Przejdź do treści

Wewnętrzny krytyk – co to za bestia?

Piszesz, piszesz; wszystko wygląda pięknie. Idziesz spać. Wstajesz. Czytasz dzieło dnia poprzedniego. I jak Cię nie skręci ze wstydu! „Co to za gniot?” – krzyczy głosik w Twojej głowie. Musisz poprawić! Nikt się nie może dowiedzieć, że jesteś tak marnym autorem! Nigdy! Bo inaczej zapadniesz się pod ziemię! Ten głosik, tak lekko szafujący oceny, jest Twoim wewnętrznym krytykiem. Może się zdawać sojusznikiem lub wrogiem, ale nigdy nie będzie przyjemny w obyciu. Co to za bestia? Jak z nią żyć w zgodzie?

Zacznijmy od tego, czym dokładnie jest ów krytyk w naszych głowach, i skąd skubany się tam wziął. Bo to nie jest tak, że tylko artyści go goszczą. To znaczy – owszem, z racji tego, że twórcy muszą się odsłonić przed światem, są bardziej podatni na odrzucenie. A skoro tak, część ich osoby, która chce zapobiec odrzuceniu, dostaje co chwila ataku paniki, biega, krzyczy i rzuca wyzwiskami. Ten sam proces jest jednak częścią każdego człowieka. To właśnie od niego płyną wskazówki, żeby nie wychodzić przed szereg niepotrzebnie, nie mówić kontrowersyjnych rzeczy, nie popełniać błędów, nie okazywać słabości. Brak intensywnych reakcji ze strony wewnętrznego krytyka wynika po prostu z tego, że większość grzecznie się go słucha.

Kluczem jest więc doświadczenie odrzucenia. Sprawa zaczyna się, wiadomo – w dzieciństwie. Rodzice uzależniają swoją akceptację od spełnienia pewnych warunków (zwykle od „bądź taki, jak ja”). Później dochodzi presja ze strony rówieśników w szkole, którzy sami są poddawani tresurze, więc z radością podchwycą u innych cechy odstające od norm. Z czasem robi się lżej, ale tylko dlatego, że ten wewnętrzny krytyk już czuje się pewnie, już wie, co robić – a Ty go słuchasz. W wypadku większości ludzi nie ma w tym nic złego. Ba, jest to forma dostosowania, która pomaga w interakcji ze społeczeństwem. Gdy wszyscy uczestnicy komunikacji dobrze przyswoili normy, możemy szybko przejść do sedna, zamiast marnować czas na negocjację warunków dyskursu.

Kłopot z wewnętrznym krytykiem zaczyna się wtedy, gdy chcesz zrobić coś kreatywnego. Nie chodzi tylko o sztukę, ale o cokolwiek spoza „normalnego świata”, na przykład, nowatorski biznes. Kiedy wychodzisz przed szereg z otwartym sercem i dobrą intencją, wystawiasz się na odstrzał. Na pewno spotka Cię jakiś opór. Wewnętrzny krytyk wie o tym doskonale, więc rusza do akcji. Nie po to, żeby Cię pognębić, ale po to, żeby uchronić przed krytyką z zewnątrz. W jego mniemaniu, lepiej jeśli człowiek sam siebie obrzuci błotem we własnej głowie, niż gdyby to samo miało go spotkać niespodzianie w rzeczywistości. Po takim kopie może przestaniesz robić głupoty! A jeśli nie, to przynajmniej zabierzesz się do tego tak samo, jak wszyscy inni (bo robienie czegoś po swojemu jest, wiadomo, podejrzane).

Domeną krytyka jest więc reakcja. Gdy się pojawia, wartościuje. Sam z siebie nie potrafi niczego stworzyć – może co najwyżej oceniać. I robi to z wielką powagą, ponieważ w jego mniemaniu ostracyzm jest losem gorszym od śmierci – a właśnie przed tym chce Cię uratować.

Twoja kreatywność pochodzi z zupełnie innego źródła. Skąd dokładnie – to zależy. Ale zawsze to ta część Ciebie, która nie jest zadowolona z tego, co jej dano. Nie godzi się na obecną rolę. Nie potrafi przystosować się do ograniczeń. Nie chce iść za stadem.

Najsilniejszy pęd do tworzenia zawsze bierzemy z desperacji, a więc jako twórcy zaczynamy od buntu. Właśnie dlatego wewnętrzny krytyk tak lubi wpieprzać się do tego, co robisz jako artysta lub innowator. On dobrze wie, że igrasz z ogniem; prędzej czy później przyjdzie tłuszcza, żeby spalić Cię na stosie.

Więc to jest pierwsza rzecz, którą musisz wiedzieć o wewnętrznym krytyku: nie jest częścią procesu twórczego. Wpierdala się, bo myśli, że ma do tego prawo. Ale nie pomoże Ci ruszyć z miejsca. Nie pomoże Ci ułożyć myśli w pożyteczną formę. Jedyne, w czym pomoże, to w szukaniu wymówek, aby pozostać biernym.

Druga rzecz: krytyk brzmi, jakby był Twoim wrogiem, ale nim nie jest. To jeden ze strażników, tzn. tych części Ciebie, które mają ochronić resztę przed bólem. Nie warto z nim walczyć, ani udawać, że nie istnieje.

No i trzecia rzecz: krytyk jest odbiciem tego, czego wymaga od Ciebie świat. Czy też dokładniej: tego, jak postrzegasz te zewnętrzne oczekiwania. W kontekście pisania, może się więc doczepić tego, że źle stawiasz przecinki, albo że Twoja proza nie ma rytmu, albo że robisz drętwe dialogi. Nie interesuje go, czy właściwie wyrażasz, co chcesz wyrazić, ani czy to, co piszesz, będzie ciekawe dla czytelników. I, ważniejsze: niczego – żadnej z norm, których przestrzegania wymaga – nie wymyślił sam. Po prostu ktoś kiedyś powiedział Ci, że tworzysz nie tak, jak trzeba. Wewnętrzny krytyk wziął słowa wszystkich takich ktosiów i zamierza je w nieskończoność powtarzać.

OK, skoro wiadomo już, o czym mowa – jak żyć z tym dziwnym demonem, który co chwila zrzędzi, smęci i dołuje? Bo ustaliliśmy już, że wewnętrzny krytyk nie ma złych intencji. Walka z nim jest pozbawiona sensu; w ten sposób sprowadzisz na siebie niepotrzebne napięcie. Ignorowanie krytyka też do niczego nie doprowadzi. Prędzej czy później wpadniesz dokładnie w takie tarapaty, jakie przewidział. Na szczęście, mówimy tu o części Ciebie, która nauczyła się odbijać oczekiwania świata, a nie o faktycznym, niezależnym bycie. Ze wszystkim, co nosisz w głowie, możesz dojść do konstruktywnego porozumienia. Więc jedziemy:

1. Krytyk nie jest wrogiem, ale nie jest też Twoim kumplem. Nie utożsamiaj się z nim. Kiedy za bardzo przyjmiesz jego perspektywę, najpierw spuścisz solidny łomot sobie, a potem zaczniesz szukać ofiar na zewnątrz własnej głowy. Wiara w to, że właśnie ta krytyczna strona Twojej osobowości jest tą silniejszą, lepiej dostosowaną, bardziej sprawczą – to bzdura. Wewnętrzny krytyk sra ze strachu. To właśnie strach sprawia, że jest tak kolczasty. Nie ma w nim za grosz siły, której mógłby Ci użyczyć. Dobrze więc słuchać tego „głosu”, ale bez uległości, a nawet – bez sympatii. Traktuj go jak czujnik, wykrywacz potencjalnych błędów, i niewiele więcej.

2. Pamiętaj, że wewnętrzny krytyk absolutnie niczego nie potrafi wymyślić sam, a wszelkie normy, których się trzyma, wziął z zewnątrz. Słuchając go zmierzasz więc do tego, żeby Twoje dzieło było łatwiejsze w odbiorze, poprawne i wygładzone, ale również banalne. Krytykowi chodzi tylko o to, żeby nie spotkało Cię odrzucenie. Nie ma w tym nic złego, ale miej na uwadze tę właściwość, bo może warto go posłuchać w kwestii interpunkcji, ale niekoniecznie konceptu.

3. Krytyk nie rozumie zbyt dobrze norm, których przestrzegania wymaga. Skupia się głównie na tym, że spotka Cię kara, jeśli będziesz odstawać. Musisz więc wykonać świadomy wysiłek weryfikacji jego wskazówek. Zastanów się, na przykład, nad tym, jak piszesz. Kiedy coś Ci podpowiada, że „trzeba to zrobić tak i tak” – zastanów się, czy rzeczywiście takie rozwiązanie (najpewniej powszechnie stosowane) jest odpowiednie dla tego, co chcesz wyrazić. Pamiętaj, że Twoja intencja twórcza, Twój przekaz, są ważniejsze od formy. Forma ma Ci służyć, a nie Cię ograniczać.

4. Te aspekty świadomości, przeciwko którym krytyk zwraca się najczęściej, są w rzeczywistości Twoją ukrytą siłą, z której boisz się korzystać. Ktoś Ci kiedyś powiedział, że tego nie umiesz, tamtego nie przystoi, o tym się nie mówi, tak się nie pisze. Dlatego krytyk działa przeciw tym aspektom: kojarzy je z odrzuceniem. Nie dlatego, że nie ma w nich wartości. Ostatecznie nie muszą okazać się wielkim rezerwuarem kreatywnej mocy, ale do tej pory nie były rozwijane, nikt nie sprawdzał ich potencjału. Więc kto wie? Mnie, na przykład, za młodu wciśnięto, że „poezja jest dla bab”. Łyknąłem jak pelikan i przez długi czas pozostawałem głuchy na wszelkie formy liryki. A tymczasem to właśnie dzięki poezji najłatwiej zrozumieć (i rozwinąć!) właściwy rytm i melodię prozy.

5. Wedle krytyka pisanie jest po to, żeby Cię poklepano po pleckach za wysiłek. Jeśli chcesz osiągnąć cokolwiek innego – jest to niepotrzebna męka, albo gorzej: ryzyko, że ciemny lud wyśmieje. Serio, wszystko tutaj kręci się po osi akceptacja – odrzucenie. Więc jeśli nie piszesz tylko dla uznania, musisz pamiętać o tym, że wewnętrzny krytyk nie widzi innej motywacji. A skoro tak, warto być jej świadomym podwójnie mocno i nie zapominać również podczas szlifowania tekstu, albo w pracy z redaktorem (czyli na etapach, gdy krytyczne spojrzenie przydaje się najbardziej).

Jeszcze – w ramach dygresji: nie ma nic zdrożnego w pisaniu dla uznania! Chodzi raczej o to, że bardzo ciężko pisarzowi zdobyć szacunek, kiedy się o niego doprasza. Z takim nastawieniem będzie czytelnikowi schlebiać, miziać się z nim, wzmacniać jego przekonania. Trudno wtedy o książkę, która zapada w pamięć. Nawet jeśli wyszła mądrze, albo ostatecznie nieźle się sprzedała – czytelnik i tak prędzej zapamięta dzieło, które jebnęło go z rozpędu w czerep. Uznanie przychodzi w nagrodę za upór, odwagę, kunszt czy wizję. Prawie nigdy – za konformizm. Więc nawet kiedy pragniesz, żeby Ci dawali nagrody, kadzili i pisali pochwalne recenzje, najłatwiej to osiągnąć podążając za głosem buntu, a nie spolegliwości.

Czego zresztą wewnętrzny krytyk nigdy nie zaakceptuje. Dla niego każda konfrontacja to potencjalna katastrofa. Ty jednak nie ograniczasz się do tego jednego, krytycznie zorientowanego aspektu. Jesteś wielowymiarową osobowością, która łączy w sobie liczne procesy, potrafi odczuwać szeroką gamę emocji i posiada wiele masek, za którymi może się skryć. Jesteś mistrzem adaptacji. Każde z nas jest. Z tego poziomu możesz świadomie zdecydować, o czym chcesz opowiedzieć. O co walczysz? Jaką formę nonkonformizmu preferujesz? Z jakim rodzajem oporu ze strony świata chcesz się zmierzyć?

Sztuka to w dużej mierze wybór, kogo zamierzasz rozzłościć (i po co). Jeśli chcesz dostać naprawdę pozytywne reakcje, nieuchronnie dostaniesz też negatywne. Gdy wsłuchujesz się w głos wewnętrznego krytyka, tej prawdy nie widać – jest tylko „zrobisz to poprawnie albo spieprzysz”. Jest tylko strach przed złośliwymi komentarzami. Twoja twórczość to o wiele, wiele więcej. Znajdź to. Przekuj w coś pięknego. Rozwal czyjąś bańkę.

19 komentarzy do “Wewnętrzny krytyk – co to za bestia?”

  1. Bardzo ciekawy i motywujący tekst. Czekam na kolejne!
    Ps: Jeśli ma Pan chwilę czasu, będę wdzięczny za odpisanie na mój komentarz pod poprzednim wpisem. Nigdzie nie mogę znaleźć żadnej pomocnej odpowiedzi na to pytanie, a sam problem męczy mnie niemiłosiernie 🙁

  2. Osobiście uważam, że te zasady dotyczące wewnętrznego krytyka da się zastosować również w innych sferach życia. Przecież ten krytyk nam się dobiera do tyłka nie tylko przy pisaniu.

  3. Nie wiem czy to ma sens. Jeśli tekst jest zły – widzisz to, bo nie wygląda jak coś publikowalnego, ma błędy, babole, powtórzenia. Jeśli nie, jeśli styl gra – nie ma sprawy.
    Znów wymyśla się tu problemy, które…na dobrą sprawę nie istnieją. Ludzie którzy są pretensjonalni doświadczają krzyku, cała reszta po prostu pisze, poprawia, sprawdza, konsultuje się z lepszymi i od nowa.

    1. Uhum… W sumie lubię takie komentarze, więc zacznijmy tak:

      Skąd wiesz, że tekst jest zły? Przychodzi jakiś kolega i Ci mówi? Czy sam z siebie to dostrzegasz? Jeśli to drugie, masz wewnętrznego krytyka; to on Ci mówi, że takich gniotów nie publikują. Ocena jest możliwa tylko z perspektywy, więc żeby ocenić własną pracę, musisz się od niej wyalienować. Ten sam mechanizm działa, kiedy np. oceniasz własne czyny – czy były moralne, albo czy przyniosły ci korzyść (kryterium nie ma znaczenia). Musisz się wyalienować od siebie z momentu popełniania czynu, a więc przyjąć perspektywę z dystansu. Inaczej to nie wyjdzie!

      Dlaczego tego nie widzisz? Bo to normalny proces, który zachodzi w mgnieniu oka. Cały czas przeskakujemy pomiędzy perspektywami – ba, można patrzeć na nasz umysł jak na kolekcję perspektyw. Więc dla Ciebie to nie jest tak, jakby nagle Ci się ktoś obcy wtrącał w myśli. Trochę zmienia Ci się punkt skupienia, i tyle. Uświadomisz to sobie dopiero wtedy, kiedy zrobisz uczciwą introspekcję.

      I dla większości ludzi tak to właśnie wygląda, bo mają zgodną relację z wewnętrznym krytykiem. Zgodną, to znaczy – po prostu go słuchają. Jesteś najwyraźniej na etapie budowania warsztatu, więc „konsultacje z lepszymi” i poprawianie tekstów wedle zewnętrznych wymagań to konstruktywne zachowanie. Wewnętrzny krytyk nie tylko Ci nie przeszkadza, ale wręcz pomaga; w ten sposób zbroisz się przeciwko odrzuceniu. Jeśli nauczysz się pisać tak, jak „trzeba pisać”, nikt się do Ciebie nie doczepi.

      Tyle że w pewnym momencie napiszesz już tę grzeczną i zgrabnie ułożoną powieść, która spodoba się Twoim konsultantom. Spodoba się też Tobie (ale umówmy się, że to płynna granica). Wypuścisz ją w świat – i będzie jako tako. Część czytelników polubi, część może pokocha, ale większości ludzi nie obejdzie, a znajdą się nawet tacy, co przypierdolą się dla samej satysfakcji przypierdolenia. Jeśli tych ostatnich będzie wystarczająco wielu, zaczniesz się przejmować – czy mi konsultanci dobrze poradzili? A może nie mam talentu? A może nie jestem gotów? Ten „krzyk”, którego doświadczają „pretensjonalni”, to nie wyraz pretensji, ale zaskoczenia.

      Ostatecznie – nie zadowolisz wszystkich. Zawsze będą ludzie, którzy odrzucą Twoje dzieło, często z wielką mocą. Im szersze grono odbiorców, tym bardziej to widać. A tymczasem zewnętrzne wymagania to jedyny kompas, jaki wewnętrzny krytyk zna. Przy następnej książce staniesz więc przed dylematem, jak to rozwiązać. Pisać jeszcze bardziej zachowawczo? Ignorować negatywne opinie? Moim zdaniem, najlepszym rozwiązaniem jest świadomość, że to tak naprawdę nie jest Twój problem – tzn. nie jest to problem tej części Twojej osoby, która faktycznie chce tworzyć.

      1. Słowa, słowa i słowa.
        Czytam SP od dobrze ponad roku. W tym czasie wyszły drukiem trzy moje opwiadania(na przestrzeni ostatnich sześciu miesięcy). Mało czy dużo? Nie wiem.
        Roztrząsasz rzeczy zbyteczne. Bo to co nazywasz krytykiem… Tego nie ma. Albo piszesz tak, ze da się to opublikować, albo nie. Jeśli masz to pierwsze… Czujesz, że to jest dobre, bo pozbawione elementarnych błędów.

      2. No tak, słowa to jest coś, czego używamy do przekazu znaczenia. Zamiast zbywać półsłówkami, zastanów się czemu marnuję czas na roztrząsanie rzeczy zbytecznych.

  4. „Pamiętaj, że Twoja intencja twórcza, Twój przekaz, są ważniejsze od formy. Forma ma Ci służyć, a nie Cię ograniczać.” U mnie tu leży pies pogrzebany. Kwestia formy często tak mnie rozprasza, że treść schodzi na dalszy plan. Potem czytam co napisałam i dochodzę do wniosku, że piszę nie na temat ? a gdy poprawiam, znów forma mi nie pasuje i tak w kółko. Masz może jakąś rade na to, Tomku?

    1. Olej formę i pisz na temat. Tzn. pierwszy szkic, bo oczywiście z takim nastawieniem dokładasz sobie roboty na etapie szlifowania. No ale ten etap przyjdzie później, kiedy najtrudniejsza część (wydobycie tekstu z nicości) już będzie za Tobą.

  5. Jak miło wejść tutaj po dłuższym czasie smutnego oczekiwania i zobaczyć nowy wpis; w dodatku tak ciekawy. Nie tylko pomoże niektórym w radzeniu sobie z wewnętrznym krytykiem, ale też w jakiś sposób skłania do głębszych refleksji nad tym jak to człowiek w sumie sam ze sobą funkcjonuje. Bardzo to cenię, bo mi faktycznie dało dużo do myślenia.

  6. Dawno mnie tu nie było, a tu takie cuda. Ostatnio doświadczam niesamowicie inspirujących rzeczy i ten tekst wpisuje się w ten mój mały trend. Absolutnie genialnie napisane i motywujące. Może nie ze wszystkim się zgodzę, bo wewnętrzny krytyk czasami ma rację, tak jak czasami racje ma redaktor. Nie przyjmując krytyki, nie będziemy się rozwijać, ale przyjmując ją bezrefleksyjnie zatrzymamy się albo wręcz będziemy cofać. Powiedziałabym, że kluczem do radzenia sobie z wewnętrzną krytyką jest zbadanie jej przyczyny. I to dogłębnie. Jeśli mówi „nie rób tego, to się nie spodoba jakiejś tam grupie ludzi” można mu pokazać środkowy palec, ale jeśli mówi „hej, czekaj, twoja postać w tej scenie by się tak nie zachowała, to nie w jej stylu”, zdecydowanie warto to przemyśleć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *