Przejdź do treści

Jak pisaniem spartolić sobie życie

zmarnuj życie

Cierpienie uszlachetnia i każdy twórca wart swego miana powinien cierpieć. Żyjemy jednak w czasach, gdy prawdziwe tragedie przytrafiają się ludziom najwyżej kilka razy w życiu. Przez większość czasu – żadna siła nas nie gnębi. Niedobór cierpienia może więc źle wpłynąć na jakość Twoich dzieł. Nie ma innej opcji: trzeba samodzielnie dążyć do tego, aby nasze życie było smutne i żałosne. Jak tego dokonać?

Słuchaj Wuja Dobrej Rady – mam na to kilka przetestowanych i niezawodnych sposobów.

Porównuj się z innymi

Na świecie pojawiło się przed Tobą tylu wspaniałych twórców! Zapisali się złotymi zgłoskami w historycznych annałach. Pozgarniali Noble. Ich dziełami katuje się gimbazę, bo wiadomo, że zasłużyła. To właśnie są Prawdziwi Pisarze, mistrzowie pióra. Wszyscy poniżej ich poziomu to tacy trochę, no… twórcy niedorobieni; chałturnicy z podejrzeniem grafomanii.

Sprawa jest więc prosta. Jeśli masz kimś być, to drugim Dostojewskim. Przyrównuj się do najlepszych. Obsesyjnie. Taki Brzechwa zadebiutował jako nastolatek. Mickiewicz też szybko zaczął. Zresztą – wiesz ile kochanek miał ten ostatni? Znalazł na to czas w przerwach od bycia wieszczem. A Ty co? Siedzisz na necie.

Podobnie z pisarzami współczesnymi, którzy – jak wiadomo – z definicji są mniej warci. Dlaczego ten czy ów zdobył prestiżową nagrodę, a Tobie nie dali? Pewnikiem wiedział, komu wleźć do łóżka, bo przecież Joyce z niego żaden. Albo tamten, siamten i owamten – czemu oni tyle makulatury sprzedają, kiedy Tobie nie schodzi? Współczesny czytelnik niewiele się gustem różni od chłopa pańszczyźnianego, najwyraźniej.

Gdy wreszcie rozsądek zacznie Ci podpowiadać, że cała ta spina niewarta jest świeczki – zignoruj. Prawdziwy twórca czuje, a nie myśli.

Oczekuj pochwał

Inni pisarze ulegają dyktatowi poprawności politycznej – ale nie ja! Oni nie powiedzą Ci prawdy, tylko Wujek Dobra Rada mówi jak jest. A prawda brzmi prosto: prawdziwy czytelnik to ten, co chwali. Jak nie chwali, to hejter.

Wszystko, co wyjdzie spod Twego pióra, jest czystym dobrem, jest światłem i mocą. Wkładasz w dzieło własne serce, czyż to nie starczy? Oczywiście, że od czytelnika możesz oczekiwać podobnego wysiłku; tak wygląda sprawiedliwość! Dopiero ten odbiorca, który zrobi co do niego należy, w pełni zrozumie Twój zamysł. Dopiero ten – naprawdę doceni. I dopiero on się liczy.

Masz prawo oczekiwać pochwał. Powtórz to w duchu. Najlepiej trzy razy, dla pewności. Dopiero pochwały świadczą o tym, że czytelnik naprawdę się postarał.

Oczywiście, na świecie istnieją też lenie i kretyni, którym nie chce się uważnie czytać Twojego dzieła. Zinterpretują je opacznie, doszukując się wątków, których autor nie miał na myśli. Nie docenią wymyślnej frazy, nad którą przyszło Ci głowić się przez trzy noce. Po prostu – nie zrozumieją.

Kiedy zaczną coś ględzić, że im się nie podoba – odpowiedz, żeby spierdalali. Możesz dodać, że są głupimi ciulami i w ogóle, niech napiszą lepiej, skoro tacy pewni swego. Pójdzie im w pięty. I nie przejmuj się, że zbyt śmiało, czy coś. Pamiętaj: pokazujesz w ten sposób siłę własnego charakteru.

Pisz tylko o tym, co znasz

„Pisz o tym, co znasz” to najbezpieczniejsza rada, którą można dać początkującemu twórcy. Prosta w zastosowaniu, bo łatwiej pisać o rzeczach znajomych, niż o obcych. Weź sobie tę radę do serca i broń boże nie wychodź poza własne doświadczenie.

Dlaczego? Bo utoniesz! Coś spartaczysz. Powypisujesz bzdury. Przyczepią się do Ciebie hejterzy. Po co Ci to? Lepiej mierzyć nisko, niż za wysoko. Pisząc bez większych ambicji ryzykujesz najwyżej, że stworzysz dzieło przeciętne, jakich wszędzie pełno. Pisząc z ambicjami możesz spłodzić tekst, którego nikt nie zrozumie! I co wtedy? (Wiadomo co: nikt nie pochwali).

Zakres tego, co znasz, możesz poszerzyć czytając teksty źródłowe, pytając mądrzejszych od siebie, ogólnie: przeprowadzając research. Oczywiście, że tak. Podchodź jednak do tematu z najwyższą nieufnością. Ekspertem i tak nie zostaniesz. A nie będąc światowej sławy autorytetem, ryzykujesz palnięcie jakiejś głupoty. Więc najlepiej w ogóle nie robić żadnych riserczów, powiedzmy sobie wprost; nie ryzykować niepotrzebnie, nie marnować zasobów na niepotrzebną wiedzę. Skup się na tym, co najważniejsze: na własnym życiu i własnych, subiektywnych odczuciach. Nie można Ci zarzucić, że piszesz bzdety, jeśli poprzedzisz je zwrotem „z mojej perspektywy…”. A Twojej perspektywy nikt inny nie zna tak dobrze, jak Ty!

Aha, zapamiętaj też zwrot „licentia poetica”. Kiedy ktoś się przyczepi, możesz mu w ten subtelny sposób powiedzieć, żeby się odpierdolił.

Poddaj się dyktatowi kasy

Nawet artysta chce zarobić – nie ma w tym nic niezwykłego. Twoją misją jest jednak spartolenie sobie życia po całości, więc zacznij od zbudowania małego ołtarzyku dla mamony. Piszesz po to, żeby dostać za to kasę, najlepiej furę kasy. Koniec i kropka. Jeśli za coś nie dostaniesz kasy – pierdol, nie robisz.

Chcesz tworzyć poezję? Skreśl to – nie zarobisz. Twórz romanse paranormalne.

Czytasz dużo fantastyki i chcesz wreszcie przelać kilka niezwykłych pomysłów na papier? Zapomnij. Nikt nie zrozumie. Kopiuj manierę Martina albo, ostatecznie, Sapkowskiego – oni się sprzedają.

Masz klientów, którzy zlecają Ci rzeczy do napisania? Pamiętaj: klient nasz pan. Poświęcaj im więcej czasu, wysiłku i uwagi niż sobie.

Liczy się tylko to, ile złotówek uciułasz na pisaniu – bo to właśnie jest wyznacznik literackiego sukcesu. Kiedy ludzie kupują Twoje książki, znaczy że piszesz dobrze. Kiedy nie kupują, piszesz źle. Inne kryteria nie mają znaczenia, wiadomo przecież.

W ramach bonusu możesz powtarzać przy okazji każdego wywiadu, że „piszesz dla pieniędzy”. Niech się ludziom wydaje, że na twórczej męce zarabiasz nie wiadomo jakie hajsy. Nawet jeśli dostajesz dokładnie tyle, co pisarze mniej pazerni.

Staraj się zadowolić każdego

Ludzki umysł działa przewrotnie: dobrze rzeczy łatwo zapomnieć, złe przyczepiają się do człowieka na długo. Nie próbuj z tym walczyć, bo i tak przegrasz. Uczyń z mechanizmu źródło pisarskich cierpień i korzystaj! Życie jest za krótkie, żeby się cieszyć.

Jeśli więc jakiś mądrala napisze na internetach, że się nie znasz, kiepsko piszesz i w ogóle przecinki się stawia inaczej – przejmij się szczerze. Pielęgnuj poczucie krzywdy. Wdawaj się w długie polemiki z krytykami. Na koniec wyzwij ich od filistrów i kretynów. Osiągniesz w ten sposób dwa cele: nabawisz się moralnego kaca oraz przekonasz postronnych, że jesteś pożałowania godnym frajerem.

Na tym nie koniec. Zignoruj wszystkie pozytywne opinie na temat Twojej twórczości i skup się wyłącznie na negatywach. Nie pisz tak, żeby się podobało tym, którym już się podoba. Pisz tak, żeby przekonać malkontentów. Wpakujesz się, oczywiście, w gmatwaninę sprzecznych wymagań, ale to dobrze. Dzięki temu nigdy nie osiągniesz celu i będziesz wiecznie trwać w poczuciu nieadekwatności.

Uginaj się pod presją

Ponoć artysta musi zawsze być wierny swojej wizji, ale powiedzmy sobie wprost – to wymaga wysiłku i poświęcenia. Po co masz się męczyć, skoro dużo mniejszym kosztem możesz wszystko pięknie spartolić. A to nie byle co; spartolić też trzeba umieć.

Kiedy losowy komentator z internetu stwierdzi, że książki pisze się tak i tak – słuchaj go uważnie i notuj jak na wykładzie. Kiedy czytelnicy przychodzą z życzeniami, że ten bohater jest głupi i trzeba go ukatrupić, a tamten jest fajny, więc trzeba mu dać dziewczynę – słuchaj uważnie i przelewaj na papier. Gdy redaktor wywali Ci połowę powieści, a drugą połowę przepisze po swojemu – ucałuj go po rękach. Jeśli wydawca zażąda wprowadzenia wątku nastoletniej wampirzycy zakochanej w zombie-wilkołaku – rób dokładnie, co mówi.

Oczywiście, oni wszyscy „chcą dobrze”, a cześć uwag może być celna. Tyle że oddzielenie ziarna od plew wymaga dobrej znajomości siebie (ale nie zadufania), wiary we własną wizję (ale nie bezkrytycznej), no i asertywności. Matko, jakie wymagania. To już lepiej zrobić, czego chcą. W ten sposób może i napiszesz za kogoś jego powieść, a przy okazji poczujesz się jak ostatni dureń, ale nikt na Ciebie nie naskoczy. Chyba?

Bierz wszystko na własne barki

Do pisania potrzeba czasu, spokoju i skupienia. Nie da się pójść na skróty. Wymaga to poprawiania tego, jak sobie życie organizujemy, sprawniejszego ustalania priorytetów, negocjowania lepszych terminów z ludźmi, którzy czegoś od nas chcą (nawet jeśli chcą tylko czystych naczyń). Musisz mieć ten czas i spokój; książki same się na papier nie przeleją. Musisz – chyba że chcesz koncertowo zmarnować sobie życie.

A jeśli tak, zacznij od wyniesienia śmieci, umycia podłóg, naprawienia tego zepsutego gniazdka, o czekaj, telefon od szefa lub klienta – odbierz. Masz do napisania tekst na 20 tysięcy znaków, więc zgódź się to zrobić na wczoraj. Kot chce jeść (znów), psa trzeba wyprowadzić, dzieci właśnie wlazły na szafę. A kto zrobi zakupy? Zamów je online; zdziw się, że komputer nie działa. Cholera, królik przegryzł kabel. Idź do Bierdy. Kup więcej, niż potrafisz unieść. Spędź pół dnia na nadrabianiu zaległości. Miej pretensje do ukochanych. Wysłuchaj ich nieproszonych uwag. Zamiast pisać, graj w gry i oglądaj seriale do późna. Marudź coraz częściej.

Uwierz, że jesteś zwycienżcom!

Rób wszystkie te rzeczy, marnuj swój czas i energię, pakuj się w przedsięwzięcia, które nijak Ci nie służą. Słuchaj durnowatych rad jak prawdy objawionej. Przejmuj się wszystkim. Ale przede wszystkim – clou programu – uwierz, że jesteś kimś wyjątkowym. Bo tak. Bo masz talent. Bo bardzo mocno pragniesz. Bo „napisałbym to lepiej”.

Uznanie Ci się należy jak psu kiełbasa. To jest po prostu niesprawiedliwe, że każą Ci na nie zapracować.

Nie poprzestawaj na tym! Gdy Twe dzieła nie wzbudzą entuzjazmu wśród publiki – to wina publiki i jej prymitywnych gustów. Otaczaj się ludźmi, którzy Ci kadzą (przypominam: jeśli chwalą, to znaczy, że zrozumieli). Na krytykę odpowiadaj żądzą mordu. I z drugiej strony – poprawiaj sobie humor pastwieniem się nad innymi, jeszcze mniej udanymi twórcami. Na ich tle, ha ha, naprawdę wyglądasz na mistrza. We własnych oczach, ale przecież tyle wystarczy.

Zmarnowanie swojego życia dzięki pisaniu jest trudne. Wymaga osiągnięcia równowagi pomiędzy pychą a tchórzostwem, między zacietrzewieniem i uległością. Ostatecznie jednak, co się liczy, to wytrwałość w dążeniu do samozniszczenia. Ty również dotrzesz na Parnas niezrozumianych geniuszy, jeśli tylko wytrwasz przy najgorszych nawykach.

27 komentarzy do “Jak pisaniem spartolić sobie życie”

  1. W punkt. Niestety, znajduję w paru miejscach siebie. I pewnie kilka osób odnalazłoby mnie w kolejnych paru. Shame.
    Niby wszystko co napisałeś już ktoś kiedyś napisał, ale jakoś tak ukłuło.
    I mimo, że jadowicie – motywuje.

  2. No fajnie, a kiedy będzie jakiś konkretny, przydatny wpis? Coraz częściej pojawiają się teksty nijakie, nie wnoszące nic konkretnego. To się bodajże nazywa grafomania. Choćby post poprzedni, z wylewaniem łez, że ktoś panią nazwał blogerem, nie sprawdził jej życiorysu i nie zaczął zadawać pytań na temat jej twórczości.

    1. Lol, a według mnie to najlepszy z ostatnich artykułów na Spisku 😀 To jest wręcz naszpikowane złotymi myślami, które tylko pozostaje przepisać na karteczkę i wywiesić nad łóżkiem ku pamięci i przestrodze 😀 Każdy, kto się do nich zastosuje, jest już o milowy ktok do przodu.

  3. A mi się wpis podobał i, że tak powiem, „zrobił mi dzień”. Cała prawda o bolączkach, które toczą nas na własne życzenie, i to ujęta w równie ironiczny sposób. Choć muszę przyznać, że pisanie o niczym wolę w Twoim wykonaniu, Tomku, a nie dwóch ostatnich pań, które wyraźnie obniżyły jakość ostatnich artykułów. 😉

  4. A ja mam inną radę. Przede wszystkim wyłącz ten jebany internet i pisz. Pisz, ucz się, pisz, ucz się, znowu pisz. I pytaj właściwych ludzi czy to, co napisałeś jest coś warte. Jeśli nie, pisz dalej, jeśli tak, pisz dalej. Pisz, ucz się i pisz dalej.
    P.S. Nie. W internecie tych właściwych ludzi nie ma. Oni są w rzeczywistości.

    1. Myślę, że tacy ludzie są nawet w internecie. Tylko, wiadomo, ciężej ich tutaj znaleźć. Ale to wszystko osobna sprawa.

      Takie skupienie na „pisz, pisz, pisz”, czyli przede wszystkim na warsztacie i wytrwałości – nie wystarczy. Im dłużej żyję, tym bardziej rośnie liczba pisarzy-buców, których przyszło mi spotkać. Warsztatowo są lepsi lub gorsi (średnia byłaby jednak całkiem wysoko). Zwykle są też wystarczająco pracowici. Ale we łbie – kiełbie. Osobowość odstręcza. Pomysły godne socjopatów. To wszystko przenosi się na ich twórczość, bo jak inaczej. Niektórzy potrafią pisać dobrze pomimo tych ograniczeń, ale IMHO to mały odsetek, wyjątki. Niektórzy znajdują sobie nisze, gdzie ich maniery nie straszą tak bardzo. Wielu ma mniej szczęścia i nawet nie rozumie, czemu im nie idzie – przecież technicznie są tacy dobrzy.

      Pisarz nie powinien być ani bucem, ani tchórzem. Skoro mowa o rozwoju, warto po drodze przyjrzeć się też własnej osobowości.

  5. Ech, kto nie robi tych rzeczy niech pierwszy rzuci, wiadomo co. Dobrze zdać sobie sprawę z tego, że podobne zachowania nam szkodzą, o niektórych prawdach niestety dowiedziałam się na własnej skórze, szkoda że wtedy nie powstał ten wpis ;_; Zwłaszcza wdawanie się w polemikę z krytykami jest bardzo zgubne, nigdy więcej.

  6. Gdybyście całą tę energię, jaką wkładacie na różnych blogach, w grupach na fejsie itp. w egzaltowanie się „losem PISARZA”, po prostu poświęcili na rzetelną pracę twórczą, bylibyście już tymi cholernymi Dżojsami. A kto wie – może i jakąś kasę byście wyczesali. Co to za jakaś durna moda? Chcesz pisać? Pisz! Nie chcesz / nie umiesz / nie masz siły? Obejrzyj sobie jakiś serial. Świat się od tego nie zawali. Proste? Proste. Chyba że to taki nowy gatunek literacki – pisarzembycie, w którym pisarski lajfstajl ważniejszy od samej literatury. Wiecie, dlaczego Joyce został Dżojsdm? Bo nie zaprzątał sobie (i innym) głowy takimi bzdurami, a los początkującego twórcy potrafił przełożyć na wielką prozę. Dziś pewnie siedziałby na necie, wrzucał na fb pisarskie memy i toczył niekończące się dyskusje o tym, czy lepiej piórem, czy jednak Wordem; przy herbacie, a może jednak lepiej na sucho. Cóż… Good luck.

      1. Ano powiedział. A wrzuca, bo wykorzystuje blog jako narzędzie pracy równorzędne z tymi poza siecią. Nie roni łez, kiedy ktoś go nazwie blogerem (a propos poprzedniego artykułu), bo ogólnie mało go obchodzi, jak kto go nazywa. Nie trawi ponadto energii na fetyszyzowanie pisarstwa, tylko po prostu stara się je uprawiać – lepiej lub gorzej, czasem na blogu, kiedy indziej poza nim. A wpisał się tu, bo na własnej skórze przećwiczył pewną prawidłowość: gdy zaczynamy skupiać się na formie, tudzież na swoim losie jako artystów, czy za co tam się uważamy, jest to znak, że tak naprawdę nie mamy nic do powiedzenia i kręcimy się w kółko, zastępując rzeczy istotne banalną gadaniną o niczym. A jako że jest to strona o pisaniu i dla pisarzy, pozwolił sobie zamieścić ten wtręt… ku przestrodze. A co do „prawdziwych tragedii”, na których niedobór u dzisiejszych Pisarzy Autor utyskuje – spokojnie, sytuacja geopolityczna niedługo dostarczy ich tyle, że jeszcze w pięty pójdzie. Dobrego dnia – bez obowiązkowego śmieszka na końcu.

    1. Widzisz Tomaszu, pisanie o pisaniu to strata czasu i trawienie energii, pisanie na blogu o wszystkim innym to jego wykorzystywanie jako narzędzia pracy. Autor komcia umyślnie zignorował, że notka jest sarkastyczna?

  7. Jaram się, bo dostałam email od mojej polonistki z podstawówki: powiedziała, że opowiadanie, które opublikowałam jest super. Czuję się jak zwycięzca:)

  8. Ja myślę, że pan Królik poruszył tutaj ważny temat. Nie mogę się jednak zgodzić ze wszystkim co napisał. Gdyby ludzie nie dzielili się doświadczeniami i nie uczyli na cudzych błędach, zamiast się rozwijać byliby zmuszeni wiecznie na nowo odkrywać koło. Analizowanie i rozkładanie na czynniki pierwsze dziedziny, w której chce się być dobrym też jest ważne. I nikt się pisarzem nie rodzi, więc, nie umiesz pisać- rzuć pisanie, to fatalna rada.
    Z drugiej strony zbyt wielu ludzi niepotrzebnie zawraca sobie głowę pisaniem. I nie mówię tu wcale o grafomanach, którzy czerpią przyjemność z pisania, a i czasem zarobić coś mogą.
    Jeśli jesteś grafomanem to ok. Staraj się czasem przemyśleć, to co napisałeś, odkładaj teksty do szuflady i wracaj do nich po jakimś czasie, zachowuj stare teksty żeby porównywać je z nowymi.
    Twierdzenie o nieskończonej liczbie małp mówi, że małpa naciskająca losowo klawisze maszyny do pisania przez nieskończenie długi czas, napisze w końcu dowolny tekst, a więc i coś co jest sensowne i przyjemne w czytaniu. Ty jesteś trochę inteligentniejszy, więc może nawet wyrobisz się do końca życia. Jeśli nie, to dokończysz w zaświatach, w końcu sprawia ci to radość, więc w czym problem.

    Jest taka specjalna grupa czytelników pisarskich forów, która zamiast na pisaniu skupia się na teoretycznych rozważaniach. Piszą mało, jeśli w ogóle, cały pozostały czas przeznaczając na czytanie książek i artykułów o pisaniu. To dla nich samych po prostu nieopłacalne. Jeśli czytasz o pisaniu, ale mało co piszesz, to jesteś czytelnikiem nie pisarzem. I to się nigdy nie zmieni. Pisanie dobrych opowiadań, to bardzo skomplikowana czynność, wymagająca masy czasu i ciężkiej pracy. Niektórzy twierdzą że około 10 tys. godzin specjalnych ćwiczeń(a muszę nadmienić ,że do tej pory widziałem może dwa dobre ćwiczenia pisarskie, większość musisz sam wymyślić)

    Jeśli chcesz pisać, ale robisz to rzadko albo wcale, to się zastanów dlaczego w ogóle chcesz?

    Może nie masz pracy, a chciałbyś łatwo zarobić?
    Idź na praktyki do korporacji, zacznij się uczyć języków, rozkręć jakiś biznes, zacznij grać w totka. Nawet to ostatnie ma większą szansę na zrobienie z ciebie bogacza, niż to co teraz robisz.

    Może chcesz być częścią jakiejś społeczności?
    Idź do klubu i tam poszukaj przyjaciół, zapisz się na jakieś zajęcia sportowe, zarejestruj się na forum wielotematycznym, pogadaj z ludźmi w twojej pracy lub szkole(jeśli nie masz znajdź sobie pracę chociaż na pół etatu). Nie jest tak trudno znaleźć sobie znajomych.

    Chcesz mieć hobby.
    Zacznij szydełkować, podróżować, uprawiać wspinaczkę wysokogórską, po prostu czytaj książki.

    Przyzwyczaiłeś się do myślenia o sobie jako o pisarzu i nie możesz tego puścić.
    Zastanów się czy stać cię na tak kosztowny nałóg. Jeśli zerwiesz z nim teraz, będzie bolało tylko na początku, a potem poczujesz się lepiej. Za kilka lat skutki mogą być opłakane. Zmarnujesz czas na rzecz która nie da ci niczego, oprócz wyrzutów sumienia, że nie spełniłeś własnych oczekiwań.

    Chcesz mieć coś wspólnego z pisaniem.
    Czytaj książki, zostań krytykiem literackim, załóż wydawnictwo.

    Jeśli jesteś zbyt uparty i dalej sądzisz, że chcesz pisać…
    Przejdź do początku gdzie zwracam się do grafomanów. Z tak małą praktyką raczej nie jesteś od nich lepszy. A przede wszystkim:
    Pisz, nie od jutra, od dzisiaj. Na każde pół godziny jakie spędzisz na forach literackich pisz co najmniej 20 minut. Kolejne dwadzieścia poświęć na czytanie książek i zastanawianie się nad treścią, czytaj poradniki, ale niech to będzie dodatek do pisania. Mierz sobie czas jeśli musisz. Sprawdzaj metody o których usłyszysz, solidnie przykładaj się do każdego tekstu(jeśli nie chce ci się teraz, nie zachce ci się nigdy), zmuś się do regularności.
    I lepiej znajdź sobie też jakieś życie nie związane z pisaniem. O czymś musisz pisać, a przecież nie chcesz skupiać się tylko na artykułach dla innych pisarzy?(bez urazy dla szefa tego portalu, on napisał książkę, więc odpada mu TYLKO) Wyobraźnia musi mieć pożywkę.
    Oczywiście piszę to z perspektywy kogoś kto pisać nie umie, ale wie mniej więcej jak powinna przebiegać nauka nowej umiejętności.
    Nauczysz się pisać tylko jeśli NAPRAWDĘ tego chcesz.

  9. „Żyjemy jednak w czasach, gdy prawdziwe tragedie przytrafiają się ludziom najwyżej kilka razy w życiu. Przez większość czasu – żadna siła nas nie gnębi.”

    Dość to odważna wypowiedź. Nie życzę Autorowi weryfikacji jej sensu. Już lepiej pisać co tam przyjdzie na palce. Bo prawda, bo życie, może je powyginać. I co wtedy?

  10. Tekst średnio mi do gustu przypadł. Pamiętam wpis o wadach pisania, tamten jakoś zdecydowanie bardziej mi się spodobał. Tu sam styl wypowiedzi mnie irytuje. Pewnie kwestia tego, że w wielu punktach widzę swoje odbicie… Ale ten komentarz jest o czymś zupełnie innym. Więc bez dalszych wstępów przechodzę do sedna.
    Kto powiedział, że pisanie o tym co się zna, jest niskich lotów? Ktoś interesuje się historią. Zna się rewelacyjnie na drugiej wojnie światowej, programy jej poświęcone ogląda jak seriale, książek innej tematyki właściwie nie czyta. Ma parę pomysłów na powiastkę. Zaczyna pisać. Co złego jest w sytuacji tego typu? Lepiej by było, gdyby nagle chwycił się klimatów westernów? Przejrzy wiki, popyta wujaszka google… Może nawet przeczyta z jedną książkę. Research jest? Jest, i to jaki! Ale nie będzie miał takiego zasobu wiedzy jak o drugiej wojnie światowej, nie mówiąc już o słownictwu czy detalach, takich bzdecikach powodujących przy czytaniu uśmiech na twarzy. Jak się na czymś zna i ma się dobry pomysł, po co nagle iść w coś zupełnie innego? Ktoś poratuje tą wiedzą? Sama za żadne skarby nie potrafię do niej dotrzeć…

    1. Nie ma nic złego w posiłkowaniu się własną wiedzą czy doświadczeniami (wręcz przeciwnie – można na tym sporo zyskać). Ale to nie wymaga specjalnego wysiłku, ludzie właśnie od tego zaczynają (bo taniej, bo prościej, bo efekty). Miłośnik historii z Twojego przykładu mógłby napisać jedną czy dwie książki w temacie, aż wreszcie zacząłby zjadać własny ogon. I co wtedy? Pogodzić się z tym, że piszemy coraz nudniej? Czy spróbować czegoś nowego?

      BTW, wiki + google + jedna książka (zapewne tylko popularnonaukowa) – to nie jest recepta na dobry research. 😉

      1. I wszystko jasne… Dla mnie napisanie jednej książki to jak wyprawa w Himalaje dla kogoś, kogo dzienna aktywność skupia się na kilku dziesięciominutowych spacerach z psem. Nawet przez myśl mi nie przeszło wzięcie tego w kontekst kilku.
        No, może faktycznie ciut mierny taki reserach… Ale jakby kogoś nagle chwycił jakiś pomysł, nawet jeśli na temat jego realizacji nie ma zielonego pojęcia, to nie widzę go z nosem w książkach temu poświęconych przez wiele miesięcy. Nie wierzę w ten poziom ludzkiej cierpliwości. Chociaż przyznaję, w taki sposób pisanie w miarę swobodnie w danej epoce (i z sensem) to rzecz praktycznie niemożliwa.

  11. Panie Tomaszu. Świetny artykuł, kilka razy śmiałem się głupkowato. Ale nie zawsze pasuje mi Pana styl pisania, tak jakby czegoś było za dużo (może tego cynizmu?). Czy tekst mi pomógł? Może nie tyle pomógł co poprawił nieco humor w drodze do pracy 🙂

Skomentuj Doktorek Czas Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *