Przejdź do treści

Książki to alchemia

Co jest najważniejsze w pisaniu? Czego czytelnik naprawdę szuka w Twojej powieści?…

W książkach nie chodzi o zabawę

Często słyszę, że książki to przede wszystkim – albo i wyłącznie – rozrywka. Że po to czytamy: dla frajdy. To nie jest kłamstwo, oczywiście. Gdyby aspekt rozrywkowy nie miał znaczenia, literatura popularna byłaby zbiorem smętnych nudziarstw.

Kłopot w tym, że stawianie rozrywki na piedestale to refleksja na poziomie sprzedawcy książek, a nie ich autora. Tworzenie z wyłącznym celem, aby dostarczyć czytelnikowi zabawy, jest pułapką. To recepta na powieść, która zostanie zapomniana zaraz po zamknięciu okładki. Dobry warsztatowo twórca może stworzyć pozycję mimo to atrakcyjną, dzięki swoim zdolnościom gawędziarza lub choćby nieprzeciętnemu humorowi. Ale powiedzieć komuś początkującemu, że najbardziej liczy się rozrywka – to zrobić mu niedźwiedzią przysługę.

W rzeczywistości bowiem czytelnik liczy nie tyle na zabawę, co na nowe doświadczenie. Takie, którego nie mógłby doświadczyć żyjąc swoim życiem. To doświadczenie może wywołać w nim smutek, gniew, zgrozę i szok – a książka i tak wyda mu się atrakcyjna. Nie musi być rozrywkowa, musi być poruszająca.

Co nas dotyczy, to nas odmienia

Dobrze jednak wiemy, że nie każdego porusza to samo. Przejmujemy się losem tylko tych bohaterów, w których potrafimy się wczuć. A zdarzenia, słowa i scenerie w pierwszej kolejności budzą w nas osobiste odwołania, prywatne konotacje, nasze własne traumy – a dopiero w drugim rzucie traumy zbiorowe. Jeśli spotkało nas coś bardzo przykrego w kawiarni, nawet najprzyjaźniejsze z takich miejsc będzie przypominać ów dawny ból; choćby wszyscy inni widzieli i czuli inaczej. Kluczem do czytelniczej wyobraźni jest więc poruszanie tematów, które są odbiorcy bliskie – które już go angażują, choćby tylko na podświadomym poziomie.

Krótko mówiąc, czytelnik oczekuje od lektury nowych doświadczeń – i tego, że te doświadczenia pomogą mu rozwiązać jakiś problem. Jego problem, osobisty. Twoją rolą, jako autora, jest pokazać mu bohatera, który mierzy się z podobną opresją i znajduje sposób, jak sobie poradzić. Dzięki temu łączysz coś, czego czytelnik bez Twojej książki łatwo by nie połączył. Dajesz mu inną perspektywę, ułatwiasz poszukiwania, a może wręcz ratujesz od lat bólu.

Brzmi prosto. Brzmi pozytywistycznie! Ale jest o wiele trudniejsze, niż się zdaje.

Transformacja

Tego bowiem szuka czytelnik. Ale autor nie jest nadczłowiekiem, który posiadł wszelkie mądrości i może się nimi dzielić. Jak pisać takie powieści, które „rozwiązują problem odbiorcy” – zwłaszcza jeśli sam pisarz ma mnóstwo własnych problemów?

Z pewnością jest wiele porad, których można w takiej sytuacji udzielić, ale skupię się na dwóch drogach.

Po pierwsze, możesz uczynić ze swojej opowieści rodzaj medytacji nad danym problemem – danym materiałem psychologicznym lub społecznym. W tym wypadku medytacja polega na tym, że otwierasz się na różne możliwości; rozważasz wszystko, co do Ciebie przyjdzie. I starasz się to robić uczciwie, z jak najmniejszymi uprzedzeniami. Jeśli jakaś ścieżka napawa Cię strachem – to dobry teren do dalszej eksploracji. Jeśli brzydzisz się czymś, co wypłynęło na wierzch, to też dobrze. Być może warto podążyć tą ścieżką, na przykład, w wątku antagonisty albo bohatera tragicznego.

Postępując w ten sposób nie musisz znać rozwiązania problemu. Podążasz za tym, co wskazują Ci bohaterowie i ciąg logiczny zdarzeń. Rozwiązanie samo do Ciebie dotrze. Musisz tylko zachować jak największą otwartość na własną opowieść – w przeciwnym razie jej głos zostanie zagłuszony przez Twoje chciejstwo.

Drugi sposób. Tworzysz bohatera (lub świat), który dzieli z Tobą ten sam ból. Nie musisz znać metody na to, aby go z tego cierpienia wybawić. Nie musisz mieć wszystkiego ładnie poukładanego i opisanego zgrabnymi etykietami. Nie musisz tego bólu rozumieć na poziomie intelektualnym – musisz tylko czuć i w tym czuciu łączyć się z postaciami. Takie pisanie wymaga odwagi, ale pozwala autorowi spojrzeć na własną sytuację innymi oczami; oczami bohaterów lub narratora. To trochę tak, jakby czytać mądrą książkę, mądrzejszą od nas – tylko że jeszcze musimy ją sami ubrać w słowa.

Oba sposoby sprawdzą się przy jednym założeniu: że autor gotów jest na taką samą transformację, jaką chciałby zaproponować czytelnikowi. Ale jeśli jest – sam akt pisania będzie dla niego czystą alchemią: z błota powstanie złoto.

21 komentarzy do “Książki to alchemia”

  1. Posłuchaj, jeśli Jesteś taki mądry, to dlaczego nie napiszesz powieści, która rzuci czytelnika na kolana? Masz to w przysłowiowym jednym palcu.

    1. Rady, które można na tej stronie wyczytać, nie są gwarantem sukcesu, a okruchami, poszlakami, które mogą okazać się być pomocne w powstawaniu dzieła. Nikt tu nie patrzy przede wszystkim na to, kto je wypowiada, a bardziej są tu analizowane pomysły i koncepcje autora tychże artykułów, które mogą stanowić jedną z niezliczonych dróg w gęstwinie naszej świadomości do stworzenia tego nieuchwytnego dzieła doskonałego. To jak poszukiwanie skarbu, który zaginął gdzieś w głębi pradawnej puszczy, a my mamy go osiągnąć tylko i wyłącznie analizując kolejne, przypadkowo spotykane poszlaki. Większość z nich może się okazać dla nas bezużytecznymi błyskotkami, inne mogą być niczym okruchy tego, czego poszukujemy – brylanty warte zachowania – a jeszcze inne mogą się okazać skrawkami zaginionej mapy prowadzącej prosto do celu. Co najzabawniejsze, wszystkie te poszlaki spotykane na drodze przeobrażają się nieustannie – dla jednych dana poszlaka będzie brylantem wartym zachowania, dla nielicznych szczęśliwców stanie się skrawkiem wspomnianej mapy, a dla większości – kolejną sponiewieraną, bezwartościową błyskotką leżącą w błocie. Pisarstwo to przede wszystkim nieustanne samodoskonalenie się, a jak mielibyśmy się rozwijać, nie analizując kultury, sztuki, pism innych autorów, wreszcie słów wypowiadanych przez innych twórców? Jesteśmy skazani na błądzenie.

  2. Tekst ciekawy. A frustratom pokroju Bogdana kij w tyłek. 🙂 Niech se tę swoją frustrację wezmą za przewodnika, może coś wreszcie im w życiu wyjdzie.

  3. Wszystko ładnie, Tomku, ale czasami czytelnik naprawdę nie szuka wzruszeń i nowych doświadczeń, tylko chwili wytchnienia, czystej rozrywki. Tak samo 'Allo 'Allo raczej nie oglądasz żeby empatyzować z bohaterami czy rozkminiać absurdy wojny (chociaż tak też można), tylko aby usłyszeć po raz setny „Dziń dybry”. Nie ma niczego złego w pisaniu pod takiego odbiorcę. Co więcej, świadomość tego, co piszesz i dla kogo, może nawet pomóc, bo nie starasz się na siłę umoralniać kogoś, kto chce się chwilę pośmiać jadąc tramwajem do pracy. Tak po prostu.

    1. Oczywiście, że nie ma nic złego w pisaniu wyłącznie dla rozrywki. Ale to bynajmniej nie szczyt pisarskich (i czytelniczych) ambicji, a często słyszę jak autorzy literatury popularnej (zwłaszcza fantaści) klepią się po pleckach i przekonują nawzajem, że to rozrywka jest najwyższym celem. Pisanie dla czegoś innego to ich zdaniem – dokładnie jak piszesz – „umoralnianie” i wzruszenia, o które nikt nie prosił. 😉

      No nie, sorry, nawet tworząc literaturę popularną można podsunąć materiał do przemyśleń. Tak napisana książka ma o wiele większą szansę na to, że zapadnie czytelnikom w pamięć. A jeśli dasz radę napisać to wszystko w rozrywkowy sposób – win, win. Przed czym przestrzegam to przed traktowaniem rozrywki jako najwyższego dobra w literaturze – a nie przed tym, żeby nie pisać z jajem.

      1. Świetna rozrywka + ponadczasowe idee – właśnie taką literaturę lubię najbardziej. Lubię też tę mniej ambitną, jednak z moją naturą rezonuje najbardziej ta pierwsza wspomniana. Taką możliwość i przykład jej realizacji, co prawda, nie uświadomiła mi książka, ale filmowa trylogia „Matryca”. To znaczy te połączenie. Mnie też irytuje i zniesmacza podejście autorów-fantastów. Nie znam większości fantastyki, żeby oceniać czy takie podejście dominuje, ale od wielu lat dostrzegam to spłycenie przekazu. A przecież to właśnie fantastyka ma otwarte pole do poruszania głębokich idei, problemów i pojęć, nawet czerpiąc z mistycyzmu i tym podobnych obszarów, co akurat bardzo lubię. A jak widzimy, ten trend – tak go nazwijmy – nie ogranicza się do fantastyki, co jest po prostu osłabiające. Co jest tego przyczyną? Bardzo chętnie bym się dowiedział, jakie są na ten temat teorie. Niektórzy tłumaczyli, że jednym z czynników jest tempo życia, ja myślę, że pośrednio ogólne spłycenie myślenia w społeczeństwie. No bo czy są tutaj jakieś naciski od wydawców, że mają pisać w ten konsumpcjonistyczny sposób? Tego nie wiem. Czy to raczej wina inspirowania się kimś? Kimś niekoniecznie z branży literackiej, albo czymś, np. jakąś pisaną lub niepisaną filozofią? Znów odniosę się do fantastyki, bo sam mam najwięcej wspólnego z jej zakresem tematycznym.

        Mnie „rozwalił” dosłownie Pilipiuk, gdy w korespondencji sprzed kilku lat ocenił wartość całej alternatywnej wiedzy, nauki i filozofii jako „bezwartościowe”, i że potencjalnie „byłby z tego psychologiczno-ezoteryczny bełkot”. 10 lat, powiedzmy, studiuję te obszary i widzę, że to jest prawdziwa kopalnia pomysłów, spójny, rozbudowany system pojęciowo-informacyjny i wizja świata. Stąd takie podejście, a jest ono, chyba, u prawie wszystkich twórców mocno zagnieżdżonych w naukowym materializmie. Sami się odcięli od tych słabo eksplorowanych zasobów, na własne życzenie, nie wyobrażając sobie nawet, co i jak bardzo fascynującego tracą.

        Ja tego nie umiałem i jeszcze nie umiem wykorzystać, choć bardzo chciałbym. Do tej pory znalazłem niewiele prób przeniesienia na fantastykę tych elementów. I niektórzy odnieśli sukces popularności, jak R. Phillips z trylogią „Projekt Rho”, tyle tylko, że w USA. Nie rozumiem też podejścia negującego potrzebę „umoralniania”. Akurat metafizyka nie oznacza od razu wciskania na siłę morałów. Powiem nawet, co paradoksalne dla tych SF-pisarzy, że to jest podejście nienaukowe.

        Cieszy mnie fakt, że autor tego bloga i świetnego poradnika pisarskiego również jest świadom bogactwa i innych zalet tych wewnętrznych zasobów ludzkiej psyche, i w dodatku sam preferuje czerpiącą z nich twórczość.

        Każdy pomysł jest wart zbadania. Także i te zamieszczane na tym blogu. A do poradnika wracam właśnie i spróbuję zaplanować jedną mroczną historię zgodnie z opisanymi strukturami opowieści. No i, przyznam szczerze, boję się o tym pisać, i walczę z tym strachem. No tak, w końcu to coś w rodzaju dark fantasy lub New Weird fiction, a ja mam słabe nerwy… 🙂 To trochę jakbym znęcał się sam nad sobą.

        Te pomysły są bardzo osobiste. Odnoszą się do prawdziwej grozy, jaką przeżywałem wskutek ciężkiej choroby. Jest i trauma i myśli, które przerażają. Ostatnio uświadomiłem sobie, że tłumienie tego wszystkiego co we mnie siedzi, jest niezdrowe, chociaż to ostatnie rzeczy, jakie chciałbym ponownie przeżyć. Chociaż nie lubię horrorów ani kryminałów, zanim stałbym się gotowy do pisania dokładnie tego, o czym od dawna marzę, powinienem wydobyć to z siebie i, mówiąc kolokwialnie, skonfrontować z społeczeństwem. Wbrew swojej woli skazany jestem na zaczęcie od grozy… 🙂 Znajomi kilka lat temu radzili mi nie robić publicznej „wiwisekcji”, ale z perspektywy czasu i trochę takiej „autopsychoanalizy”, widzę, że z tych doświadczeń, połączonych z moimi zainteresowaniami, płynie coś fascynującego, przede wszystkim prawdziwe emocje. Lubię pisać, zatem pierwszy warunek spełniony. Problem w tym, że prozą pisanie idzie mi cholernie ciężko, i stąd nie lubię pisać prozą. Ale chcę, bo w publicystyce nie opiszę tego, co w prozie. Przeszkodą u mnie jest słaba wizualizacja i nadmierna ilość i tempo myśli. Ciężko je uchwycić by pisać. Pomoże medytowanie? Ostatnie lata całkiem nieźle zbadano skutki medytacji i jej pozytywnego wpływu na zdrowie i neuroplastyczność, a ja innego sposobu nie znam, jak pokonać te trudności.

        A twierdzenie, że nie każdy ma jakiś bolesny aspekt w swoim życiu to zwyczajne, mniej lub bardziej świadome, samooszukiwanie się.

        Każdy, jak wierzę, bierze z rad Tomka co chce – i nie ma problemu.

  4. A mnie zniechęca, że mam „siedzieć przed maszyną i krwawić”, jak mówił Hemingway. Dzięki ale nie. Piszę po to, żeby mi było lepiej, i żeby było lepiej czytelnikowi, a nie żeby robić sobie publiczną wiwisekcję.

    1. No spoko, Twój wybór. Miej tylko świadomość, że idziesz drogą eskapizmu, a więc uciekasz od problemów – i to samo oferujesz czytelnikowi.

      1. Co za bzdura. To tak jakbyś chodził to pracy w sekretaiacie po to, by krwawić nad kserokopiarką.

  5. Na jaki odcisk Ci ten tekst nadepnął? Bo serio nie kumam złośliwości… to nie jest złośliwość, to fakt. Zacząłem czytać Twoją powieść i po prostu nie dało się… Powiem ci tak, z powieścią…. według mnie, nie wyszło ci zupełnie, ale cała reszta związana z Twoją stroną Spisek… jest według mnie na bardzo wysokim poziomie i bardzo przystępna. Uważam, ze twoim powołaniem nie jest tworzenie historii w powieściach, a właśnie nauczanie. Tu jesteś prawie Mistrzem Uważam też, iż jest to twoje główne powołanie, nauczać a pisać dla samego pisania.. Kinga, czy innego Brown’a też ktoś kiedyś uczył…

  6. Często psioczę (zwykle pod nosem) na Twoje teksty, filozofię i pewien, wypracowany przez Ciebie, sposób patrzenia na proces tworzenia, ale za ten artykuł masz ode mnie wielki ukłon.

    1. Huh… No to spodobałby Ci się mój poradnik. Nie chcę Ci niczego wciskać – po prostu wyszedł mi bardziej w tę stronę niż reszta bloga. A przemyślenia z powyższego wpisu naszły mnie właśnie podczas tworzenia poradnika.

  7. „Oba sposoby sprawdzą się przy jednym założeniu: że autor gotów jest na taką samą transformację, jaką chciałby zaproponować czytelnikowi. Ale jeśli jest – sam akt pisania będzie dla niego czystą alchemią: z błota powstanie złoto.”
    Opowiem wam prawdziwą historie, którą niedawno usłyszałam. Był sobie facet który nazywał się Jack Unterweger, udusił prostytutkę i poszedł do więzienia. Kiedy był w więzieniu nauczył się pisać i wydał książkę, na motywach autobiograficznych. To była bardzo piękna książka, oprócz historii jego trudnego dzieciństwa, zwracała również uwagę na problemy z jakimi borykają się kobiety pracujące jako prostytutki i ogólnie była bardzo smutna i mądra. Na podstawie tej książki wielu ludzi w tym psychiatrzy uznali, że przeszedł on głęboką przemianę. Wydano opinię, że napisanie tej książki wymagało od niego tak głębokiej introspekcji, że musiało to zadziałać jak terapia. Został wypuszczony po piętnastu latach. Następnie został seryjnym mordercą który udusił jeszcze jedenaście prostytutek zanim został złapany i powiesił się w celi.
    Zawsze mnie fascynowało jak tępi i pozbawieni empatii mogą być autorzy pięknych i głębokich książek.

  8. Podzielę się swoim doświadczeniem. Pewnego dnia miałam za zadanie napisać opowiadanie. Było to w ramach kursu z pisania. Od prowadzacej zajęcia dostaliśmy początek zdania. Rozmyślalam o nim całą drogę powrotną, aż nasunął mi się jeden wyraz – gorset. I już wiedziałam, że to jest to. Że chodziło o to jedno słowo, w którym mieszczą się różne znaczenia – gorset jako coś, co ogranicza, gorset, jako coś, co podtrzymuje, gorset jako coś, co nadaje pożądany kształt, a nawet jako coś, co uwalnia np. od bólu. Jedno słowo, tyle treści. I wówczas pojawił się w mojej głowie główny bohater i poszłam za nim. I przyznam, że gdy pisałam, zaczęłam się bać samej siebie i myślałam, Boże, co we mnie siedzi, że powstaje ta historia?! I mogłam się wycofać, ale też mogłam się z nią zmierzyć. I tak zrobiłam. Opowiadanie pod tym tytułem, tj. Gorset, jest moim zdaniem do dziś moim najlepszym. Ukazało się w zbiorze opowiadań pt. Chimera. Ale co ciekawe, skutki napisania tego opowiadania byly głębsze niż sądziłam na początku.

    1. Nie jesteś sama z tym doświadczeniem. Wielu pisarzy, z którymi rozmawiałem, miało coś podobnego. Tak naprawdę nie wiemy, skąd to się bierze – te pomysły, postacie i historie, które do nas przychodzą. Ale jestem przekonany, że jeśli już przyszło, to nie przyszło przypadkiem. Lepiej więc się z daną opowieścią zmierzyć, bo nawet jeśli polegniemy, to przynajmniej dowiemy się czegoś istotnego. 🙂

  9. Odnośnie transformacji to nie jestem pewien – Wiedźmin dla przykładu. Albo jeszcze lepiej Archiwum Burzowego Światła (Sanderson) – być może to cecha fantastyki a dokładniej fantasy, ale ani jednego ani drugiego nie zapomnę raczej nigdy – mimo że nie przeżyłem totalnie żadnej transformacji (no dobra, zacząłem częściej oglądać świt na zasadzie „jeszcze jedna strona i idę spać”). Zgadzam się odnośnie nowych doświadczeń, Sanderson wymyśla światy tak odmienne od „wszystkiego” ale wiedźmin to typowe pełne średniowiecze Europy (typowe d&d – pewnie mnie ktoś zmiesza z błotem za to porównanie ale jednak jest to high fantasy magii i miecza). I jak napisałem, nie przeżyłem ani transformacji, ani nie rozwiązałem żadnego problemu, ani nie mogłem się z prawie żadnym z bohaterów utożsamić. Mimo to obaj się świetnie sprzedają, i jak dla mnie to jest typowa ROZRYWKA. Dlatego nie powiem że produkcje typowo rozrywkowe zapominam po zamknięciu książki, raczej szukam w internecie kiedy ukaże się kolejny tom/książka. I męczy mnie czekanie paru lat na kolejną część.

    Można przekazać ważne treści w historii, i zmusić do zastanawiania się nas sensem własnego życia, chociaż w tym wypadku bardzo dobrze sprawdza się SF – jak dla mnie genialnym przykładem bardzo fajnej historii rozrywkowej i napisanej przystępnym językiem, jest Modyfikowany Węgiel. Za to nie wiem zupełnie, w jaki sposób miałbym wpakować tematy egzystencjalne w krótki kryminał, romans albo erotyk (no dobra da się tylko po co)? Albo jeszcze lepiej, książka której też nie zapomnę – Smętarz dla Zwierzaków (King) – typowy horror. Oczywiście można, ale pisząc książkę z gatunku który z definicji służy dla rozrywki… Jak się uda to tym lepiej. Ale czy nie lepiej skupić się na stworzeniu wykombinowanego dochodzenia i pracy detektywistycznej, gdzie nie można pójść spać zanim się nie skończy czytać i nie dowiemy się zakończenia, niż na dylematach moralnych zbrodniarza lub detektywa? Może się to udać, ale jest bardzo trudno wpleść to w fabułę, za to bardzo łatwo spartaczyć tekst.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *