Powiem tak – ani jedno, ani drugie. Decyzja Supernowej to przede wszystkim kalkulacja.
Prawdopodobnie rację mają krytycy mówiąc, że wydawnictwo w tym wypadku trochę jednak dało ciała. Sapkowski to nie byle nazwisko a Wiedźmin to nie byle marka. Jedno z drugim sprzedaje się świetnie i e-book „Sezonu burz” rozszedłby się jak świeże bułeczki. Kto wie, może faktycznie pobiłby polski rekord sprzedaży w swojej kategorii. Czy Supernowa by na tym zarobiła? Tak, krocie. Czy więcej, niż zarobi teraz? Niekoniecznie.
Spójrz, proszę, na to, jakie e-booki można u nas nieodpłatnie „pożyczyć” z Internetu. Da się je podzielić na trzy typy. Po pierwsze, skany książek fizycznych. Po drugie, książki przepisane (ręcznie lub automatycznie) z wersji fizycznej na elektroniczną. No i na koniec, oficjalne e-booki, z których zdjęto zabezpieczenia (o ile w ogóle tam były). Pierwsze dwie grupy prezentują z reguły tragiczny poziom edytorski. Literówki, błędy ortograficzne, dziwne artefakty, podejrzana interpunkcja – znajdziesz tam wszystko, co korektor wyłapał, a co potem twórcy tych wersji przywrócili, jeszcze dodając bonus od siebie. Trzeba niezłego zaparcia, żeby czytać to bez irytacji. Daleko stąd do jakości produktu, jaki otrzymuje się od wydawnictwa.
Co zrobiła Supernowa? Nie wydała e-booka. Właściciele czytników, do których sam należę, mogą poczuć się jak klienci drugiej kategorii. Można wydawnictwu zarzucić swego rodzaju bezczelność, bo nie liczy się z wygodą czytelników. Można im zarzucić zachowawczość i brak wizji. Ale na bogów! Nie można mówić, że ich decyzja jest nieracjonalna. Bez oficjalnego e-booka, wszystkie wersje pirackie będą kopiowane z książki fizycznej, co ostatecznie oznacza, że będą gorszym produktem. Chcesz czytać wygodnie i bez nerwów – płacisz wydawnictwu za (droższą) wersję papierową.
Bardzo bym nie chciał, żeby inne wydawnictwa poszły drogą Supernowej, bo moim zdaniem, przyszłość jest w e-książkach. Ale tak czy siak, wcale nie dziwię się wydawcy Sapkowskiego, że premierę „Sezonu burz” zdecydował się zrobić tylko w papierze. Dzięki temu ma większe szanse na skapitalizowanie pierwszego zainteresowania czytelników, które jest przecież ogromne – bo to nowy Wiedźmin, kolejny raz Sapkowski, trzeba przeczytać! E-book, który zostałby łatwo i szybko spiracony, tylko zmniejszyłby ten impet. A tak, za rok Supernowa może sobie spokojnie wypuścić oficjalną wersję elektroniczną, może nawet z dodatkowym posłowiem autora. Zarobi dwa razy.
To, że taki model biznesowy ciągle jest wybierany i – najwyraźniej – ciągle się opłaca, świadczy o słabości naszego rynku e-booków. Owszem, coraz więcej ludzi ma czytniki, a jeszcze więcej kupi je w ciągu następnych lat. Po stronie czytelników naprawdę widać ruch, zachodzą autentyczne zmiany sposobu konsumpcji literatury. Ale po stronie infrastruktury księgarsko-wydawniczej? Amazon nie działa w Polsce. Nie mamy też rodzimego odpowiednika, który miałby taki wpływ na rynek księgarski, jaki ma Amazon w Stanach. Dopóki to się nie zmieni, dopóki nie wyrośnie nam dystrybucja dostosowana do ery czytników, dopóty polscy wydawcy będą się bać książek elektronicznych.
Posłowie
Dwa dni po opublikowaniu tego posta, Supernowa ogłosiła, że oficjalnego e-booka jednak wydaje. I to z nie byle dodatkami – artbookiem z gry Wiedźmin 2 i muzyką zespołu Percival. No i z dodatkowym wstępem Autora. Reakcja wydawnictwa wydaje się tak pośpieszna, że zakrawa na wyznanie winy połączone z obietnicą poprawy: tak, przepraszamy, już nie będziemy więcej. Możliwe, że tak właśnie jest. Możliwe też, że papierowy „Sezon burz” zdążył się sprzedać na tyle dobrze, że e-book przestał być dla niego zagrożeniem i stąd – mógł zaistnieć. Tak czy siak, cała sytuacja jest dobrym posłowiem dla tego posta:
Przyszłość rynku wydawniczego leży w rękach czytelników. Nikt inny nie pcha ku rozwojowi z takim impetem jak oni.
Foto: Johan Larsson / Foter.com / CC BY
Ja nie czytam ebuków i nie będę.
bzdury piszesz wydaca to poprostu kretyn
Może, w głowie mu nie siedzę. Po prostu z mojej perspektywy zachowanie wydawnictwa nie jest losowe (tzn. kretyńskie). Mają swoje powody i swoje strachy. Czy uzasadnione – no, różnie można oceniać.
Cóż, trudno byłoby to uznać za chwalebną walkę gwoli przywrócenia świetności papierowym wersjom, dlatego logiczny jest motyw biznesowy…
Mimo wszystko, jestem zagorzałym przeciwnikiem e-booków. Wolę tradycyjne formy publikacji i szalenie irytuje mnie różnica w cenie. Jestem w stanie pojąć, że materiał, że kosztuje i tak dalej, ale, na litość boską, te ceny są coraz wyższe! Wszystko wskazuje na to, że mamy zapomnieć o papierze… Nie mówiąc już o tym, że ogólna liczba czytelników jest zagrożona – jeśli kogoś nie stać na internet, na czytnik, tudzież inny pomysł, przestaje, po prostu, czytać… Tak samo ludzie, którzy nie chcą zagłębiać się w nowinki techniczne, tylko kupić, przeczytać, odłożyć, ewentualnie wrócić…
Narzucane jest nam czytanie z ekranów… Moja prywatna biblioteka (przez finanse) nie powiększyła się od dobrych paru lat. Na szczęście służą jeszcze staroświeckie, acz niezawodne biblioteki…
Oj, dużo tekstu wyszło…
Miło byłoby, gdyby jednak Supernowa chciała powalczyć o równość papierowych książek. Oczywiste, że tak nie jest.
Te rozważania skłaniają mnie do stwierdzenia, że dzisiaj pisarstwo stało się raczej sztuką marketingową… Ave mamona!
Hmm… Szczerze mówiąc, tradycyjne wydawnictwa, takie jak Supernowa, bardzo by chciały, żeby wszyscy kupowali tylko książki papierowe. Są wprawdzie droższe w wydaniu, trzeba płacić za ich składowanie – ale za to nie da się ich łatwo spiracić, a do tego: jeśli chcesz czytać nowości, po prostu musisz wyłożyć pieniądze (albo odczekać w półrocznej kolejce w bibliotece). To właśnie czytniki i e-booki wywracają rynek do góry nogami. Tutaj nie ma wielkiego biznesu dla samych wydawnictw, bo z ugruntowanej pozycji muszą się przenieść w nowe realia. Tak więc – to nie one narzucają czytanie e-booków. Wygląda na to, że to czytelnikom zależy na zmianie.
Faktycznie, patrząc w ten sposób wydaje się bardziej logiczne, że na własne życzenie pakujemy się w e-booki… Ma Pan rację.
Tęsknię za czasami, gdy jedyną słuszną książką była książką z kartek i atramentu… Wciąż też nie podoba mi się, że słowo drukowane kosztuje dziś połowę ceny porządnych, żeby nie rzec markowych, butów. Cóż, chyba staję się powoli czytelnikiem starej daty…
Dziękuję za odpowiedź! Za bloga również 🙂
Ja jestem tradycjonalistą i jestem całkowicie przeciwny e-bookom. O ile audiobooki są pożyteczne, gdyż umożliwia literaturę niewidomym, tyle e-booki są moim zdaniem dla leniwców i skąpców. Może i są poręczniejsze w transporcie (co tylko nas rozleniwia), ale są łatwe do „spiracenia”, przez co rynek książkowy podupada. Dziękuję za wypowiedź.
Jestem staroświecka – nie mam tabletu ani czytnika e-booków. Nie ma to jak papierowa książka. Na szczęście kupuję bezpośrednio w hurtowni, więc ceny znacząco niższe niż np. w Empiku.
Ja uwielbiam poczuć książkę w ręku, stąd do e-booków podchodzę dość sceptycznie. Choć nie wykluczam, że i z czytnika będę korzystać kiedyś w przyszłości. Mam jednak nadzieję, że nie zaniknie książka w wersji tradycyjnej.
Może się okazać, że papierowe wydanie będzie w przyszłości wydaniem kolekcjonerskim, ekskluzywnym. Taki chichot historii – jeśli spojrzeć na upowszechnianie się literatury po wynalazku Gutenberga. Ważne, by w dowolnej formie książki były dla nas osiągalne cenowo i łatwe w zakupie. I żeby wydawcy mogli z nich się również jakoś utrzymać.
Muszę przyznać, że z przyjemnością czytam tak liczne komentarze, gdzie ludzie wyznają jednak przywiązanie do starego, dobrego papieru. Do przyjemnego zapachu farby drukarskiej, do TOWARU LUKSUSOWEGO, a nie ściągniętego z internetu czy kupionych danych. Biblioteczki tym nie przyozdobisz, nie sięgniesz do nich za parę lat, nie wyciągniesz się w ogródku na leżaku, gdy słońce złociście oświetli Ci strony i wersy. Przypuszczam, że te bajty danych również nie będą przywoływać wspomnień, gdy zerkniesz na nie stojące na półce. Próbowałem czytać na readerach, nie jest to mój świat ani moja zabawka. Mam jedynie ogromną nadzieję, że te e-booki nie wyprą kiedyś tradycyjnych książek z obiegu.
IMHO druk stanowi zbyt małą część kosztów książki by kupowanie ebooków przyjęło się na większą skalę. Mam czytnik ale kupiłem tylko parę ebooków i to na smashwordzie takich po 3$. Używam go głównie do czytania różnych dokumentów udostępnionych za darmo w sieci. Np. na Internet Archive albo na Amerykańskich stronach wojskowych (jest tam mnóstwo ebooków historycznych i o wojskowości w ogóle).
Jak mam do wyboru kupić książkę za 35zł albo ebook za 35zł, to wybiorę bibliotekę za 0zł. Żebym w ogóle rozważał kupno ebooka cena musiałaby spaść do około 10zł. Ale to pewnie wydawcom by się już nie opłacało.
Bardzo proszę poczytajcie sobie trochę na temat dystrybucji książek, Empiku itp. Produkcja książki papierowej kosztuje 2 złote. Więc biorąc pod uwagę porównanie z jej ceną z okładki nie kosztuje dużo więcej niż wydanie elektroniczne. Plus kilka złotych dla autora. Wysoka cena książki wynika wyłącznie z szantażu hurtowników i księgarni – głównie sieciowych typu Empik. 100 % prawo zwrotu i takie tam…
A autorowi bloga polecam wyrzucić czytnik do kosza (tam gdzie w gminie przyjmują śmieci elektroniczne ;-)) i wrócić do tradycyjnej książki z papieru. Ta nigdy nie zginie i zależy to właśnie od nas, czytelników.
A ja nie rozstaję się z czytnikiem odkąd go dostałam. Kupuję też dużo więcej książek, bo są tańsze. Nawet nowości. I w sumie wydaję na książki jakieś dwa razy więcej rocznie, co też powinno cieszyć wydawców. Czytam więcej, bo mogę to robić podczas spaceru, w autobusie, w drodze do pracy i z powrotem – czytnik jest znacznie lżejszy od większości posiadanych przeze mnie tomów. Nigdy się też nie martwię, że w podróży zabraknie mi lektury – w torbie mam zawsze całą bibliotekę. Dla mnie e-czytanie właściwie nie ma wad, a zapach papieru nigdy mnie nie kręcił. W książkach najbardziej lubię jednak treść.
Swoją drogą, to pewnie Gutenberg też się musiał nasłuchać o tym, że teraz to książka nie będzie już luksusowa, że nie ma to jak zapach atramentu i pergaminu, że ręcznie pisany tom to inne wrażenia artystyczne, a druk rozleniwia czytelnika, że skrybowie i kopiści pójdą na bezrobocie itd. 🙂
Ja tez uwielbiam czytnik. I to z dwoch powodow: po pierwsze, mozna go latwo zabrac z soba, i na urlop i do ogrodka. I jesli ksiazka przeczytana prosto mozna zabrac sie za druga. Mieszkam na terenie Niemiec (bezblednie wladam tez i Niemieckim), gdy chce przeczytac jakas polska ksiazke, to mozna ja sobie latwo kupic przez internet. A tradycyjna bibliotek mimo tego pelna.
Ponadto taki czytnik to tez cos swietnego dla poczatkujacych autorow. Moze tanim kosztem wydac samemu ksiazke. To tez boli wielkie wydawnictwa.
Tak czy tak uwazam, ze pozniej czy wczesniej przyjdzie tzw. kultorowa flat rate, gdzie za pomoca czegos w rodzaju podatku czlowiek pozbedzie sie problemow z zaplata czy za muzyke, czy za filmy, czy za ksiazki. Kto na tym straci? Chyba tylko wydawnictwa oraz adwokaci….
Komentarz tutaj bo dopiero zaczynam przygodę z tą stroną, aby odświeżyć trochę swoją wiedzę na temat pisania, gdyż wracam do zabawy ze słowem. E-book czy papier. Zawsze będzie ktoś za i ktoś przeciw. Powinna to być raczej kwestia bezsporna, coś dla każdego, nowego pokolenia i tego, które na papierze się wychowało. Najgorsze, że to kolejny powód do zbędnych wojen i batalii pomiędzy czytelnikami. Czasem pewne kwestie lepiej przemilczeń niż iść w zaparte. Jednak nie o tym chciałem. Jako, że w niedalekiej przyszłości zapewne stanę przed wyborem gdzie publikować, jest mi bliżej do self publishingu. Kolejne pytanie to w jakiej postaci. E-book, papier, czy obie możliwości. Czytam na czytniku i papierze. Jedyna moja obawa to, jak wydam książkę w postaci elektronicznej, to na pewno szybciej trafi w obieg piracki. Nie ma dobrego zabezpieczenia książek w postaci elektronicznej. Z drugiej jednak strony chciałbym aby pozycja była dostępna dla każdego.
Co do wspomnianej przewagi ceny ebooka nad książką 'analogową’… Jeżeli papier kosztuje 35 zł, a ebook 25 zł, to przepraszam bardzo, różnica d..y nie urywa. Gdyby ebooki kosztowały po 10 zł, to wtedy może bym się zastanowił nad zakupem, tylko uwierałoby mnie sumienie przy każdej myśli o autorze i jego zarobkach. Nie jestem, zaznaczam w tym miejscu, przeciwnikiem ebooków, nawet mam gdzieś w domu czytnik takowych (pytanie tylko gdzie…), niemniej żyję bez niego zupełnie szczęśliwie.