mi się żal tej rodziny. Musiałem jednak ze szczegółami do końca dnia, zaplanować całe przedsięwzięcie.
    Następnego dnia rano, podekscytowany, spakowałem cały swój sprzęt, do turystycznego plecaka, nabyty już wcześniej. Nie wiedziałem, dokładnie o której i czy sam, czy z rodziną Eikichi wybierze się w podróż na przedstawienie.
    Pojawiłem się niedaleko ich domu i z dużą dozą rezerwy cierpliwości, czekałem na przebieg wydarzeń. Ku mojemu niezmiernemu zadowoleniu – rodzinka już po godzinie dziesiątej, wsiadała do samochodu, zabierając ze sobą potrzebne toboły. Tak, więc upewniając się, że opuszczają domowe pielesze, powoli wcielałem mój plan w życie. Konkretne uderzenie miało nastąpić w nocy.
    Tuż po godzinie dwudziestej drugiej, ponownie pojawiłem się pod drzwiami Eikichi’ego. Uzbrojony w wszelkie możliwe sprzęty, służące do wyciszania alarmu, odblokowania szyfru przy wejściu i uśpienie kamer, wtargnąłem na posesje, jak mi się wówczas wydawało niepostrzeżenie. Podniecenie było silne, gdy już wszedłem do środka, ale zachowałem jeszcze jasność umysłu. Nie włączyłem żadnego światła, aby nie wzbudzić podejrzeń sąsiadów. Jedynym źródłem, była mała, kieszonkowa latarka. Jak na amatora to chyba nieźle, prawda? Zacząłem eksploracje apartamentu, który z zewnątrz może nie wyglądał, ale w środku był ogromny, dla takiego nastolatka. Nie wiedziałem czego dokładnie mam szukać, ale pomyślałem, że zwykle w filmach czy serialach kradziono biżuterię, laptopy, czy czasem i telewizję. Niestety nie byłem aż tak zorganizowany, aby niepostrzeżenie wynieść siedemdziesięcio kilku calowy telewizor. Mój instynkt podpowiadał abym szukał sejfu.
    Oczywiście, po dłuższym przeszukaniu (które dla mnie wtedy działo się za szybko, a okazało się w rzeczywistości trwać kilka godzin), znalazłem. Z szyfrem do niego nie było problemu. Jak na taki mały i sprytnie ukryty, to zawartość była pokaźna.
    W tym samym momencie usłyszałem za sobą stanowcze: “A co ty tu do cholery wyprawiasz?!”. Nie był to głos żadnego z dorosłych domowników, tylko zapewne sąsiadki, która wybrała się na spacer z psem o tej porze, a musiałem zrobić coś, co ją zaniepokoiło i jako poprawna obywatelka chciała tylko stanąć na drodze, mojego niecnego uczynku. Marne światło latarnii przebijało się przez okno do tego pokoju, w którym się znajdowaliśmy. Zanim się odwróciłem w jej kierunku, sięgnąłem ręką, by wymacać jakąś rzecz, którą mógłbym ją ogłuszyć. Chyba była to mosiężna figurka, ale do tej pory nie miałem pewności. Odwróciłem się gwałtownie. Czułem, że mamy kontakt wzrokowy. To były dosłownie sekundy, kiedy zamachnąłem się i uderzyłem kobietę, w głowę. Upadła ciężko, a wokół jej sylwetki zaczęła tworzyć się plama gęstej, karmazynowej cieczy. Nie jestem również pewien czy to była odwaga w samoobronie czy napływ adrenaliny i chęć ratowania własnego chudego tyłka. Odrzuciłem figurkę od siebie i spakowałem kosztowności. W pierwszej chwili chciałem uciec, ale dawało mi spokoju ciało tej ofiary. Nie mogłem jej tak zostawić. Naychiliłem się, aby sprawdzić czy oddycha. Stwierdziłem, że nic już nie da się dla niej zrobić. Miałem tylko nadzieję, że nie miała nikogo, kto by za nią tęsknił. Owszem, wiem, że to samolubne, ale w tej sytuacji musiałem zastanowić się co zrobić z jej ciałem i splamionym dywanem, który jak reszta rzeczy musiał być dość kosztowny. Zawinąłem jej zwłoki w dywan, a po chwili, gdy odzyskałem świadomość, ruszyłem po figurkę, którą starannie oczyściłem, odkładając na miejsce. Nie mając już czego szukać, przerzuciłem martwe ciało niewinnej kobiety, które ważyło sporo, wraz z dywanem i upewniając się, że jest bezpiecznie, wyszedłem z posiadłości. Nawet nie wiedziałem, że mam aż tyle siły, ale adrenalina robiła swoje.
    Ciało zostało zakopane w lesie. Sam nie miałem pojęcia dokładnie gdzie, więc w razie gdyby jej ktoś szukał, miałby sporo trudu.
    Powrót do domu, był naszpikowany niedawnymi przeżyciami, dlatego też w kółko odtwarzałem przebieg tych wydarzeń, zastanawiając się czy ta osoba musiała zginąć. Czy nie mogłem po prostu uciec ze zdobytym łupem.
    W szkole pojawiłem się tylko po to by zetrzeć uśmieszki z twarzy szkolych chuliganów. Pewny siebie, umówiłem się z nimi po szkole, w mało odwiedzanym miejscu. Tam też, schowałem skradzione rzeczy. Ich wyrazów twarzy nie zapomnę do końca życia, gdy rzuciłem przed nimi moją zdobyczą. Zanim cokolwiek zdążyli odpowiedzieć, odwróciłem się na pięcie i chciałem odejść. Nie obchodziło mnie to, co z tym zrobią. Niespodziewanie usłyszałem: “Witamy w naszej bandzie!”. Biłem się z myślami, co dalej ze sobą począć. Osiągnąłem swój cel, jednak na sumieniu miałem życie niewinnej osoby. Czy w takim wypadku mógłbym spojrzeć mojej miłości, o imieniu Azusa, w te pięknie, brązowe oczy?
    Zaniosłem laptopa i zewnętrzny dysk twardy, na poddasze własnego domu. Wydawało mi się, że gdy wrócę do przeciętnego życia, teraz u boku mafii ze szkolnych ławek, uzyskam szacunek, a Azusa będzie chciała ze mną rozmawiać. Nieoczekiwanie stało się odwrotnie. Dlatego właśnie postanowiłem spisać to wszystko, by jak najszybciej odciąć się od tego życia i spróbować wieść nowe – tylko nie wiem, jak długo jeszcze będę mógł spoglądać w lustro, wiedząc, że patrzę na mordercę, a nie tylko amatora-złodzieja.
    Mój laptop faktycznie uległ samozniszczeniu, ale postanowiłem zapisać na kartkach papieru wspomnienia tego nastolatka, ponieważ sam nie mogę się pozbierać i żyć ze świadomością z tyłu głowy, że to wydarzyło się naprawdę, a dzieciak postanowił wyrzucić to z siebie i później prawdopodobnie popełnić samobójstwo z czystym sumieniem.

  22. Miłka nie spała, czekała w trwodze, siedząc na brzegu siennika i szepcząc zdrowaśki. Dziecko też nie spało, oczy miało uważne, Przesmyk bał się na nie spojrzeć.
    Bierz dziatko, Miłka, czas już.
    Słaba była, wiotka jakaś, inna zupełnie niż to rumiane dziewczę które ożenił. Warkocz jej ciążył, oczy się zapadły a na skórze perliły się kropelki potu. Wzięła córkę na ręce i w jakimś osobliwym milczeniu postąpiła do drugiej izby.
    Szeptucha zdążyła już rozpalić jakieś zioła, ich zapach powoli rozchodził się po chacie ciężkim, nabożnym dymem. Wzięła w ręce główkę dziecka i spojrzała na nie.
    Oczy staruszki zajrzały w oczy dziecka, i znać było że to co tam zobaczyły nie bardzo było im miłe.
    Wzięła do ręki krzyżyk który nosiła na szyi wraz z innym znakiem, ucałowała oba medaliony, coś wymruczała. Przesmych i Miłka bali się odzywać, pytać, coby jej w czarostwie nie przeszkodzić.
    Położyła dłoń na czole dziewczynki, głowę w tył odrzuciła i szeptać zaczęła, cicho z początku, coraz głośniej potem, oczy jej wywróciły się do środka a ciało wyprężyło w dziwnym spazmie.
    Miłka modliła się bezgłośnie, usta poruszały się szybko i rozpaczliwie.
    Pies zawył, bydło w oborze obijało się o ściany zagrody.
    Palce wiedźmy zaciskały się na główce dziecięcia jak szpon drapieżnego ptaka, dym snuł się po izbie gęsty jak wełna, Miłka poczęła szlochać.
    Kolejny pies zawył opętańczo, Przesmych słyszał zgrzyt jakby przesuwanych mebli, chciał się modlić, ale gardło zacisnęło mu się w przerażeniu
    Miłka zaciskała oczy i szlochała głośno. Staruszka wymawiała słowa w języku którego Przesmych nigdy nie słyszał. Kolejny pies zawył opętańczo. Teraz wyły już wszystkie we wsi. Miłka szlochała.
    Główka dziecka pękła. Krew skapywała z ręki wiedźmy na podłogę, pełzła niczym coś żywego. Miłka wyła. Psy wyły. Może to nie psy?
    Z ust staruchy ciekły strugi krwi, wypełzały robaki, pośród wycia Przesmych słyszał ciche pacnięcia gdy spadały na ziemię, dym wdzierał mu się do płuc, zabierał oddech.
    Wiedźma ochryple wykrzykiwała słowa, z jej oczu też ciekła już krew, Przesmyk nie chciał na to patrzeć, zacisnął powieki, zatkał rękoma uszy, zwinął się w kłębek na mokrej podłodze, jak robak.
    Był tylko robakiem, częścią zimnej mokrej ziemi, o którą ocierał się całą powierzchnią ciała, nie miał myśli, chciał sunąć na przód, chciał wchłaniać i wydalać, był spokojny, był obojętny. Ale słyszał coś, coś ponad warstwą gleby, coś tam było, niepokój, wycie przebijało się z każdej strony, wiedział że to dźwięk choć nie wiedział co to dźwięk, nie umiał przecież słyszeć. Zdjęła go zgroza. Otworzył oczy.
    Miłka wyła, jej szyja była nienaturalnie wygięta, kręgosłup niewątpliwie złamany, dziecko w jej rękach nie przypominało już dziecka, było krwawą miazgą. Przesmyk spojrzał na swoje ręce, zajęczał, były we krwi aż do łokci. Okropne paraliżujące wycie, groza, dźwięk pękających kości, to kości jego Miłki, jedna po drugiej, chrup, chrup … Przesmych wył.
    Otrzeźwił go siarczysty policzek. Nabrał powietrza. Dziecko płakało, Miłka nosiła je po izbie i kołysała, na jej policzkach błyszczały łzy. Szeptucha pomogła mu wstać z podłogi i ciężko oparła się o stół. Wyglądała teraz o wiele starzej, jakby przeżyła dwa stulecia. zioła dalej się tliły, ze świecznika na stole unosił się dym, wiatr musiał zgasić w nim świece. Trzeba zapchać słomą szpary w oknach, bo wieje i w izbie, pomyślał.
    Piołun i szałwię palcie w każdy nów. Może jej to kiedyś wrócić. Ech, niech by to szlag, za stara już jestem na to, za stara.
    Podniosła się z trudem, wzięła ze stołu swoje przybory i skierowała się ku wyjściu. W progu zatrzymała się jeszcze.
    Niech wam szczęściem darzą i starzy, i nowi bogowie. Modlitwa do jednych i drugich nie zaszkodzi.

  23. – Szedłem przez pustkowie, samotnie, nie miałem ani konia, ani muła. Wszystkie swoje rzeczy musiałem nieść sam. Cały rynsztunek, wszystkie zapasy. Wtedy zobaczyłem chmurę kurzu na horyzoncie. Schowałem się za skałą, żeby mieć efekt zaskoczenia gdyby walka była nieunikniona. Użyłem prostego zaklęcia stylu wiatru, aby zatrzeć ślady swoich stóp na piasku. Czekając przygotowałem się do bitwy. Przyznam szczerze, że spodziewałem się łowców niewolników lub jakiegoś oddziału wojskowego. Jedno i drugie mogłoby się dla mnie skończyć źle. Jednak nigdy bym się nie spodziewał tego, co zobaczyłem. Gigantyczny, pokryty czerwono – zieloną łuską jaszczur. Skrzydła o rozpiętości kilkunastu metrów przykrywające cieniem ogromny obszar, bardzo długi najeżony kolcami ogon, który sprawia wrażenie jakby tylko czekał, aby kogoś zabić. Trzy rzędy ostrych jak brzytwa zębów poruszających się poziomo w trójkątnej paszczy. Czyżby to właśnie tak wyglądało to mityczne stworzenie – czy ja właśnie spotkałem smoka. One podobno wyginęły wieki temu. Jedyne potwierdzenie, że faktycznie istniały to zbroja należąca do króla Cincalco. Jednak nie czas na takie rozmyślania, trzeba walczyć o życie. Smok zaraz mnie zauważy. Chwyciłem miecz i sztylet, tarcza tu w niczym nie pomoże. Wyskoczyłem zza skały i pobiegłem na smoka on mnie nie zauważył od razu. Byłem dla niego pyłkiem, małym pyłkiem na drodze. Powoli zaczynało do mnie docierać, że prawdopodobnie nie wygram tej walki, że za chwilę polegnę w epickiej bitwie ze smokiem. Nikt nawet się o tym nie dowie, nie ma nikogo w okolicy. Nikt nie zaśpiewa o moim wielkim wyczynie, o mojej odwadze. Wtedy do mnie dotarło. Po co się narażać, skoro nikt się o tym nie dowie, po co ryzykować własne życie. Dopadł mnie strach. Strach przed bezsensowną śmiercią, przed brakiem chwały i sławy. Mam dwa wyjścia, albo ucieknę, albo pokonam smoka. Trzeciej opcji nie biorę pod uwagę. Pomimo strachu ściskającego moje gardło biegłem dalej na smoka. Im bliżej niego się znalazłem tym mocniej czułem zapach siarki. To mogło znaczyć tylko jedno. Ten smok potrafi ziać ogniem.
    Wtedy mnie zauważył i zaryczał. Był to przeraźliwy ryk. Z pyska śmierdziało mieszaniną siarki i zepsutego mięsa, widziałem pomiędzy zębiskami resztki jego poprzednich ofiar. Poczułem jak coś mi pękło w uszach od tego ryku, Teraz dookoła była już tylko cisza. To było tak przerażające przeżycie, że nogi mi się poplątały i się przewróciłem. Przekoziołkowałem przez głowę i uderzyłem w łapę smoka. Szybko chwyciłem upuszczony miecz i wbiłem go w nogę potwornego zwierzęcia. Raczej chciałem wbić, miecz nie przebił jego pancernej łuski i się ześliznął w dół wbijając w ziemię. On tylko podniósł nogę i lekko stuknął. Na tyle lekko, że przeleciałem z dziesięć metrów w powietrzu i jeszcze ze 3 przeturlałem się ostatecznie tracąc jakąkolwiek broń, nie utrzymałem sztyletu w dłoni. Smok podszedł do mnie i szturchnął mnie nosem. Leżałem sparaliżowany strachem, nogi miałem jak z waty, nie mogłem się w poruszyć. Nigdy w życiu tak bardzo się nie bałem. W tym momencie nawet sława i pieśni przestały mieć znaczenie. Wiedziałem, że zaraz zostanę zjedzony. Po prostu umrę. Tak też się stało. Smok jeszcze raz szturchnął mnie nosem obwąchał i złapał w szczęki. Jego trzy rzędy poruszających się zębów zrobiły ze mnie mielonkę w kilka sekund.
    To jak, Charonie? Przewieziesz mnie przez Styks? Nie mam skąd wziąć monety.
    – Wsiadaj, odpracujesz ten transport na miejscu. Wiesz, dobrze, że nie zabiłeś tego smoka. Jest ostatni ze swojego gatunku i bardzo, bardzo stary.
    – Dziękuję – powiedział wsiadając do łodzi – Co to za odpracowanie będzie?
    – Nie wiem. Ja tylko przewożę, dowiesz się na miejscu.

  24. ….Mięsień był potężnym, dobrze zbudowanym, dwu i pół metrowym mężczyzną. Arabska czarna broda, łysina na głowie i twarz umazana czarną, lepką mazią, wskazywały że jest to człowiek niebezpieczny i nie warto wchodzić mu w drogę. Mimo swojej postury nadczłowieka, Mięsień nie był dość bystry, żeby nie powiedzieć że był totalnym kretynem. Substancje przyjmowane dożylnie czy też wbijane w pośladki całkowicie wypruły mu mózg, zrobiły z niego jedną wielką papkę. Słynna była akcja kiedy zaczął przeżuwać mydło, podkreślając że skoro usuwa bród z wierzchu, to na sto procent wyczyści jego środek i zlikwiduje doskwierający mu ból brzucha. Był to człowiek nie bojący się niczego, prócz jednej rzeczy wywołującej u niego zatwardzenie i potliwość, a właściwie potop całego ciała. Ten tytan bał się małych piesków.
    Pewnego dnia gdy słońce kończyło swój codzienny rejs, chyląc się do spania, ja i Mięsień wychodziliśmy z wesołego miasteczka. Bardzo lubił to miejsce, w szczególności watę cukrową i klauny, które zwykł naśladować, mażąc się po twarzy lodami. Byliśmy już prawie przy wyjściu, gdy drogę zagrodziły nam dwie przepiękne blondyneczki z malutkim, słodziutkim maltańczykiem. Oho – pomyślałem będzie się działo i stanąłem z boku czekając w napięciu na to co nieuniknione.
    -Hej przystojniaku – zagadała do wielkoluda jedna z nich
    -Hej – odpowiedział, jego twarz poczęła puchnąć, a spod pach i pachwin zaczęły wyłaniać się plamy rosnące z każdą sekundą.
    -Może skoczymy gdzieś razem, podobno niedaleko jest świetna knajpa? – dołączyła się druga
    Mięsień był już w połowie mokry, stał jakby miał kija wbitego w miejsce gdzie słońce nie dociera, twarz czerwoną jak burak, a oczy wyszły mu z orbit. Musiałem działać.
    -Przepraszam dziewczyny, ale kolega źle się czuje, przećwiczył się i marzy o odpoczynku. Może dajcie nam numer i spiszemy się później.
    -Jasne
    Widziałem że z Wielkim jest już krucho, ale udało się zdobyliśmy numer i zaczęliśmy się oddalać. Gdy nagle. Rozległ się potężny strzał niczym wystrzał armatni, który ciągnął się przez dobre trzy może cztery minuty. Ludzie przechodzący wokół nas, w tym nowo poznane dziewczyny, zatrzymali się i poczęli patrzyć na nas częściowo z odrazą, a częściowo śmiejąc się. Po zakończeniu procesu spodnie Mięśnia zrobiły się trzy razy cięższe i cztery rzazy większe, szybko poczęliśmy się oddalać, słysząc za sobą głośne śmiech dwóch pięknych blondynek.

  25. Nagle to sobie uświadomił. Zabił człowieka.
    Strzał. I padł. Zabił się. Nie uważał że morderca zasługuje na życie…

    Tam tam tam tam… I oto koniec naszej histori….

Skomentuj Cryar Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *