Kiedy chcesz zostać artystą (lub już jesteś, ale szukasz wsparcia) łatwo dostać od znajomych lub starszych stażem kolegów szereg prostych, zdroworozsądkowych rad. Na przykład: pisz codziennie. Albo: wydadzą Cię wtedy, kiedy wreszcie będziesz dobry. Albo i tak: przede wszystkim podążaj za własną pasją. To wszystko przyzwoite rady, w niektórych wypadkach wręcz trafione. Kłopot w tym, że są rzeczy, o których powinniśmy mówić, rady, którymi powinniśmy się dzielić – ale mało kto to robi.
Oto dziesięć z nich.
Życie ze sztuki jest diabelnie trudne
Mówili Ci pewnie, żeby nie iść na ASP, bo skończysz przewracając burgery. Albo że pisanie to nie jest prawdziwa praca. Albo wręcz wprost – że na sztuce nie zarobisz. Takie mądrości brzmią komediowo w ustach ludzi, którzy tyrają w korpo za psie pieniądze, a w czasie wolnym słuchają muzyki, oglądają filmy, grają w gry i czytają książki, czyli oddają kasę artystom.
Kłopot w tym, że spośród tych artystów, którzy startują do zarabiania na swojej sztuce, garstka najlepszych zgarnia lwią część złota i klejnotów.
Co z pozostałymi? Muszą kombinować. I choć faktyczni artyści (twórcy, a nie marzyciele) nie stoją za ladą w MacDonaldzie, to i tak łapią różnorakie fuchy. Na przykład piszą slogany, teksty na interfejs czy scenariusze reklam. Nie ma w tym żadnej ujmy, a może być sporo profesjonalnej dumy – ale jednak ciężko to nazwać „życiem ze sztuki”.
Zresztą, spójrzmy szybko na zarobki pisarzy w Polsce. Przyjmuje się, że średnie honorarium to 2 złote netto od sprzedanego egzemplarza. Natomiast umowna granica, po przekroczeniu której mówimy o książce, że jest bestsellerem, to 10 tysięcy sprzedanych egzemplarzy. Łatwo obliczyć, że „przeciętny” autor równie „przeciętnego” bestsellera zarobi na swojej pracy 20 tysięcy złotych. Raz na rok, o ile jest w stanie produkować bestsellery w takim tempie.
Książki większości pisarzy sprzedają się w okolicach 2-3 tysięcy egzemplarzy. Niejeden autor musiał też zaakceptować, że wydawca zapłaci mu mniej niż 2 złote za każdą sprzedaną sztukę.
Jest bardziej prawdopodobne, że jako artysta będziesz żyć ze swojego rzemiosła, niż ze sztuki. Z umiejętności, wiedzy, talentu i kreatywności – a nie z popularności samych dzieł.
Oszczędność gwarantuje wolność
Tego się praktycznie nikomu nie mówi, bo i mało kto chce słuchać. Wszyscy marzą o najnowszym sprzęcie, dalekich podróżach, wygodzie i elegancji jak z żurnala. W wypadku większości ludzi takie ambicje oznaczają życie ponad stan, zero zaskórniaków, a może wręcz długi rosnące z miesiąca na miesiąc.
Tymczasem – jeśli chcesz zapanować nad swoim życiem, musisz panować nad finansami.
Duże koszty życia to bestia, którą karmisz czasem i uwagą. Weźmiesz więc dodatkowe fuchy tylko po to, żeby wyjść na zero. A jeśli masz dobrze płatną pracę – poczujesz się do niej uwiązany. Koniec końców, oddasz swoją energię twórczą za nową kanapę albo sushi w modnej knajpie.
Małe koszty życia pozwalają Ci na większą swobodę w dysponowaniu czasem. Jeśli w ciągu jednego tygodnia możesz zarobić na cały miesiąc życia – to pozostałe 3 tygodnie możesz poświęcić pisaniu powieści.
Czas i energia to rzeczy bezcenne dla artysty. Skromniejsze życie jest ich warte. Wiem o tym doskonale z własnego doświadczenia. Trzy lata temu robiłem „ważne rzeczy” dla wielkiego biznesu, zarabiałem bardzo przyzwoicie, ale też wydawałem nieporównanie więcej niż teraz. Pomimo tego, że moja praca była tak istotna (jak mi mówiono, i jak sam sobie mówiłem) – korzystała na niej garstka bogatych kolesi. Zwykły człowiek uznałby ją za coś zbędnego. Sam nie miałem z tego satysfakcji, poza dumą z dobrze wykonanego zadania. Więc chodziło głównie o kasę, którą i tak rozpierdalałem na głupoty. W zamian za tę przyjemność musiałem poświęcać do 12 godzin dziennie, aby realizować cudzą agendę.
Od trzech lat działam jednak w zupełnie innym trybie. Po pierwsze, zamiast w drogim mieście mieszkam na taniej wsi. Mam ogródek, dzięki któremu oszczędzam kilka tysięcy w skali roku na warzywach. Z lasu każdego roku wynoszę około tysiąca złotych w grzybach, borówkach i ziołach. Ogrzanie mojej chaty nigdy nie kosztowało więcej niż 1600 za cały sezon. Mam studnię, przez co za wodę nie płacę nic. Robię własne sery, piekę własny chleb. Dwie osoby mogą żyć w takich warunkach za tysiąc złotych miesięcznie – choć liczę średnio 1500 na poczet napraw i niespodziewanych wydatków. Wszystko, co zarobię ponadto, mogę odłożyć na konto oszczędnościowe albo zainwestować. Ale przede wszystkim, nie muszę zarabiać więcej. I właśnie to – że nie muszę – kompletne zmieniło moje życie.
Ten brak przymusu przełożył się bezpośrednio na to, że powstał mój poradnik – „Jak napisać powieść?”. Pracowałem nad nim dwa lata i biorąc pod uwagę jak ambitnym był wyzwaniem, nie wyobrażam sobie, że skończyłbym go równie szybko, gdybym w tym samym czasie tyrał dla korporacji. Miałem mnóstwo wolnych zasobów, aby przeprowadzić różnorakie eksperymenty fabularne, zrobić rozeznanie, a przede wszystkim – przemyśleć wszystko dogłębnie i bez nerwów. Efekt uboczny to również znaczna poprawa mojego własnego warsztatu literackiego. Jestem teraz o wiele bardziej świadomym twórcą, niż kiedy musiałem pracować na spłatę wysokich kosztów życia.
Obniżenie wydatków do tysiąca złotych na miesiąc (i przeprowadzka do lasu) to nie wyjście dla każdego – oczywiście. Coś takiego wymaga gotowości na radykalną zmianę. Ale nawet bez podobnych poświęceń możesz zrobić wiele, żeby uwolnić się od zbędnych kosztów. Mało kto łączy ten fakt ze wzrostem kreatywności, ale gwarantuję, że tańsze życie prędzej czy później doprowadzi właśnie do tego.
Sukces zawsze ktoś będzie miał Ci za złe
W pewnym momencie Ty lub Twoje słowa staniecie się rozpoznawalni. To oznacza, że staniesz się – powiedzmy – punktem skupienia dla zbiorowej świadomości. Ludzie zaczną projektować na Ciebie najróżniejsze rzeczy. W większości wypadków będą widzieć w Tobie coś pozytywnego. Talent, którego sami sobie odmawiają. Kompetencje, których czują, że im brak. W najgorszym razie tylko status, swoistą „błękitną krew”, której we własnym mniemaniu nie posiadają.
Kiedy otrzymujesz ten dar dobrego wizerunku – pamiętaj, że to, jak Cię widzą, świadczy o nich. Nie o Tobie.
Zwłaszcza że zawsze znajdzie się choć jedna osoba, która będzie widzieć Cię przez pryzmat uprzedzeń, zawiści, poczucia krzywdy. Znów, robisz tylko za lustro, w którym delikwent się przegląda. Jeśli wierzy, że jest mądry tylko z powodu swoich poglądów – uzna Cię za głupka dlatego, że się z nim nie zgadzasz. Skoro wyłącznie poglądy są podstawą oceny, musiałby siebie uznać za głupiego, gdyby choć w jednej kwestii nie miał racji. Jeśli wierzy, że nigdy nie osiągnie Twojego poziomu – łatwo sam siebie przekona, że Twoje osiągnięcia to rodzaj oszustwa. Że się nie da uczciwie dojść do takiego sukcesu. Przykłady można mnożyć. Co jest istotne, to że prędzej czy później pojawią się ludzie, którzy Cię kopną. I zrobią to tylko dlatego, że jesteś na widoku.
Staraj się nie brać tego wszystkiego zanadto do siebie – ani kiedy Cię chwalą, ani kiedy ganią.
Ilość ma znaczenie
Dokładniej: znaczenie ma i jakość, i ilość. Oczywiście, zawsze warto zaliczać się do tych, którzy tworzą dzieła piękne i mądre. Ale to, jak bardzo produktywnym jesteś twórcą, wymiernie wpływa na Twoje zarobki, rozpoznawalność i liczbę przyszłych zamówień. Doskonale widać to właśnie na rynku książki. Jeśli potrafisz wydawać znośnej jakości pozycje co pół roku, nasz oczywistą przewagę nad autorami publikującymi co rok lub rzadziej.
Każda kolejna książka to okazja, żeby przypomnieć czytelnikom o swoim istnieniu. Żeby zająć miejsce na półce „nowości” w księgarniach. I wreszcie – żeby otrzymać honorarium. Metodyczna produkcja przeciętnej jakości książek jest bardziej opłacalna niż jeden wypieszczony tekst raz na dwa lata.
Z punktu widzenia autora publikującego w tradycyjnym wydawnictwie nie zawsze jest to oczywiste. Ale ja wydaję i sprzedaję się sam. Mam więc bezpośredni dostęp do wyników owej sprzedaży, tak samo jak do statystyk strony. I zależność jest jasna. Jeśli mówię o którejś z moich książek, wzrasta też zainteresowanie pozostałymi tekstami. Jeśli mówię o blogu gdzieś poza blogiem – wzrasta sprzedaż poradnika. Jeśli mówię o poradniku – rośnie liczba wejść również na Spisek. To nie jest takie tam sobie gadanie, ani podstęp wydawców-wyzyskiwaczy, żeby zmusić Cię do cięższej pracy. 🙂 Im więcej wyprodukujesz, im bardziej Cię widać, tym więcej sprzedasz wszystkiego w ogólności; nie tylko ostatniej książki, na którą idzie cała promocyjna para.
Tylko wybitne dzieła przetrzymają próbę czasu – ale nie tylko takie znajdą odbiorców. Osobiście zawsze będę się zaliczać do obozu ceniącego jakość, muszę jednak przyznać szczerze: to produktywność zdobywa rynek.
Autentyczność jest lepsza od perfekcji
Bardzo łatwo popaść w sidła perfekcji. Wystarczy uwierzyć, że najgorsze, co możesz zrobić, to popełnić błąd. Albo że masz tworzyć tak jak Mistrzowie, bo inaczej wyjdzie Ci grafomania.
To wszystko iluzje. Każdy popełnia błędy – zwłaszcza Ci, którzy odnieśli jakiś sukces. Ich przewaga polega tylko na tym, że potrafili się podnieść po porażce i wyciągnąć z niej wnioski. Nie osiągnęli przez to perfekcji, nie stali się idealni. Stali się tylko skuteczni.
Tak samo – nigdy nie będziesz pisać jak Twoi Mistrzowie. Nigdy. Zapomnij o tym. Możesz pisać tylko tak jak Ty. A im bardziej rozwiniesz swój autentyczny głos, im wyraźniej przekażesz go światu, tym lepiej. Bo książkę napisaną wedle wzorca każdy potrafi napisać – ale opowieści, której tylko Ty oddasz sprawiedliwość, nikt nie podrobi.
I wiem, że to nie jest prawda łatwa do przyswojenia. Za młodu dostawałem cęgi za to, że pisałem po swojemu. Kiedy teraz czytam tamte dzieła, widzę, że faktycznie są kiepskie – ale jednocześnie potrafię dostrzec ich świeżość. Gdyby za temat wziął się bardziej wyrobiony twórca, powstałaby z tego dobra, oryginalna fantastyka. No ale tego nikt mi nie powiedział. Skupiano się na potknięciach, na słabym stylu, albo na okazjonalnej naiwności. To było najważniejsze – że te dzieła nie są idealne. A nie to, że mają jakiś potencjał. W Polsce tak to właśnie działa; jeśli nie startujesz z wysokiego poziomu, to znaczy, że nie masz talentu, a więc daj sobie spokój już na początku.
Nie chciałem sobie dawać spokoju, więc próbowałem dążyć do ideału – na przykład w wieku lat dwudziestu próbując imitować jakość uznanych i szanowanych pisarzy po czterdziestce. Nagrodą za moje wysiłki nie było jednak mistrzostwo, ale perfekcjonizm, razem z towarzyszącym mu pakietem, czyli wiecznymi blokadami twórczymi oraz prokrastynacją. Oczywiście nie mówię, że słuchanie rad i przyswajanie wzorców jest złe, wręcz przeciwnie. Ale oszczędziłbym sobie lat krążenia w kółko, gdybym od początku rozwijał swój głos, a wszelkie rady odnosił do siebie, zaś wzorce filtrował przez własne czucie. Ostatecznie w pisaniu nie ma takiego pojęcia jak „obiektywnie lepszy”. To fraza, której używa krytyk z sieczką w głowie, a nie świadomy twórca.
Pośród Twoich fanów znajdą się też idioci
Przykro to mówić, ale wśród Twoich najbardziej oddanych czytelników znajdziesz ludzi, z którymi wstyd się pokazać publicznie, a strach zostać sam na sam. To nieuniknione. I przytrafi się tym prędzej, im wyższy jest Twój poziom uprzedzeń.
To już nie moja sprawa jak sobie poradzisz z konkretnym przypadkiem. Jeśli tylko potrafisz, proponuję zawiesić uprzedzenia na kołku i postarać się zrozumieć perspektywę rozmówcy, nawet jeśli się z nią nie zgadzasz. Nawet najdurniejsze poglądy i zachowania skądś się przecież biorą. No ale czasem łatwiej taką radę wypowiedzieć niż wcielić w życie. Bogiem a prawdą, sam zdążyłem spotkać ludzi, z którymi autentycznie nie potrafiłem rozmawiać; prędzej bym w mordę strzelił.
Jedyne, co mogę powiedzieć na pewno: nie zakładaj, że każdy z wiernych czytelników to bratnia dusza. Macie jakieś połączenie, owszem – inaczej by Cię nie czytali. Ale zawsze będą Twoje słowa odbierać po swojemu, zgodnie z własnymi doświadczeniami i potrzebami.
Najlepsze, co możesz zrobić, kiedy trafi Ci się „idiota” – to nie oburzać się na to, że żyje, ale przyjrzeć się własnym reakcjom i uprzedzeniom. Ten człowiek jest, jaki jest. Przeglądając się w nim jak w lustrze, możesz przynajmniej zrozumieć siebie lepiej.
Arogancja to Twój największy wróg
Artysta powinien być pewien swego, być może aż do zarozumialstwa. Człowiek prawdziwie skromny nie znajdzie siły, aby przekonywać, że to właśnie jego należy słuchać, na jego pomysły i perspektywę zwracać uwagę. Do tego potrzeba przekonania, że to nasza wizja jest najciekawsza. Że to my mamy coś do przekazania.
Do pewnego momentu pewność swego pomaga. Jest jednak granica, po przekroczeniu której pozytywna siła zamienia się w niszczycielską. Kiedy zaczynasz wierzyć, że nie musisz już słuchać nikogo, a jeśli ktoś się z Tobą nie zgadza, to musi być debilem – wtedy zaczynają się kłopoty. Po przyjęciu takiego wyznania jesteś już na prostym kursie do krainy kabotynów.
Jeśli chcesz się rozwijać, musisz pozostawić sobie miejsce na możliwość pomyłki. A najlepiej – być na tyle czujnym, aby potencjalne pomyłki zauważyć zanim się pojawią. Ufając tylko samozadowoleniu, podcinasz sobie skrzydła.
Nie gardź niszą
Mam teraz za oknem jesień i sezon grzybowy. Na weekendy wszyscy zjeżdżają do lasu, tratować runo i ryć w ziemi jak dzikie świnie. Oczywiście – zawsze w te same, owiane legendą miejsca, w których ponoć zawsze najwięcej grzyba. I wiecie co? Większość wraca z marnym zbiorem, a jeśli przyjadą pod wieczór, często z niczym. Nawet teraz, w czasie niesamowitego wysypu borowików i koźlarzy. Po prostu o legendarnym miejscu wie zbyt wielu ludzi. Ci, którzy pojawią się na nim o świcie, zbiorą wszystko, co zdążyło wyrosnąć przez noc.
Dokładnie tak samo jest z zarabianiem na sztuce. Wszyscy pchają się do głównego nurtu – do legendarnych miejsc, gdzie czeka prestiż i majątek. No i oczywiście zawsze komuś uda się tam dopchać. Jeśli wstanie o czwartej i powędruje z latarką przez zimny, ciemny las. Cała reszta będzie patrzeć z zazdrością na jego sukces, fantazjując o tym, że i oni mają równe szanse.
Chcesz pisać w bardzo komercyjnym gatunku, powiedzmy: kryminały? Świetnie. Ale pakujesz się w literaturę, w której napisano już wszystko, o wszystkim, setki razy przenicowano jej wzorzec. Żeby się wyróżnić, musisz wymyślić coś, czego jeszcze nie wymyślono, albo zrobić coś, co się nikomu nie udało – a obie te rzeczy są o wiele trudniejsze, niż się zdaje. Pisząc natomiast jak wszyscy, czyli w gatunkowej normie, zmierzysz się z olbrzymią konkurencją. Raz wyjdzie Ci lepiej, raz gorzej, ale ten spektakularny sukces jakoś zawsze odniesie ktoś inny.
Wiesz, jaki jest prawdziwy sekret grzybiarzy? Chodzić tam, gdzie nikt nie chodzi. Czasem się nawędrujesz i nic. A czasem, po godzinie jałowego spaceru, trafisz na grzyby rosnące tak gęsto, że można by je kosić.
Nie gardź niszą. Słuchaj swoich opowieści, tak jak Ci się objawiają – i nie rób z nich na siłę czegoś bardziej komercyjnego. Zawsze szukaj własnej ścieżki i ufaj w to, że właśnie ona jest właściwa. Nawet jeśli nie czeka Cię sława i miliony, przynajmniej nie skończysz jako frustrat, który dokonał poświęceń, a i tak nie wygrał głównej nagrody.
Nie zaczynaj dnia od komórki
Zacznij dzień od tego, co masz do zrobienia. Zawsze.
Siedzimy przyklejeni do ekranów i zanurzeni w social mediach – ale dlaczego? Zadaj sobie to pytanie uczciwie. Jeśli stwierdzisz, że tą drogą uciekasz od rzeczywistości, trwasz w ryzykownej pozycji. Bo w samym eskapizmie nie ma nic złego, ale eskapizm, który co chwila kradnie Ci uwagę i de facto urządza Ci dzień – to tragedia. To znaczy, że więcej energii poświęcasz na memy, komentarze i złudzenia, niż na tworzenie.
Zaczynając dzień od komórki, zaczynasz go w trybie reakcyjnym. Odpowiadasz, komentujesz, konsumujesz. Jeśli chcesz zamiast tego tworzyć, odzyskaj kontrolę nad swoim czasem i uwagą. Zaczynaj dzień od swojej agendy – od tego, co faktycznie masz do zrobienia. A jeśli piszesz, to od tego, co jest do napisania. Jeśli nie możesz lub nie potrafisz pisać rano, zacznij przynajmniej od takiego urządzenia dnia, żeby zawsze mieć czas na pisanie wieczorem.
To aż dziwne, że mało kto udziela takiej rady, kiedy właśnie dzisiaj jest niezbędna. O wiele częściej można usłyszeć odwrotną – że bez social mediów zginiesz marnie. Znikniesz czytelnikom z oczu. Jest w tym wiele prawdy, owszem, ale kontrolowana i celowa obecność w mediach to coś zupełnie innego, niż oddawanie im władzy nad Twoją uwagą. Nie daj się prowadzić jak owca. Owce nie piszą książek – owce się tylko goli.
Czytanie nie podniesie Twoich umiejętności pisarskich
Na koniec – klasyka rad udzielanych pisarzom. Zaraz obok „pisz, pisz, pisz cały czas” znajdziesz „ale czytaj jeszcze więcej”. No więc cóż… Czytanie jest oczywiście ważne, jednak udzielanie takiej rady w kontekście rozwoju pisarskiego warsztatu to kompletne nieporozumienie.
Zacznijmy od tego, do czego czytanie może się pisarzowi przydać. Po pierwsze, jeśli tworzysz prozę gatunkową, musisz się w niej dobrze orientować. Nikt nie wymaga, żeby dajmy na to, każdy autor fantastyki był omnibusem. Ale musi mieć wyczucie wzorców, których zamierza używać. Bez znajomości literatury tego wyczucia nie nabędzie, a więc jego twórczość zostanie odebrana jako naiwna lub – jeszcze gorzej – niezasłużenie wtórna.
Po drugie, tworząc prozę komercyjną musisz trzymać rękę na rynkowym pulsie. Co się sprzedaje? O czym są ostatnie bestsellery? To też jest kwestia wyczuwania – tym razem trendów. Nie da się tego zrobić tylko poprzez oglądanie okładek, albo czytanie internetowych recenzji.
No i po trzecie, pisarze czasem pomysły kradną… pardon, pożyczają. Jeśli nie czytasz książek innych twórców, nie masz skąd pożyczać.
To są wszystko świetne powody, aby czytać i wykorzystywać to czytanie do zwiększenia swoich możliwości. Ale powiedzmy sobie jasno: żadną z tych dróg nie nauczysz się lepiej pisać! Nie w sensie rzemiosła i praktyki. Jasne, zyskasz wiedzę, orientację, inspirację. Ale od samego czytania nie będzie Ci się łatwiej kleciło zdań, ani klarowniej przelewało myśli na papier. Żeby faktycznie podnieść swoje umiejętności, musisz pisać. Dokładniej: musisz sprawdzić w ogniu, co działa dla Ciebie, a co tylko w teorii lub tylko dla innych.
Najlepszy tekst o pisaniu, jaki przeczytałam w ostatnim czasie, a było ich niemało. Niestety, mam tendencję do perfekcjonizmu. Mam też wiele pomysłów, które w momencie powstawania są dla mnie świeże i fascynujące, a potem zaczyna się przesiewanie ich przez sito wewnętrznego krytyka – a że kogo to zainteresuje, a może trzeba podejść do tematu bardziej w nurcie, a ponieważ nie jestem mimo wszystko w stanie pisać pod nurt, to kiszę te pomysły. Ostatnią książkę jaką wydałam, to pod koniec 2017 r., kolejną mam prawie ukończoną i wciąż coś moim zdaniem jest nie tak. Ale sądzę, że to jest lęk przed odkryciem się. Bo tak jak teraz jest bezpieczniej. Czas to zmienić. Tak jak kilka innych rzeczy, o których Pan pisze. Serdecznie pozdrawiam.
Świetny artykuł. Od dłuższego czasu czytam tego bloga, nigdy chyba jednak nie trafiłem tutaj na tekst, który aż tak by do mnie trafił – zwłaszcza tą częścią poświęconą nadmiernemu perfekcjonizmowi, czy kontrolowaniu swojego czasu. Do myślenia daje także punkt poświęcony oszczędności – niesamowite za jak mało można wyżyć, kiedy potrafi się świadomie wydawać i rozporządzać swoimi środkami!
Marzę o takim oszczędnym życiu na wsi, ale przecież to też wymaga czasu – ogródek, zbieranie grzybów i w ogóle utrzymanie domu w kupie (łatwiej w mieszkaniu, a i tak czasem mi straszno). Sama widzę po sobie ile czasu spędzam na gotowaniu – właśnie z oszczędności, by nie stołować się w knajpach, no i z ekologicznego zacięcia, bo wolę kupić warzywa, pakując je do lnianego worka (mięsa na szczęście nie jem), niż kupować gotowe danie w plastiku. Ale czasem opuszczają mnie siły i ochota, kiedy okazuje się, że po ośmiogodzinnym dniu pracy muszę jeszcze przygotować obiad, a potem wieczora nie starcza na przyjemności.
Jeśli chodzi o ogródek i zbieranie grzybów – my zbieramy grzyby podczas wyjścia z psem. Nie dość, że idziemy rano, przed pracą wybiegać czworonoga, to jeszcze możemy wtedy pozbierać dobroci lasu. Podobna sprawa ma się z ziołami czy owocami dostępnymi od czerwca. 🙂 Na ogród warto sobie dać czas w weekendy, na przykład w niedzielę. Skopanie kilku metrów kwadratowych w dwie osoby zabierze do 10 godzin, ale to tylko 10 godzin w ciągu kilku miesięcy – od października do lutego w ogródku warzywnym niewiele zrobimy. 🙂
Co do łatwiejszego utrzymania domu czy mieszkania – tu się zgodzę. W bloku nie paliłam prawie codziennie w kominku. Ale i na to są patenty – regularność i opracowanie planu dnia bardzo w tym pomaga. 🙂
Panie Macieju, dobry tekst – aż rwie żeby się rzucić w wir pracy!
Cała prawda o możliwości bycia twórcą w tym się kryje. Trzeba umieć dokonywać właściwych wyborów. Trzeba umieć znajdywać dla siebie właściwe drogi.
Tak jak zwykle czytam Twoje artykuły z przyjemnością, tak ten wydaje mi się szyty grubymi nićmi. Po pierwsze, żeby z ogródka przydomowego wynosić rocznie kilka tysięcy złotych, to musiałbyś mieć plantację i sprzedawać warzywa eco mieszczuchom. Tysiąc złotych w grzybach? To wymagałoby chodzenia po lesie od rana do nocy przez kilka miesięcy – mówię to jako dziewczyna ze wsi. Mówisz o nie marnowaniu czasu, a przecież same te grzyby to zarobek pewnie 2zł/h.
Poza tym, jak się ma rzucanie pracy w korpo do 20 spotkań autorskich miesięcznie? Zamienił stryjek siekierkę na kijek. Z pewnością spotkania są przyjemniejszą formą pracy, ale co to za oszczędność czasu, by móc pisać książki? Chyba średnia, biorąc pod uwagę liczbę wydanych książek.
Dziwny ten wpis. Jak już mówiłam, zwykle czytam cię z ciekawością, ale informacje podane w tym tekście ciężko mi kupić.
Post odnośnie spotkań autorskich nie był Tomka – ale Krzysztofa Piersy. Co do utrzymywania się w sposób opisany w tym poście – można, jak najbardziej. Będziemy to pokazywać na drugim blogu – http://www.dziwniludzie.pl 😉
O przepraszam, nie zauważyłam.
Ja mieszkałam na wsi 20 lat i nie uważam, żeby wasze plany były realistyczne (kilka tysięcy w warzywach i tysiąc w grzybach), a pracę na zewnątrz czy to piątek czy świątek z przyjemnością zamieniłam na pełen etat, w którym po ośmiu godzinach można oddać się pisaniu książki (a za zarobione pieniądze iść na sushi) ale życzę powodzenia 🙂
Nic nie szkodzi. 🙂
To są moje obliczenia, związane z wieloma innymi rzeczami – na przykład dojazdami, szacunkami związanymi z domowym budżetem. Ale Spisek jest od pisarstwa, dlatego nie ma co się tutaj rozpisywać – stąd w nas potrzeba założenia dodatkowego miejsca w sieci. 🙂
Co do pracy – zarabiamy, siedząc na Końcu Świata na twórczości, Spisku i tekstach copywriterskich. Ja sobie osobiście nie wyobrażam pracy na inny rachunek, prowadzenie działalności jest o wiele bardziej elastyczne. Ogród to wtedy przyjemność, podobnie jak wielogodzinne spacery z psem i ze zbiorami chociażby ziół na napary. Ale dziękujemy!
Rozumiem, że piszesz po prostu jak jest. Szara rzeczywistość kogoś komu poskąpiono boskiej iskry, którą wcześniej dostał Marek Hłasko czy Jack London.
Wszystko to utwierdza mnie w przekonaniu, że to dobrze być dyrektorem finansowym i z tego dobrze żyć – pomimo wszelkiej chujni jaka się z tym wiąże.
Mój plan: pobudka o 4 rano. Kwadrans później melduje się „umyty i uczesany” z kubiem gorącej kawy w ręku w mojej mansardzie. Włączam lampkę, patrzę na wydrukowane zdjęcia Kinga, Hlaski, Hemingwaya, London przy pracy. Siadam i czytam godzinę potem robię kilka pompek i pisze przez kolejna godzinę. O 6:15 budzę czwórkę dzieci zawożę je do szkoły sam idę do pracy i czekam… z niecierpliwością czekam na godzinę 4:00.
Jestem zajebisty; póki co tylko w moim własnym mniemaniu. To się jednak wkrótce zmieni. 😉
Dobrego dnia. Z Bogiem.
Pozdrawiam
Kolejny świetny artykuł! Dziękuję 🙂
„To są wszystko świetne powody, aby czytać i wykorzystywać to czytanie do zwiększenia swoich możliwości. Ale powiedzmy sobie jasno: żadną z tych dróg nie nauczysz się lepiej pisać! Nie w sensie rzemiosła i praktyki. Jasne, zyskasz wiedzę, orientację, inspirację. Ale od samego czytania nie będzie Ci się łatwiej kleciło zdań, ani klarowniej przelewało myśli na papier. ” – serio?