Trafiło nam się żyć w ciekawych czasach – tym razem pandemii Covid-19. W związku z tym większość z nas musi przestrzegać tak zwanego lockdownu, czyli ograniczać wychodzenie z domu i bezpośrednie kontakty z pozostałymi ludźmi. Jak w takiej sytuacji powinien poradzić sobie pisarz? Czego ma się spodziewać? Czy za pół roku będzie jeszcze komu czytać jego książki?!
Zacznijmy od jasnego nazwania sytuacji:
1. Z powodu lockdownu nie działają księgarnie stacjonarne, w tym Empik. Można więc zakładać, że 30-40% dystrybucji nagle zniknęło. Działają supermarkety, które przed kryzysem odpowiadały bodajże za 15% dystrybucji. No i oczywiście – księgarnie internetowe, które wcześniej miały udział w okolicach 35-40%, a teraz najprawdopodobniej przejmą większość ruchu. Przynajmniej tak będzie do odwołania lockdownu i przy założeniu, że nie trzeba go będzie przywracać lada moment później.
2. Książki to nie chleb, a więc w sytuacjach kryzysowych lądują na końcu listy zakupów, o ile w ogóle z niej nie spadają. Na razie trudno ocenić długotrwały wpływ lockdownu na popyt czytelniczy, ale – moim zdaniem – prognoza nie będzie wesoła. Już w tej chwili wielu ludzi nie może pracować i przejada zaskórniaki. „Tarcza antykryzysowa” rządu póki co wygląda bardzo skromnie jak na skalę potrzeb. A najgorsze: nie wiadomo, co dalej, jak długo to potrwa i czy aby świat się nie zawali za pół roku. W takiej sytuacji podstawowy instynkt ekonomiczny to: oszczędzać. Zabezpieczyć się. Uzupełnić kluczowe zapasy. A nie – kupować nowości książkowe.
3. Sytuacja powoduje więc znaczny wzrost niepewności dla wydawców – zwłaszcza dla wydawców dużych, którzy łącznie mają jakieś 75% udziału w rynku. Może się wydawać, że duży może więcej, ale teraz – duży zainwestował w Empik, w sieci dystrybucyjne i całą tę inwestycję szlag trafił. Do tego mamy kupę kasy zamrożonej w stanach magazynowych. Ciężko spekulować, kiedy wróci normalny popyt; może nie wróci przez lata. Ciężko zgadywać, co ludzie będą chcieli czytać za pół roku. Krótko mówiąc, wydawcy wchodzą w ten sam tryb, co konsumenci: ograniczać ryzyko, minimalizować koszty, nie fikać. Nie wydawać więcej, niż trzeba. Niektórzy z nich z pewnością podejdą do problemu kreatywnie, a jeśli im się powiedzie, stworzą okazję też dla innych. Ale póki co, pośród dużych wydawców raczej takich odważnych nie będzie. Wydawanie nowości zostanie wstrzymane, budżety na promocję zostaną zmniejszone.
Co to wszystko oznacza dla nas, pisarzy?
Po pierwsze, straty są nieuniknione i ktoś musi za nie zapłacić. My najprawdopodobniej zapłacimy utraconymi okazjami: będzie więcej odmów na propozycje wydawnicze, gorsza od spodziewanej sprzedaż książek już obecnych na rynku i – w jakiejś perspektywie – przetasowanie gustów w głównym nurcie (nie podejmę się wróżenia, jakie opowieści wejdą nagle na top).
Po drugie, jeśli pandemia skończy się szybko (chciałbym powiedzieć, że za 3 miesiące, ale rozsądniej obstawiać 6), będziemy mieli kryzys gospodarczy, ale jednocześnie dużo zapału do odbudowy i odrobienia strat. Sam wirus nie jest aż tak morderczy, żeby nam to odebrać. W takim scenariuszu wszystko dość szybko wróci do normy, a czytelnicy będą czekać na nowe książki z otwartymi ramionami.
Po trzecie, jeśli pandemia potrwa 18 miesięcy, a lockdown wyniesie łącznie około roku – nikt nie będzie się już przejmował rynkiem wydawniczym. Więcej, Ty też będziesz mieć gorsze zmartwienia od tego, że nikt nie wydaje Twoich książek. Nie chcę nikogo straszyć – bo też co my niby poradzimy, jeśli maszyna losująca da nam najgorszy scenariusz. Mówię jednak jasno: ciężkie czasy mogą nadejść bardzo łatwo i racjonalne jest, aby się do nich na spokojnie przygotować (bez wyciągania całej kasy z banku i wykupowania kontenerów papieru toaletowego).
No chyba że ktoś wymyśli sprytny sposób, jak rozhulać gospodarkę w nowych warunkach pandemii i izolacji. Co też jest możliwe – w końcu mamy internet.
Co możesz zrobić TERAZ?
Przede wszystkim, pisz.
Serio, masz po temu idealną okazję. Siedzisz w domu, nie ma po co wychodzić na miasto. Wystarczy nie siedzieć aż tyle na necie, a zamiast tego spokojnie dłubać swoją opowieść. Jeśli wyrobisz dobre tempo, w kilka miesięcy, może za pół roku, będziesz mieć gotową, wycacaną książkę.
Zakładając dobry scenariusz, to będzie akurat moment, kiedy wydawcy wznowią normalną działalność.
Jeśli pisanie Ci nie idzie, ale masz nadmiar czasu i energii, obczaj sposoby prowadzenia promocji książki przez internet. To truizm, że właśnie ten kanał komunikacji (i handlu!) będzie święcić triumfy. Spójrz na social media popularnych twórców i zastanów się, którą z ich metod możesz zastosować u siebie. Publikuj częściej – na przykład, chwaląc się postępami z prac nad książką.
Kiedy udzielam takich rad, czasem słyszę, że w takim razie po epidemii wydawcy dostaną nawał powieści do przejrzenia. Zdradzę Wam tajemnicę poliszynela: cały czas dostają. Bez ustanku są bombardowani propozycjami, epidemia czy słoneczny dzień, bez znaczenia. To, co w rzeczywistości ich blokuje, to chłonność rynku – tylko tym powinniście się przejmować.
No i oczywiście tym, żeby pisać dobre, celne, mądre powieści, które każdy chce wydać, a nie chłam, który ginie razem z pierwszym odpływem.
Jeśli więc rynek nie okaże się chłonny od razu po skończeniu Waszej powieści, spokojnie. Ciągle macie powieść. Nigdzie nie uciekła. Można ją wydać za rok, za dwa lata, a nawet za dziesięć. W tym czasie da się napisać kilka kolejnych i podbić rynek samą produkcją.
Pisanie książki teraz to budowanie swojego kapitału i pozycji na przyszłość. W pewnym sensie: to część przygotowań na ciężkie czasy. Z tym wyjątkiem, że powieść przyda Ci się również w dobrych, czego nie można powiedzieć o piwnicy pełnej papieru do srania.
Świetne porady i ja, tak jak z resztą zauważyłeś również uważam, że to najlepszy moment na pisanie.
Mam nadzieję, że energii wystarczy, a wena dopisze tak jak powinna 🙂
Z perspektywy pisarzy to załamanie, ale z perspektywy zwykłych ludzi, którzy nie piszą to idealny moment na sięgnięcie po książke na którą wczesniej nie było czasu.
Różnie to bywa 😀
Zgoda. Oby takich reakcji było jak najwięcej. 🙂
Pierwszy akapit – „Trafiło mam się żyć” a sam piszesz o ortografii
Miałem napisać „Trafiła nam się rzyć”?
EDIT: dopiero rano zauważyłem, o co Ci chodzi (o „mam”). W tekście poprawione, ale co do tego, że mówię o ortografii – w życiu nic nie mówiłem ani nie pisałem akurat o tym. Jestem dyslektykiem i przyznaję się do tego otwarcie. Tego „mam” autentycznie nie widzę do momentu, aż coś mi zwróci konkretnie na to uwagę.
Bracia i siostry, czas pisać 🙂
Póki co, zapraszam też na mojego bloga 😉
Powiem tyle: więcej czytam. Czytnik, Empik Go (abonament + smaczne kąski nabywane poza nim). Jeśli jesteście stylistycznie i językowo choć trochę podobni do Stachury, Nabokova, Schulza, Pilota, piszcie! Chętnie kupię i przeczytam, jak wszystko wróci na dobre tory wydawnicze.
Piszemy!
Póki co… bloga 😛