Oglądasz „Koronę królów” i nie rozumiesz, o co chodzi? Nie tylko Ty! Ten serial to błąd scenariuszowy na błędzie. Można go czytać jak przewodnik po tym, czego nie robić z fabułą. Zaczerpnijmy mądrości z tej krynicy. Analizuję pierwszy odcinek i wyciągam wnioski.
Na wstępie powiem, że węszę spisek. 😀 „Korona królów” ma tak zły scenariusz, że mógłby go stworzyć albo amator z wodogłowiem, albo – w pewnym momencie specjalnie go popsuto. Ktoś przecież decydował o produkcji, o finansowaniu; ktoś to klepnął. To nie jest fanowski projekt na jutubie. Nie wierzę, że w TVP rządzą aż tacy durnie, żeby nie zauważyli, jakiego gniota wypuszczą. Podejrzewam wręcz, że któryś z decydentów, być może sam Kurski, po prostu zamówił sobie pomnik z paździerza i ekipa musiała dostarczyć. To, co nie było wystarczająco zepsute przez scenarzystę, świadomie psuto w montażu. Wyszedł kicz, bo miał tak wyjść.
Kłopot w tym, że nie potrafię analizować dzieła w paradygmacie „ciemny lud to kupi”. Czy zamiast na logikę fabuły mam zwracać uwagę na to, w którym momencie pojawi się kolorowa scena? Może kluczem jest ilość trawy na planie, bo widz lubi patrzeć na zielone i jedynie to go pobudza? A może zamiast do innych seriali historycznych, powinienem porównywać „Koronę królów” do „Teletubisiów”? Nie mam pojęcia. Kurski i jego ekipa pieją z zachwytu, jaki to wielki sukces odnieśli, więc ewidentnie stosują własne kryteria. Z mojej perspektywy, niestety, do sukcesu daleko.
Główny problem serialu to chaos fabularny. Jest tak smętnie i nudno, że na pierwszy rzut oka nie widać, jaki rozpierdol dzieje się pod spodem. Po prostu się ogląda. A że po jakimś czasie nie można już tego złożyć w sens? Nic dziwnego, bo narracyjnie to zbiór rozwiązań prosto z kosmosu.
Sama nuda natomiast bierze się z notorycznej ekspozycyjności scen i dialogów. Jeśli coś się dzieje, to poza ekranem, a bohaterowie tylko to komentują. Jeśli jest jakiś kontekst, zwykle przywołuje go czyjaś gadająca głowa. Osiąga to czasem komediowe proporcje, choć niestety – nieintencjonalnie.
Drugi problem, specyficzny dla pierwszego odcinka, ale widoczny też później: brak pomysłu na to, z czyjej perspektywy pokazać historię. Bo żadna opowieść nie opowiada się sama; zawsze potrzeba osoby, bohatera, który posłuży za soczewkę. W serialu niby wątków i postaci wiele, ale nikt nie jest istotny, nikt nie ma wpływu na cokolwiek, nikt nie pozostaje długo w centrum wydarzeń. Król i królowa, można by pomyśleć, powinni być sprawczy, ale nie – jeśli coś robią, to najczęściej gadają o akcji, która przydarzyła się gdzie indziej, komu innemu. Po prostu: serial o ludziach, dla których życiową decyzją jest jakie zjeść śniadanie.
Pierwszy odcinek „Korony królów” to opowieść o tym, jak doszło do ślubu Aldony z Kazimierzem – i jak na telenowelę, stanowi zaskakująco zamkniętą całość. To znaczy: zawiązanie, rozwinięcie i zakończenie tej historii ma miejsce w ramach jednego odcinka. Co, jak zaraz zobaczymy, okazało się wyjątkowo złą decyzją (choć ułatwia mi analizę).
Oczywiście, wczesne odcinki zawsze mają też inne zadanie – wprowadzenie na scenę kluczowych postaci, pokazanie ich celów i relacji. Pierwszy odcinek jakoś sobie z tym radzi, ale radziłby sobie lepiej, gdyby nie był tak skupiony na domknięciu sprawy ślubu. Ten pierwszy kawałek fabuły powinien być przede wszystkim o tym, kto jest kim i komu szykuje świnię. Nie oszukujmy się – „Korona królów” ma format tasiemca, więc nie wykroczy poza wzajemne plucie do zupy i rozwlekłe intrygi. W drugim odcinku już zaczęto grać w tę stronę, więc tym bardziej mam zgrzyt z pierwszym. Po kiego grzyba zamknięto mu fabułę? Z materiału sprytny scenarzysta wycisnąłby pięć kolejnych, po uszy zanurzonych w patosie odsłon.
No ale dostaliśmy, co dostaliśmy. Serial można obejrzeć na VOD.TVP.PL (pierwszy odcinek tutaj) – polecam zrobić to teraz, przed lekturą tekstu. Fabułę będę analizować scena po scenie, ale skupiając się na jej sensie, nie na realizacji (która zwykle leży), ani nawet dialogach (drewniane, co widać klarownie i bez moich uwag).
Jedziemy.
1. Jadwiga się modli
Scena otwierająca to po prostu królowa Jadwiga, na klęczkach, recytująca modlitwę przed krucyfiksem. Koniec. Poproszę werble i oklaski.
Takie rozpoczęcie może być użyte wtedy, gdy potrzeba skupienia na jakimś elemencie wiążącym opowieść, albo ujawniającym jej znaczenie. Miałoby też sens, gdyby królowa Jadwiga była kimś bardzo ważnym dla całokształtu – protagonistą, antagonistą, zaangażowanym narratorem – ale z jakiegoś powodu nie mogła pojawić się w pierwszych wydarzeniach.
Czy można zastosować tutaj którekolwiek z tych uzasadnień? Hmm… „Korona królów” ma problem z protagonistą – to opowieść o tłumie ludzi. Jeśli ktoś się wybija, to oczywiście rodzina królewska, ale bardziej Kazimierz i Aldona, niż Jadwiga. Czy ta ostatnia w ogóle robi coś ważnego: przeszkadza, knuje, mąci? No trochę się panoszy, ale to raczej poziom kwoki na grzędzie, niż prawdziwego antagonisty, którego działania miałyby znaczący wpływ na sytuację innych postaci.
Królowa Jadwiga głównie się modli. I chyba to jest klucz, którego trzeba użyć. W pierwszej scenie nie chodzi o bohatera, ale o celebrację chrześcijaństwa. Najwyraźniej to właśnie jest element, który ma wiązać opowieść i ujawniać jej właściwe znaczenie.
2. Dziwny człowiek
Później mamy rycerza Pełkę, który wpierw w niewoli litewskiej został należycie wyszorowany mydełkiem Fa, po czym zbiegł i trafił na dwór królewski. Tam miał okazję wygłosić kilka dramatycznych kwestii o ciężkim losie jeńców (mycie skraca życie) i przy okazji zrobić Łokietkowi moralny szantaż.
Niby fajnie (poza grą aktorską), ale sytuacja szybko stacza się w ekspozycję. Królewski doradca mówi, jak jest i czego się nie da zrobić – bo to najwyraźniej jego robota, żeby tłumaczyć, co wszyscy obecni i tak wiedzą. Król głupio pyta: „Zburzenie pogańskiej stolicy, to by się papieżowi podobało?”. Ostatecznie najciekawiej wypada sztuczne jedzenie, którego nawet wygłodniały Pełko nie odważa się tknąć, choć sama królowa oferuje.
Powiedzieć, że scena bez ikry – to mało. Czy dałoby się lepiej? Oczywiście. I nie to, żebym musiał się spinać i pół dnia główkować. Pomysł z wierzchu czapy:
Pełko ucieka nie z niewoli, ale cudem uchodzi żywo z litewskiego najazdu. Palą, rabują, rodzinę ubijają. Ale Pełko przeżywa, bo go Litwini wzięli za martwego. Pędzi, z zabandażowanym łbem, na Wawel – nie lamentować jak stara baba nad losem jeńców, ale prosić o zemstę. O wojów. Niech mu król da, bo sam nie pojedzie walczyć z całym krajem pogan. A coś trzeba zrobić! Krew krwi wzywa. Król rozumie, odpowiada dyplomatycznie na Pełkowe impertynencje. Ale dociśnięty mówi wprost, że żadnego wojska nie da. Wojsko to kolejna krew i kolejne najazdy, a wrogów ci u nas dostatek. Każdy jeden czeka na chwilę słabości, niby wilcy w lesie. I tym podobnie – ostatecznie Pełko byłby tak samo zawiedziony, jak w oryginale, król miałby zagwozdkę, a odbiorca informacje o kontekście.
No ale do polskich tasiemców nie pisze się scenariuszy jak do normalnego serialu, więc Ilona Łepkowska z przyzwyczajenia wolała podreptać spokojnie w miejscu i zrobić kolejną w swojej karierze scenę bez napięcia.
3. Pojedynek na moście
Później mamy pierwszą scenę zupełnie z dupy. Pełko odjeżdża z podarowanym koniem, eskortowany przez nadwornego rycerza. Przy moście zatrzymuje ich królewicz Kazimierz. Gadu, gadu, witamy się, zapoznajemy – i sru, Pełki nie ma. Za to materializuje się dzikie stado nadobnych białogów. Rycerz na ten sygnał przenosi procesy myślowe z głowy do krocza. Wyrywa Kazimierzowi miecz (ostry, a nie ćwiczebny) i rozpoczyna pojedynek; taki na niby, ale jeśli komuś się ostrze omsknie, albo garda spóźni, to można stracić ucho albo palce.
Wyzłośliwiam się, chociaż przecież nie każda sytuacja w opowieści musi mieć głębokie znaczenie. Niektóre sceny są tylko po to, żeby był moment wytchnięcia. Inne – żeby podkręcić napięcie. I nie warto wymagać od nich, że będą iskrzyć zajebistością. Kłopot w tym, że każda scena powinna zawierać jakieś odkrycie, coś dla odbiorcy nowego. W tej mamy potencjalnie dwa odkrycia. Po pierwsze, poznajemy królewicza Kazimierza i dowiadujemy się, że jest pierdołowatym cieciem, który pilnuje ojcu koni. Po drugie, najlepszy rycerz króla okazuje się lekkomyślnym zjebem. Czy o to chodziło scenarzyście?
Szczerze? Obstawiam, że cała sytuacja przy moście jest syntetyczna. To znaczy, została na szybko wymyślona, bo ktoś uznał, że w tym ślamazarnym odcinku powinien pojawić się pojedynek. Średniowiecze bez walki na miecze? No kto w to uwierzy?!
4. Pełka i jego ruiny
Skoro w poprzedniej scenie Pełka odjechał, no to jakże – musiał gdzieś dotrzeć! Dokładniej, dotarł do ruin swojego domostwa, gdzie przypadkowy przechodzień opowiedział mu o smutnym losie domowników.
Ujawnienie tej informacji (że Litwini zrobili najazd) można było lepiej rozegrać, umieszczając ją we wcześniejszych scenach, albo odwrotnie – czekając trochę, aż poznamy jakąś postać z Litwy (wtedy można próbować grać kontrastem; postać miła, ale jednak ci poganie to chuje). Zamiast tego mamy statyczną, wybitnie ekspozycyjną scenę. Coś się stało, ale poza kadrem, a my dowiadujemy się o tym, bo ktoś o tym bez przejęcia opowiada. Super.
Przy okazji – przypadkowy przechodzień w ruinach dopiero co zniszczonego dworu zawsze wygląda na szabrownika. No ale Pełko w ciężkim szoku, mogło mu odjąć zdolność myślenia.
5. Biskup mówi, jak jest
Cięcie. Przenosimy się na Wawel, gdzie biskup tłumaczy parze królewskiej, jak jest. Tu w ogóle ciągle ktoś komuś tłumaczy, jak jest. Polak, Litwin, szlachcic czy kucharz – wszyscy mają płacone od każdej wygłoszonej oczywistości.
No i na tym w zasadzie polega ta scena. Cień dynamiki pojawia się z potencjalnym konfliktem: Jadwiga zgłasza wątpliwości, czy aby sojusz z tymi paskudnymi poganami to dobry pomysł. No ale biskup wie, jak jest, i wie to lepiej, niż jakaś baba – więc tłumaczy. W obliczu tak oczywistego mansplainingu, Jadwiga daje spokój. I tak chłopy zrobią, co chcą.
Patrząc z perspektywy struktury opowieści, odkrycie zawarte w tej scenie jest kluczowe: Łokietek postanawia rozwiązać problem z Litwinami drogą dyplomatyczną, czyli królewskim mariażem. To absolutna hańba, że ten moment został tak spektakularnie zmarnowany.
Mamy tutaj bowiem punkt przełomu. Takie rzeczy koniecznie trzeba realizować jako dynamiczne sceny. Ot, choćby jako naradę. Król, królowa, ich syn oraz zaufani doradcy mogliby zejść się w odpowiednio zacisznej sali i przynajmniej kilka minut czasu ekranowego debatować, co począć z tymi poganami. Powinni przerzucać się argumentami. Powinni błądzić po chybionych konceptach, zawędrować między ambicje tego czy owego magnata, między czyjąś chęć zemsty, czyjś strach lub uprzedzenie. Aż wreszcie któryś mądry, niechby i biskup, wyszedłby z pomysłem „ej, oni tam mają taką księżniczkę na wydaniu, może się królewicz hajtnie”.
No ale nie. Zamiast tego widz dowiedział się, że coś ciekawego wydarzyło się poza ekranem. Znowu.
6. Aldona widzi węża, więc idzie się pluskać
Czas na litewską księżniczkę. Poznajemy ją literalnie od dupy strony.
Chociaż nie, wróć. To nie jest zupełnie spaprana scena, przynajmniej scenariuszowo. Aldona przybywa na miejsce schadzki, więc dowiadujemy się nie tylko, że istnieje, albo że pod ubraniem wygląda jak człowiek, ale również, że już jest w kimś zakochana. A to komplikacja. Dobry scenariusz lubi komplikacje.
Więc chociaż sam charakter sceny jest pretekstowy – tzn. żeby pokazać gołą babę – w rzeczywistości mamy do czynienia z pierwszym (!) razem, gdy postać jest wprowadzana z głową. Oczywiście, można było to zrobić lepiej, na przykład zaczynając od czegoś świadczącego raczej o osobowości bohaterki, niż o jej tyłku, ale trzeba docenić znośne sceny, tak szybko odchodzą.
7. Królewicz strzela fochy
Scena Aldonowej schadzki jest przecięta sceną, w której Kazimierz zgłasza królowi veto. Jak to tak – żenić się z pogańską księżniczką? Czemu nikt mu nie powiedział, że rodzice zaaranżowali ślub?!
Czemu nikt mu nie powiedział, że żyje w Średniowieczu, jest arystokratą i cała rodzina – nie tylko rodzice – próbowała mu zorganizować dogodny ożenek od narodzin? To pewnie od tych treningów z bronią ostrą takie kłopoty w orientacji.
Domyślam się, że z braku naturalnego konfliktu w opowieści, trzeba było stworzyć sztuczny. On nie chce, ona nie chce, ale okoliczności zmuszają; grecka tragedia, nieomal. Tyle że zachowanie królewicza byłoby zrozumiałe jeszcze w kontekście dziewiętnastowiecznym, ale na pewno nie w XIV wieku. Gdyby scenarzyście zależało na choćby szczątkowym realizmie, Kazimierz dowiedziałby się o ożenku mniej więcej tak:
Łokietek [wchodzi do stajni, gdzie syn stróżuje]
Synek, mamy dla ciebie żonę! To Aldona z Litwy.
Kazimierz
No wreszcie. Płodna chociaż? Bo zrobiłem już trzech bękartów, więc ze mną wszystko w porządku.
Łokietek
Ma dwie ręce, dwie nogi, a biskup ją pokropi przed ślubem, więc z bożą łaską dziedzic będzie w przyszłym roku.
Generalnie – jeśliby Kazimierz wparował z pretensjami jakoś uzasadnionymi, można by na tym zbudować ciekawą scenę. Ba, można by wiele scen, bo wątpliwości co do żony pewnie by się ciągnęły przez kilkanaście odcinków. Ale on po prostu ma żal, że mu zaaranżowali małżeństwo. Tatko stawia sprawę jasno, że zdecydowane, załatwione i już, bez gadania. I co na to synek? Nabiera wody w usta, pierdoła jedna.
Strukturalnie scena tym bardziej nie ma sensu, że wątek jest na niej zamknięty. Po Kazimierzu nie widać, żeby mu się Aldona nie podobała. Ani on, ani nikt inny później nie sugeruje dalszych fochów z jego strony.
Więc – nie mam pojęcia, po co to w ogóle trafiło na ekran. Jedynym naturalnym powodem, wyłączając motywacje bohatera czy szczególne okoliczności, byłaby potrzeba pokazania jego charakteru. Jeśli tak, dzięki tej scenie dowiadujemy się, że Kazimierz Wielki był upośledzony umysłowo.
Dlatego zakładam, że to po prostu kolejny syntetyczny moment: coś, co pojawiło się w scenariuszu, bo autor myślał, że tak trzeba – chociaż efekt końcowy nie ma sensu.
8. Księżniczka strzela focha
Oczywiście, Aldona też musi strzelić focha, ale w jej wypadku jest to przynajmniej uzasadnione: wiemy, że kocha innego.
Szczerze mówiąc, nie mam do sceny wielu uwag; jak na poziom „Korony królów”, nie przynosi wstydu. Dialog napisany jest drętwo, a zagrany z przesadą, ale strukturalnie wszystko OK. Aldona mogła się nie spodziewać rozwoju zdarzeń, a pewnie ma też sporo powodów, żeby nie lubić chrześcijan. Nikt nie chce skończyć jako dożywotni zakładnik w twierdzy wroga. I jeszcze rodzić mu dzieci.
No, może jest jedna uwaga, ale raczej do zapamiętania na przyszłość: scena ustanawia Aldonę jako osobę śmiałą, zadziorną, może wręcz porywczą. Odnotowujemy to i idziemy dalej.
9. Księżniczka trafia w polskie ręce
Aldona jest eskortowana na granicę i przekazana w opiekę królewskich wojów. Przy okazji pozwala sobie na bardzo śmiałe komentarze i bynajmniej nie zachowuje się jak dama. W sumie trudno zgadnąć, po co to robi – ale może nie ma w tym celowości. Może naprawdę tatko i matula nie nauczyli jej dworskich manier.
Z tym jednak nie mam kłopotu; ot, budowanie postaci połączone z kiepską grą. Kłopot mam z tym, że znowu nie wiem, po co właściwie ta scena jest. Tzn. owszem, bez niej byłaby luka fabularna. Aldona byłaby u ojca, a zaraz później na dworze Łokietka. W tym sensie ten moment przejścia jest konieczny. Chodzi mi o to, co autor scenariusza próbuje zrealizować przy okazji. Pokazać kontekst? Prawie go nie ma. Rozwinąć bohaterów? Chyba tylko Aldonę – w kierunku krzykacza.
Odkryciem tej sceny jest postać drugoplanowa, którą księżniczka przedstawia jako „litewską wiedźmę”, a która sama z siebie nie pełni żadnej roli w tym odcinku.
Więc może to tyle? Autorka wykorzystuje scenę, jaką i tak musiała napisać, żeby popchnąć kolejny pionek na miejsce. W sumie nie ma w tym nic złego – poza tym, że to odpuszczona okazja na ciekawszy bieg wydarzeń.
10. Jadwiga ustawia do pionu
Aldona trafia na dwór, rozhahana, rozbujana, aż tu do komnaty wchodzi królowa Jadwiga. Niby żeby podarować jej krucyfiks, ale tak naprawdę, żeby ustanowić władzę nad przyszłą synową. Mówi jej wprost, żeby nie fikała, jak chłop do chłopa, dresiarz do dresiarza, od serca. Już jej widać dobre duszki doniosły, że Aldonka to żadna dama.
Drewniana sytuacja, ale poza tym – nic, czego chciałbym się czepiać. Scena ma sens. Sensu nie mają jej późniejsze konsekwencje.
11. Chrzest błogosławionej Aldony
Rachu, ciachu – i Aldona bierze chrzest. Nawet się rozpakować nie zdążyła. Wiadomo, jak poganin do Ciebie przyjeżdża, to najpierw go kąpiesz w chrzcielnicy, a dopiero później dajesz wodę do popicia.
Tempo jest zawrotne. To tak, jakby ekranizacja „Władcy pierścieni” najpierw podążała normalnym tokiem, ale zaraz po naradzie w Rivendell nastąpiło cięcie – i nagle Frodo znalazłby się w Mordorze, na szczycie Orodriuiny. Podstawowym pytaniem byłoby: skąd do cholery wziął się tu Gollum? W przypadku „Korony królów” podstawowe pytanie to: WTF?
No bo – pierwsze primo – czy ona w ogóle spotkała Kazimierza przed kąpielą? Jak na niego zareagowała? Zaiskrzyło czy zaskrzypiało?
Co sądzi o nowym otoczeniu?
Co sądzi o tych dziwnych ludziach i ich jeszcze dziwniejszej wierze?
Czy biskup w ogóle z nią pogadał przed wspólnym pluskaniem w chrzcielnicy? Może uznał, że nie warto kobiety uczyć pacierza?
To jest materiał przynajmniej na jeden dodatkowy odcinek! Wszystko poszło do kosza, bo najwyraźniej Aldona przyjechała tylko po chrzest i nic innego nie ma znaczenia. Co zresztą chyba jest nieprzypadkowym zwrotem akcji. Jak później zobaczymy, zaraz po skropieniu wodą święconą jej pyskata osobowość zupełnie się odmieni, jej niechęć do katolickiego małżonka pryśnie, cały kontekst budowany aż do chrztu pójdzie się jebać na łąkę. Chrzest nie jest więc symbolicznym zwieńczeniem jej przemiany, ale że tak powiem – całą przemianą. Nikt nie musiał jej nawracać, wystarczyło trochę podtopić.
W trakcie chrztu księżniczka trzyma wężowy amulet – dar od pogańskiego kochanka. Tak mocno go ściska, że aż zaczyna z niego ciec sok malinowy. Co w sumie można uznać za cud, ale mniejsza z tym. Amulet funkcjonuje jako symbol jej przywiązania do dawnej wiary, dokładniej – do chłoptasia, któremu przyrzekała miłość. I jest doskonałym przykładem, jak bardzo scenarzysta się pogubił. Bo skoro umieszcza ten element, to znaczy, że wie, czego temu procesowi brakuje. Krótko mówiąc, wie, że spartaczył. Ale nie ma bidula pomysłu, jak się wykaraskać z ambarasu. Więc wpieprza na dokładkę symbol; sugestię, że ten chrzest to tylko szopka, to tylko na niby, Aldona udaje.
A później sam o tym „na niby” zapomina.
12. Łokietek chwali się mieczem
Po chrzcie mamy nagle problem – co teraz? Tak się z nim pośpieszyliśmy, że wyprztykało się całe to wątpliwe napięcie budowane od sceny schadzki nad jeziorem. Aldona odhaczona. A po stronie rodziny Piastów też nie ma o czym gadać, bo przecież Kazimierz to synek tatusia i na wszystko się zgadza.
I z tej niemocy rodzi się właśnie scena ze Szczerbcem. Scena całkowicie o niczym, pozbawiona odkryć, pozbawiona konfliktu. Równie dobrze ojciec mógłby pokazywać synowi kolekcję wędek i opowiadać, że kiedyś złapał taaaką rybę.
Jedynym elementem, jakoś uzasadniającym to całe pitolenie, jest wprowadzenie do opowieści właśnie Szczerbca, który kiedyś być może będzie pełnić istotną, lub choćby symboliczną rolę. Łatwo było to jednak zrobić przy innej okazji, albo przekształcić scenę, żeby rozgrywała się lepiej, traktowała o czymś fajnym – o jakiejś relacji – a nie o jaraniu się mieczem tatusia.
13. Kucharka z Litwy
Ni z gruchy, ni z pietruchy poznajemy kucharkę, która przybyła z Aldoną i musi mierzyć się z dyskryminacją w nowym miejscu pracy.
Na tym etapie zasób moich facepalmów mocno się wyczerpał, więc z ulgą powitałem sympatyczną postać, która generuje sytuacje komediowe. Nic to, że humor na poziomie „Plebanii”. Biorę, co dają.
Gorzej, że znów logika strukturalna opowieści dostaje w twarz. Wątek kuchenny jest doczepiony bez ładu i składu, a jak znam życie – nie zostanie nawet rozwinięty poza scenografię kuchni. Nie wyjdą z niej, nie pokażą innych służących i ich świata. Nie będzie szerszego kontekstu społecznego dla królewskich zabaw. Życie zwykłych ludzi to jest i pozostanie ta kuchnia – i będzie przez miliard odcinków tak samo słabą komedią.
A, przy okazji: znów kwestia tempa i zaburzonej chronologii. Skoro dopiero teraz poznajemy kucharkę, to kiedy właściwie był ten chrzest? Aldona zdążyła choćby zjeść przed nim śniadanie, czy zawlekli ją do kaplicy prosto z konia?
14. Królewicz gada z Pełką
Ciąg dalszy „nie wiem, co teraz ma się wydarzyć”, czyli przypadkowa i nie zmierzająca do niczego konkretnego rozmowa Kazimierza z Pełką. Ot tak, żeby Pełkę przypomnieć, bo najwyraźniej to postać powracająca.
Rozwoju bohaterów tam tyle, co nic. Dowiadujemy się najwyżej, że Pełka zasadniczy jest i nie lubi, jak mu ziemię najeżdżają. Odkryciem sceny, czyli jedynym powodem jej istnienia, jest wzmianka o córce rycerza, która dostaje zaproszenie na Wawel jako dwórka Aldony. Serio, taka pierdółka to jest jedyny powód, dlaczego ta scena nie idzie z marszu do kosza.
15. Król gada z królową
A później król gada z królową o niczym na tle najładniejszego okna w zamku. Mamy okazję dowiedzieć się z drugiej ręki o tym, że Aldona ciągle nie jest przekonana do Kazimierza (więc zgrany motyw: coś ciekawego się gdzieś dzieje, ale na pewno nie na ekranie). Król w swej niezgłębionej mądrości stwierdza, że w takim razie jego syn powinien zdobyć małżonkę. W sensie, że jej serce. Zdobyć. Wiecie, rozkochać. Nie, że wziąć drabinę, kuszę i zapas bełtów, i przypuścić szturm na jej twierdzę. Nie, nie, nie – to by było powyżej budżetu!
Niestety, zdobywanie serca też jest znacznie powyżej budżetu, bo w następnej scenie…
16. Bierom ślup (niespodziewajka!)
W śmiertelnie nudnej, tandetnej celebrze Kazimierz hajta się z uradowaną po pachy Aldoną, która w ciągu kilkunastu minut ekranowych przeistoczyła się z butnej poganki w potulną chrześcijańską żonę, co to marzy jedynie o tym, aby zaciążyć.
RIP, Aldona. Byłaś krejzolką, ale ten chrzest to ci już całkiem siadł na zdrowiu. Trzeba było płycej nurkować.
W sumie nie wiem, czy to wina scenarzysty, reżysera, czy naprawdę tragicznie złej gry aktorskiej, ale w tej scenie kompletnie nie widać tego, co zapowiadano choćby moment wcześniej. Aldona szczerzy paszczę na całe to zamążpójście. Prędzej Kazimierz ma smętną minę, bo nie będzie już mógł legalnie zapraszać dziewek do stajni.
Ślub ma w założeniu funkcjonować jako finał, czy raczej symbol pewnych przemian – właśnie tego zdobywania serca, po części nawracania na chrześcijaństwo (w końcu ślub to też sakrament), wrastania w nowe środowisko. Tego wszystkiego, o czym widzowi półgębkiem opowiadano, ale nigdy nie pokazano. Czego – w efekcie – nie było. Dostajemy więc finał bez wcześniejszej podbudowy. Fajerwerki bez ognia.
To jest, proszę Państwa, światowej klasy wynalazek w dziedzinie narratologii. Polak potrafi.
17. Noc poślubna
Po spektakularnym finale czas na krotochwile i konsumpcję znajomości. Już się królewicz rozdziewa z fatałaszków, gotowi do zdobywania serc – przecież produkcja dziedziców to jego narodowy obowiązek! Ale cóż to? Czyżby księżniczka Aldona w czymkolwiek się krygowała? Czyżby miłością do innego pałała, a dla podłych chrześcijan miała tylko źle krytą pogardę?
Skądże! Fochy wyparowały pod wpływem Ducha Świętego i biskupich błogosławieństw! Śliniąc się jak do obrazu, ściska małżonka w romantycznych ujęciach po wielokroć.
Ale czemuż się dziwić, drogie dziatki. Wszak jej mąż to Kazimierz WIELKI! Ba-dum-tsss!
Oklaski. Kurtyna. Szubienica.
Jaki kraj, taka Gra o Tron;)
Szkoda, że bez omówienia (moim zdaniem) „najlepszej” sceny całego serialu, czyli Wielkiego Turnieju Rycerskiego, w którym do walki stajOM, ale cóż… w końcu to dopiero drugi odcinek. A wracając do pierwszego i naszej kochanej Aldony muszę przyznać, że wątek poprowadzony bardzo tajemniczo. Przecież lubimy niejasne sytuacje, nagłe zwroty akcji, ukryte motywy, których nie widać. Ekspresja twarzy tej postaci była na tyle niezwykła, że aż nie mogłem połapać się w jej emocjach. Dzięki temu seria nabrała kilku elementów kryminału, gdzie to raz za razem zastanawiamy się, o co w tym tak naprawdę chodzi oraz kto zawinił?!
Aldona jest po prostu agentem kosmitów.
Ja myślę, że serial jest taki, jaki jest jego docelowy odbiorca. Parę milionów będzie siedzieć i oglądać, bo polskie a w dodatku może niejednemu podleczyć narodowe kompleksy. Pies z tym, że kicz, ważne że polski. Poza tym, Sylwester już dobitnie obnażył gusta większosci widzów TVP. Nie wiem ile toto ma mieć odcinków, ale jeżeli w kolejnych będzie równie szybkie tempo, to dwunasty odcinek skonczy się na Wiktorii Wiedeńskiej! Może o to Kurskiemu chodzi: nie tam Kazimierz Wielki, ale cała historia czasów świetności Rzeczpospolitej Polskiej w pigułce. Ku pokrzepieniu serc.
Poza tym, świetny przykład jak nie konstruować opowieści ( dla gimnazjalistów). W końcu jest jakiś pożytek z TVP 🙂
Ty naprawdę myślisz że widzowie TVP różnią się od tych co oglądają TVN? Ten sam szrot… Co do tej telenoweli historycznej to dziwi mnie to zaskoczenie jej poziomem, przecież to po prostu Klan czy inna Pierwsza Miłość tylko w czasach historycznych. Dla mnie dziwne jest jak można nie zauważyć że w dzisiejszych czasach telewizja produkuje gnioty dla totalnych idiotów, ja przestałam oglądać TV prawie w ogóle bo nic już nie trzyma poziomu nawet Discovery czy inne BBC.
Sikam ze śmiechu, będę czytać.
Absolutnie genialna analiza. Spłakałem się ze śmiechu. Po przeczytaniu postanowiłem nawet zmaltretować się pierwszym odcinkiem. Odpaliłem. Wytrwałem 5 minut. Wolę poczytać kolejne wpisy na ten temat!
No to obejrzane, ogólny obraz mam. Nawet nie muszę zaglądać na VOD.TVP.PL, a tym bardziej oglądać tego odcinka.
Post nieskończenie razy lepszy od obiektu analizy. Super!
Cześć i czołem,
przepraszam, że mój komentarz będzie zupełnie nie na temat,
ale nie mam się do kogo z tym zwrócić.
Czy zna pan może wydawnictwo Alternatywne?
Dostałam ostatnio propozycję opublikowania u nich książki, wszystko wygląda
bardzo ładnie, ale jest to wydawnictwo mi nie znane i jestem ciekawa,
czy ma Pan coś do powiedzenia na ten temat.
Przepraszam za zmianę wątku i pozdrawiam 🙂
Obejrzałem kilka minut i wyłączyłem, program trzyma poziom stacji 🙂
Może trochę nie na temat ale jako, że to najnowszy artykuł najsensowniejsze wydało mi się napisanie tutaj. Otóż zastanawia mnie problem ekspozycji postaci, szczególnie głównych bohaterów w historiach z narracją pierwszoosobową. Najczęściej wydaję mi się to bardzo nienaturalnie wprowadzane. Czytałam większość artykułów, inne dopiero przejrzałam ale nie zauważyłam poruszania tego tematu. Czy coś pominęłam czy po prostu nie ma takowowego? Jeśli nie ma, to czy możliwe jest, że w przyszłości się pojawi?
Witam,
Ja nie w kwestii serialu, tylko zamieścić komentarze grafomańskim pytaniem 🙂
Mianowicie: planuję powieść. Jest pomysł, w miarę zgrabna fabuła, trochę zaskakujących zwrotów akcji. Ale problem polega na tym, że postaci jest może 5 (wszystkich!) a poboczne wątki wcale nie istnieją. Przez to mój gniot wydaje się „niepełny” i naciągany. Mam problem ze wzbogaceniem fabuły w taki sposób i prosił bym o jakąś radę w tej kwestii. Jeśli powstał już wpis na ten temat, będę wdzięczny za link, ponieważ nie udało mi się nic takiego znaleźć.
Z góry dziekuję za odpowiedź, pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszym prowadzeniu bloga 🙂
Liczba postaci o niczym nie świadczy, ale brak wątków pobocznych trochę martwi. 😉 Z drugiej strony – możesz i tak zacząć z tym, co masz, robiąc dygresje w miarę potrzeb. Może też wyklaruje się z tego jakiś spójny wątek poboczny (nie musi, i to też będzie OK). Powieść to taka forma, która błyszczy w szczegółach. Nie musisz każdej strony wypełniać akcją, która popycha główny wątek do przodu. Kontekst też jest ważny. Rozwój bohaterów jest jeszcze ważniejszy; możesz mieć całe sceny tylko po to.
@Tomasz Węcki: jesteś tak przesączony polskim jadem antypisowskim, że nawet gdyby Korona Królów biła na głowę Przeminęło z Wiatrem, Ty i tak znalazłbyś same negatywy. Typowe bo polskie. Najlepiej o tym świadczy data postu. Wyrazy braku szacunku dla reprezentanta mainstreamowego hejtu i jednocześnie bez odbioru (jako, że nie będę tu wchodził).
Niby o czym świadczy data postu? O tym, że był na świeżo? Widać, że serial na twoim poziomie.