Przejdź do treści

Wiarygodność opowieści – trzy sposoby, żeby ją zwiększyć

Wiarygodność opowieści to grząski temat, bo wiele zależy od czytelnika. Jednemu łatwiej przychodzi zawieszenie niewiary niż innemu. Jeden alergicznie reaguje na smoki, duchy i statki kosmiczne, drugi na schematyczną fabułę lub kalki gatunkowe. Trzeci – zwątpi, gdy poruszysz tematy społeczne od strony sprzecznej z jego światopoglądem. Ruletka. Istnieją jednak aspekty opowieści, które wpływają na wiarygodność opowieści w sposób uniwersalny. Zaniedbane, sprawiają że historia wydaje się bardziej naiwna.

O trzech przypadkach mogę powiedzieć coś z grubsza mądrego.

Wszyscy kłamią

Doktor House sprzedał nam tę mądrość z ekranu telewizora. I wiesz co? No głupia sprawa, bo wychodzi, że to truizm.

Wyobraź sobie: pracujesz w warzywniaku i wstało Ci się lewą nogą. Gdy klienci wchodzą do sklepu, warczysz na nich, adekwatnie do swojego humoru? No nie, chyba że chcesz wyjść na buca i niczego nie sprzedać. Albo inaczej – masz pięć lat i w Twoim posiadaniu znalazły się lewe ciastka niewiadomego pochodzenia. Przyznajesz rodzicom, że są ze słoika, który teraz leży rozbity na podłodze? No jeszcze czego. Ufundują Ci za to tyradę, albo gorzej – przestawią ciastka wyżej, żeby nie dało się sięgnąć. Oczywiście, że to nie Ty! To wszystko kot!

A to tylko przykłady z rodzaju banalnych. Wystarczy otworzyć gazetę albo włączyć telewizor, żeby doświadczyć kłamstw dużo większego kalibru. Nasza rzeczywistość trzyma się na kłębowisku złudzeń. Kiedy któreś niszczymy, zaraz w jego miejsce wymyślamy nowe. „Ceny mieszkań nie mogą spaść, więc jak spłacę kredyt, będę bogaczem”. „Nasz związek na pewno nie zmieni się przez następne trzydzieści lat małżeństwa”. „Nie mogę awansować, bo mój szef to idiota, a poza tym jestem zbyt uczciwy na ten system”. Dobre kłamstwo brzmi lepiej niż prawda, więc tych, którzy wybiorą ściemę, zawsze będzie więcej.

Ale OK – może uważasz, że wciskam Ci teraz swoje pokrętne filozofie. Albo że zwyczajnie przesadzam. Nie ma sprawy. Chcę Ci tylko pokazać, że współcześnie masz do czynienia z czytelnikiem cynicznym. Takim, co to uważa się za mistrza wciskania i rozpoznawania kitu. Tyle go przecież w życiu widział.

Taki czytelnik nie uwierzy na słowo ani Tobie, ani Twoim bohaterom. Będzie szukać drugiego dna, albo przynajmniej takich momentów w opowieści, kiedy maski opadają i oczom postronnych ujawnia się prawda. Jeśli pójdziesz na przekór tym oczekiwaniom, czyli podasz opowieść wprost, a do tego pokażesz bohaterów z gruntu szczerych i otwartych – ryzykujesz wtopę. Tego się nie da załatać szalonymi zwrotami akcji ani pięknym językiem. Czytelnik nie dostanie tego, po co przyszedł, więc odejdzie z wrażeniem, że oto obcował z literaturą naiwną.

Jak więc zadowolić tego upierdliwca? Ano, przede wszystkim pokazując świat taki, jaki zna, czyli pełen dwulicowości. Dobrze, jeśli bohaterowie będą mieć tajemnice, których ujawnienie groziłoby przynajmniej ostracyzmem. Dobrze, jeśli nie będą ani zbyt silni psychicznie, ani bardzo pewni siebie – a przynajmniej nie na tyle, żeby zupełnie nie przejmować się opiniami postronnych. No i wreszcie: dobrze, żeby postacie, które przedstawiasz, były zależne od innych, w jakiś sposób „uwikłane” w świat opowieści. To wszystko zmusi je do utrzymywania fasady, krycia się za konwenansem.

Warto więc, żeby szczerość była czymś wyjątkowym, zarezerwowanym na specjalne okazje – intymności lub zagrożenia. To są właśnie momenty, na które wypada Ci zwrócić uwagę. No i wykorzystać jako punkty zwrotne lub przynajmniej soczewki, dzięki którym czytelnik lepiej zrozumie opowieść. Zresztą, takie sytuacje aż proszą się o podkreślenie kontrastu między prawdą a fasadą. Zadziorny i buntowniczy nastolatek może okazać się kompletnym pantoflem wobec swojej dziewczyny. Czarujący psychopata po usidleniu ofiary odkryje wreszcie prawdziwe oblicze. Szarobury urzędnik wykaże się niespodziewaną odwagą, gdy bandyci zagrożą jego rodzinie.

Jeżeli zechcesz zrobić bohatera, który nie pasuje do powyższego schematu, czyli jest po prostu szczery, pamiętaj, że powinien być przypadkiem dość unikatowym. Taka postać rzuca się w oczy, nie pasuje do świata. Weź choćby Housa, którego przywołałem wcześniej. Często mówi bez ogródek, wręcz brutalnie, ale płaci za to cenę – wszyscy mają go za skończonego gbura. Zresztą, nawet on oszukuje; głównie sam siebie.

Oczywiście da się stworzyć ciekawą książkę wbrew temu, co napisałem. Na przykład, umieszczając akcję w prostszych czasach, gdy ludziom nie żyło się tak wygodnie, więc mniej mieli czasu na wymyślanie bajek. Warto mieć jednak świadomość, że podejmując takie wyzwanie idziesz na przekór nawykom czytelników. O wiele więcej wysiłku będzie wymagało przekonanie odbiorców, żeby myśleli jak ludzie ze Średniowiecza, niż po prostu pokazanie ludzi Średniowiecza jako współczesnych, tylko żyjących w średniowiecznych warunkach.

Każdy myśli o sobie, tylko ja myślę o mnie!

Postaciom literackim altruizm często przychodzi zbyt łatwo. Zwłaszcza jeśli nie są na pierwszym planie i nie muszą pchać opowieści przed siebie. Im dalej od centrum fabuły, tym wyższe szanse na poświęcenie życia w bohaterskiej obronie żyć cudzych. Żeby jednak nie było: główni bohaterowie mają tutaj niewielkie fory. Czytelnik musi z nimi jakoś tam sympatyzować, a więc – od czasu do czasu powinien oglądać ich przy okazji ratowania kotów, które utknęły na drzewie.

W świecie literatury (zwłaszcza popularnej) altruizm jest tani jak barszcz. Tymczasem w tzw. życiu – ciężko go zaobserwować w prawdziwej, bezinteresownej formie. Jasne, ludzie robią wiele rzeczy, które służą wspólnym interesom, ale zwykle dlatego, że przy okazji przynosi to korzyść też im. Całkowite poświęcenie, na przykład oddanie życia w imię czegoś, to już w ogóle rzadkość. Powiedziałbym wręcz, że wymaga pewnej nienawiści do siebie, a więc niezdrowej konstrukcji psychicznej. Normalni ludzie próbują przetrwać tak długo, na ile starcza im sił. Ratują substancję (własną), a nie idee.

Jeśli więc chcesz sprawić, że opisywane przez Ciebie światy będą bardziej realne, po prostu obdarz bohaterów dobrze rozwiniętym instynktem samozachowawczym.

Clou programu polega bowiem na tym, żeby ów instynkt testować. Wszelkie niebezpieczeństwa, w które postać wpakujesz, mają na celu pokazać, jak daleko się posunie, żeby przetrwać. Wszelkie przeszkody, które napotka na drodze do celu, mierzą skalę jej determinacji. Postać zbyt heroiczna, aby żyć, albo rzeczywiście szybko polegnie, albo odstawi kiepskie, papierowe przedstawienie, pozostawiając czytelnika z niedosytem.

W ogóle: konstruując opowieść (i bohaterów) lepiej myśleć nie w kategoriach efektu, lecz przyczyny. Dlaczego bohater zachowuje się tak, a nie inaczej – na to pytanie odpowiedzi będzie szukać czytelnik, wyciągając wnioski ze słów i czynów postaci.

Co prowadzi nas do faktycznego źródła wielu altruistycznych zachowań – do empatii. Jeśli współodczuwamy cudzy ból, chcemy go załagodzić, albo przynajmniej usunąć sprzed oczu. Ot, cała filozofia. Czujemy potrzebę pomagania tylko tym cierpiącym, których cierpienia jesteśmy świadkami; im bliżej się znajdujemy, tym bardziej nie da się tego zignorować. Wielu ludzi usilnie stara się odwrócić wzrok i uniknąć sytuacji, w której wbrew własnemu interesowi będą musieli coś poświęcić. Wielu innych nie ma takiego wyboru – na przykład, cierpi ktoś im bliski. Są okoliczności, w których empatia jest formą przymusu: pomóż mi, albo dogorywaj wraz ze mną.

To, jak bohater radzi sobie w takich sytuacjach, świadczy o jego charakterze. Sam fakt, że musi się z podobnymi dylematami mierzyć – świadczy o wiarygodności danej historii. Altruizm nie jest tani, a życzliwość nigdy nie jest bezinteresowna. Masz prawo wykorzystywać powierzchowną wymowę takich czynów, aby wtoczyć opowieść na odpowiednie tory, nastroić czytelnika pozytywnie lub negatywnie do postaci. W pewnym momencie pierwsze skrzypce powinny jednak zagrać niuanse. Dopiero wtedy opowieść zacznie nabierać sensu dla czytelnika.

Jesteśmy głupi

W książce wszechwiedzący może być co najwyżej bezosobowy narrator.

Bohater, siłą rzeczy, jest podmiotem. Patrzy na wydarzenia z własnej perspektywy, która jest wypadkową charakteru i spostrzeżeń. Charakter wykrzywia postrzeganie (łatwiej zauważamy to, co chcemy zauważyć). Spostrzeżenia mogą więc być trafne lub kompletnie chybione. Dopóki jednostka sama ich nie przewartościuje, osądy przenikliwe i naiwne po równo budują jej światopogląd. Bohater jest zamknięty w kokonie własnych myśli. Nie ma szans na wszechwiedzę, a więc w pewnych sprawach nieuchronnie będzie się mylić.

Powtórzę: bohater musi popełniać błędy.

Zapominając o tym fakcie, odbierasz swojej opowieści odrobinę realizmu, a co gorsza – spychasz postacie w kierunku Mary Sue. Pamiętając o nim, cóż… Dzięki pomyłkom swoich postaci możesz zbudować emocjonujące sceny, zwiększyć napięcie opowieści oraz pokazać ich sposób myślenia.

Najlepiej widać to na przykładzie narracji pierwszoosobowej. Narrator i bohater są tą samą osobą, więc świat, który opisują, jest wizją, nie rzeczywistością. Bohater sprzedaje nam swoją wersję wydarzeń. Nie musi być szczery. Nie musi być uczciwy. Z całą pewnością nie jest super-mózgiem, który zawsze trafia w sedno. Jego bzdurne poglądy mogą wyjść na wierzch i zabarwić opowieść. Wszystko to możesz pokazać czytelnikowi w tym, jak historia jest przekazana.

Ostatnio miałem w łapach „Sto dni bez słońca” Szostaka. Narrator jest tam jednocześnie głównym bohaterem (i w ogóle – absolutnym centrum własnego świata). Że to niezbyt lotny osobnik, do tego dość zakompleksiony, łatwo ulega złudzeniom. Na najbardziej bezpośrednim poziomie – poznajemy jego oświecone myśli. Czytając na trochę wyższym poziomie – widać, że Szostak nie zostawia na narratorze suchej nitki. Polecam w ramach przykładu i inspiracji.

O temacie warto pamiętać nawet w wypadku perspektywy trzecioosobowej z obiektywnym narratorem. Od tej strony – ważniejsze jak bohater jest postrzegany, niż jak postrzega. Jeśli mu się wiele rzeczy udaje, czytelnik weźmie go za osobę kompetentną. Cóż z tego, że postać może mieć niewypowiedziane wątpliwości, albo też uważa swoje sukcesy za wynik szczęścia. Istotną kwestią jest więc takie skonstruowanie herosa, żeby oprócz sukcesów w naturalny sposób zapracowywał na porażki. Mam wrażenie, że kryminały ostatnio celują w takich protagonistów. Śledczy jest, owszem, kumaty, zmotywowany do odkrycia prawdy, twardy – ale jednocześnie cierpi z powodu nałogu, ma skopane życie rodzinne albo koledzy z pracy kopią pod nim dołki.

Charakterystycznym przykładem jest też Superman. Wszystko ma super: super-siłę, super-wzrok, umie latać, strzela laserami z oczu i jest geniuszem strategii. No i, wiadomo, wszyscy go kochają. Postać przegięta po całości, w efekcie czego nie ma kogo postawić mu za wartościowego przeciwnika. A z racji tego, w jakich historiach występuje – przeciwników mieć musi (ile można jechać na tym, że ma rozterki wewnętrzne). No i właśnie dlatego dodano mu alergię na kryptonit.

Pamiętaj o kryptonicie przy tworzeniu swoich bohaterów. I pamiętaj, żeby go wyciągać w trakcie historii od czasu do czasu. Niekoniecznie po to, żeby od razu postać rozłożyć na łopatki – ale po to, żeby przypomnieć o tym, że porażka jest możliwa.

85 komentarzy do “Wiarygodność opowieści – trzy sposoby, żeby ją zwiększyć”

      1. Muszę się zgodzić z Klaudiuszem. Choć ładnie napisane, są to rzeczy oczywiste. A w dodatku strasznie rozwleczone.

  1. 2/10. Ale mocne. Co próbujesz sprzedać? I jak? Jedyna rzecz w książce to efekt końcowy -zabójcze bang. Cos co powoduje ze zamykając ja automatycznie w glowie dopowiadam dalszy ciąg. Albo zaczynam.czytać od nowa. Albo umiesz to zrobić, albo nie.

    1. Litości, może jeszcze cliff hanger? Pomijając, że stanowisko tak albo nie to typowy błąd poznawczy, dobry tekst to tak naprawdę napięcie od pierwszej litery, nie bumbum na samym końcu.

  2. Strasznie dużo na Spisku ostatnio zrzęd komentuje. Mnie się wpis podobał, nawet bardzo. Nie powiem, żeby nie wiadomo jak otwierał oczy, ale nie wszystko było dla mnie „oczywiste”. 😛

  3. Wszyscy tacy mądrzy i wszystko jest oczywistością, to czemu tak ciężko napisać dobrą powieść? Przepraszam, ale o żadnym z powyżej marudzących nie słyszałam jakoby wydał coś, choćby broszurę. Może się mylę?

  4. Skoro wszyscy tacy mądrzy i wszystko jest oczywistością, to czemu tak trudno napisać dobrą powieść? Może się mylę, ale czy ktoś z osób powyżej marudzących, napisał jakąś książkę? Broszurę? Może są tak oblatani w rzemiośle, że z nudów przeglądają blog?

  5. Z całym szacunkiem…ale książka autora-bo zakładam że o tym też się mam wypowiedzieć, mocno chimeryczna, ale oj tam, oj tam. Co do rad pisarskich-to tak jak przedsiębiorczości nie da się uczyć będąc na etacie. Pisarstwa też się nie da do końca nauczyć. Te rady są bez sensu-merytorycznie, a tekst powstał jako wyraz słowotoku autora i juz

    1. „Pisarstwa też się nie da do końca nauczyć.” Czyli albo siadasz przed komputerem i piszesz powieść, bo od razu umiesz, albo nie? Rady nie zastąpią ślęczenia nad klawiaturą, to fakt. Ale dobrze jest mimo wszystko wiedzieć, w jaki sposób skonstruowana jest powieść, jak łączyć wątki i dlaczego jak zrobisz głównego bohatera supermenem, to będzie on miałki i nudny.

    2. Szczerze mówiąc, Vetinari, nie ogarniam Twojej filozofii. Przedsiębiorczości uczyłem się właśnie na etacie (zrezygnowałem dopiero wtedy, gdy wiedziałem, że będzie mnie stać). „Uczenie się” przedsiębiorczości, gdy pali się pod Tobą podłoga, to spóźnione ratowanie dupy, a nie nauka. Taniej było zawczasu kupić gaśnicę.

      A czy moje rady pomagają w takim przygotowaniu – to już pozostawiam każdemu do samodzielnej oceny. Jeśli o mnie chodzi, nie widzę żadnej wartości w lekceważącym podejściu (najwyżej podnoszącą ducha iluzję „a tam, będzie dobrze”). Tak samo nikomu nie polecałbym skupiania się tylko na przezajebistym zakończeniu. Nie wyobrażam sobie czytelnika, kóry przebijałby się przez 300 stron nudy, bo mu autor na koniec da wymęczonego cukierka. IMHO – książka to robota koronkowa; trzeba przysiąść do detali.

      1. Przedsiębiorczości nie nauczy Cię nikt na etacie, ani ten kto prowadzi firmę. To nie odtwórcze pracowanie, tu nie ma schematów.
        To co ty proponujesz to schematy, schematy, schematy. A tak nie działa dobra powieść, bo niby dlaczego bohater nie może być szczery? Czemu musi być drugie dno? U Jane Austin nic takiego nie ma. Błąd. Książka powstaje z dwóch powodów. Jeden-chcę coś przekazać, co widzę w głowie. Dwa-chcę żeby czytelnik zobaczył mój świat, moich bohaterów. Żeby znalazł się między nimi. I tyle-ot i cała magia. Nie. Książki nie napiszesz z marszu-albo i napiszesz(może i tak sie da?) Ale na litość, albo umiesz składać zdania w akapity, albo sobie daruj, bo szlachetny nie jest sam akt tworzenia, ale wynik

      2. Vetinari, ja nawet nie wiem z czym polemizować, bo zwyczajnie nie rozumiem, o co Ci chodzi i co proponujesz. Pisanie „jak się komu podoba”? Ależ chłopie, droga wolna, ja Cię nie zatrzymam. Rady daję po to, żeby ostrzec przed niepotrzebnym ryzykiem, a nie żeby nakazać „tylko tak można, inaczej się nie da”.

        BTW, u Jane Austin nie ma drugiego dna? Chyba czytaliśmy inne Austin.

  6. Dziękuję Tomku za ten wpis. To wszystko jest niby takie oczywiste, ale się o tym zapomina.
    A „Czarujący psychopata po usidleniu ofiary odkryje wreszcie prawdziwe oblicze” – zapalił u mnie lampkę i otworzył wyobraźnię na ciekawe rozwiązanie pisanego opowiadania.

  7. Cóż, czytam komentarze i czytam i wiele wspomina, że kiedyś wpisy były lepsze. Nie wiem, nie mi oceniać, to pierwszy, który przeczytałem na Twoim blogu. Odniosę się więc tylko do niego.

    Tekst jest wg mnie strasznie rozwleczony. Tak, jakby powstał, bo po wakacjach w końcu wypadało coś zamieścić. Nie było pomysłu, więc stworzymy takie pitu pitu. Wpis tak naprawdę o niczym. Starałem się czytać go bardzo wnikliwie. Co mi się rzuciło w oczy niemal od razu?

    Przede wszystkim notorycznie mieszasz dwie kategorie literatury – literaturę piękną i popularną. Raz piszesz o umieszczaniu „współczesnych” ludzi w Średniowieczu, co rozumiem ma być zabiegiem lepiej „kupowanym” przez czytelnika popularnego, chwilę później piszesz o motywacjach bohatera, o tym, jak czytelnik będzie się rozwodził nad jego psychiką i źródłem jego decyzji, co z kolei charakterystyczne jest dla czytelnika wyrobionego, który nie traktuje literatury jedynie jako rozrywki, ale szuka w niej odpowiedzi na ważne pytania, stara się zrozumieć świat.

    Bardzo nie podoba mi się Twój, zaproponowany w tekście, wszechwiedzący, ekspercki styl wypowiedzi. Ciekawe, że im większym ktoś jest autorytetem w jakiejś dziedzinie, tym mniej ostateczne sądy wygłasza – zauważyłeś? Bohater nic nie musi i autor też nic nie musi. Jest wiele możliwości rozwiązań fabularnych, w których nawet superman ma swoje miejsce. Wszystko zależy od konwencji i gatunku. Choć zdaję sobie sprawę, że współcześnie następuje jakaś dziwna niechęć do trzymania się ram gatunkowych.

    Czytelnik wcale nie musi sympatyzować z głównym bohaterem, by powieść była ciekawa i by czytało się to znośnie, podążając za tym, co autor nam proponuje. Ot pierwszy przykład z brzegu: Portret Doriana Gray’a. Ale to jest właśnie to, o czym wspominałem wyżej – mieszasz różne poziomy literackie. Wilde pozwala sobie na kreację bohatera do szpiku kości zepsutego, bo wie, że jego czytelnik będzie czytał Portret… pełniej, bardziej refleksyjnie, będzie odnosił sytuację do uniwersalnych zachowań, nawet jeśli ta jest osadzona w, bądź co bądź, fantastycznej rzeczywistości .

    Czytelnik niekoniecznie może sięgać po lekturę i niekoniecznie najważniejsze jest dla niego podążanie za bohaterem – utożsamianie się z nim, kibicowanie mu itp. Tak z pewnością wygląda to w literaturze popularnej. Literatura piękna ma także inny wymiar. Pokazuje funkcjonowanie świata i zdarzenia o charakterze uniwersalnym (nawet jeśli jest to w zupełnie odrealnionych szatach – np. u Lema), prezentuje obyczaje, życie ludzi w danym okresie, jest impulsem do refleksji filozoficznych (patrz. np. Czarodziejska góra). Obrazuje nie tylko sytuacje, w których bohaterowi chce się kibicować (wspomniany Dorian Gray czy kapitan Ahab z Moby Dicka).

    Nie będę się dłużej rozwodził, już i tak dużo napisałem. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że ten pierwszy wpis, który przeczytałem na blogu, będzie także ostatnim.
    Powodzenia w pracy twórczej.

    Smok

    1. Smoku, nie wiem skąd Ci się wziął pogląd, że czytelnik prozy popularnej i pięknej to jakieś dwie kompletnie różne istoty. Ci, którzy czytają najwięcej, czytają jedno i drugie, więc będą oczekiwać podobnego poziomu od obu rodzajów literatury (popularna nie może być głupia, piękna nie może nudzić). Być może podział istnieje wśród czytających mało (wątpię!), ale akurat nimi nie warto się specjalnie przejmować – sięgną po Twoją książkę, kiedy dowiedzą się o niej z telewizji (albo ktoś ich w szkole przymusi).

      A co do mojego „wszechwiedzącego, eksperckiego stylu” – chłopie, naprawdę nie jesteś pierwszym, który zarzuca mi, że się mądrzę. Zwykle ten tekst pada gdy powiem coś, z czym się komentator nie zgadza. Bo jak się zgadza, to są po prostu „tak wielkie oczywistości, że nie warto o tym pisać”. Odpowiem jak zwykle.

      Po pierwsze, zastanów się: szukasz bloga z poradami pisarskimi, bo zidentyfikowałeś w swoim warsztacie jakieś braki. Szukasz, szukasz, znalazłeś. Czytasz. Chcesz na koniec poznać dywagacje filozofa o tym, że można tak, można śmak, można nie wiadomo jak? Czy wolisz dostać kilka konkretnych porad – bez wątpienia nie wyczerpujących tematu, ale pokazujących kierunek działania?

      Po drugie, wiadomo, że każdy może pisać, jak chce. Mam wrażenie, że powtarzam to do znudzenia. Nie zajmuję się promowaniem jedynie słusznych sposobów na pisanie, tylko wskazywaniem drogi mniej ryzykownej. Jeśli już teraz piszesz świetnie, przy odrobinie pomyślunku napiszesz udany tekst dokładnie na przekór moim radom. Jeśli tylko Ci się wydaje, że jesteś dobry – też możesz próbować; najwyżej na własnej skórze przekonasz się, czy miałem rację.

    2. Postacie przeniesione z współczesności do Średniowiecza, nie da się ? O)to przykład średniowieczny świat fantasy a tam krasnoludy żyjące w erze przemysłu i gobliny żyjące współcześnie, ludzie jak w średniowieczu, cały świat ala średniowiecze, jeszcze tylko napisać odpowiednich bohaterów i voilà, sam czytam dużo, często gram w gry i spotykam się z takim rozwiązaniem (np. world of warcraft jeżeli chodzi o gry)

  8. Tomek z całym szacunkiem ale nie masz bladego pojęcia o pisaniu. Serio. Lektura Twojej książki nie jest straszliwą udręką, i to dobrze, ale… To może być jedynie grafomania. Zdania, przejścia, multum naprawdę topornych konstrukcji-ona powstała bardzo na siłę. Sorry, ale rady od Ciebie są naprawdę słabe. Na tym portalu piszą jedynie grafomani-ten gość od Wokulskiej spłodził okrutny twór Pani od BDSM nie ma bladego pojęcia o tym jak tworzyć zdania i umiejscawiać akcję. Z bliżej mi nieznanego powodu wszyscy sądzicie, że możecie sie wypowiadać w eksperckim tonie. Do pisania potrzebny jest talent i praca. Piszesz. Sprawdzasz. Piszesz. Dajesz komus do recenzji, poprawiasz i znowu.

    1. Zgadzam się – ta książka to straszny gniot. Nie da się czytać. Aż śmiesznie czytać jak jej autor się wypowiada jak autorytet od pisania.

    2. Marchewko, skoro oceniasz moje rady na słabe, podziel się przemyśleniami – najlepiej w formie artykułu. Z chęcią opublikuję, żeby wreszcie był choć jeden kompetentny tekst na Spisku.

      A że pisać nie umiem i nie wiem nic o pisaniu, to mi rzeczywistość uświadamia codziennie. Jak to dobrze, że w naszym kraju jest tylu mądrych ludzi, którzy w mig rozpoznają moje błędy – a więc sami ich nie popełnią.

      1. Ależ autorze, czy też grafomanie, jak wolisz żeby się zwracać, nie da się napisać jak pisać.
        1) Liczy się talent-albo go masz, albo nie. Patrząc po forum, nie ma go tutaj sporo-3/4 rzeczy nadaje się z miejsca… nie do kosza. Do edycji.
        2) Samozaparcie. Piszemy i już. Jak nie idzie, spacer. Ale jeśli 10ta wersja opowiadania jest do dupy, to nie piszemy już więcej.
        3) Poprawianie siebie. Ciągłe i ciągłe. Bez końca. Kończymy opowiadanie, dajemy je komuś on ocenia. Poprawiamy i znów.
        4) Pomysł. Bez lania wody, dupnych zabiegów.

      2. Rady, nie rady, może wytłumaczysz czemu tu pisze artykuły ta nędza od BDSM fantasy i ten kompletny nieudacznik od pseudoerotyku Lalki? Oba dzieła nie są denne, są żenujące, a ich dla dobra duszyczek ludzkich powinni stąd iść. Ich wpisy też.

      3. Mam zasadę, że nie usuwam opublikowanych wpisów. Jeśli są denne, będziemy musieli to wspólnie ścierpieć.

      4. O lol, jakie mądre rady daje Marchewka. No ale tylko tego się można spodziewać po ludziach fiksujących się na idei talentu. Kapitulują przed trudnym tematem.

      5. No widzisz, Tomaszu, jest krytyka i jest krytykanctwo. Ja już się dawno nauczyłem, że jeśli ktoś po mnie jedzie z góry do dołu, ale nie potrafi nic sensownego poradzić konstruktywnie, to ma po prostu łepetynę pełną przesądów i banałów.

      6. Wtrącę się tak na sekundę.

        Chciałem tylko powiedzieć, że odrzucacie talent, ale niestety nie macie nic w zamian. Zwróć uwagę na to co nazywasz ćwiczeniami pisarskimi. Jeśli odrzucasz teorię talentu, to pewnie znany jest ci termin „deliberate practice”. Otóż zadania tutaj nie mają chyba żadnej cechy celowych ćwiczeń.
        Ja cię nie atakuje. Znalazłem w całym internecie bodaj dwa takie ćwiczenia. Nikt jeszcze nie wymyślił jak ćwiczyć pisanie. Jedyne co możesz poradzić czytelnikom to: Piszcie aż zacznie wam wychodzić.

        Z czego składa się umiejętność rysowania?
        Z widzenia. Krawędzi, światła i cienia, przestrzeni, relacji, gestalt(całości)
        Z czego składa się umiejętność pisania?
        Z tworzenie bohaterów, fabuły, opisów, dialogów? To trochę tak jakby powiedzieć, że umiejętność rysowania składa się z: rysowania postaci, krajobrazów, przedmiotów, nieba itp.
        Obawiam się, że wiecie z czego składa się książka, a nie jak ją napisać.

      7. Ćwiczenia na Spisku działają na zasadzie „writing prompts”, czyli dokładnie Twoje „pisz, może ci wreszcie wyjdzie”.

      8. Tak. To miało być właśnie podsumowanie twojej metody. Tylko że wielu grafomanom nigdy nie wychodzi. Takie podrzucanie tematów nie jest bez wartości, ale to słaba metoda. Nie dotyka tego co najważniejsze.
        Mimo że odżegnujesz się od talentu, nadal nie możesz nic zaproponować ludziom, którym nie wychodzi mimo prób. To jest problem który chcę poruszyć.

      9. Słuchaj, jaka jest wartość idei talentu? Co Ci to daje, że jednych pisarzy podzielisz na obdarzonych talentem, a innym talentu odmówisz (a zrobisz to arbitralnie, bo inaczej się nie da)?

        Od razu powiem, że dla mnie ta wartość jest zerowa; literalnie nic na gadaniu o talencie nie zyskujesz. Odrzucając ideę więc nie tylko nie tracisz, można powiedzieć że jesteś lżejszy o małą porcję bulszitu, który ciągle od otoczenia dostajemy.

        A co do tego, że nie znam ostatecznej odpowiedzi na pytanie „jak pisać?” – no nie znam. Guilty as charged. Nie ukrywam tego, bo nie mam jak. Jedyne, co mogę zaoferować, to moje różnorakie próby podejścia do tematu.

      10. Zakładasz że wierzę w istnienie takich wrodzonych zdolności. Na jakiej postawie? Jesteś pisarzem, zwracaj uwagę na to co piszą inni, choćby to był tylko czyjś komentarz.

        Talent to słowo opisujące zjawisko. Pomimo podobnej wiedzy teoretycznej jedna osoba potrafi pisać, a druga nie. Dawno temu nazwaliśmy tę różnicę talentem i już tak zostało. To jet fakt i wątpię abyś mu zaprzeczał. Zaprzeczasz tylko temu, że to różnica wrodzona, a nie nabyta.
        Nie masz nawet żadnego słowa, którym nazwałbyś, te nabyte zdolności. To okaleczenie się nie „odrzucenie bulszitu” bo razem z fałszywą(może fałszywa, może nie, nie jestem neurologiem żeby się wypowiadać) teorią odrzucasz prawdziwe zjawisko.
        Nie jest ci potrzebne? Bzdura.
        Dobra, właściwie to chciałem tylko opowiedzieć o zdolności widzenia w rysunku, ale jak zwykle wyszedł mi elaborat. W sumie kto ma zostać pisarzem, to zostanie i fajnie że może sobie coś na ten temat przeczytać/ znaleźć temat i podzielić się efektem pracy.

      11. Tia. No jest wiele słów na określenie nabytych zdolności. Najlepszym będzie „umiejętność”. Można też powiedzieć „biegłość”, „sprawność”, można powiedzieć „warsztat”.

        „Talent” implikuje zdolność wrodzoną. Nawet gdyby podejść liberalnie, będzie to nazwa umiejętności wybitnie rozwiniętej, synonim geniuszu. Coś rzadkiego. Nie wiem, gdzie się przyjęło, że nabytą umiejętność posługiwania się językiem nazywamy talentem – ale chyba nie w sferze języka polskiego.

        Tym samym nie mam pojęcia, co w zasadzie chcesz powiedzieć. 😛

        EDIT: Tzn, rozumiem tyle, że zarzucasz mi zbytnią ogólność i brak skupienia na konkretnych „częściach składowych” ogólnej umiejętności pisania. No ale – serio? Tyle się przez trzy lata napisałem artykułów o konkretnych kompetencjach (jak pisanie dialogów), że się już ludziom nie chce ich czytać?

      12. Masz problem, ciekaw jestem, czy z czasem urośnie, czy zmaleje.Chciałem zwrócić uwagę na pewne zjawisko, ale już mi się odechciało. Twoja strata, nie moja.

        Cześć. Wpadnę znowu, kiedy jakiś tekst rzuci mi się w oczy.

      13. No właśnie próbowałem się doszukać w Twoich słowach czegoś, co faktycznie mogłoby mi umknąć, ale widzę, że tu chyba najprostsza interpretacja jest najlepsza.

        No więc wskazujesz na zdolność widzenia jako analogiczną do „talentu pisarskiego”. Kłopot w tym, że każdy, kto ma zdrowe oczy, potrafi widzieć. Owszem, patrząc na obraz, jedni zareagują na niego mocniej niż inni – ale to już kwestia gustu, wrażliwości i wyrobienia. Na pewno nie jest to czynnik, który pozwala dzielić ludzi na oświeconych i nieoświeconych, utalentowanych lub nie.

        W sferze literackiej to, o czym mówisz, to nie żaden pierdolony talent, tylko perspektywa (tak, jest na to słowo). Można też to nazwać wizją; założę się, że potocznie mówi się o tym też jako o fantazji czy wyobraźni, może ujmuje się w słowo „spostrzegawczość”. Możemy przykładać do tego kwantyfikatory, ale moim zdaniem byłby to przejaw bufonady w najlepszym razie, a bucerii w najgorszym. Perspektywa jest zawsze indywidualna – jeśli czyjaś Ci się nie podoba, świadczy to tylko o Tobie.

        Na Spisku nie zajmuję się korektą cudzych gustów (nawet jeśli niektóre mnie faktycznie uwierają), więc mogę co najwyżej sugerować sposoby na ich wyrobienie, zachęcać do samodzielnego poszerzania horyzontów. Jeśli dla Ciebie to problem, informuję: owszem, będzie się pogłębiać.

  9. Konkretniej to przed czym kapituluję? Talent jest niezbędny. I zmudna praca. Polaczenie da efekt. 20proc talentu 80pracy i sprawdzania…. I juz. Ale bez tych dwudziestu jedyne co macie to bezsensowna papka. Pisanie jest jak sport. Musza byc predyspozycje i treningi. Co do was-poza tym.ze rzucilam okiem na forum-nic wartego uwagi i na książki tu piszących to co? Dyletanctwo należy gnebic

    1. Talent nie istnieje.

      A dyletantów lepiej edukować niż gnębić. Gnębienie służy tylko temu, żebyś sobie podniosła samoocenę cudzym kosztem.

      1. Może nie, Według ciebie go nie ma, ja umiem pisać i sprawia mi to przyjemność, ale większość moich znajomych nie umie i nie lubi, może to kwestia tego zainteresowania. Jezus mówi że „talenty trzeba mnożyć” więc może coś w tym co mówisz być, talenty to coś innego niż myślimy, dostajemy jakieś (predyspozycje, talenty) i przy ich użyciu zdobywamy kolejne, jak to ująłeś sprawności, których używamy do nabywania kolejnych talentów. Wracając do tego przykładu ze moimi znajomymi, niektórych znam od podstawówki, nie pisali wtedy lepiej, ani gorzej niż teraz, ich teksty były średnie, co prawda z prac dostawałem najczęściej 4, tak jak oni, ale ja za orty błędy językowe i interpunkcję, a oni za słabsze utrzymanie uwagi czytelnika i słabszy teks, trochę się rozpisałem
        Pozdrawiam Wòjkasen

    2. Aż pokusiłeś się Maciej o napisanie czegoś od siebie. Nawet papieros nie pomógł.

      Pani, Pani Marchewko wydaję mi się, wyznaje zasady i definicje od których już dawno się odchodzi i niektóre z nich są bardzo krzywdzące.
      Owszem talent istnieje, ale nie jest to wielkie natchnie od boga, nie jest to dar, jest to tylko predyspozycja do czegoś. Słowo klucz.
      Co do predyspozycji.
      Tutaj Maciej wstrzelisz się w metaforę o sporcie. Czemu by nie.
      Wysoki chłopak zazwyczaj w szkole będzie namawiany do gry w kosza. Jeśli nie ćwiczy, nie czuje tego i tak gwiazdą zostanie niski, liczący zaledwie 158cm, Muggsy Bogues, który odmienił oblicze NBA, któremu wielu powtarzało, że nie ma talentu (czyt. predyspozycji.)

      Kiedyś ten „talent” posiadało nieliczne grono – głównie dlatego, że edukacja powszechna nie była dostępna. Był według ludzi natchniony przez Boga, siły wyższe.
      Ktoś miał predyspozycje i dawał radę. Byli też ludzie wykształceni. Oni zostawali muzykami, pisarzami, artystami bo posiadali wiedzę. Byli Ci którzy zostali zesłani na banicję, aby ćwiczyć u mistrzów i też im się udało.
      Czasy się jednak zmieniły.
      Gówno warty ten „talent” cały i wielka otoczka w okół niego. Zniechęca jedynie tych którzy w mniemaniu innych go nie mają. Rozleniwia nie raz tych chwalonych. I jedni i drudzy powinni o nim zapomnieć i ćwiczyć.

      Samozaparcie. No tak w każdej pracy, w ogóle w życiu przyda się. Ale od tego jest też korekta, redakcja, wydawca. Polecam obejrzeć sobie film „Genius”, z tego roku. Potrzebna jest pasja. Wola. Chęci.
      Pani, Pani Marchewko twierdzi, że jeśli po 10 poprawce tekst jest do bani to wywalamy i nie piszemy?
      To jakaś złota zasada? Są pisarze, którzy mieli milion wersji tego co chcieli napisać.
      No, ale potem pisze Pani, Pani Marchewko, że poprawiamy siebie do skutku, bez końca. No to jak w końcu?
      Znam takich „pisarzy”, co od 5 lat poprawiają jeden tekst, i co? I siedzą w tych poprawkach. Dopisują. Wycinają bo temu znajomemu się podoba to, temu tamto. Świat poszedł do przodu, a oni, rzygając już tematem i książką oczekują, że ktoś to wyda, a czytelnik będzie zadowolony tymi wypocinami.

      Pomysły – bez lania wody, niepotrzebnych zabiegów. To Pani zdanie, Pani marchewko, ale w literaturze różne są różne style, różne zabiegi.
      Przekreśliła Pani wielu autorów, którzy w Polsce może znani nie są, ale zmieniają „pisarstwo”, a jest to aktualnie bardzo potrzebne.

      A co do innych użytkowników. Co do „bezsensowności” ćwiczeń, warsztatów, etc. No to już ręce opadają Maciej i idziesz znowu jarać.

      Warsztaty pisania to jest podstawa twórczości. Każdej.
      Pisarze, którzy już dawno publikują, którzy piszą cały czas, którzy zarabiają na pisaniu i odnoszą sukcesy sami chodzą na warsztaty – w wybranym już przez siebie gronie, często znajomych po fachu.
      Proszę napisać coś takiego Palahniukowi – który w ogóle wydał jakąkolwiek książkę, właśnie dzięki warsztatom pisania. Że nie ma odpowiednich ćwiczeń, że pisanie to talent, siedzenie sto lat nad tekstem, że się pisania nie da nauczyć.

      Pisanie nie jest jakimś zamknięciem się w domu przed komputerem i klepaniem z przerwami na spacer.
      Pisanie to wyjście do ludzi, doświadczeń, zasłyszenia ciekawych opowieści.
      Jeśli nie idzie Ci 10 raz. 10 raz pies wysrał się i wróciliście ze spaceru. To chyba masz złą metodę, a nie brak talentu.
      Idź pisać na imprezie, jeśli lubisz imprezować. Pisanie może być pretekstem do co tygodniowej biby, jeśli to kogoś motywuję.
      Nie ma sposobu na ćwiczenie pisania – no to chyba niektórzy tutaj mało szukali i nie znają historii niektórych autorów. Ćwiczeń jest mnóstwo, coraz więcej, i nie mówię tutaj o bzdurach związanych z zabawami pisaniem.
      Nie każde nauczy pisania. Ale to jest tak – tutaj Maciej, użyjesz metafory – że styl i wiedza jest jak skrzynka z narzędziami. Jest w niej młotek. Śrubokręt – płaski i gwiazdkowy. Klucz nasadowy. Klucz ampul. Zestaw płaskich kluczy. I za każdym razem nie użyjesz ich wszystkich, ale dobrze jest je mieć, umieć ich używać, jak się jest mechanikiem. Na tym polegają ćwiczenia pisania. I na tym polega budowanie stylu – również na zżynaniu od innych autorów.

      A do Pana Tomasza napisz Macieju tak:

      Panie Tomaszu.
      Książki gratuluję. Z dwóch powodów. A może i trzech…
      1. Za to, że napisał Pan ją inaczej. Nie bał się Pan stosować zabiegi, które w świecie znane są i lubiane, oraz kształtował je Pan na swój sposób.
      Można pisać wtórnie, można nawet na tym zarobić. Zrobić coś w pisaniu inaczej. Złamać kanon, zasady. Do tego trzeba mieć jaja.
      2. Za wydawnictwo. Posiadając grono potencjalnych odbiorców zaryzykował Pan i wydał książkę bez wydawnictwa – długa droga jeszcze przez autorami, aby samo-publikacja była czymś nie skazanym od razu na jad. W świecie muzyki się udało w końcu i liczę, że uda się i w świecie słowa. Dobrze, że ktoś dokłada cegiełki.
      3. Za to, że dalej Pan dzieli się wiedzą, zdobytym doświadczeniem. Mówi Pan otwarcie o plusach i minusach. Pokazuje rzeczywistość.

      A co do określenia grafoman. Tutaj Maciej już nic nie napiszesz, bo to kretyńskie nazewnictwo o wydźwięku pejoratywnym. A któż z „wielkich” grafomanem nie był, zanim został pisarzem.

      1. Odpowiem krócej. Nie. Nie każdy może zawodowo grać w pilkę, a odsiew tam jest spory. Ktoś nawet z ciezka praca nie przebije sie wyzej trzeciej ligi, jeśli brak mu daru. Wiem to doskonale. Matematyka. Predyspozycje i praca, inaczej się nie da nic w tym zrobic.
        Talent-sklonnosci. Ma się je, albo nie. Przejrzałam forum, zero, zero czegokolwiek co nadawałoby sie gdzieś dalej, prosze, sam przejrzyj i stwierdz ze jest inaczej.
        Dalej, poprawianie-korekta i redakcja sa po to zeby rzucic drugie swiatlo na tekst, ale to autor ma dac cos fajnego, a nie napisac i wyslac, nie?

  10. Uważa Pani więc, że sukces jest niemożliwy bez daru. Dar od kogo? Genetyka? Co? Jakiś przykład, fakty. Bo ja Pani chociaż jeden podałem. Plus obiecuję, że większość ludzi którzy odnieśli sukces powiedzą Pani o ciężkiej pracy i pasji, a nie o jakimś czymś.
    Nie wypowiadam się na temat tego co jest na forum, bo nie jestem krytykiem, aby oceniać co się do czego nadaję, za to widzę, że Pani świetnie to potrafi. Tam coś wcześniej było o dyletantach?
    Proszę pani autor ma opowiedzieć historie. Najlepiej jak potrafi. Korekta poprawia błędy które przeoczył autor. W ogóle robienie sobie więcej niż jednej pełnej korekty to czyste samobójstwo, jeśli na tekst nie zerknie inna osoba. A każdy określa coś innego jako fajne i nie każdy odbierze książkę tak jak autor.
    Jest Pani bardzo krytyczna wobec twórczości innych, zarazem mówiąc o talentach i gnębieniu. Przykro mi nie zgadzam się z tym. I ludzie których cenie w literaturze to Ci którzy uczą, dzielą się wiedzą i o swojej pracy mówią poważnie bez antycznych sformułowań.

    1. Uważam, że jest niemożliwe pisać dobrze bez krztyny talentu – wrodzonych, nabytych podświadomych umiejętności. Albo sie sklada zdania logicznie, albo nie. Forum zaśmiecają dziesiątki kompletnie złych, złych tekstów. Co do mojej twórczości-zostawmy ją na chwilę w milczeniu, zalozmy że jakaś jest. Jestem krytyczna bo nie lubię partactwa. Z tego powodu, nie wysylam czegoś o czym nie wiem co jest dobre.
      Autor nie przekazuje historii. Autor ma rozbudzać wyobraźnie, grafomania temu nie sluży. O temacie może mówić ktoś kto jest w tym dobry. Proszę wskazać tu pisarza, na tej stronie. Tomek? Sorry, ale ten tekst, ksiązka to bląd na blędzie. Głownie skladania, ale do wychwycenia. Lady BDSM Mag? Tego się nie dało czytać, próbowano. Człowiek od Wokulskiego? Idiotyczna ksiązka, źle napisana. Jeśli coś robimy, róbmy to dobrze. Nie pobieżnie, ale dobrze. Wiec….nie dla dyletanctwa. Tekst ma nie mieć blędów, składani, wtedy możemy dyskutować.

      1. Skoro jest Pani obdarzona talentem, bo skoro Pani pisze – a według Pani bez niego nie ma to sensu. To jaki sens wchodzić na takie strony? Podbudować ego? Nauczać?
        Krytykuje Pani innych tak otwarcie. Niech Pani wyjdzie z szuflady, bo na razie to odzywa się tutaj brak autorytetu.
        Pisanie zdań lotnych. Składnia. Styl. Tego wszystkiego można się nauczyć i można się uczyć na ten temat przez całe życie. Wie Pani ilu pisarzy wydało książki, które były beznadziejne? Ile takich książek wydali jako debiut? Ilu artystów – w każdej dziedzinie – zostało wyśmianych, bo nie potrafili pisać, grać, malować?
        Romantyzm i klasycyzm. Bóstwa i muzy się skończyły. Świat ruszył do przodu.

        Pobudzenie wyobraźni nie jest i nie powinno być jedynym celem – dla mnie przynajmniej, dla wielu autorów których czytam, z którymi rozmawiam i na pewno nie w czasach w których żyjemy.
        Zacznijmy może do tego – czym ma być do cholery ten „talent pisarski”?
        Na dobrego autora składa się milion różnych umiejętności, nie tylko składanie zdań.

        Pani zdanie „Autor nie przekazuje historii” – to już mistrzostwo świata. To niech się Pani zapyta jakiegoś autora o czym jest ich książka. Nie metafora, główna opowieść, ale to pod spodem co mieli w głowie pisząc ją. To raz.
        Dwa. Czy wie Pani, że termin „grafomania” nie musi określać braku literackiego talentu?
        Kiczem. Grafomaństwem były i są teksty autorów, którzy „nie trafiali” swoją konwencją w daną epokę.
        Aleksander Fredro. Pisarz. W czasach romantyzmu jego teksty – komedie – były uważane za brak talentu. Grafomaństwo. Kicz.

        „Tekst ma nie mieć blędów, składani, wtedy możemy dyskutować.” – ominęła Pani „Ł”, to nie jest partactwo, skoro lubi Pani wszystko robić tak dokładnie?
        Nie wyobraża sobie Pani jak niektórzy autorzy, Ci wydający książki, żyjący z pisania, piszą swoje maszynopisy.
        Jak bardzo trzeba w nie ingerować.
        I mogę Panią osobiście zapewnić, że każdy wydawca jeśli zobaczy dobry tekst. Dobrą opowieść. A najlepiej taką gdzie jest coś poza tą główną metaforą i jest ten tekst pisany z pasją, oryginalnym stylem – nie przejmie się błędami, nawet większymi.

      2. A mnie ciekawi, co to za błąd na błędzie popełniłem. Bo to wraca i wraca, więc jakąś straszną traumę musi powodować. Można prosić o przykłady, wyimki z Węckiego? Mogą być z książki, ale lepiej z tekstu, który komentujemy (nie trzeba dużo klikać, żeby zobaczyć oryginał).

  11. Do pisania potrzebne są predyspozycje i ćwiczenia. Jeśli jako czterolatek potrafiłeś czytać i fascynowały Cię litery, dodatkowo przeczytałeś, począwszy od dzieciństwa milion książek, to jesteś na dobrej drodze żeby zostać literatem:). W tej profesji liczy się pasja, praca i predyspozycje. Gdybyś był doskonały w liczeniu, to doskonałość ta wynikałaby z pasji i miłości do liczb.Poszukiwałbyś rozwiązań, męczyłbyś się, kreślił, sprawdzał różne sposoby rozwiązania zadań, tym samym kształciłbyś swój matematyczny warsztat. Podobnie jest z pisaniem.Chcesz być coraz lepszy, próbujesz, kreślisz, piszesz od nowa, szukasz sposobów na doskonalenie się. Niestety sam talent nie wystarczy, bo chyba nie ma czegoś takiego jak talent.

  12. ” Jeśli 10ta wersja jest do dupy, to nie piszemy już wcale”. Wcale- nigdy? Czy w ten sposób chcesz się pozbyć konkurencji?
    P.S. Puszczam oczko.
    P.S. Nie ma co się pieklić.

  13. Pisałam z komórki, stąd błędy. Ale one są tu mniej istotne.
    1) Czy mam coś w szufladzie, czy nie, nie jest to istotne, może nawet mam coś więcej. Nie rozmawiamy jednak o mnie, prawda?
    2) Czym jest talent? Ojej, jakie to ciężkie..pytanie? Nie, nie jest ciężkie. Na talent składają się a) przeczytane teksty. b) wrodzona inteligencja – albo się ją ma, albo nie – możecie się zgodzić lubi nie, na świecie są osoby szybciej łapiące i te wolniej c) to najtrudniejsze, ale umiejętność zgrabnego składania zdań, która nie nuży czytelnika, nie powoduje żądzy mordu. Nie dla wodolejstwa, samouwielbienia. Najlepszy sprawdzian? czy po napisaniu tekstu, i po przeczytaniu go jeszcze raz, masz ochotę sobie wydrapać oczy? Jeśli tak, i widzisz swoje powtórzenia, ciężkie zwroty… to jesteś na dobrej drodze do osiągnięcia czegoś. d) ćwiczenia, ale nie kretyńskie w stylu piszmy steampunk. Po co komuś od dramatów fantasy? Do pisania się nie zmuszasz, bo to dla Ciebie przyjemność. Więc wymyślasz, piszesz, sprawdzasz. Raz sprawdzasz, drugi raz… wygładzasz. Nie bez końca, ale dwa, trzy razy.
    Grafomania – jeśli piszesz i uważasz swój utwór za geniusz, jakiego świat nie widział. Wysyłasz każdemu i zmuszasz do zachwytów. Częste tu.
    Tomek, z całym szacunkiem, ale jeśli co piąte zdanie ma przestawiony szyk, to coś jest nie tak.

    1. Marchewko, ponownie proszę o przykłady, żebym mógł na własne oczy zobaczyć. Nie oszczędzaj mnie. Wybierz najgorszy błąd, jaki znalazłaś.

      1. Obserwowałem te narodziny od kilku dni, od kiedy na niebie
        pojawił się czarny bąbel, jak burzowa chmura
        Pomińmy że narodziny nie trwają kilku dni.
        Obserwowałem te narodziny od kilku dni, od kiedy na niebie pojawił się czarny jak burzowa chmura bąbel.

        Coraz wyraźniej słychać było sfrustrowany trzepot skrzydeł. Trzepot może być sfrustrowany? Ciekawostka. Trzepot to nie jest istota, żeby odczuwać frustrację.
        Coraz wyraźniej słychać było trzepot skrzydeł sfrustrowanych istot.

        W miejscu natarczywym, kanciastym, tłocznym. Miejsce natarczywe? W miejscu kanciastym, tłocznym. Wystarczyłoby. Co ma zresztą kanciastość miejsca do rzeczy? Nie wnosi nic dalej.
        Są trzy zdania, a jestem litościwa. Więcej nie chce mi się pokazywać, ale to irytuje.

      2. No nie wiem, co z Tobą zrobić. Jeśli powiem, co faktycznie myślę – że robisz sobie straszną krzywdę – to się obrazisz.

        Może po kolei. Z pierwszego zdania nie jestem dumny, teraz wydaje mi się przekombinowane. Ale czy w nim jest faktyczny błąd? No nie. Do tego po Twojej redakcji zmienia nie tylko formę, ale i sens, więc… nie o to chodzi.

        Narodziny mogą trwać różnorako. Nie tylko ludzie rodzą. W tym wypadku ewidentnie nie chodzi o narodziny ludzkie.

        Obstaję przy tym, że trzepot może być sfrustrowany. Tak jak ruchy mogą być nerwowe.

        Miejsce zdecydowanie może być natarczywe. Jeśli musisz mieć podkładkę, potraktuj to jako uczłowieczenie.

        Kanciastość i natarczywość miejsca ma coś do rzeczy, inaczej bym o tym nie pisał. Zresztą zdanie dalej masz wyjaśnione, co konkretnie.

        W sumie nie wytknęłaś mi ani jednego rzeczywistego błędu. Wygląda na to, że skoro nie piszę po Twojemu, piszę źle. Tymczasem wersje, które proponujesz w zamian, są zachowawcze, przesadnie wycyzelowane. Oczywiście tak też można pisać, co kto lubi – ale widać, że raczej sobie coś obcinasz, niż pozwalasz na ekspresję.

        Mógłbym się tutaj wyzłośliwić na Twój koszt, ale za bardzo rozumiem, jak to jest nosić w sobie przerośniętego krytyka. Skurwysyn dusi i wywołuje ciągłą frustrację. Rozumiem, że tworzysz głównie do szuflady? Jeśli tak, może warto się z wewnętrznym krytykiem skonfrontować i wypuścić przynajmniej część dzieł do ludzi? Zwykle okazuje się, że czytelnicy są mniej krytyczni, niż Ty sama.

      3. Jeju. Ja taka nie uczona…
        Nie, nie piszę do szuflady, nie ma znaczenia dla kogo, co i jak.
        Pierwsze zdanie jest nie po polsku – szyk. Rodzić można długo, ale narodziny to efekt końcowy, więc z gruntu rzeczy nie mogą się rozciągać. Narodzić to nie jest rodzić, Tomku.
        Nie kanciaste, miejsce nie moze być natarczywe. Ludzie mogą być natarczywi, hałas, ale nie miejsce.
        Bronienie sfrustrowanego trzepotu mówi mi jedno. Sorry, ale jesteś… zapatrzonym w siebie megalomanem. Owszem, miło że masz swoje alter ego w książce, że nadajesz mu jakieś barwy. Fajnie.
        Ale bronienie tego-na zasadzie bo źle nie brzmi, jest debilne. Dużo rzeczy źle nie brzmi, ale ich nie robimy. Tomek, jeszcze raz. Książka bez korekty. Sorry, takie fakty.

      4. Kurczę, Marchewko. Trzymam za Ciebie kciuki. I nie ma w tym ani krzty paternalizmu czy pobłażania, przysięgam. Patrzę na Twoje uwagi i widzę siebie sprzed dekady. Naprawdę nie będziesz pisać lepiej, jeśli wytniesz ze swojego pisania środki stylistyczne.

      5. Nie każe Ci nic wycinać. Stosując je poprawnie, osiągniesz ten sam efekt.
        Btw, czemu nie piszesz do Nowej Fantastyki?

      6. Hmm… Nie rozumiem skąd pytanie.

        A mi nie o to chodzi, że miałbym coś wycinać, ale że Ty dążysz do hiperpoprawności. 🙂 To też jest błąd, wyobraź sobie. Kończysz krążąc wokół własnej osi, żeby znaleźć formy, do których nikt się nie czepi. A potem i tak przychodzą jakieś marudy i mówią, że „za suche”, „za sterylne”, „język jak kłoda, bez ducha i polotu”.

      7. Błękitny Płomień

        „Obstaję przy tym, że trzepot może być sfrustrowany. Tak jak ruchy mogą być nerwowe.”
        Ja tu widzę dwie rózne jakości – sfrustrowany dotyczy psychiki, a nerwowy – motoryki. Dlatego podmiotom nieosobowym raczej tej pierwszej jakości nie przypisujemy. Ale nie wykluczam, że mogę się mylić.

      8. Błękitny Płomień

        „Obserwowałem te narodziny od kilku dni, od kiedy na niebie
        pojawił się czarny bąbel, jak burzowa chmura.”
        Tutaj nie zgodzę się z Marchewką, a z Tomaszem – tak.
        Marchweko (pewnie już nie przeczytasz, bo to sporo czasu wstcz było) „jak burzowa chmura” może odnosić się do „Bąbla”, a nie „czarnego”. I wtedy zdanie jest jak najbardziej poprawne.

  14. Kilka dni temu, odpaliwszy YouTube, znalazłem w proponowanych filmach wywiad ze Stanisławem Lemem bodaj z końcówki lat 90. Powiedział w nim, że jedynym czytelnikiem, do jakiego kieruje swoje słowa, jest jego maszyna do pisania. Nie sądzę, aby była to z jego strony kokieteria. To nie był ten format człowieka. Strasznie to jednak przykre, że pisarze stają się coraz większymi konformistami. Przykre tym bardziej, a i niepozbawione domieszki paradoksu, że tort, o którego okruch się biją, jest tak naprawdę coraz mniejszy. Bo ile jeszcze rynek może wchłonąć kryminałów czy fantastyki?

    Między innymi też dlatego w komentarzach pod poprzednim artykułem wskazałem na bezcelowość dywagowania o pisaniu. Nie dlatego, że uważam tę czynność za jałową per se – bo na pewno wymiana doświadczeń i uczenie się jest potrzebne – ale właśnie dlatego, że czytając takie fora czy blogi jak ten, mam coraz silniejsze poczucie, że wokół tzw. „zawodu pisarza” tworzy się bańka fikcji – na przykład, że istnieje jakiś przepis na bestseller, albo że jak zastosujemy te czy inne sztuczki, to zarobimy – i to bańka tym szczelniejsza, im bardziej owo pisarstwo przestaje mieć realne znaczenie. Nie wiem, czy wyrażam się dostatecznie jasno.

    I właściwie to samo mógłbym odnieść do roztrząsań o talencie. To, jaką rolę odgrywa w pisaniu, jest tak samo nieistotne jak to, czy pisząc, pijemy herbatę, czy może rozbieramy się do naga, żeby fluidy lepiej płynęły.

    Moim zdaniem naprawdę można pisać jedynie wówczas, gdy pozbędziemy się różnych mitów i miraży narosłych wokół tej czynności, gdy zrozumiemy i uznamy własną zbędność. A już zwłaszcza gdy przestaniemy obsesyjnie myśleć o czytelniku i zadowoleniu go. Tylko wtedy otworzymy sobie drogę do rzetelnej pracy nad warsztatem, własnym językiem etc. Chyba że ktoś chce być przysłowiowym „drugim Sapkowskim”. Tylko wtedy nie od rzeczy będzie pytanie, po co kogoś takiego czytać, skoro ma się oryginał.

    Swoją drogą znamienne, że wszyscy chcą być „drugim Sapkowskim” albo „drugą E. L. James”, a nikt nie chce zostać np. „drugim Schulzem”. Albo chociaż „drugim Kapuścińskim”. I tak wracamy do pierwszego akapitu.

    Pozdrawiam.

  15. Pozwolę sobie odpisać na samym dole, pomimo tego (a może właśnie dlatego), że będę odnosił się do kilku wcześniejszych komentarzy.
    Przede wszystkim (zanim przejdę do odpowiedzi na mój komentarz), błąd logiczny, który czynisz już na początku swoich teorii o talencie i tym, kogo dotknęła ręka boża, a kogo nie, jest taki, że utożsamiasz zdolność i umiejętność. Pozwolę sobie zacytować: ” No jest wiele słów na określenie nabytych zdolności. Najlepszym będzie „umiejętność””. Przede wszystkim, zdolność nie jest czymś nabytym. Zdolność jest czymś naturalnym (odsyłam do definicji słownikowej). Można mieć np. zdolność widzenia kolorów, dostrzegania różnic pomiędzy kształtami. Tego się nie uczy, to jest naturalnie dane. Umiejętność jest czymś, co zdobywamy. Wg SJP PWN „zdolny” to ten, mający predyspozycje do łatwego opanowania pewnych umiejętności. Tu jest właśnie klucz. Talent jest zdolnością. To, że ktoś potrafi złożyć zdania w spójną całość i opowiedzieć za ich pomocą pewną historię, zobrazować świat jest umiejętnością. W myśl zasady „każdy może pisać, nie każdy powinien” – „każdy może zdobyć umiejętność, nie każdy będzie miał talent”.

    A teraz odniosę się do tego, co raczyłeś napisać na temat mojego ostatniego komentarza.
    Piszesz: „Smoku, nie wiem skąd Ci się wziął pogląd, że czytelnik prozy popularnej i pięknej to jakieś dwie kompletnie różne istoty.”. Rozróżnienie typów czytelników wzięło mi się ze studiów polonistycznych, które miałem przyjemność kończyć. Szczególnie temat ten rozwijliśmy w Zakładzie Teorii Literatury, z którym związałem się przy pisaniu mojej pracy magisterskiej z teorii literatury. Nie zaprzeczysz temu, że istnieje zarówno literatura popularna, jak i literatura piękna. Niezaprzeczalne też jest to, że by w pełni zrozumieć tę drugą, niezbędna jest większa wiedza, inteligencja, znajomość literatury w ogóle (aby np. wyłapać aluzje i nawiązania do innych tekstów – jeśli kogoś interesuje temat polecam szczególnie pracę zbiorową Aluzja literacka Teoria Interpretacje Konteksty) i inne. Literatura popularna u swoich źródeł ma wpisaną jedynie funkcję rozrywkową, prostotę języka, brak nawiązań itp. Tym właśnie różni się między innymi od literatury pięknej, która spełnia jeszcze inne funkcje. I tak, jak osoba posiadająca umiejętności (tak, bo to nabyte, np. poprzez wykształcenie, obycie, znajomość obyczajów, historii, a także) predestynujące ją do pełnego czytania literatury pięknej, bez problemu poradzi sobie z odbiorem literatury popularnej. Natomiast w drugą stronę to już nie działa. Nie doświadczy piękna literatury pięknej ten, kto nie posiada odpowiednich narzędzi jej odbioru, o których wspomniałem wcześniej. Dlatego dzielę tych czytelników i uważam, że jest to zabieg konieczny w momencie, gdy chcę napisać cokolwiek, bo określam już na początku, do kogo kierowana jest moja książka (czy do czytelnika, który szuka rozwyrki, czy do wytrawnego intelektualisty). Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. I tyle na ten temat.

    Co do mądrzenia się… Napisałem, że nie podoba mi się Twój styl, bardzo ekspercki i kategoryczny, który niestety nie jest niczym poparty czy uzasadniony. Czy się zgadzam, czy się niezgadzam z Tobą to nie ma znaczenia. Po prostu piszesz na temat pisania w sposób zbyt kategoryczny, w tekście wysuwając sądy ostateczne, a w komentarzach odżegnując się od nich (np. twierdząc, że sam się mylisz, nie umiesz pisać, popełniasz błędy). Jest tu jakiś dysonans. Nie podoba mi się to i dałem po prostu temu wyraz. Co w tym złego? Gdybyś napisał coś z czym się zgadzam w ten sposób też bym powiedział, że nie podoba mi się styl wypowiedzi, jej wydźwięk wręcz autorytarny. Zwróciłbym uwagę, że podzielam Twoje zdanie, ale warto zwrócić uwagę na inne teorie, bo może w nich jest również coś, co powinno się rozważyć. Stary, chcesz być dobrym pisarzem? Trochę więcej pokory :-P.

    Kolejny Twój błąd logiczny, a może i poznawczy: cytuję „zastanów się: szukasz bloga z poradami pisarskimi, bo zidentyfikowałeś w swoim warsztacie jakieś braki”. Nigdy nie twierdziłem (nigdy w sensie w tym jednym komentarzu, do którego się odniosłeś), że szukałem bloga z poradami pisarskimi, bo zidentyfikowałem w swoim warsztacie jakieś braki. Nigdy nawet nie twierdziłem, że w ogóle piszę (choć fakt, piszę). Trafiłem tu przypadkiem (tak, przypadkiem), poszukując ciekawych materiałów, inspiracji, ćwiczeń na warsztaty o budowaniu efektu poprzez kreację świata przedstawionego w literaturze, które będę miał przyjemność poprowadzić na konferencji w październiku. Kolejny raz założyłeś coś kategorycznego – że każdy kto trafia na Twojego bloga, uważa, że ma braki w pisaniu i chce je uzupełnić, stosując się do Twoich rad. Przykro mi, nie jestem tym, który będzie uważał Cię za guru.

    Smok

    1. Smoku, jak na człowieka z takim pięknym wykształceniem, masz zaskakujący problem z odczytywaniem mojego tekstu inaczej niż dosłownie. Stąd ten Twój „jakiś dysonans” i moje rzekome błędy poznawcze.

      Podział na literaturę piękną i popularną uważam natomiast za arbitralny, a może nawet gorzej – za przejrzały. Jestem pewien, że patrząc tylko na przykłady skrajne, zwłaszcza z uwzględnieniem danych historycznych, da się uwiarygodnić tezę, że są wyraźne dwa nurty, dwie literatury – dla profesorów i dla sprzątaczek. Tyle że patrząc na organizm in vivo, czyli na literaturę współczesną – jak jest odbierana i przez kogo – wyjdzie Ci coś zupełnie innego. Podział nie leży na granicy „co czytasz”, ale na granicy „ile czytasz” (czy ogólniej: jak mocno jesteś zanurzony w kulturze, bo same książki to za mało). Czytający dużo z czasem nabierają właśnie tych kompetencji czytelniczych, które przypisujesz „wytrawnym intelektualistom”. Jeden czytelnik prędzej dotrze w to miejsce niż inny, ale ostatecznie to nieuchronne, bo odbywa się organicznie, w dużej mierze przez samą ekspozycję. Tylko czy to oznacza, że nagle, po nabyciu odpowiednich kompetencji, ludzie przerzucają się wyłącznie na wybitne dzieła literatury wysokiej? No nie, najwyżej DOŁĄCZĄ je do swoich bibliotek.

      Jeśli nie skupiać się tylko na najbardziej wyrazistych, skrajnych przykładach, wyjdzie że większość literatury to literatura środka – książki, które chciałyby być i piękne, i popularne. Nie dlatego, że pisarze powszechnie cierpią na przerost ambicji, ale dlatego, że czytelnik – ten aktywny – chce książek mądrych i przystępnych zarazem.

      A co do tego, że nie będziesz mnie uważał za guru – ani nic na to nie poradzę, ani mi na tym nie zależy. Tonu, który tak Ci się nie podoba, używam narzędziowo (już wyjaśniałem po co i dlaczego), a nie jako ekspresję przekonania o własnej wszechwiedzy. Nie chcesz tego zrozumieć, nie umiesz – w sumie wszystko mi jedno.

      Zasadniczo to się nawet cieszę, że moje przemyślenia nie zostaną wykorzystane do promocji Twojego nazwiska podczas warsztatów, które będziesz mieć przyjemność prowadzić na październikowej konferencji.

      1. Wiesz, jeśli ktoś pisze tekst teoretyczny, kreując się na eksperta w danej dziedzinie to raczej błędem czytelnika byłoby odbierać taki tekst inaczej niż dosłownie. Odbiory mityczne, magiczne czy inne paraboliczne zostaw literaturze. Jeśli piszesz o teorii, czytam Twój tekst dosłownie – wyrażasz w nim to, co masz na myśli i tyle. Jeśli tego nie rozumiesz to nie ja mam problem z odbiorem, tylko Ty pomyliłeś formy kontaktu z czytelnikiem.

        Każdy podział jest arbitralny. Wszystko jest względne i w może zmienić się, wraz ze zmianą punktu odniesienia. Nawet jeśli podzielisz dzieciom jabłka po równo to jest to podział równy, ale czy jest sprawiedliwy będziemy rozpatrywać już w zupełnie inny sposób (taki przykład wymyślony na szybko). Ale taką figurą retoryczną nie uciekniesz od tego, że popełniasz błędy w swoim rozumowaniu. Błędy, które stoją u podstawy teorii literatury.
        Twierdzisz, że ilość czytanych książek jest kryterium. Proste pytanie. Miałem w życiu dwadzieścia samochodów, czy to czyni mnie dobrym kierowcą? Spałem w życiu z pięćdziesięcioma kobietami. czy to czyni mnie cudownym kochankiem? Można czytać Sartra lub Bułhakowa, a można czytać Katarzynę Michalak (aż sprawdziłem – ta pani wydała w 2014 roku 7 książek, cóż za płodność). Nie jest najważniejsze ile czytasz, bo to kryterium bardzo wypacza wynik, ważne jest co czytasz i przede wszystkim, jak potrafisz to odebrać. Przeczytać Kafkę, czy wspomnianego gdzieś tam wyżej Schulza może każdy. Nie każdy zrozumie na czym polega piękno i moc tej literatury. Kultura? Współczesna? Jestem zanurzony w kulturze, słucham Gangu Albanii. To też kultura. I zauważ, kultura też dzieli się na wysoką i niską (popularną, uderzającą do mas). Pójdę na film… to temat mi bliski. Jedni idą na Smoleńsk, inni na film Woody’ego Allena (podobieństwo do miłościwie nam panującego, jego małżonki i córki, jak najbardziej zamierzone). I tu, i tu kultura. Jedni oglądają Stary, gdzie moja bryka, podczas gdy inni wolą Czas apokalipsy. Tu kultura i tu kultura. Specjalnie nie rzucam przykładów typu Bergman czy Antonioni, żeby Ci pokazać, że nawet w tym, co puszczają multipleksy jest ogromna przepaść.
        Czytający dużo nabierają kompetencji czytelniczych w zależności od tego, co czytają. Czytając literaturę popularną nauczą się rozpoznawać schematy fabularne danych gatunków, ale już znalezienie subtelnych aluzji będzie nadal dla nich nie do przejścia. Jeżdżąc dużym fiatem nie nauczysz się, jak nie spalić sprzęgła w Ferrari.

        A co do konferencji… Cóż. Jeśli wykorzystałbym cokolwiek z tego bloga to użyłbym tego zgodnie z prawem cytatu, więc to nie swoje nazwisko bym promował. Mamy jednak obaj to szczęście, że nie będę musiał tego robić.

      2. Powiem prosto: albo czytasz moje komentarze z dużą dozą złej woli, interpretując je tak, żeby Ci pasowały do wyobrażeń, albo masz poważny problem z rozumieniem słowa pisanego. Jedno i drugie jest bardzo smutne w kontekście wykształcenia, z którego tak jesteś dumny.

        Co do czytelników. Jeśli przeczytasz dziesięć kryminałów, wiesz jak przebiegnie jedenasty. W tym momencie albo przestajesz czytać, albo realizujesz wypracowany już nawyk na innych książkach. Literatura stricte popularna występuje w wielu odmianach, ale prędzej czy później następuje przesyt. Szukasz więc rzeczy mądrzejszych. Prawdopodobnie nie zaczynasz od razu od Joyce’a, tylko od czegoś bardziej przystępnego. Ostatecznie na szczyt kompetencji nie dochodzi bardzo wielu, ale jeśli ich gdzieś znajdziesz, to właśnie wśród aktywnych czytelników. Jestem pewien, że jeżeli przyjrzysz się uczciwie własnej drodze – od dzieciaka – zauważysz ten wzorzec.

        Do czego zmierzam – patrz najpierw na czytelnika, zamiast patrzeć najpierw na literaturę, a potem wymyślać sobie pasujących do niej czytelników. Ostatecznie nawet wyrobiony odbiorca woli dostawać ambitne rzeczy w strawnej formie.

      3. he, he… Ja powiem tylko, że z cytowania po konferencjach mała jest chwała, bo każdy prelegent tylko czai, jak by tu wykorzystać cytat do uwznioślenia własnej osoby. Sława nie ma iść do cytowanego, ale w drugą stronę. No i w sumie przez to jest mała szansa, żeby człowieka bez wyrobionego nazwiska cytowali prelegenci z własnej woli. Bez obrazy, Tomku, naturalnie.

  16. Smoku piszesz do autora bloga o pokorze, o jego eksperckim i kategorycznym stylu, który Cię drażni. Czytając Twój ostatni komentarz zobaczyłam typa, który na każdym kroku chwali się i wywyższa. Człowieku, Ty też nie jesteś guru. Dyplom uczelni i ” przyjemność” prowadzenia konferencji, nie czynią Cię Alfą i Omegą. Blog jest w porządku,autor nie boi się krytyki.Na pewno nie robi z siebie Mistrza Literatury na siłę.Smoku wydajesz się człowiekiem pozbawionym dystansu i poczucia humoru. Po co bić pianę? Taki oblatany intelektualista wszedł przypadkiem na mało profesjonalny blog pisarski, nie znalazł inspiracji, to szuka dalej.

    1. Jasne, że dyplom i konferencja nie czynią mnie wszechwiedzącym guru. Ale też zwróć uwagę, że wspomniana konferencja była wyjaśnieniem błędnego rozumowania autora.
      Pokora? Cóż, myślę, że mi akurat jej nie brakuje. Zawsze chętnie pochylam się nad tym, co mówią inni. Aktywnie słucham/czytam i staram się wypowiedziami innych wzbogacać swoją wiedzę i doświadczenie. Na tym polega rozwój.
      Tutaj, nawet gdyby jakąś wartość ten tekst przedstawiał, trudno do niej dotrzeć, bo autor swoim autorytarnym stylem strasznie to utrudnia. Zwróciłem na to uwagę – na to, że forma przysłania treść. I niestety, ale świat działa w ten sposób, że jeśli ktoś wyraża kategoryczne sądy to zazwyczaj najprościej pokazać mu, jak bardzo się myli.
      Naprawdę nie widzisz kasiu tego dysonansu pomiędzy „ma być tak i tak” w tekście, a „ja przecież nie potrafię” w komentarzach? Kłóci się to we mnie, czemu dałem wyraz.
      A dyplomy? A konferencje? Cóż, czasem warto w Internecie uświadomić komuś, że nie jest Alfą i Omegą w jakiejś dziedzinie i warto się nad tym pochylić, co i ja też czynię, mając świadomość, że są lepsi ode mnie.
      To, że po przeczytaniu artykułu autora bloga uważam się za osobę posiadającą pełniejszą wiedzę na dany temat nie oznacza przecież, że będę się z Tobą spierał o kwestie psychologiczne.

      Ani autor, ani Ty nie musicie mnie lubić, nie musicie sobie wyobrażać ani, że jestem sędziwym pisarzem ćmiącym fajkę nad zakurzoną maszyną do pisania, ani, że jestem opalonym modelem na plażach Ibizy. Faktem jest, że po przeczytaniu artykułu, podałem merytoryczne argumenty, dlaczego uważam ten tekst za mierny i doczekałem się wymijających odpowiedzi, świadczących jedynie o nieznajomości tematyki, w której autor lansuje się na eksperta.

      Tyle 😛

      1. „Pokora? Cóż, myślę, że mi akurat jej nie brakuje. ”

        LOL! Spośród moich wielu zalet największą jest skromność.

      2. Smoku, na jakie argumenty dotyczące tekstu mam Ci jeszcze odpowiedzieć? W Twoim oryginalnym komentarzu widzę sporo tekstu, który nijak się ma do mojego artykułu – więc proszę, sprecyzuj.

  17. Przepraszam,w powyższym wpisie nie zrobiłam przecinka po wyrazie, Smoku. Proszę się nie pastwić. W końcu mam tylko dyplom z psychologii a nie polonistyki:)

    1. Tak, to na pewno trafny, merytoryczny argument, posuwający dyskusję do przodu. Przecież tyle razy wytknąłem to komuś na tym blogu. Myślałem, że w Internetach wytyka się błędy ortograficzne, jeśli brakuje Ci argumentów. Widzę tu nową kategorię. Wytykanie, że ktoś bo ktoś na pewno wytknie, że popełniło się błąd. Ciekawy temat dla psychologa, przyznasz?

  18. Przepraszam,że tyle piszę,ale chyba jestem zawzięta. ” wspomniana konferencja była wyjaśnieniem błędnego rozumowania autora” -twierdzisz.To nie prawda, bo wyżej mówisz:” Trafiłem tu przypadkiem(…), poszukując(…)inspiracji, ćwiczeń na warsztaty(…), które będę miał przyjemność poprowadzić na konferencji w pazdzierniku”. Jednym słowem- zapraszam na kozetkę.

    1. Trafiłem tu przypadkiem, bo szukałem materiałów, inspiracji na konferencję. Jest to jedno z miejsc, które odwiedziłem. Szukałem tekstów naukowych, a przez przypadek wszedłem na bloga. Czyli trafiłem tu przypadkiem. Błędne rozumowanie autora polega na tym, że założył, że trafiłem tutaj, bo mam problem z pisaniem i szukałem rad/wparcia. Uznał, że to chęć wejścia w relację nauczyciel-uczeń (gdzie on oczywiście jest tym pierwszym), nawet jeśli jest to relacja wirtualna i pośrednia (bez tradycyjnej interakcji). Także przykro mi, ale kozetka będzie się kurzyć, a Ciebie zapraszam na ponowny kurs logiki..

      1. Niczego nie zakładałem. Kazałem Ci wyobrazić sobie, że jesteś w takiej sytuacji. Nie wyszło Ci.

      2. Ok, rozumiem już Twój tok myślenia. Swoją drogą, to tyle fajnych rzeczy jest do zrobienia w życiu. Po co tracić czas na udowadnianie komuś jak bardzo się myli? Pozdrawiam.

  19. Tomaszu Węcki,
    pytasz mnie, na jakie argumenty masz mi odpowiedzieć. Właściwie to nie musisz na żadne, ale nie na tym polega dyskusja. Podniosłem chociażby taki, że nie mieszasz w swoim tekście kategorie odbiorców. Jedyne, co potrafiłeś napisać: „Smoku, nie wiem skąd Ci się wziął pogląd, że czytelnik prozy popularnej i pięknej to jakieś dwie kompletnie różne istoty. Ci, którzy czytają najwięcej, czytają jedno i drugie, więc będą oczekiwać podobnego poziomu od obu rodzajów literatury”. Otóż uzasadniłem Ci to, wskazując na różnice pomiędzy różnymi typami czytelników (i to nie różnice polegające na tym, że jeden lubi kryminały, a drugi fantasy, ale takie, które sprawiają, że ten sam utwór literacki odbierają zupełnie inaczej). Lubię, kiedy dyskusja prowadzi do jakiś sensownych konkluzji. Jeśli zatem uważasz, że się mylę, proszę o jakieś sensowne argumenty. Chętnie przemyślę Twój punkt widzenia, a jeśli się nadal nie będę z nim zgadzał, odpowiem co jest tego powodem. Chyba, że z Twojej perspektywy dyskusja polega na tym, że chcesz zabarykadować się ze swoim twierdzeniem w jakimś zamku, nawet jeśli uważasz, że 2+2=5.

  20. Jeżeli wszyscy wszystko wiedzą, to po co szukają porad? Aby wytknąć błędy innym?
    Ja jestem wdzięczna za te wskazówki, bo pisanie nie jest dla mnie rzeczą oczywistą.
    Uczę się i szukam drogi w gąszczu informacji.
    Pan Tomasz pisze ciekawie i do swoich tekstów dodaje szczyptę dobrego humoru, co sprawia że są lepiej przyswajalne.
    Cieszę się, ze trafiłam na pana stronę i będę korzystać z rad.

  21. Wydaje mi się, że te porady zrozumieją głównie ci, którzy napisali już jakąś książkę. Ja na przykład uważam je za dosyć przydatne. To wszystko brzmi z pozoru banalnie, ale wcale takie nie jest. Dzięki temu wpisowi zrozumiałam na przykład, że niechcący stworzyłam kilka postaci, które są za mało ludzkie, za pewne siebie i zbyt rzadko się wahają

Skomentuj Marchewka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *