Przejdź do treści

Inspiracje – porady Mariusza Szczygła i inne ciekawostki

Mariusz Szczygieł

Co mówi o pisaniu Mariusz Szczygieł i jakie rady ma dla piszących? Skąd czerpać inspiracje, zwłaszcza jak tworzy się fantastykę? Ludzie, ludzie, wszystko w tej budzie!

Ten odcinek „Inspiracji” zaczniemy bardzo pisarsko i bardzo poradnikowo. „Wysokie obcasy”, dodatek do Gazety Wyborczej, publikuje bowiem cykl artykułów na temat sztuki pisania. Idea jest prosta: redakcja zaprasza do wypowiedzi praktyków pióra i upublicznia ich przemyślenia. Każdy tekst jest dodatkowo uzupełniony filmikiem wrzucanym na YouTube.

W chwili, gdy to piszę, wiedzą zdążyło się podzielić siedmiu pisarzy (i pisarek). Wszystkie artykuły można obejrzeć tutaj.

Czy inicjatywa jest udana? Szczerze mówiąc, mam poważne wątpliwości. Zaproszeni twórcy w większości nie mają na temat pisania nic ciekawego do powiedzenia. Teksty są zdawkowe, powierzchowne i nierzadko cierpią na tzw. przerost formy nad treścią. O tyle to dziwne, że oddano głos ludziom z doświadczeniem, ot choćby Joannie Bator czy Tomaszowi Piątkowi. Można ich lubić lub nie – ale nie da się przecież powiedzieć, że to niedzielni pisarze.

Sprawę ratuje jednak Mariusz Szczygieł, którego porady brzmią zaskakująco trzeźwo na tle reszty. Być może dlatego, że jako jedyny nie silił się na filozofię, więc w efekcie nie wyszły mu ogólniki. A być może – to po prostu Szczygieł. Klasa sama w sobie.

 

 

Poszerzoną wersję porad możesz znaleźć w artykule na stronie „Wysokich obcasów”.

Mariusz Szczygieł mówi akurat o spisywaniu wspomnień, ponieważ redakcja organizuje również konkurs literacki pod nazwą „Moja droga”. Do wygrania – weekend w SPA, kurs pisania powieści, biżuteria i dostęp do pakietu prenumeraty cyfrowego wydania Gazety Wyborczej.

Jak na mój gust – szału nie ma. Prawdopodobnie największą nagrodą jest więc pokonkursowa (nieodpłatna) publikacja na łamach „Wysokich obcasów”. To tygodnik o dużym zasięgu, można wyjść ze swoją twórczością do bardzo szerokiego grona.

Jak twierdzi redakcja, tematem konkursowego tekstu mogą być „trudne lub beztroskie dzieciństwo, wielkie miłości i małe miłostki, znój pracy lub tęsknota za nią, kryzys wieku średniego, lęk przed śmiercią, zdrady małżeńskie, skrywane tajemnice, przygody czy codzienna nuda”. Domyślam się więc, że preferowane będą opowieści realistyczne.

Z pozostałych wymagań: dzieło powinno mieć do 15 tysięcy znaków. Trzeba je przesłać na adres mojadroga@wyborcza.pl do końca września. Można przesłać tylko jedno opowiadanie, które musi być podpisane imieniem i nazwiskiem albo pseudonimem. Więcej – do przeczytania w regulaminie.

Jeśli masz pomysł na krótką opowieść i wolny czas do końca września – warto spróbować, zwłaszcza jeśli inne polecane przez nas konkursy już są odhaczone.

Numenera czyli RPG w służbie literatury

Z tak zwanej „innej beczki” – pora przyznać się, że pierwsze szlify w tworzeniu opowieści zdobyłem bawiąc się w gry fabularne, a nie próbując napisać coś własnego. To było hen, hen w latach dziewięćdziesiątych. Książki wydawały mi się wtedy formą zamkniętą, to znaczy: ktoś je kiedyś napisał, jakiś półbóg, zapewne z użyciem magii – i jak powstały, tak mają trwać. Nie można ich zmienić. Nie można zrobić tego wszystkiego lepiej. Książki są święte, a ja – skromny żuczek – mogę być tylko nabożnym czytelnikiem, nie autorem.

Gry fabularne totalnie odczarowały sposób, w jaki patrzyłem na powstawanie opowieści. Bo w końcu, zbierając się z przyjaciółmi na sesji RPG, właśnie to robiliśmy – tworzyliśmy wspólne historie. Nie były one nigdy zapisywane, nawet nie trwały długo w pamięci. Ba, oceniając to w kategoriach literackich, zwykle wychodziły nam naprawdę kiepskie fabuły. Ale tak czy siak, gdyby nie tamto doświadczenie, może i do dzisiaj żyłbym w przekonaniu, że literatura to domena szamanów pióra; sztuka dla wybranych.

Nie grałem od dobrych paru lat (brak czasu; pozdrawiam wszystkich trzydziestolatków). Sentyment do RPG jednak pielęgnuję i w moje łapki trafił niedawno nowy system – „Numenera”. Przeczytałem podręcznik, pomyślałem, że i tak nigdy nie zagram, a potem przyszło mi do głowy: do cholery, dlaczego tak mało tworzy się podobnej fantastyki.

 

numenera - spisek pisarzy - monte cook

Źródło: numenera.com

 

Świat „Numenery” to bowiem Ziemia z przyszłości odległej o miliardy lat. Cywilizacje wzrastały i upadały. Powstawały międzygwiezdne imperia – tylko po to, aby ostatecznie zawalić się pod własnym ciężarem. Ziemię podbijali najeźdźcy z obcych planet i wymiarów, ale ich władza również miała kres. Ludzkość jakimś cudem przetrwała to wszystko. Teraz żyje na gruzach niezliczonych królestw, w miastach zasiedlonych lecz nie zbudowanych przez siebie, używając antycznych artefaktów, których działania nie rozumie.

Ogólny poziom technologiczny tego świata można określić jako „przedindustrialny”. Mieszkańcy Ziemi do wykonania pracy prędzej więc użyją siły własnych mięśni, albo mięśni udomowionych zwierząt, niż wesprą się wykorzystaniem maszyn. Z drugiej jednak strony, sam fakt, że pod stopami mają nieprzebrane bogactwa archeologiczne, kompletnie zmienia ich życie. No bo weźmy taką sytuację: kilku drwali odkrywa w ruinach działające „dyski antygrawitacyne”. Co mogą z nimi zrobić? Ano, mogą wpaść na to, żeby przewozić z ich pomocą ścięte drzewa, zamiast spławiać je rzeką. Dla nich to istna rewolucja; wykonają swoją pracę skuteczniej i mniejszym kosztem. Jednocześnie jednak reszta ich życia nie ulegnie zmianie – dalej będą mieszkać w drewnianych chatkach, ciągle będą bać się niedźwiedzi i umierać na katar.

Dlaczego o tym mówię? Otóż, w świecie podobnym do świata „Numenery” można stworzyć multum opowieści. To setting stworzony do tego, żeby umożliwić realizację naprawdę zakręconych pomysłów. Więcej nawet, tego typu realia to dla polskiego czytelnika ciągle nowość. Zmniejsza się więc ryzyko, że ktoś zareaguje słowami „To już było” – i zamiast kupić, odłoży książkę na półkę.

Na mój poprzedni tekst o pisaniu fantasy niektórzy zareagowali zarzutem, że oto pluję na fantastykę i w ogóle to traktuję swoje gusta literackie jak oświeconą prawdę. Tak się głupio składa, że bardzo fantasy lubię. Tyle tylko, że to nie ma żadnego znaczenia! Gdy młody autor napisze książkę w tym gatunku, w księgarniach automatycznie zaczyna konkurować z takimi pisarzami jak Sapkowski i Tolkien. Jak byłem ostatnio w Empiku, to widziałem cały regał zastawiony – półka w półkę – sagą „Wiedźmińską”. No jak z tym wygrać bez nazwiska i sowitego budżetu na promocję?

Młody twórca fantastyki zwiększa swoje szanse na zaistnienie, jeśli potrafi szybko i wyraziście przekonać czytelnika do swojej twórczości. I to nie na przestrzeni całej powieści. O nie, jest na to dużo mniej czasu – trzeba zainteresować odbiorcę już okładką, tytułem, opisem na okładce. Twoja twórczość musi więc uderzać wyjątkowością. Musi dawać nią po oczach.

Właśnie dlatego to kluczowe, żeby poszukiwać nietypowych inspiracji. I tego mogą Ci dostarczyć na przykład takie pokręcone gry jak „Numenera”.

A skoro już o tym mowa, podręcznik do tego systemu (w wersji angielskiej) można kupić w Rebelu. To inwestycja rzędu 180 złotych, więc raczej dla tych, którzy rzeczywiście chcą w to zagrać. Swoją drogą, w przygotowaniu jest też komputerowe RPG umieszczone w tym samym świecie, a nawiązujące stylem do kultowej gry „Planescape Torment” z 1999 roku.

Czego słucham

No to na koniec – żeby nie było tak sztywno – jeden z utworów, których ostatnio słucham przy pisaniu. Muzyka sympatyczna, ale teledysk chyba nawet ciekawszy. Może ktoś potrafi stworzyć na tej podstawie jakąś opowieść?

 

 

Foto: www.mariuszszczygiel.com.pl

8 komentarzy do “Inspiracje – porady Mariusza Szczygła i inne ciekawostki”

  1. Regał zastawiony Sagą Wiedźmińską tak naprawdę niewiele ma do konkurencji między pisarzami fantasy. To po prostu jedna z ofert marketingowych Empików. Trzeba to sobie kupić za kilkaset złotych / tydzień dla każdego salonu z osobna. Niestety Empik obecnie działa trochę na zasadzie „Wrzuć monetę, a będziemy sprzedawać twoją książkę”.

    1. Ahahaha!… Lepiej bym Empiku nie podsumował. 🙂

      Jeśli chodzi o regał i konkurencję, być może użyłem tutaj skrótu myślowego. Chodzi po prostu o kalkulację wydawcy, który przecież ów regał musiał opłacić. Zapewne zakłada, że Sapkowski zwróci mu się w ciemno. Nikt nie będzie robić takiej samej inwestycji na rzecz pisarza jeszcze nieznanego, zwłaszcza jeśli miałby wchodzić w szranki akurat z Sapkiem.

      No a cała sytuacja wyglądała symbolicznie. Z jednej strony regał zawalony Sapkowskim, każdy kolejny tom wystawiony na innej półce. Z drugiej strony – regał, gdzie upchnięto książki piętrowo, chyba po to, żeby zwolnić miejsce obok.

    2. Bez przesady, akurat w empiku jest taka różnorodność jeśli chodzi o literaturę, że naprawdę nie ma na co narzekać. A z kolei rynek książkowy jest teraz tak duży, że ciężko mieć dostępne wszystkie pozycje, to chyba zrozumiałe. Wiadomo że najwięcej będzie tych książek, które po prostu mają największe powodzenie, odpowiadają podażą na popyt, proste.

    3. To Empik decyduje, co przyjmuje do sprzedaży, więc kryteria są proste. Bierze:

      1. To, co się sprzedaje.
      2. To, za ekspozycję czego mu zapłacono.

      Wrzuć monetę, postaw książkę.

  2. Pełna zgoda Twoją z oceną cyklu, Szczygieł zrobil to najlepiej. Przypomina mi to sytuację jak kupiłem magazyn „Ksiązki”, no bo nagłówek „Jak się pisze seks”. Tam właśnie Bator, Karpowicz, Kuczok i ktoś jeszcze… I fallusa się dowiedziałem, słowotok i pustostan. Nie wiem, może to takie zabawy w stylu „ok, napiszemy o tym, ale i tak się niczego nie dowiecie”. Ręce opadają. Ci pisarze są jak rzeźbiarz, który na pytanie czeladnika „czy moge objerzeć narzędzia?” chwyta wszystkie i wrzuca do szuflady. Albo coś takiego. Naprędce wymyslałem.

    1. Tak, można odnieść takie wrażenie. :/

      Myślę jednak, że są też inne wyjaśnienia. Choćby to, że nie każdy twórca musi mieć dobrze rozwiniętą refleksję na temat własnego rzemiosła. Wielu pisarzy jedzie na intuicji i wychodzi na tym całkiem nieźle. A kiedy jakiś dziennikarz pyta „to jak pan pisze?”, zaczynają pieprzyć farmazony, bo głupio im się przyznać tak wprost, że za dobrze to tego nie rozumieją.

      Poza tym, o pisaniu też trzeba umieć mówić. Ktoś, kto pisze książki o własnym życiu, o cudzych przygodach seksualnych, albo o smokach w kosmosie – wcale nie musi mieć tej samej wprawy w opowiadaniu o genezie tej literatury. Może mieć nawet głębokie przemyślenia, ale mota się i mataczy, aż wreszcie wychodzi to tak, jakby nie wiedział, co gada.

      Tak czy siak, przykra sprawa.

  3. RPGi to niezłe źródło inspiracji jeżeli chodzi o pomysły, czy też przedstawiony, nowy punkt widzenia, na utarte schematy tak fantasy, jak i SF. Zresztą Sapkowski sam był jakiś czas MG, no i napisał coś w stylu basic D&D, „Oko Yrrhedesa”, zresztą świetnie się to czytało i całkiem miło grało.

    Jednak w dziedzinie literatury, moim skromnym zdaniem, konkurować powinno się przede wszystkim słowem. Pomysł jest ważny ale drugorzędny. Sapkowski zaskoczył i pomysłem i poziomem literackim. Idealne połączenie.

    1. Tutaj pełna zgoda, dodam tylko, że nie tylko słowem, ale też fabułą i bohaterami. Co do samego znaczenia pomysłu… No faktycznie, da się mówić ciekawie o dość banalnych rzeczach, i to dalej może być dobra literatura. Myślę jednak, że akurat w wypadku fantastyki, pomysłem można ugrać bardzo, bardzo dużo. Taka specyfika gatunku.

      A, no i z pomysłem jest jeszcze taki numer, że zwykle łatwo go sprzedać z tyłu okładki. O wiele łatwiej, niż niuanse fabularne, styl i głębię psychologiczną razem wzięte.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.