Debiut jest ważny. Możesz napisać mnóstwo książek, ale debiutujesz tylko raz. Ten debiut – ta pierwsza książka – oczywiście nie zdeterminuje Twojej dalszej kariery, ale mimo to pozostanie z Tobą już na zawsze. Za każdym razem, kiedy będą przedstawiać Twoją bibliografię w porządku chronologicznym, debiut znajdzie się na samym czubku listy. Pierwszych i prawdopodobnie najwierniejszych fanów zyskasz właśnie dzięki debiutowi. Druga, a może nawet trzecia książka, pozostaną w cieniu tej pierwszej – zarówno w oczach wydawców jak i czytelników.
Udany debiut może więc być trampoliną, od której się odbijesz w stronę dobrej reputacji, większych zasięgów, lepszych ofert wydawniczych, no i wiernych czytelników, którzy będą dumni, że kibicują Ci od samego początku.
Spartaczony debiut oznacza nie tylko, że żadnego z powyższych nie osiągniesz – sam w sobie szybko okaże się przeszkodą do pokonania. Kolejne Twoje książki będą musiały udowodnić ludziom, że jednak nie jesteś miernotą. Z kiepskimi wynikami pierwszej powieści bardzo trudno będzie Ci wynegocjować lepsze warunki u wydawców podczas oferowania kolejnych książek. No i najgorsze: kiedy będziesz patrzeć wstecz na tę pierwszą opowieść, poczujesz wstyd. A taka sytuacja nigdy Ci nie pomoże. To, co chcesz myśleć po latach to „ach, byłem wtedy tak uroczo naiwny”, abo „bardzo się rozwinąłem od tamtego czasu”. Nie chcesz utknąć w „kutwa, jakie gówno popełniłem”, bo wtedy będziesz uciekać od swoich własnych początków, a najchętniej w ogóle zakopiesz je gdzieś, gdzie nikt nie znajdzie. Tym samym zmarnujesz swoją energię na coś, co nijak Ci nie służy.
Oczywiście nie chcę Cię pognębić, jeśli już masz na karku literacko słaby lub źle wydany debiut. Co było, to było, czasu nie da się cofnąć – najlepsze, co możesz, to nie popełniać tych samych błędów. Ale jeśli dopiero piszesz swoją pierwszą powieść, albo szukasz pierwszego wydawcy, zaklinam, nie daj sobie wcisnąć ściemy. Debiut jest cholernie ważny. To nie jest „przykry obowiązek”, coś „do odhaczenia”, a już na pewno to nie jest „coś, czego każdy się wstydzi”. Zwłaszcza ostatnie stwierdzenie jest mantrą powtarzaną na pocieszenie przez ludzi, którzy już przegrali w tej grze. Debiut naprawdę możesz wspominać z sentymentem, a nie z paraliżującym wstydem.
I to nie jest tak, że musisz mieć przy debiucie szczególne szczęście. Zamiast liczyć na boską ruletkę, dasz radę zadbać o dobry wynik samodzielnie. Wystarczy, że poznasz poniższe zasady – i faktycznie, uczciwie się do nich zastosujesz.
Przede wszystkim, nie wysyłaj wydawcom popeliny
Najgorszym błędem, który popełniają autorzy pragnący zadebiutować, jest wysyłanie do wydawcy niedopracowanego dzieła. Podejrzewam, że w większości wypadków to kwestia tego, że twórca nie jest wystarczająco obyty w rzemiośle. Ot, po prostu. Skończył „pierwszy szkic” i nie wie, co właściwie miałby poprawić – więc wysyła od razu do, jak sądzi, ekspertów z wydawnictwa. Kłopot w tym, że wydawca nie jest od tego, aby autora uczyć pisania. Najpewniej nie da mu też dostępu do wewnętrznej recenzji! To jest bardzo rzadki przypadek, że redaktor wystarczająco obszernie tłumaczy, dlaczego odrzucił propozycję wydawniczą. O wiele częściej, dla świętego spokoju, napisze coś w stylu „książka nie pasuje do naszego profilu” albo „w tym roku nie mamy już wolnych terminów na publikację”. Doświadczenie szybko uczy redaktorów, że pisanie prawdy oznacza narażanie się różnej maści bufonom – a przynajmniej, zwiększone prawdopodobieństwo otrzymania przyprawionych fochem maili. Z punktu widzenia efektywności pracy, jest to ryzyko zupełnie zbyteczne. Ostatecznie: autor otrzyma wiadomość, z której wyczyta, że jest pechowcem – że coś się we wszechświecie nie zgrało, że jakoś ominął swój idealny moment.
Co nigdy nie jest prawdą. Dla dobrej książki zawsze znajdzie się czas i miejsce. Jeśli Twoja została odrzucona, to wyłącznie dlatego, że była kiepska.
Czy też dokładniej: autor nie włożył w nią wystarczającego wysiłku.
Jeśli dręczy Cię pytanie „czy moje pisanie jest wystarczająco dobre?” – nie stawiaj go wydawcy, ale komuś, kto faktycznie może Ci pomóc. Warto zorganizować sobie grupę beta-czytelników, którzy chętnie przeczytają „pierwsze szkice” i powiedzą, co dla nich nie działało w opowieści. Najłatwiej o takich ludzi w grupach pisarskiego wsparcia – pełno ich obecnie na Facebooku.
W przypadku gdy masz problem ze znalezieniem pomocnych osób, zawsze możesz kupić płatną recenzję od redaktora lub nauczyciela. Sam świadczę takie usługi i na pewno znajdę na Ciebie czas, zwłaszcza jeśli tworzysz fantastykę. Nie chcę, żeby to brzmiało jak reklama – bo wcale nie musisz iść z powieścią do mnie. Jest mnóstwo ludzi, którzy mają podobną ofertę. Upewnij się tylko, że Twój recenzent wie, o czym mówi i nie weźmie pieniędzy za kilka ogólników.
Bez znaczenia jednak, w jaki sposób skonfrontujesz swoje dzieło z testowymi czytelnikami – kluczem jest, żeby dopieścić opowieść przed wysłaniem jej jako propozycji wydawniczej. Wydawcę zawsze traktuj poważnie, jako ostatni sprawdzian, egzamin na koniec studiów, a nie jako ścianę, od której można odbijać piłeczkę. Skarb leży przecież za tą ścianą – przebicie jej oznacza debiut.
Zrób research
Kolejny problem pisarzy przed debiutem to ignorancja w kwestii tego jak działa rynek wydawniczy. I nie mówię tu o ogólnych mądrościach w stylu „na pierwszej książce dużo nie zarobisz” albo „lepiej wydać w dużym wydawnictwie”. Mówię o konkretach: który wydawca jakie książki wydaje, a więc gdzie nasza będzie najbardziej pasować; gdzie są docelowi czytelnicy naszej książki i kto do nich najcelniej dociera; które wydawnictwo faktycznie promuje debiutantów, a które używa ich jako tła dla znanych autorów; który wydawca zna się i zarabia na swoim biznesie, a który tylko sprawia dobre wrażenie.
Bez takiej wiedzy aspirujący autor zmarnuje mnóstwo sił na dobijanie się do wydawnictw, do których – w jego wypadku – absolutnie nie było warto się dobijać.
Jedyny sposób, aby tę wiedzę zdobyć, to uczciwie wykonać rozeznanie. Mówiąc dokładnie:
1. Idź do Empiku (konkretnie Empiku – inne sieci księgarskie też są dobrym źródłem informacji, ale to Empik sprzedaje najwięcej). Znajdź półkę, na której chcesz zobaczyć swoją powieść. Zanotuj wszystkie wydawnictwa, które w danej chwili wystawiają na tej półce swoje książki. W ten banalnie prosty sposób zdobędziesz listę najprężniej działających przedsiębiorstw – a więc dla Ciebie, najbardziej wartościowych partnerów. Co więcej, interesując się wyłącznie półką poświęconą Twojemu gatunkowi, unikniesz nieporozumień i spamowania przypadkowych wydawców, którzy i tak nie przyjmą Twojej książki.
2. Odszukaj strony internetowe wydawnictw z Empikowej listy. Tam – szukaj dwóch rzeczy. Po pierwsze, przejrzyj ich aktualną ofertę, tzn. książki, które wydali. Im więcej znajdziesz pozycji z Twojego gatunku, tym lepiej. Jeśli wśród nich znajdujesz książki debiutantów – to świetny znak, który dobrze rokuje i dla Ciebie! Właśnie po tych dwóch czynnikach będziesz oceniać też kolejne wydawnictwa, które z tego czy innego powodu trafią na Twoją listę. Czy wydają dużo książek podobnych do Twojej i czy przyjmują debiutantów. Nie ma sensu wysyłać propozycji tam, gdzie nie widzisz połączenia tych dwóch warunków, nawet jeśli mowa o Twoim ulubionym domu wydawniczym.
3. Drugą rzeczą, którą odszukasz na stronie wydawcy, są jego wymagania co do przesyłanych propozycji. Niektóre wydawnictwa mają je dokładnie sprecyzowane, inne tylko wspominają ogólnikowo – ale jeśli faktycznie zainteresowani są wydawaniem prozy krajowej, prawie na pewno będą mieli publicznie dostępną procedurę zgłaszania propozycji. Zastosuj się do niej co do litery. Nie musisz wysyłać nic ponadto, ale niech Cię ręka boska broni, żeby wysłać mniej.
To bardzo uproszczony „algorytm” dla researchu wydawniczego, ale pomoże Ci wystartować i nabrać dobrych nawyków. Jeśli obawiasz się, że robienie takiego rozeznania to okropnie dużo wysiłku, za który nikt nie zapłaci – zapewniam, równie dużo energii zmarnujesz proponując książkę przypadkowym ludziom. Najesz się przy tym też o wiele więcej nerwów, wyczekując odpowiedzi od wydawców, którzy po prostu nie są zainteresowani, niezależnie od tego, jak dobra jest Twoja powieść. Najgorsze jednak – że licząc tylko na łut szczęścia, możesz ominąć świetnego partnera wydawniczego, a książkę oddać jakiejś miernocie.
Miej świadomość, na co stać Twój gatunek
Świadomość możliwości rynkowych gatunku, w którym piszesz, jest kluczowa dla udanego debiutu. Dlaczego? Ponieważ wyznacza Ci horyzont: potencjalną sprzedaż, liczbę zainteresowanych wydawców, no i typ czytelnika, którego możesz przyciągnąć.
Żeby zobrazować różnicę, weźmy dwie skrajności. Powiedzmy, że rozważasz debiut kryminałem lub horrorem. To nie są dramatycznie odległe gatunki, w tym sensie, że ten sam pomysł na opowieść można zrealizować, aby podążył albo jedną, albo drugą ścieżką. Z kreatywnego punktu widzenia masz więc do czynienia z kuzynami. Z punktu widzenia rynku – zieje między nimi przepaść.
Kryminał jest w Polsce królem popularności. Wielu czytelników czyta ten gatunek, a więc nakłady książek są relatywnie wysokie, a oferta wydawnictw szeroka. Oczywiście, jak zawsze, najlepiej sprzedają się znane nazwiska. Cały czas jednak poszukuje się ciekawych propozycji, również od debiutantów. Ogólna hossa kryminału sprawia więc, że to gatunek, w którym najłatwiej wydać – a więc również zadebiutować. Jedyny problem może leżeć w tym, że kryminał jest względnie trudną formą, a czytelnicy przyzwyczajeni są do pewnego poziomu jakości. Pisanie byle czego nie przejdzie.
Horror jest jednak, w mojej ocenie, gatunkiem jeszcze trudniejszym. Tymczasem twórcy wyspecjalizowani w tego typu prozie nie mogą liczyć na podobną nagrodę od rynku, co twórcy kryminałów. Nie tylko ciężko zarobić na tej literaturze – ale jeszcze trudno znaleźć dla niej wydawcę! Zwłaszcza: dobrego wydawcę, zamiast pasjonata-amatora. Na domiar złego, horror nie łapie się na żadne dotacje państwowe, ani inne profity za „artystyczność”, bo przecież wszyscy wiedzą, że to gatunek komercyjny. Tyle że taki, który się nie sprzedaje.
Jeśli więc w kwestii debiutu chodzi Ci tylko o to, żeby wydać i zarobić – unikaj niszowych gatunków jak plagi. W sytuacji gdy Twoja opowieść powinna być przekazana, na przykład, jako fantastyka – oczywiście ufaj opowieści, a nie rynkowi. Pisz to, co do Ciebie przyszło. Jeśli jednak nie musisz iść w niszę, nie pchaj się w nią z powodu sentymentu. Debiutowanie sagą fantasy jest o wiele trudniejsze niż debiutowanie erotykiem. To nie jest zły los ani niczyja złośliwość – to kwestia Twojego wyboru.
Nie idź w self-publishing
To nie jest rada uniwersalna, w sensie – self-publishing to świetny sposób na zarobek. Kłopot w tym, że wymaga i znajomości rynku wydawniczego, i smykałki do interesu, i już istniejącej społeczności czytelników.
Krótko mówiąc, self-publishing wymaga, aby autor nie był zupełnie świeżym debiutantem.
Odpowiedz sobie uczciwie, czy masz doświadczenie w marketingu i organizacji procesu wydawniczego? Czy Twojego bloga odwiedza przynajmniej 5000 czytelników miesięcznie, a Twój profil na Facebooku ma powyżej 1000 obserwujących? Jeśli odpowiedź na dowolne z tych pytań brzmi „nie” – self-publishing nie jest dla Ciebie. Może będzie w przyszłości, ale nie teraz, nie przy okazji debiutu.
Przy okazji: skoro nie idziesz w self-publishing, nie korzystaj też z wydawnictw usługowych (tzw. vanity press). Inaczej mówiąc, nie dawaj wydawcom pieniędzy na „pokrycie części kosztów wydania”. Większość ofert tego typu i tak jest bardzo niekorzystna. Może być warta zachodu w pewnych konkretnych przypadkach, dla ludzi obeznanych z rynkiem – ale nigdy dla debiutanta.
Nie pisz pierwszej książki w nieskończoność
No i na koniec rada dla wszystkich, którzy od kilku lat szlifują swoją pierwszą powieść. Nie warto. Naprawdę. Ta książka powinna być odpowiednio dobra już po roku pracy.
Obecny rynek premiuje ilość, nie jakość. Nie zrozum mnie źle, kiepska książka pozostanie kiepską. Naprawdę źle napisana powieść nie podbije rynku, niezależnie od kasy wpakowanej w promocję. Ale wystarczy, że książka po prostu nie jest kiepska – nie musi być wyjątkowa, starczy, że nie jest spartaczona. Mróz pisze właśnie takie „wystarczająco dobre” książki. Podobnie Lipińska i spora część topki najlepiej zarabiających autorów. To książki dalekie od ideału literackiego arcydzieła, ale produkowane szybko i publikowane w regularnych odstępach czasu.
Właśnie taki model produkcji wygrywa na rynku.
Czy to patologia, czy stan pożądany – zostawmy na inny moment. Faktem jest, że wydawcy coraz powszechniej oczekują od autorów dostarczania książek co pół roku, co kwartał, a nawet co dwa miesiące. O ile myślisz o karierze pisarskiej, o wiele rozsądniej nastawić się na pisanie seryjne, częste, na produkcję dzieł w popularnym gatunku nawet co kilka miesięcy.
Jeśli przez szereg lat pracujesz nad tą samą powieścią science fiction czy fantasy, i nad niczym innym, prawdopodobnie jest to czas stracony. Przy obecnym stanie rynku – to musiałaby być naprawdę wybitna powieść, żeby uzasadnić podobną inwestycję. Owszem, w wypadku debiutu musisz szczególnie zwrócić uwagę na to, aby książka była dopracowana (patrz pierwszy śródtytuł). Ale przeciąganie sprawy na lata nie jest skutecznym rozwiązaniem.
Oczywiście, można też pisać hobbystycznie – i masz do tego pełne prawo. Można traktować sprawę w kategoriach pasji. Z całą pewnością warto też otworzyć się na inspirację i spisywać opowieść tak, jak do nas przybywa, nie patrząc na jej ewentualny potencjał sprzedażowy. To wszystko są dobre podejścia do sztuki pisarskiej. Jeśli jednak marzysz o sukcesie rynkowym, musisz brać pod uwagę również tempo pracy. Zwłaszcza jeśli tworzysz w gatunku komercyjnym.
Kolejny bardzo praktyczny tekst. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz: czy warto debiutować serią, wydając pierwszy tom? Czy odniesiemy większą korzyść przez zdobycie publiki pod następne części, czy raczej klapę zniechęcając czytelników szukających jednostrzału?
Czasy są takie, że lekkie seryjne opowiastki – najlepiej w ogóle bardziej przypominające serial NX/HBO niż literaturę – mają szansę na największy komercyjny sukces. Zasadniczo zaczęcie od serii może sporo ułatwić: możesz zyskać jednocześnie czytelników jak i kontrakt na kolejne części – oczywiście przy założeniu, że znajdziesz to odpowiednie/najlepsze dla Ciebie wydawnictwo. 🙂
To zależy. Wydawcy raczej nie są sentymentalni, więc nie będą mieli problemów ze skasowaniem serii, która sprzedawała się dobrze, ale ma trend spadkowy. To jedna sprawa. Wydawanie serii wcale nie gwarantuje sukcesu.
Druga sprawa: debiutanci są bardzo słabi w tworzeniu serii – i to nie jest mój wymysł, ale niestety statystyka powszechnie znana. Większość debiutantów tworzących serie wybiera akurat taką formę, bo… nie potrafi ogarnąć fabuły. Nie umieją doprowadzić opowieści do końca, a często nawet nie rozumieją mechanizmu punktu zwrotnego. Zamiast intrygującego serialu wychodzi im więc telenowela – ale oczywiście sami tego nie wiedzą, myśląc że przechytrzyli system i złapali boga za nogi. Przecież jeśli wydawca weźmie pierwszy tom, to już jest sukces jakby w pełni, a że nie mamy pomysłu na satysfakcjonujące zakończenie – to szczegół.
No i w związku z tym: wydawcy NIE CHCĄ brać serii od debiutantów. To się może zdarzyć, ale praktyka pokazuje, że jest przypadkiem rzadkim. Zwłaszcza że nawet po obiecujących pierwszych tomach (pisanych latami), debiutant potrafi wysiąść przy drugim (który MUSI być napisany najwyżej w rok). To wszystko jest, krótko mówiąc, ryzykiem inwestycyjnym.
Na miejscu debiutanta o wiele rozsądniej napisać zamkniętą opowieść z zakończeniem, które umożliwia kontynuację.
Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Pozdrawiam!
Pierwsza kwestia – Empik.
Empik to w tej chwili tylko 30% rynku, tak jak księgarnie stacjonarne (30-40%). Kto idzie do Empiku i po co? Żeby zobaczyć, obejrzeć książkę i następnie kupić ją w taniej księgarni internetowej. Więc na przykład „top ten” Empiku nie świadczy kompletnie o niczym. Ponad to, na pólkach panuje tam taki syf, że odradzam sprawdzanie działów tematycznych pod względem zaprezentowanych tam wydawnictw czy autorów. Można się zdziwić.
Druga kwestia – serie.
Robert Małecki zadebiutował właśnie serią kryminalną i – przynajmniej wg jego wydawcy – tylko seria ma sens, bo czytelnik „wsiąka” w dalszy ciąg opowieści. I to właśnie serię trudniej ogarnąć pisarsko, niż pojedynczą sztukę. Bo w serii wszystko musi być spójne i współgrać ze sobą. Pozostawienie tylko otwartego zakończenia nie daje jeszcze startu do napisania kolejnej(ych) powieści. Ponad to wydawcy – wiem z własnego przypadku – od razu pytają o kontynuację (w moim przypadku przysłali umowę na cztery tomy od razu).
Kwestia Empiku jest nie wiem do czego – że ludzie nie mogą sprawdzać, jakie wydawnictwa tam trafiły na półki, bo syf? Jasne, są o wiele lepsze sposoby na risercz, ale jednak pozostanę przy swojej radzie jako adekwatnej na początek.
Natomiast w kwestii serii się zgadzamy: rzeczywiście są trudniejsze do ogarnięcia literackiego, właśnie to napisałem w poprzednim komentarzu. Ogólnie to też prawda, że serie chodzą dobrze, i że wydawcy serie lubią, często wręcz zachęcają do ich pisania. Ale zachęcają, na przykład, przywołanego przez Ciebie Małeckiego. A nie losowego debiutanta, który pisze tomami, bo nie potrafi napisać zamkniętej historii.
Świetny artykuł i dziękuję za merytoryczną rozmowę w komentarzach.
Przynajmniej teraz wiem jak NIE być frajerem 🙂
Fajny artykuł o mojej prawdziwej bolączce – debiucie 😉
Na razie piszę bloga i pozostaje mi ostatni (mam nadzieję) szlif mej powieści, którą piszę już od 2015stego 😀
Matko, dopiero co rozesłałam powieść do wydawnictw (korzystając z Twojego kursu ^^) i czytając ten tekst, aż mi serce drżało. Bo po prawdzie ciężko jest ocenić, czy debiut będzie dobry… ja swoją powieść pisałam latami, ale głównie dlatego, że jestem leniem i chociaż miałam pomysł, konspekt i linię czasową to pisałam po stronie na tydzień xD Ale to mi odpowiadało. Może był to po części taki systen obronny, bo bałam się, co będzie jak wreszcie sięgnę po swoje marzenie.
Skok już wykonałam, ba!, nawet mi jedno wydawnictwo odpisało. Jeśli jednak wcześniej panikowałam, to było nic w porownaniu do tego, co czuję teraz. Jedną złą decyzją mogę zostać frajerem… Skąd mam wiedzieć, z którym wydawnictwem się dogadam? To już powiedziałabym byłoby szczęście.
Drogi Tomku, a jak zapatrujesz się na łączenie gatunków? Przypuśćmy, że chciałabym zadebiutować książką łączącą kryminał i horror (obecnie jest duża moda na seriale kryminalno-paranormalne, chociażby Stranger Things). Dlaczego by nie napisać w ten sposób książki? A może debiut, który stawia na eklektyzm gatunkowy nie jest dobrym rozwiązaniem?
Bardzo fajne i życiowe porady. Mam jednak wątpliwości, co do rozważań nad gatunkiem, który należy wybrać, żeby dobrze zadebiutować. U debiutantów kluczem jest (jak rozumiem) pomysł i historia, którą chce się opowiedzieć. Historia, która sprawia ci radość (angielskie „fun” chyba nawet lepiej to oddaje). Jeśli uda ci się stworzyć coś na prawdę ciekawego w niszy, to już wydawca (nie koniecznie pierwszy, może 15-ty – patrz Harry Potter) znajdzie miejsce, aby cię jakoś tak wcisnąć, żeby to wydać. Jeśli jednak będziesz się starał na siłę wcisnąć w konwencję gatunki, który do końca ci nie odpowiada, to wątpię, żebyś stworzył coś ciekawego. Chyba, że jesteś naprawdę genialny.
Co do łączenia gatunków, to mam nadzieję, że to działa, gdyż jestem w połowie przygodówki dla młodzieży (survival apokaliptyczny) w dodatku w konwencji pamiętnika. Jeśli to wydadzą, to znaczy, że można wydać wszystko. Jeśli nie, to i tak mam świetną zabawę pisząc to. 🙂
A co do serii, to właśnie Martin jest przykładem, że można zupełnie nie mieć wizji zakończenia, a stworzyć światowy hit.
Bardzo przyjemny i pomocny artykuł. W swoim czasie czytałam dużo takich rzeczy, dużo o pisaniu książki, jakich błędów unikać przy pierwszej książce, ale nie spotkałam się jeszcze o błędach popełnianych w procesie wydawania. Wydaje się to takie proste, a wcale nie jest.
Mam takie jedno pytanie, bo podejrzewam, że popełniam błąd robiąc w ten sposób. Czy dobrym pomysłem jest wysyłanie propozycji wydawniczej do kilku wydawnictw na raz?
Obecnie piszę kolejną książkę, debiut nadal przede mną, nie chciałabym tym razem popełnić tego błędu.
„Upewnij się tylko, że Twój recenzent wie, o czym mówi i nie weźmie pieniędzy za kilka ogólników.” – to jeszcze nic. Ja spotkałam się z sytacją, że ktoś chciał, żebym zapłaciła za samo przeczytanie mojego tekstu (nie recenzję, nie betę, nie redację, ale tylko przeczytanie i informację zwrotną, czy się podobało, czy nie).
Podoba mi się tytuł tego artykułu. 🙂 Piszę swoją powieść debiutancką już jakiś czas i dzięki za jasny komunikat: trzeba już skończyć.
W moim przypadku pomysł jest zamknięty i jasno określony. Cierpię jednak na pisarski słowotok. Niby jest esencja, fabuła domknięta z możliwością kontynuacji (które prawie kończę), a jednak w zakończonej pierwszej książce wyszło mi ponad milion znaków ze spacjami. Radziłbyś podzielić całość na dwie osobne książki, czy skrócić esencję do skondensowanej esencji i wyrzucić połowę? 🙂 Tyle, że potraci się mnóstwo wątków. Czy jest szansa w obecnych czasach na wydanie dobrej debiutanckiej książki, ale podzielonej na dwie części? Ile znaków ze spacjami to optymalnie dla debiutu by mógł być wydany?
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za ten artykuł. Lubię Twój styl pisania. 🙂