Bardzo często słyszę, że pisarstwo to tylko hobby, z którego nie da się utrzymać, no chyba że jesteś bestsellerowcem, masz netflixową adaptację lub celebryckie zapędy.
No i wtedy wychodzę ja, cały na biało. Młody chłopak z małego miasteczka, nie znający branży, mitów, mody, niuansów i dysonansów. Czwarty rok prowadzę działalność gospodarczą jako autor książek. Żyję, nie umarłem.
Jak to robię? Dwa słowa: spotkania autorskie.
Mity a rzeczywistość
Co możesz usłyszeć? Że biblioteki nie zapraszają na spotkania, wykłady ani warsztaty. Nikt nie ma na to pieniędzy. Nie ma chętnych ani po stronie dorosłych, ani młodzieży. Jak nie jesteś bestsellerowcem Empiku to nawet nie podchodź.
Przez ostatnie 4 lata zrobiłem jakieś 750 spotkań autorskich (średnio 21 spotkań miesięcznie przez 9 miesięcy w roku, łatwo policzyć) w bibliotekach całej Polski od Rzeszowa po Gdańsk. I to jest absolutnie niesamowite jaką ściemą obrosła organizacja tych eventów. Aż nie wiem od czego zacząć.
1. Biblioteki płacą. Zapraszają na spotkanie, są zainteresowane i zaglądają do portfela by sprowadzić ciekawego twórcę. Stawki są najróżniejsze. Najdrożsi biorą 4000 i więcej. Najtańsi około 300 czyli „zwrot za koszty podróży i nocleg”. Oczywiście im niższa stawka tym łatwiej znaleźć zainteresowanych, ale w miarę podróżowania rośnie nasza marka, a z nią również pieniądze.
2. Biblioteki szukają. Chcą zorganizować spotkanie autorskie z ciekawym człowiekiem i jego ciekawą książką. Wszyscy są w spektrum zainteresowanych: podróżnicy, kryminalni, obyczajówki, romanse, poradniki, fantastyka, a nawet poezja. Różne książki mają różnych odbiorców i biblioteki również starają się przygotować propozycję dla wszystkich.
3. Ludzie przychodzą. Pomijam oczywiście fakt spotkań dla młodzieży, gdzie biblioteki zwołują uczniów okolicznych szkół, ale na popołudniowe spotkania również nie brakuje chętnych. No chyba, że masz coś naprawdę nudnego, albo była liga mistrzów telewizji. Tak też się zdarza.
Mamejstwo autorów
Im dłużej należę do tego pisarskiego światka tym częściej mam wrażenie, że pisarze są biedni na własne życzenie. Czekają w domach zaszyci w Bieszczadach, licząc że dyrekcja wojewódzkiej biblioteki łaskawie zadzwoni do nich i zaproponuje miesięczne tourné po całym Mazowieckim.
A myślałem, że to ja piszę fantastykę…
Czasami trzeba samodzielnie zadzwonić do biblioteki, bawiąc się w telemarketera. Musimy pokazać się z jak najlepszej strony. Być szarmanckim, dowcipnym, charyzmatycznym i przede wszystkim… ciekawym. Musimy tak opowiadać o swoich książkach by czytelnik chciał nas słuchać.
Spotkałem na swojej drodze autorów twierdzących, że „pisarz to nie sprzedawca garnków i nie będzie dzwonił do bibliotek i zabawiał gawiedzi jak jakiś błazen”.
Cóż… finałem tego są długie artykuły w sieci o „biednych pisarzach” i mój kalendarz wypełniony na 6 miesięcy do przodu.
Pigułka wiedzy
Na forach internetowych dostaję masę pytań odnośnie organizacji spotkań autorskich, jak one wyglądają, kto je prowadzi, więc postaram się zbiorczo odpowiedzieć na najważniejsze sprawy.
1. Biblioteka musi się o Tobie dowiedzieć. Mailuj, dzwoń, przejdź się osobiście, wyślij świnkę morską z listem. Don’t care. Jak się dowiedzą, możecie obgadać szczegóły.
2. Ćwicz dwu-zdaniową odpowiedź na pytanie „O czym jest Twoja książka”.
3. Biblioteka rozlicza się umową o dzieło bądź fakturą. Lubi faktury – mniej kombinowania.
4. Czas spotkania zależy od Ciebie, ale nie schodź poniżej godziny.
5. Każde spotkanie rób na 120%.
6. Marketing szeptany w przypadku bibliotek to regularne rozmowy na skalę ogólnopolską, dlatego patrz na punkt wyżej.
7. Nie ignoruj nawet najmniejszej placówki bibliotecznej. W nich jest prawdziwa siła.
8. Uważaj na gołębie na poboczach. Wredne małe kamikaze…
Droga przez tłuczone szkło
Na koniec pragnę powiedzieć coś oczywistego. Na początku jest ciężko. Jest naprawdę ciężko. Kiedy zaczynałem, przez cały sierpień wysyłałem setki maili i dzwoniłem do dziesiątek bibliotek, szukając w Google numerów telefonu niczym telemarketer. Na pięćdziesiąt telefonów dziesięć można było określić jako „sukces”. Większość maili ginęła w skrzynkach. Jeździłem dziesiątki kilometrów, czasami za półdarmo, żeby tylko odhaczyć kolejne punkty. Rodzice musieli mi pożyczyć na wrześniowy ZUS.
Każda odwiedzona biblioteka polecała moją osobę dalej. Wracając z trasy dostawałem telefony „był pan u koleżanki i bardzo chwaliła pana spotkania autorskie”. Wiele przyjaznych dusz doradzało mi co poprawić, na co zwracać uwagę, czy może podnieść stawkę, gdzie warto jeszcze się zgłosić. Trasy stawały się coraz stabilniejsze. Zyski również.
Co mamy dzisiaj? Od dwóch lat sam nie zadzwoniłem do biblioteki. Praktycznie nie wysyłam maili. Placówki same do mnie dzwonią, a ja przeglądam kajecik „kiedy będę miał po drodze” i proponuję termin. Nie mam kiedy rozkręcić działalności stacjonarne, a to co zarobiłbym na etacie robię w trzy dni na trasie. Trzy tygodnie w miesiącu zwiedzam Polskę. Rano mam spotkania z młodzieżą, popołudniu piszę kolejne książki w hotelowym zaciszu, a w międzyczasie piszę ten artykuł.
Nie zmieniłbym tego miejsca nawet o centymetr. Właśnie tak wyobrażałem sobie pracę pisarza. Z książkami pod pachą na dziesiątkach spotkań. Życzę tego każdemu z Was.
Top.
Życzę powodzenia zasługuje pan i błogosławię pana drogę .
Pozdrawiam serdecznie
No tak, tylko google pokazuje, że pierwszą powieść wydał Pan w tym roku, w maju, zatem przez poprzednie cztery lata spotkania odbywał Pan raczej nie jako pisarz w znaczeniu „twórca beletrystyki”, lecz jako psychoterapeuta czy inny „ostrzegacz” młodzieży i dorosłych. To całkiem inna rola. Gratuluję zatem sukcesu, ale uczciwość nakazywałaby sprecyzować, że jednak kusił Pan biblioteki nie tekstem „napisałem zajebistą pierwszą powieść”, lecz „opowiem o niebezpiecznym uzależnieniu, z którego można się wyzwolić, jestem tego żywym dowodem” 🙂
Dokładnie tak – baza zbudowana na uzależnieniu od gier komputerowych i ich niezrozumieniu przez pracowników szkół i bibliotek. Dzieciom nie prezentowano sylwetki pisarza tylko nałogowca w ramach przestrogi. Teraz to takie dorabianie ideologii po latach – być może aby zerwać z tamtym wizerunkiem? Schemat powielany przez wielu twórców.
Panowie, ale do czego Wy dokładnie pijecie? Jeśli do tego, że Krzysztof jakoś oszukuje biblioteki – to właśnie macie wyjaśniony jego trik. 😛 Po prostu się odzywa i umawia spotkania. Nie ma znaczenia z jakimi książkami tam jedzie; wręcz świadczy to o wszechstronności tej drogi – każdy się zmieści.
Jeśli do tego, że jest niepełnowartościowym pisarzem – no to macie przykład, że nawet taki dostaje się do bibliotek i na tym zarabia. Nie ma więc co sobie wmawiać, że „mnie nie przyjmą”.
Jeśli macie zazdro, że wymyślił sposób na spotkania (tzn. że opowiada o czymś konkretnym, a nie „ogólnie o mojej duszy”) – no to też powinniście się cieszyć, że przetestował wody i wskazuje, jak się zabrać do tematu, tym samym uwalniając Was od konieczności odkrywania koła na nowo.
Jasne, że mamy megazazdro i jeszcze hejter mode 🙂
A jeśli nie mamy, to po prostu mówimy, że autor w nieuprawniony sposób łączy powody zapraszania i zarabiania na tym. Zapraszano go jako terapeutę czy osobę ostrzegającą przed uzależnieniami, nie twórcę beletrystyki. Tylko tyle, ale też – aż tyle. Nie wierzę, że tego nie rozumiesz. Nie ma w tej uwadze hejtu, serio doceniam, że mu się udało, ale nie jest to wzór dla autorów, którzy wydali książkę, powieść, i udadzą się do bibliotek. Spotkają się z odmowami, bo to będzie znacząco inna sytuacja od tej dosyć komfortowej autora wpisu.
Spróbowałeś i biblioteki Ci powszechnie odmawiały? Czy mówisz to jako teoretyk, który wie lepiej i nie musi sprawdzać?
Nie no, jasne, że jestem autorem, któremu odmawiano. Skrzywdzonym przez biblioteki, wydawców, a teraz nawet przez blogerów, którzy zawsze mają rację 🙂 wydałem e-booka, którego nikt nie chce, potem zapłaciłem za wydanie swojej książki, a i tak zostałem z nakładem w garażu, stąd ten jad, hejterstwo i zawiść. Bezbłędnie mnie rozszyfrowałeś, gratuluję 🙂
Piszesz to ze złośliwością, ale chyba nie rozumiesz logiki własnej wypowiedzi.
Bo jeśli jesteś autorem, który wypowiada się w temacie dobrze mu znanym – no to musiałeś spróbować swoich sił w bibliotekach. Wcześniej twardo argumentowałeś, że twórcy beletrystyki spotkają się z odmowami. Stąd wniosek, że Twoje doświadczenie było właśnie takie. Śmiejesz się z tej sytuacji, ale mówisz, jakbyś był DOKŁADNIE w tym położeniu. Wiesz, że będzie odmowa, bo sprawdziłeś, wydałeś, masz ten garaż pełen książek, a biblioteki nie chcą Cię na spotkaniach.
Jeśli tak nie jest – czyli właśnie Twoja szydera pokazuje rzeczywistość, a nie Twoje argumenty – no to niczego nie sprawdziłeś, tylko dorabiasz sobie teorię do założeń. Musi być tak, że biblioteki odmawiają, bo wydaje Ci się, że odmawiają.
I to jest pragmatyczne podejście twórcy do zawodu pisarza. Masz dobry towar? Musisz go umieć dobrze sprzedać. Wydałem dopiero jedną książkę, ale gdy jadę z nią gdzieś na jakieś spotkanie, zawsze kilka osób kupuje i to jest frajda. Jeszcze na tym nie zarabiam, ale może za jakiś czas, kto wie? W chwili obecnej nadal pracuję zawodowo „przykuty” do pewnej firmy, ale w planach mam dokładnie to samo – wyjść do ludzi. Mam nadzieję na spotkanie w drodze. Życzę sukcesów.
Problem właśnie w tym, że tak myślą przedsiębiorcy, czyli w świecie pisarskim: self-publisherzy. „Zwykłemu pisarzowi” rzadziej to wpada do głowy, a akurat z drogi bibliotecznej może skorzystać każdy, niezależnie od tego, jak wydane są jego książki. Ani o czym są. Ważne tylko, aby miał o czym opowiadać na spotkaniu.
Zdecydowanie natchnął mnie ten tekst do działania. I nawet już mam pomysł na spotkania. Dzięki 🙂
Nie ważne, jak gadają, ważne żeby nazwiska nie przekręcali. Gratuluję. Sukces to sukces. Dzięki za podpowiedź. Przypomniał mi się Krzysztof Król, ten od motywacji. Mieszka na rajskiej wyspie? Mieszka. Bo nie użalał się nad sobą, tylko próbował i próbował, aż mu wyszło. Dzięki za inspirację.
Krzysiek, ogromnie mnie inspirujesz. Z serca ci kibicuję, życzę wielu sukcesów i wielu wspaniałych czytelników, młodszych i tych starszych, którym dasz odwagę do zmieniania swojego życia i pó∆ścia za marzeniami. I dostarczysz wspaniałych chwil rozrywki 🙂
Wow, ciekawy artykuł i równie ciekawy sposób na karierę autora!
Wchodzę z założenia, że jako debiutkantka nie mogę mieć wygórowanych oczekiwań. Takie nastawienie spowodowało klęskę urodzaju. Spotkań autorskich namnożyło się sporo, co pochłania mój czas i energię, ale owocuje ciekawymi rozmowami z Czytelnikami. Nie żałuję, biorę garściami. ALE! Ale jest takie, że rozsyłając pressbooka wspominałam, że rezygnuję z gratyfikacji finansowej. Tak to sobie wymyśliłam, pierwsza książka, nikt mnie nie zna, a to też forma reklamy i nawiązywania relacji z przemiłymi, jak się okazuje, paniami bibliotekarkami. Inwestuję własne środki na dojazdy (max 50 km), ciastka. Nie bardzo chciałabym, żeby przy kolejnej powieści (lada moment) sytuacja się powtórzyła. Biblioteki się cieszą, dziękują kwiatami, czymś słodki. To miłe, bardzo miłe i doceeniam. Teraz pozostaje pytanie jak delikatnie upomnieć się o gratyfikację i to tę w dolnych widełkach. Any tips?