Przejdź do treści

Ćwiczenie dla pisarzy – 12

Dwunaste ćwiczenie dla pisarzy

Nie ma Cię. Nie ma Twojej rodziny, przyjaciół i współlokatorów. Zniknęliście ot tak – nikt niczego nie zauważył. Został Twój dom, Twoje mieszkanie. Zupełnie puste. Porzucone w pół kroku, jakby właściciele za chwilę mieli wrócić.

Do Twojego pokoju wchodzi ktoś zupełnie obcy. Rozgląda się, przeszukuje szafki. Co o tym wszystkim myśli? Co myśli o mieszkańcach tego miejsca? Co sądzi o Tobie?

Jak jego myśli świadczą o nim samym?

 

Obsługa ćwiczeń pisarskich jest prosta. Zastanów się nad przedstawioną sytuacją i pomyśl, jaką opowieść potrafisz z tego wydobyć. Gdy wizja jakoś się ułoży, ubierz ją w słowa.

Tekst, który stworzysz, nie musi być długi. Wystarczy nawet jeden akapit. Możesz go pomyśleć jako część większej całości (niechby i całej książki Twojego autorstwa!), ale nie musisz tego robić. Może być to zwarta opowieść, taka, co się zgrabnie zaczyna i kończy z puentą. Może to być też wyrwany z kontekstu opis lub dialog.

Pamiętaj: ćwiczenie jest po to, żeby rozruszać mózg, dostarczyć Ci inspiracji i powodu do tworzenia.

Jeśli zechcesz podzielić się gotowym tekstem, możesz go opublikować jako komentarz, albo wrzucić na forum – o tutaj.

 

Foto: Matt From London / Foter / CC BY

24 komentarze do “Ćwiczenie dla pisarzy – 12”

  1. Mi wyszedł, można by rzec Epilog:

    To już trzeci przypadek w tym miesiącu.
    Scena wygląda tak samo. Wszystko pozostawione, można by powiedzieć, na właściwym miejscu.
    Brak jakichkolwiek poszlak, aby stwierdzić że mieszkanie zostało opuszczone pod presją czy przymusem.
    Rozłożona na desce do prasowania koszula czeka, aż ktoś przyłoży do niej dalej nagrzewające się żelazko.
    Zakładam rękawiczki rozsiewając wokół zapach lateksu.
    Wyjmuje wtyczkę z prądu.

    Lokum jest nieduże. Ładnie urządzone. Widać, że ktoś o nie dbał.
    Komuś zależało na pozorach. Klasa średnia, która próbuje uchodzić za burżuazje układając w przedpokoju drewniany parkiet.
    Ruda dziewczyna, z plakatu przedstawienia granego dwa lata temu w miejscowym teatrze pt. „Carmen”, spogląda na mnie ze ściany.
    Na półkach książki, których nikt już nie przeczyta.

    Pracuje w policji już 25 lat.
    10 jako detektyw i nigdy nie spotkałem się z czymś takim.
    Ciekawe czy na jednej z tych półek leży Sherlock Holmes? Mógłby się teraz przydać.

    Wiem dokąd kierować swoje kroki.
    Byłem już tutaj; to było inne mieszkanie. Inne osiedle. Ale ta sama historia.
    Matka, Ojciec i dziecko. Jedynak.
    Wchodzę do jego pokoju.
    Tam znajdę to czego szukam.
    Rzeczywiście w zagraconym, opuszczony pokoju – pośród walających się niechlujnie na ziemi ubrań o które syn tak bardzo musiał kłócić się z matką – leży poszarpana „kartka” z następną wskazówką.

    Przez lateksowe rękawiczki każdy materiał jest tak samo sztuczny. Nawet ludzka skóra.
    Czarnym tuszem ktoś wytatuował na niej notatkę, jak zawsze skierowaną bezpośrednio do mnie;
    „Nie szukaj ich Jack. Oni niechęcą aby ich znaleźć bo;
    Śmierć to tylko kolejna wędrówka”
    Śmierć to tylko kolejna wędrówka, powtarzam na głos słowa porywacza.
    Może będą miały większy sens, kiedy złoże je w całość z pozostałymi wiadomościami?
    Anett będzie miała mi za złe kolejnej zarwanej nocy, ale nie potrafię teraz tego tak zostawić.

    – Czy już możemy wchodzić detektywie Spotter? – pyta młody chłopak, kiedy opuszczam mieszkanie.

    Tak, opowiadam i dodaje pod nosem, i tak tu nic nie znajdziecie.

  2. Ponieważ instrukcja obsługi ćwiczenia dopuszcza „wyrwane z kontekstu”, to sobie pozwolę wkleić. 🙂
    Voila:

    Bożenie w jej zapracowane oko rzuciło się ostatnio „ćwiczenie dla pisarzy”. Nie to, że aspiruje, nie nie. Za dużo ma jeszcze do przeczytania, zanim będzie miała coś do powiedzenia. Ale zadanie zahaczyło bosakiem o kawałek lewej pólkuli i nakazało działać szybko. Należało wykoncypować sobie, co dalej, wczuwając się w rolę tej treści:

    „Nie ma Cię. Nie ma Twojej rodziny, przyjaciół i współlokatorów. Zniknęliście ot tak – nikt niczego nie zauważył. Został Twój dom, Twoje mieszkanie. Zupełnie puste. Porzucone w pół kroku, jakby właściciele za chwilę mieli wrócić.

    Do Twojego pokoju wchodzi ktoś zupełnie obcy. Rozgląda się, przeszukuje szafki. Co o tym wszystkim myśli? Co myśli o mieszkańcach tego miejsca? Co sądzi o Tobie?”

    Bożena przeczytała, cudem powstrzymała oczy przed nagłą eksplozją powodowaną szybkim rzutem wyobraźni i kurcgalopkiem pognała do sypialni zrobić porządki. Po drodze zgarnęła jeszcze jakieś dwie ścierki, chociaż lepszy byłby chyba miotacz płomieni. Niektóre koty pod komodą zaczynały nawiązywać próby porozumienia werbalnego. No ale umówmy się, realia upchnięcia czterech osób (w tym trzech wariatów) na powierzchni czterdziestu metrów (kwadratowych na całe szczęście) ORAZ regularne odkurzanie każdego kąta nie występują na ogół w jednej powieści. Głównie z takiego zaś powodu, że wspomniane kąty na co dzień są dokładnie zakamuflowane do tego stopnia, że człowiek zupełnie wypiera je z pamięci.

    Koniec kontekstu. Dziękuję za uwagę. 🙂

  3. Ahahaha! 😀 No tak. Co mi przypomina, że u siebie też ostatnio słyszałem filozoficzną dysputę spod komody.

  4. Z krainy marzeń, z lasów niemocy, z stojącej rzeki, z ciemności dnia. Ja przecudowny ptak. Orzeł. Mam wielkie skrzydła, doskonale umiem szybować lecz nie potrafię się wzbić. Mam marzenia lecz nie potrafię o nie walczyć. Kocham życie lecz nie potrafię go zrozumieć.

  5. Morderca wszystkich ludzi na całym świecie z zadowoleniem przyglądał się swojej ostatniej już ofierze leżącej w kałuży krwi na dywanie. Potem zgasił światło. Co jak co, ale prąd trzeba oszczędzać.

  6. Jezus Maria Ja pierdole. Czy stąd można wyjść?
    Wszedłem szybko, myślałem, że znajdę coś wartościowego. Rabunek jest dla frajerów- mówili. Ale jak nie mam co żreć, to mogę być nazwany frajerem. Byleby coś do mordy włożyć. Odsłoniłem zasłony i uwierzycie mi, że jak rzadko się boję to się wystraszyłem. Kurwa, wzdychałem i żałowałem, że straciłem tyle czasu, żeby się tu dostać. Można by zostawić tu drzwi otwarte i tak nie ma co stąd zabrać. Już chciałem wyjść, ale już w głowie widziałem mordy tych geniuszy kryminału. ” Ale żeś się zbłaźnił” słyszę.
    Byłem zdesperowany, więc zacząłem wysypywać zawartość szuflad. Książki, kartki, tampony. Igła, nitka, nóż. Pusty talerz na stole. Chlew. Firanka zwisająca już ledwie na jednej żabce. W pokoju było w huj ciemno. Ledwo widziałem co leży na podłodze. Mokry ręcznik, który wypił całą zawartość czarnej kawy rozlanej na podłodze. Sterta czarnych ubrań. Brudne skarpetki leżące obok łóżka. Nie wytrzymam. Śmierdziało, jakby ktoś się rozkładał. Ale to niemożliwe, sprawdziłem mieszkanie. Przez chwilę nie wiedziałem co robić. Wyjść – zostać, zostać-wyjść. Zostałem. Jeszcze chwilę. Szukałem czegokolwiek. Srebrnej bransoletki, zbieranych w śwince oszczędności, albo chociaż zeschłego rogala. Na ścianie obdarty plakat. Na stole otwarta książka, jakieś cytaty po angielsku, których nie rozumiem. Wszystko zostawione w pośpiechu. Jedyne co w tym bajzlu pozostało nietknięte to duży kaktus w doniczce na parapecie.Ale takie skurwysyny mogą długo wytrzymać, nawet jak ich człowiek już pieprznie w kalendarz. Zawsze jednak miałem zamiłowanie do zwierzątek, wiec podlałem huja trochę. Żeby jeszcze chwile sobie poegzystował.

  7. OK. Trochę mnie poniosło. I przyznaję, dość luźno potraktowałem temat zadania 😉 Ale się dzielę i jestem otwarty na krytykę 🙂

    Drzwi dosłownie wypadły z zawiasów. Po szybkiej komendzie ludzie Craitea rzucili dwa granaty dymne i z impetem wtargnęli do środka. Oddział w mgnieniu oka rozszedł się po mieszkaniu. Na końcu wszedł dowódca. Postawny mężczyzna przełączył okulary w tryb termowizji i powoli zaczął rozglądać się po mieszkaniu.
    – Czysto! – dobiegł go meldunek z sypialni.
    – W pokoju dziennym pusto! – Krzyknął kolejny oficer.
    Craite westchnął i ruszył do łazienki, szukając śladów, które pominęli jego ludzie. Przechodząc korytarzem widział opróżnione naprędce szafki z butami i komodę. Zajrzał do lustrzanej szafy z ubraniami: większość wieszaków wisiała pusta, część z kurtek i garniturów leżała na jej dnie. Cicho zaklął pod nosem.
    – Ktoś sypnął. – Rzucił ponuro do wyczekujących rozkazów żołnierzy. – Wiedzieli o nalocie.
    Wszedł do łazienki. Walające się po podłodze kosmetyki, przekonywały go o porażce misji. Chociaż… spojrzał na pęknięte lustro szafki łazienkowej. Otworzył jej drzwiczki; na ich brzegu były ślady krwi.
    – Sprawdzaliście gabinet? – Rzucił ostro.
    – Jeszcze nie, panie kapitanie! Czekalismy na pana…
    Ściągnał maskę gazową i termowizor i zmroził podwładnego wzrokiem. Szybkim krokiem ruszył w stronę zamkniętych, opancerzonych drzwi na końcu korytarza.
    – Podłożyć ładunki, kapitanie?
    – Nie idioto! Zweistein, podejdź tu z tą twoją zabawką!
    – Tak jest!
    Niski żołnierz w mgnieniu oka pojawił się obok kapitana. Rozłożył na ziemi małą walizkę z wojskowym komputerem i odpalił program crackujący. Do czytnika magnetycznego w drzwiach przysunął smartfona i zaczął szukać odpowiedniej częstotliwości. Po krótkiej chwili obliczeń komputer zakomunikował złamanie zabezpieczeń. Żołnierz potwierdził operację i drzwi otworzyły się, nadając cichy sygnał. Inforamtyk odsunął się dowódcy, który energicznie wszedł do środka.
    Pokój był w nieskazitelnym stanie. Półki pełne książek, biurko komputerowe z dwoma monitorami, na ścianie duży telewizor plazmowy, podłączony do zestawu kina domowego. Na stoliku, umieszczonym w centralnej części pokoju, stała nie dopita szklanka whiskey i konsolowy pad. Właściciel zdążył tylko wcisnąć pauzę w grze, która wciąż wyświetlała się na telewizorze. Jakby wyszedł z pokoju tylko na chwilę, przynieść z lodówki kilka kostek lodu. Craite wiedział jednak, że to nieprawda. Że czegoś brakuje. Podszedł do komputera i uderzył w klawiaturę. Na wzbudzonych ekranach pojawił się napis: Operation system not found. Press enter to boot from CD drive. Craite zaklął.
    – Wyczyścił dysk. – Odwrócił się w stronę podwładnych. – Wycofujemy się, chłopaki. Uprzedzili nas.

  8. Mój stary mówił o sobie, że jest „nałogowym rzucaczem”. „Rzucić to nic trudnego, robiłem to setki razy” — to jego drugie ulubione powiedzonko. Był nikotynistą. Nikotynistą! Proszę, przecież to śmieszne. Uzależniony od papierosów i czego jeszcze? Czekolady?
    Nawet nie wyobrażał sobie, co to znaczy prawdziwy nałóg, ale i tak nigdy nie udało mu się wytrwać dłużej niż trzy tygodnie, bo zawsze, prędzej czy później, jakiś pogięty i na wpół przemoczony fajek materializował się na dnie kieszeni z dawna zapomnianej marynarki, w wazonie lub pod kanapą, skąd wytaczał się prosto pod nogi mojego starego… Cuda się zdarzają.
    Wierzę w cuda.
    Bardzo wierzę w cuda.
    Tylko fajnie by było, żeby mi też się jakieś trafiło. Bo ten dom jest pusty i straszny i nie wiem, jak się tu znalazłem.
    „Dobrze ci to zrobi” — kto tak mówił?
    Nie proszę, żeby mieli tu schowek za kiblem, ale spraw, Boże, nie daj mi tu zginąć, czuję, że bez tego umrę. Jedna kapsułka Tiopentalu pomiędzy deskami w podłodze, na wpół pusty słoiczek Barbitalu. Boże, bardzo cię proszę. I ty, tatku, też jeśli mnie słyszysz, zlituj się. Wystarczy pół tabletki vicodinu na podłodze za umywalką, potem już na pewno koniec!

  9. No to jeszcze coś ode mnie:

    – Nie ruszaj tego! – syknąłem i w ostatniej chwili udało mi się powstrzymać dłoń Jacka przed sięgnięciem po zdjęcie, na którym zza grubej warstwy kurzu wyzierały uśmiechnięte twarze.
    -Czemu?! – po twarzy grubego rudzielca przebiegł grymas zawahania. Świdrował mnie swoimi małymi oczkami. Nie spuszczając z niego wzroku, w końcu miałem okazję dokładniej się mu przyjrzeć. Musiał być znacznie ode mnie młodszy, chociaż na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że jest w moim wieku, tzn. w okolicach czterdziestki. Tusza zdecydowane dodawała mu lat. Do tego blada, pryszczata cera. Kurwa, jaki on był brzydki. Nic dziwnego, że pracował dla mnie. W moim fachu raczej unikało się spotkań z ludźmi. Westchnąłem ciężko, nie spuszczając z niego wzroku. Odpuścił i chyba załapał o co chodzi, bo już nie próbował niczego dotykać.
    Mimo, że odwiedzaliśmy jedynie porzucone domy, nie lubiłem niczego ruszać. Napawało mnie obrzydzeniem dotykanie cudzych rzeczy. Jakbym wchodził z buciorami w czyjeś poukładane życie. Co najmniej jakbym był złodziejem. A nim nie byłem i nie chciałem tego zmieniać. I tak zbyt często naginałem czasoprzestrzeń do swoich celów. Nie fair byłoby ingerować w czas, bardziej niż to konieczne. Za podświadomą niechęcią, szedł również pragmatyzm. Im mniejsza ingerencja, tym mniej śladów.
    Skradając się w kierunku drzwi kuchennych, udzielił się nam nastrój panującej tu ciszy i bezwiednie zaczęliśmy się skradać. Tylko światło ulicznych latarni rozpraszało mrok, kładący się na starych meblach, obrazach, równo ustawionych zdjęciach na kominku. Ciszę, pośród której przemierzaliśmy pokój, przerwał szept Jacka.
    Ford, a czego my tu w ogóle szukamy? – Cóż, nie wiem czy już wspominałem, że mój rudy goryl inteligencją na pewno nie grzeszył. Na szczęście nie musiał, miał inne zadanie. Miał znaleźć żarcie. Jedynym dobrze wykształconym zmysłem u tego człekokształtnego był węch. I to taki którego najbardziej potrzebowałem. Taki co czuje nawet przez warstwę grubego aluminium.
    – Żarcia. Szukaj żarcia. – westchnąłem, wydając komendę i otwierając drzwi do kuchni.

  10. No tak, bomby wszystkich nie zdmuchnęły, nie wszystkich zabiło promieniowanie, nie każdy zginął jak ja.

    Teraz za karę pewnie, bo za cóż by innego, sterczę w pustym mieszkaniu, tym samym w którym żyłem. Zawsze wyobrażałem sobie śmierć inaczej. Życie po śmierci jest gorsze niż samo życie, bez dwóch zdań.

    Mały, kudłaty i brudny mężczyzna wskoczył przez rozbite okno. Rozejrzał się uważnie. Pociągnął nosem. Zdaje się, że mieszkanie nie przypadło mu do gustu. Za dużo zupełnie niepraktycznych rzeczy, niemal nic, co można by jakoś jeszcze wykorzystać. Sześćdziesięciocalowy telewizor na wiele się nie przyda w świecie bez prądu, telefony i komputery są równie bezużyteczne, lodówka, konsola do gier, czytnik ebooków.

    Kudłacz wzrusza ramionami i znika tak samo jak się pojawił – oknem. Trochę mi smutno, że tak szybko odpuścił sobie moje królestwo. Ostatnio zdarza się to coraz częściej. Nie mam nic wartego uwagi, pożądania – wszystko to, jak ja jest martwe i bezwartościowe.

  11. Leśna droga, okolice północy.

    Jim i Kyle znali trasę na pamięć. Każdy żołnierz, czy szeregowy, czy oficer, potrafiłby z zawiązanymi oczami trafić tam gdzie prowadzi ta droga choćby był pijany i miał zawiązane oczy. Co zresztą robią każdej nocy. No może bez zawiązanych oczu. Z zawiązanymi to się wychodzi ze sztabu dowództwa. Dokąd prowadzi ta dróżka? Do burdelu oczywiście. J i K zwykli jeździć tam tylko we dwóch, ale tym razem zabrali ze sobą szeregowego Scata, który ciągle powtarzał iż jest tak w tym dobry, że gdyby zgwałcił jakąś laskę to następnego dnia by mu się oświadczyła. Był oczywiście prawiczkiem. Tak naprawdę był wrażliwym romantykiem ale musiał grać twardziela jak każdy nowy na froncie. I jak każdemu nowemu na froncie wychodziło mu to tak jak próba udawania bycia trzeźwym po czterech piwach. HA!? PIHANY!? SKONTSZE! J i K wzięli go ze sobą z litości bo uważali że każdy przed śmiercią powinien chociaż raz zaliczyć. W końcu to jego ostatnie chwile normalności przed pójściem na front. Nie wiedzieć czemu Scat wziął ze sobą chleb. Normalnym w tym czasie było branie jedzenia, jadąc na dziewczynki, w końcu brakowało jedzenia a te głodne były bardziej skore do zabaw. Jednak oficerowie przyzwyczaili okoliczną ludność do kawioru więc trudno będzie Młodemu z bochenkiem. Ale w końcu jest w tym najlepszy!

    No dobra wróćmy do podróży. Jechali tak szybko jak uciekali przed ostrzałem wroga bo o tak późnej porze trudno będzie już o coś dobrego.
    – Jakby co Kyle to zajmuję sobie ten pokój z balkonikiem?
    – Ten z widokiem na wodę? – spytał Kyle.
    – Nie, ten który wygląda jakby mieszkała tam jakaś dziewczynka – odparł Jim.
    – Aaa dobra, już wiem o który chodzi. Spoko, mi tam obojętne.
    Budynek burdelu był już widoczny. Było to dwupiętrowy dom jednorodzinny, zajęty przez wojsko i zaadaptowany jako „hotel”. Nie był jakiś bardzo okazały, ani też nie wiało nędzą. Po prostu zwykły dom, w którym mieszkała zwykła rodzina, tata, mama, syn, córka. Ojciec pewnie wychodził do pracy z rana i wracał wieczorem, zarabiając na utrzymanie. Matka starała się zapewne ponad wszystko żeby stworzyć atmosferę ciepła, miłości, bezpieczeństwa tak potrzebnych do wychowania dzieci.
    – Scat byłbym zapomniał. W tym budynku jest specyficzna podłoga więc pewnie będziesz musiał parę razy się z niej na początku podnosić. – poinstruował Jim – Ale nie martw się. Za którym razem będziesz po niej surfował jak baletnica.

    *W tym momencie zabrakło mi pierwotnego pomysłu, weny i chęci.*

    Po dziesięciu minutach dotarli na miejsce. J i K jako stali bywalcy sunęli po parkiecie, tak że Czajkowski byłby dumny. Młody o dziwo nie ustępował im kroku ani odrobinę.
    – To jest ten moment Scat. Pokaż na co Cie stać. Uwolnij wewnętrznego boga! -drwił z niego Jim- Miranda, bierz go i spraw żeby nigdy nie zapomniał tego wieczoru!
    Scat poszedł niepewnie na górę. Jednak musiało to wynikać z nieśmiałości bo drogę znał doskonale. Osiem schodków w górę i byli na piętrze. W pokoju po prawej słyszał już Jima, w pokoju dziewczynki o którym mówił. Na końcu korytarza zamykały się drzwi za Kylem i zgrabną, młodą blondynką. Miranda już go wpychała do pokoju po lewej:
    – Rozsiądź się chłopcze. Uprzedzili mnie że będę miała sporo roboty. Połóż się na łóżku a ja zajmę się resztą.
    Ale Młody miał ją kompletnie w dupie. Zamiast tego stał i rozglądał się po pokoju jak światła reflektorów w obozie. Już tu kiedyś był. Już kiedyś widział to łoże. Już kiedyś widział obraz za oknem. Już kiedyś czuł aurę i magię tego miejsca. Kiedyś.
    W budynku było siedem osób, wraz z alfonsem. To o jeden mniej niż liczba kuli z rewolwerze kalibru 44. Młodego.

    BANG pierwsza krew! i Miranda ozdabia już ścianę.
    BANG BANG double kill! Można powiedzieć, że Jim stał się dziełem sztuki współczesnej.
    BANG BANG szał zabijani!. Podobno czerwone włosy są teraz w modzie. Kyle w dodatku ma 100% naturalny barwnik.
    BANG po co w ogóle komu alfons, który nie ma już swoich kurewek.

    Scat właśnie wymordował wszystkich w budynku. Ich życie i tak nie było nic warte. Młody wrócił spokojnym krokiem do pokoju dziewczynki, w której leżał martwy Jim i jego „ukochana”. Podszedł do szafy i wyjął z niej pewnie brązowego misia, bez jednego oka i nogi. Przeskoczył nad ciałami i wrócił do samochodu. Zostawił zabawkę na siedzeniu pasażera i wziął zamiast niej bochenek chleba. Skierował się ku kuchni. Dobrze znał drogę. Położył pieczywo na stole i zerwał karteczkę przylepną z lodówki. Musiała tu być od kilku lat. Wyszedł z domu, odpalił silnik i odjechał milcząc.

    Na karteczce napisane było: ” Scat wracając kup trochę pieczywa. Mama 🙂 „

  12. – O matko, jak tu cuchnie, jakby coś zmarło przy robieniu kupy – Litwin miał talent do znajdywania właściwych słów.
    – Prawda – mruknął Milczun i uśmiechnął się w myślach do głośnej na Polesiu sprawy, kiedy to seryny morderca topił żywcem swoje ofiary w sławojkach. Śmiali się wtedy, że to operacja służb specjalnych, bo inaczej nie dało się przekonać chłopów z nad Buga do kanalizacji.
    – Na pewno go coś przywaliło – chłopak był wyraźnie zafascynowany – kto tak robi?
    – Pierwszy raz jesteś u zbieracza, Litwin ? – Brzuchaty policjant z trudem przepychał się do łazienki – z nimi zawsze jest strasznie dużo roboty przez ten cały szmelc – Milczun machnął ręką w stronę pokoju ogarniętego nieopisanym bałaganem.
    – Idź przodem młody.
    – Pół biedy jak go przywali – podjął – gorzej jak zniknie tak jak ci dwaj z zeszłego tygodnia, wtedy trzeba to wszystko przejrzeć
    – No tak – Litwin na swoich tykowatych nogach brodził w gazetach, jak żuraw.
    – Dlatego módl się, żeby sobie gnił gdzieś w stercie. – Milczun mozolnie torował sobie drogę przez przedpokój rozmyślając jak perfidni wobec niego są przestępcy wybierając takie ofiary. Ofiary bo w wersji o ucieczce nie traktował poważnie, w końcu kto by chciał zostawić to wszystko?
    Zbieracze mieli etykietkę świrów więc nikt się nie przejmował ich zniknięciami. Milczuna jednak przyprawiali oni o ciarki na plecach, skurcze w jelicie grubym i stawiał ich raczej na półce z maniakami teorii spiskowych i awangardowymi artystami. Byli tylko od nich mniej zorganizowani. Przecież w tych śmieciach naprawdę może kryć się motyw. Niektórzy muszą mieć coś pośród tych gratów, skąd wiedzieć, czy coś zginęło?
    Czy ktoś jest bardzo sprytny wiedząc jak bardzo utrudnia nam pracę, czy też porywa ich ze względu na coś co zachomikowali, a może to jakiś pedant – psychopata…?
    – Bingo szefie! – okrzyk Litwina dobiegł z za ściany magazynów wędkarskich – są nogi
    – Miejmy nadzieje, że jest i reszta – Milczun forsował zastawiony młynkami do kawy i powieściami Dickensa stół.
    – Ehe – powiedział Litwin i rozkaszlał się od smrodu jaki buchnął z ciała.
    Milczun wziął wdech tego co z lenistwa nazwał w myślach świeżym powietrzem wyjrzał z za komody i uszło z niego jak z dętki, aż sobie usiadł. Przed nim bowiem w stercie świerszczyków nie rozkładał się bynajmniej dotknięty syllogomanią Bronisłąw H. a znany Milczunowi ze studiów Juliusz S., pracownik gmachu na Miłobędzkiej.

  13. I jak się tu nie denerwować? Naprawdę to nie było fair. Tego dnia nic nie układało się po mojej myśli. Telefon się rozładował, tramwaj zwiał mi sprzed nosa, a po chwili odkryłem że zgubiłem miesięczny bilet. Super… Pomyślałem, że limit pecha na dziś wyczerpany, ale jednak ten ktoś na górze stwierdził, że czas mnie dobić zupełnie.

    Zrezygnowany spojrzałem na zegarek. Może jeszcze zdążę na spotkanie w sprawie tego wynajmu – pomyślałem dość naiwnie, przeceniając swoje możliwości i kondycję. Ruszyłem pełen nadziei na odrobinę szczęścia tego dnia. Mijałem kolejne ulice, stare kamienice i tych nieznośnych „ulotkarzy” machających mi reklamami przed nosem. Aż w końcu, dotarłem. Tak! To ten adres. Spóźniony 20 minut, ale jestem – przyznałem dumnie sam przed sobą.

    Pan Nowaczyk mówił, że to piękne mieszkanko znajduje się na 3 piętrze, wdrapałem się więc po schodach i zdyszany stanąłem przed drzwiami lokalu numer 9. Zapukałem, jednak nikt się nie pofatygował aby otworzyć mi drzwi. Byłem jednak tak zdeterminowany, że zapukałem jeszcze raz. Spóźniłem się, no dobra, ale tylko o 20 minut! Szarpnąłem za klamkę i ku mojemu zdziwieniu wrota do lokalu numer 9 otworzyły się. Wszedłem do środka niepewnie i od razu poczułem się dziwnie. Tak wiem, nie powinienem tam wchodzić, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, żeby się rozejrzał. Posłuchałem tego diabełka który szeptał mi do ucha.

    Przedpokój był maleńki. Taka klitka z wieszakiem, szafką na buty. Na tej szafce leżała sterta gazet i flakonik perfum. Wiem, że to głupie, ale postanowiłem się spryskać owym pachnidłem. Zapach był całkiem przyjemny, świeży, męski i odprężający. Spojrzałem w lustro, które wisiało naprzeciwko mnie. Przejrzałem się, rozpiąłem kurtkę. Całkiem niezły przystojniak ze mnie – pomyślałem. Wszedłem do salonu, od razu rzucił mi się w oczy tandetny obraz wiszący na smutnej, szarej ścianie. Pierwsza myśl jaka przeszła przez moją głowę była taka że mieszka tu facet z bardzo słabym poczuciem stylu. Ale za to używa świetnych perfum. Mój wzrok powędrował na skórzaną, wysłużoną sofę, na której leżała sterta wyprasowanych, poskładanych w kostkę ubrań. Tuż obok stał mały stoliczek, a na nim kubek z niedopitą kawą. Na podłodze koszula, biała i poplamiona. Poczułem niepokój. Coś tu jest nie tak. Przecież byłem umówiony, gdzie jest ten cholerny właściciel? I dlaczego drzwi były otwarte? Coraz więcej wątpliwości kłębiło się w mojej głowie. Wbrew wszelkim prawom logiki zamiast stamtąd wiać, postanowiłem rozglądać się dalej. Przekroczyłem próg sypialni. Poczułem zapach fajek i zobaczyłem popielniczkę na podłodze pełną petów. Łóżko rozścielone, jakieś brudne ciuchy porozrzucane wkoło. Niezły syf. Podszedłem do biurka, na którym leżał laptop, stało trochę brudnych talerzy i zdjęcie jakiejś blondi. Uśmiechnąłem się sam do siebie i trochę rozmarzyłem patrząc na tą cudowną fotografię. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale zajrzałem do szuflady. Nieco zażenowany wyjąłem stamtąd pismo dla panów i zacząłem je przeglądać. Zażenowanie szybko minęło i zacząłem odpływać, rozmarzony z głową pełną nieprzyzwoitych myśli. Aż tu nagle, jakiś huk, przeraźliwy pisk, hałas coś nie do opisania. I poczułem ostrza na moich plecach. To cholerny czarny kocur skoczył mi na barki z meblościanki. Że też go wcześniej nie zauważyłem! Przebiegła bestia! Z regału zrzucił z połowę książek. Na szczęście udało mi się od niego uwolnić. Jakiś opętany, pomyślałem. Roztrzęsiony opuściłem mieszkanie i wróciłem pieszo do akademika, żałując że w ogóle wpadłem na pomysł o wynajmie mieszkania.

  14. Nigdy nie jest za późno, by rzucić w internet napisanym wpół do pierwszej tekstem:

    Nie spodziewał się, że zastanie ją w środku. Nie po tym, co zobaczył w kuchni.
    Bielutki imbryk, pełen zimnej herbaty i odpychająco chłodna, nietknięta jajecznica. Obok kubek z jakimś komiksowym bohaterem i drugi, z kotem. Oba wyzywająco puste. Ogień pod patelnią ciągle się palił. Tłuszcz zdążył już wyparować i teraz po mieszkaniu unosił się ostry, drażniący nozdrza zapach. Co miało zostać na patelni podgrzane, pozostawało tajemnicą.
    Jej pokój nie był taki, jak sobie wyobrażał, choć z pewnością wiele mówił o charakterze właścicielki. Na drzwiach, pod tandetną nalepką głoszącą, że wchodzisz do „pokoju czarownicy” znajdował się bardzo wyraźny, czarny napis NIE WCHODZIĆ. A pod nim już nieco mniej wyzywające A JAK JUŻ MUSISZ, TO PUKAJ. Ostatni wyraz dwukrotnie podkreślono. To nie były drzwi kogoś, kto lubił otwierać się przed innymi.
    Z lekkimi wyrzutami sumienia pchnął drzwi. Był niemal pewien, że jej tam nie ma, ale bardzo chciał sprawdzić, jak azyl dziewczyny wygląda od środka, a upewnienie się co do jej rzekomej nieobecności wydawało się niezłym pretekstem. Tak w każdym razie w tedy to sobie tłumaczył.
    Pierwszym, co rzucało się w oczy, były intensywnie zielone ściany i znaczna ilość plakatów z bohaterami obcisłych rajtuzach. Drugą rzeczą był bałagan. Nie był to jednak klasyczny nieporządek jaki panuje w pomieszczeniu po panicznej ucieczce- nazwał by to raczej zwyczajnym artystycznym burdelem kogoś o wielkiej wyobraźni i błahym podejściu do życia. Łatwo mu było sobie wyobrazić jak Kat, zajęta pracą nad kolejnym „wielkim projektem”, odruchowo generuje stos śmieci na środku pokoju. Talerz z niedojedzonym obiadem, wczorajsza bielizna, kilka książek i zeszytów, rozpięta torba i stary laptop to pierwsze, co rzucało się w oczy, a on nie miał odwagi ani ochoty szukać głębiej. Ważne było, że pokój wyglądał na dość intensywnie używany. „Musiała zniknąć wczoraj, najpewniej w nocy, bo nie widzę piżamy. To by się nawet zgadzało…”
    Niepowstrzymanym odruchem urodzonego bibliofila zerknął na półkę z książkami, zajmującą znaczną część niezbyt dużego pomieszczenia. Znał większość tytułów- głównie fantasy i science-fiction, jego zdaniem dość miernych. Garść ciekawszych tytułów. Półka starannie poukładanych komiksów, chyba jedyna zadbana część jej pokoju. „I żadnego romansidła”, uświadomił sobie ze śmiechem.
    Na łóżko i wielką szafę spojrzał tylko przelotnie- nie przyciągały szczególnie uwagi i nie widział sensu w dłuższym ich analizowaniu. Zarejestrował tylko jeden szczegół: pościel nie było odgarnięta. Choć pomieciona, pokrywała niemal całą powierzchnię łóżka. „Nie wstała”- zrozumiał. Po prostu nagle przestała tam być.
    Na biurku leżały jakieś papiery. Przez chwilę łudził się, że czegoś się z nich dowie. Wszystko jednak było zaszyfrowane, zapisane w tym dziwacznym alfabecie, którym posługiwała się równie biegle co polskim, czym zwykła przerażać i zachwycać wszystkich wokół. Mówiła o tym runy i wskazywała ich jedną ogromną zaletę- były sekretne. On patrzył na to jednak z nieco innego kąta- były tajemnicze, a zatem przyciągały ludzi. To był jej sposób na zdobycie zainteresowania i uwagi. Na zachwycanie. Mimo wszystkich murów, które wznosiła wokół swojej osoby, lubiła to robić- w głębi duszy chciała być podziwiana. Na jej nieszczęście zdał sobie z tego sprawę już dawno- na długo przed nią samą.
    Została jeszcze biała tablica na ścianie. Niemal w całości pokrywały ją rysunki i runy. Było też kilka zapisków, które potrafił odczytać. Była to garść cytatów, w znaczniej części zapewne jej autorstwa. Coś o sile i potędze, kilka linijek poświęconych powieści, nad którą pracowała. Autoportret wykonany kilkoma sprawnymi pociągnięciami czarnego mazaka. I wreszcie, w rogu, maleńkimi literkami, napisane imię. Jego imię. Nawet po tym wszystkim co zrobił nie mogła o nim zapomnieć.
    A teraz nie istniała. Po prostu. Tylko dlatego, że nie umiał trzymać rąk przy sobie i wcisnął jeden, cholerny guzik. Pokiwał głową, jakby litując się nad niedorozwojem, który tylko przypadkiem był właścicielem jego ciała.
    „No to teraz masz przechlapane.”

  15. – Brudas. To musi być pokój brudasa.
    Z obrzydzeniem patrzy na dywan. Boi się, że coś z niego wyjdzie, i go zaatakuje. Albo nie zaatakuje. Ale będzie, i będzie obrzydliwe.
    Patrzą na niego maskotli. Z każdej strony. Czarne ślepia.
    Sztaluga stoi w rogu.
    – Zaraz się z pewnością przewróci. Narobi rabanu. Uderzy o monitor.
    Obrzydzenie odeszło, zastąpione przez niepokój.
    – Nie rozumiem… nie przewróciła się. Wolę, żeby już teraz się przewróciła, szybciej przestane się obawiać.
    Stara się zapomnieć o sztaludze, i rozgląda się dalej po pomieszczeniu. Czuje, że w każdym rogu z pewnością znajduje się przemiot, który albo jest obrzydliwy, albo może wystraszyć.
    – Karnisz ma tylko jedno ochronne zakonczenie! – Po jednej ze stron sztyl brzydko odstaje. Krzyczy niesymetrycznością. Oko perfekcjonmisty odwróciło by się w moemencie.
    Boi się, że końcówka karnisza sama odpadła. Druga też może odpaść.
    – Jest lekka, widzę, że to plastik. Nic mi nie grozi, ale halas… nie chcę tu przecież hałasu!
    Jego wzrok pada na doniczki. Kilka doniczek wypełmniponych ziemią. Tylko. Bez roślin. Widzi, że po ziemi chodzą owady. Małe, może muszki. Jest do granic obrzydzony. Boi sie ruszyć, żeby przypadkiem nie dotknąć czegoś, to z pewnością by go obrzydziło. Jest wysoki, boi się, że jego głowa- to by było najgorsze- może dotknąć plasikowego księżyca, który zwisa spod lampy. Stoi na środku pokoju, lampa jest tuż obok. Jest sparaliżowany. Chce znów znaleźć coś, co pozwoli mu odwrócić uwagę od lampy. Skupia się też na tym, że denerwuje go obrzydliwy pot, który go oblał przez ten nieszczęsny, dyndający księżyc. Źle mu się oddycha, czuje że mrowi go w palcach. Rusza nimi, że wysuszyć pot. Pewnie ciało daje mu znak, że najwyższy czas stąd wyjść. Ba. Uciekać. Dość już widział, dość już przeżył.

  16. Przeciąg trzaskał drzwiami, ale jeden pokój wciąż był otwarty; tak jakby mówił – wejdź i rozgość się. Więc skorzystałem, pchnąwszy drzwi zrobiłem duży krok i już znalazłem się na środku pokoju. Był niewielki i co za tym idzie przytulny. Mimo przeciągu w mieszkaniu, wyczułem powiew perfum, którymi dopiero co miała spryskać się właścicielka. Lewą ręką zwinnie wyciągnąłem papierosa z kieszeni i już miałem go odpalać, gdy zobaczyłem tabliczkę przewieszoną przez klamkę drzwi – ZAKAZ PALENIA. Schowałem papierosa mimo, iż nikogo nie było, a dom zdawał się opuszczony od dłuższego czasu. Poczułem, że naruszam czyjąś przestrzeń i po prostu muszę go schować. Chociaż drzwi były otwarte i czuć było tą słodką woń kobiecych perfum i tu dało się zauważyć skutki niezamkniętych okien, a może to roztargnienie właścicielki? Porozrzucane zdjęcia, na białej komodzie i kilka latających zapisanych kartek papieru. Chwyciłem jedną – lista rzeczy do zrobienia; podróż dookoła świata, lot balonem, napisać list do d, zafarbować włosy, na pewno ta lista nie miała nic wspólnego z codziennymi obowiązkami. Odłożyłem ją na komodę i mój wzrok zawędrował do fotografii na których widniała blondynka w towarzystwie znajomych, szczególnie jedno zdjęcie bardzo mnie zainteresowało, dziewczyna siedziała tu akurat sama na polanie, wśród kwiatów, była uśmiechnięta, ale jej oczy zdawały się pokazywać inne emocje, były przygaszone. Odruchowo schowałem to zdjęcie do kieszeni. Miałem ochotę na dłużej zagościć w tym pokoju i przejrzeć resztę rzeczy, ale jakieś dziwne ciepło przeplatało mój żołądek. Coś mówiło mi bym wyszedł zostawił ten dom raz na zawsze, ale z drugiej strony ciągnęło mnie by zgłębić tajemnice tego miejsca, nie innych pokoi ale właśnie tego. Co tu się mogło stać? Gdzie są wszyscy.

  17. Cisza. Obdarty korytarz, woda cieknąca po ścianie wąską strużką, odpadająca farba i cisza. Tom nie spodziewał się niczego innego, przeszukując kolejny blok wielkiej płyty stojący na obrzeżach dawnego Krakowa. Teraz nazwa była jedynie sentymentem, ponieważ nie pozostał ani jeden człowiek, który mógłby się nazwać mieszkańcem. Szare niebo, chmury i ani kropli deszczu. Straszne rzeczy porobiły się z tym światem, pomyślał Tom, wchodząc po rozpadających się schodach. W korytarzach panował półmrok, na każdej klatce schodowej znajdowały się jedynie małe okna. W czasach świetności jedynie wspomagały oświetlenie elektryczne, teraz jednak Tom mógł liczyć tylko na to wątłe światło. Przedwczoraj przeszukał mieszkania do 6 piętra, dziś zaczyna od 7 aż po poddasze, gdzie najłatwiej można znaleźć jakieś ciuchy. Wiadomo, podczas ewakuacji nikt nie myślał o zbieraniu prania z powrotem. Ustawił się przy drzwiach, zamarł na chwilę, nasłuchując odgłosów. Cisza. Był sam w budynku, jeśli nie sam na całym osiedlu. Wbił łom pomiędzy framugę a drzwi i nacisnął. Drzwi skrzypnęły, trzasnęły kilka razy, aż w końcu zamek puścił. Otwarte. W środku panował nienaganny porządek, jedynie kilka rzeczy można było określić jako porozrzucane. W zasadzie wyglądało to, jakby właściciele mieli wrócić najdalej za pół godziny. Cienka warstwa kurzu i pyłu pokrywała meble pamiętające lata 60 XX wieku, one same były jednak w bardzo dobrym stanie. Fornirowana płyta okazała się być trwalsza od bloków z wielkiej płyty – pomyślał Tom i uśmiechnął się do siebie. Ostrożnie przeszedł w prawo, w stronę kuchni. Białe niegdyś szafki pożółkły na frontach, a drewno na blacie pociemniało nierównomiernie. Zegar odpadł ze ściany i zamarł. 14:24. Odpadł ze starości czy w trakcie uderzenia? Mało kto pamiętał dokładną datę eksplozji, tym bardziej dokładną godzinę. Tom zapisał godzinę z martwego zegara, tak na wszelki wypadek. Jeśli historia ma zapamiętać to, co zmiotło połowę znanego ludziom świata w ciągu kilku dni, będzie potrzebował każdej, nawet najdrobniejszej informacji. Podszedł do okna. Na parapecie para gołębi siedziała w gnieździe, nerwowo spoglądając na niespodziewanego gościa. No tak – Tom stwierdził rozbawiony – jeśli jest coś trwalsze od płyty fornirowej, to z pewnością jest to krakowski gołąb.

  18. – Halo! Jest tu ktoś? Dzień dobry.
    Specjalista d.s. technicznych z dwudziestopięcioletnim stażem pracy w administracji wszedł do mieszkania. W zasadzie wcale tego nie planował. Chciał przecież tylko odczytać stan wodomierzy. Zwykle ktoś jest w domu, kiedy zostawia się informację, że będzie odczyt. Tych tutaj nie ma nigdy. Że niby tacy zapracowani. Żadnego szacunku dla administratora. Kiedyś to ludzie zwalniali się żeby przyjąć pracownika administracji, a teraz pracują, wychodzą, z nikim się nie liczą, a ty się człowieku męcz, chodź i kombinuj. Oburzenie mieszało się z ciekawością. Dla czego otwarte skoro nie ma nikogo? Nieprzytomni.
    Z tym wejściem to jakoś tak samo wyszło. Po prostu zadzwonił raz, drugi… nic. Zapukał, ale nikt nie odpowiadał. Sam nie wiedział czemu przesunął w prawo kulistą klamkę. Drzwi otworzyły się, więc wszedł.
    W mieszkaniu było ciepło, a może nawet zbyt ciepło. Nie stosują się do najprostszych zasad. Tyle się tłumaczy: kaloryfer na trójkę i mikrouchył, a oni grzeją jak opętani i potem wietrzą i czynsz rośnie.
    Popękane, szare płytki PCV pokrywały podłogę w długim podzielonym na połowę przedpokoju. Tuż przy drzwiach stała dziwna drewniana ławeczka, jakby wystrugana z kawałka drzewa z sękami w roli nóg. Obok stara metalowa szafka z powtykanymi niedbale kapciami i zielony kosz na brudną bieliznę. Na ścianie wisiała ogromna, surowa deska z zamontowanymi wieszaczkami, na których wisiały sterty kurtek, toreb, parasolek, plecaków i Bóg wie czego jeszcze. Pod ławeczką powciskane jesienne półbuty. Co za bałaganiarze.
    – Jest tu kto!? Odczyt wodomierzy!
    Zrobił dwa kroki w kierunku mocniejszego źródła światła. Odnoga przedpokoju najwyraźniej prowadziła do kuchni, ale nic nie wskazywało na to by ktoś w niej teraz przebywał.
    Wodomierze pewnie są w łazience. Mężczyzna cofnął się w kierunku drzwi wejściowych do mieszkania i stuknął głową w antyramę zawieszoną na białej, lekko już przybrudzonej ścianie. Cholera jasna, kto wiesza obrazki w takim ciasnym przedpokoju. Antyrama zakołysała się na pojedynczym gwoździu, ale na szczęście nie spadła. Przesunął ją i przyglądał się czy równo wisi. Pod szklaną szybką widniał koń ułożony z puzzli. Mężczyzna popatrzył znudzonym wzrokiem i głęboko odetchnął. Było naprawdę gorąco. Zajrzał ukradkiem do pokoju. Na pewno mają kaloryfer na piątkę. Wszedł głębiej, kierując swoje kroki do okna. Zahaczył kapturem o drewnianą ramkę, stojącą na starym ciemnym segmencie. Tym razem spadła na podłogę. Psia krew, zaklął mężczyzna. W dupie mam ten kaloryfer, niech płacą. Podniósł z dywanu ramkę ze zdjęciem uśmiechniętego niemowlaka i odstawił na półkę. Energicznym krokiem wszedł do przedpokoju. Rozejrzał się i szybko zlokalizował drzwi do WC. Zapalił światło i wcisnął się do bardzo ciasnego, czystego pomieszczenia, wyłożonego brązowymi płytkami. Za ubikacją dostrzegł dwa wodomierze. Pochylił się i zanotował odczyty w odpowiednich rubryczkach. Wycofując się potrącił kolanem „Świat krzyżówek”, który oczywiście zleciał na podłogę. Do jasnej cholery, zaklął pod nosem. Zatrzasnął drzwi od toalety i otworzył drzwi wyjściowe, chcąc jak najszybciej opuścić tą duszną klitkę.
    – Dzień dobry. Usłyszał głos starszej kobiety, zamykającej drzwi od mieszkania naprzeciwko.
    – A, dzień dobry pani. Czuł, że cała krew uderza mu do głowy i błyskawicznie podjął decyzję.
    Skierował głowę do środka mieszkania i krzycząc prawie, jakby zwracał się do kogoś przygłuchego łajał lokatora – proszę koniecznie przykręcić te kaloryfery. Do widzenia, do widzenia. Zamknął drzwi, przesunął ręką po spoconym czole i maznął coś w rubryczce „podpis lokatora”.

  19. Dopiero niedawno odkryłam tę stronę i chętnie podzielę się swoim dziełem, oraz jestem otwarta na konstruktywną krytykę. 🙂 jest to wyrwane z kontekstu (tj. opowiadanie, nad którym aktualnie pracuje)
    Budynek mieszkalny wyglądał lepiej niż niejeden pałac królewski. Dodatkowej grozy i takiego patosu dodawał mu ciężki, wysoki mur z wielkich kamieni, otaczający posiadłość. Miał ponad dwa metry wysokości, więc trudno było mi określić, co znajduje się po drugiej stronie muru. Jedynie brama wejściowa i wjazdowa do garażu zostały wykonane z bogato ozdobionego mosiądzu. Nacisnęłam energicznie na zimną klamkę. Oczywiście zamknięte od zewnątrz, jak można się było spodziewać. Musiałam jak najszybciej przedostać się na drugą stronę muru. W tamtym czasie moja sprawność fizyczna nie była najlepsza, ale postanowiłam wdrapać się na wysoką przeszkodę, znajdując kamień, który posłużył mi jako stopień. “Jak Ty lubisz utrudniać”, powiedziałam głośno w nadziei, że adresat, do którego kierowałam zdanie, usłyszy.

    Za murem znajdowała się wąska ścieżka ułożona z kamieni. Prowadziła do wielkich, na wysokość dwa i pół metra drzwi, wystylizowanych na nowoczesny gotyk. Całość zrobiona z czarnego metalu, ozdobiona w tribal, a szkło było w kolorze fioletu. Nie miałam jednak wiele czasu, aby podziwiać drzwi, gdyż z transu wybudził mnie krzyk George’a i czerwona poświata. Pociągnęłam, a właściwie szarpnęłam za klamkę. I pobiegłam w stronę, z której rozchodziły się czerwone promienie. Nie chciałam wchodzić do wielkiej sali teatralnej, bo już widziałam oczami wyobraźni, sceny, które mogły się tam dziać. Przed oczami zastałam widok rozrywanego mężczyzny. Weszłam tam, a widownię zajmowały moje schorzenia, które już poznałam, liczna grupa zakapiorów, którzy zostali w mojej pamięci z powodu sposobu bycia i tego, że panicznie się ich bałam. Była także para bliźniaków: Pożądanie oraz Namiętność. Wszystkich bawiły te rozgrywajace się sceny dopóki Namiętność nie wkroczyła na scenę z mieczem samurajskim. Przed zakończeniem zabawy ku uciesze gawiedzi, zdjęła mu bokserki i zaczęła wężowym językiem pieścić organ, który nawet po śmierci był w stanie pionowym. Postanowiła nie brać go do ust, tylko zmieniła pozycje odwracając się ku niemu tyłem, trzęsąc tyłkiem o członka, a widowni pokazywała zgrabne piersi. Naprawdę nie miałam ochoty na to patrzeć, ale Istota zmusiła mnie do tego. Po pokazie umiejętności lepszej od niejednej gwiazdy porno, Ona zabrała się do ukończenia dzieła. Uderzył mnie straszny smród zgnilizny. Szympans także był na scenie i czekał na swoją kolej. Wszystko działo się jak we śnie, tyle, że było bardziej realne.
    Nagle zapanował mrok, całe otoczenie pokryte było gęstą czernią.
    W mojej głowie pojawiła się myśl, jakby taki przebłysk: „Tak naprawdę nie ma Cię tu, nie ma też Ich, Twojej rodziny, bo to wszystko rozgrywa się w Twoim chorym umyśle”. Podbudowana tą wizją, chciałam stawić czoła TYM RZECZOM.
    Wiecie, co jednak było najbardziej popierdoloną rzeczą z tych wszystkich, które jak się zdawało przeżywałam w rzeczywistości? Taka, że po tej ciemności znalazłam się w formie ciała astralnego, zwiedzając puste mieszkanie, które niegdyś było moim domem. Dosłownie: NIKOGO tam nie zastałam, a w szczególności swojego swobodnie i nieświadomie spoczywającego ciała. Ogarnęła mnie panika. Próbowałam jak najszybciej z powrotem znaleźć się w swoim ciele. Rozglądając sie po pokoju dostrzegłam GO. Poszukiwał prawdobodobnie dowodów na moją „niewierność” czy nieposłuszeństwo wobec niego. Może szukał rzeczy, których potrzebowałam aby pozbyć się go z mojego życia oraz symboli wobec, których czuł się bezbronny. W telefonie znalazł pikantną korespondencje oraz zdjęcie potencjalnego chłopaka, z którym świetnie się porozumiewałam nawet bez słów. To miała być kolejna ofiara jego ataku, jak się z czasem dowiedziałam.

  20. — Jezu, to chyba trzeci dzień jak biała królowa do mnie nie zawitała, muszę jakoś zdobyć kasę, bo inaczej nie wytrzymam, za trochę koki mógłbym zabić. — Pomyślał, od ostatniego razu, kiedy przetarł twarz, minęły niespełna dwie minuty, a już zawitały na niej z powrotem obfite krople potu, i żeby dotrzymać im towarzystwa, z nosa wychodziły mu powoli gluty. Wkurzył się i postanowił nic z tym nie robić, i tak za chwilę pojawią się następne.
    Pomacał sobie tylną kieszeń, ucieszył się, kiedy dłoń znalazła tam jego szczęśliwy nóż. — Jeszcze go nie zgubiłem, to dobrze, przyda się, ale gdzie tu kurwa są jacyś ludzie? Kogo ja mam obrobić?! — Wściekł się, ostatnie słowa wymówił na głos, głośnym szeptem.
    — O! Jakiś frajer zostawił otwarte drzwi, kurde, ale mi się trafiło! — Pomyślał na głos, wszedł do mieszkania, jakby było jego, rozglądnął się.
    — P-przepraszam?! Chyba zwichnąłem palec, czy jest tu kto?! Potrzebuję pomocy!
    Cisza.
    — No to pora na małe poszukiwanie skarbu… — Powiedział do siebie, zacierając ręce. Popatrzył w stronę kuchni, lecz postanowił, że najpierw praca, potem przyjemności.
    Pokój z podwójnym łóżkiem.
    Pierwsza szafka, nic.
    Druga, jakiś kiczowaty naszyjnik.
    Trzecia. — Bingo! — Krzyknął, widząc, że środku znajduję się gruba damska portmonetka. — Kurwa jego mać!!! — Wykrzyknął i rzucił ją w kąt, kiedy zobaczył, że jest pusta.
    Przeszukał resztę pokoju, nie znalazł nic, porządnie wkurzony przeszedł do drugiego.
    Nic.
    Trzeci: puściutko.
    — Do chuja pana! Czy kurwy co tu mieszkają, nie mają w ogóle nic cennego?! — Ryknął, przepełniony furią i poszedł do kuchni, w nadziei, że przynajmniej ona go nie zawiedzie.
    — No to już są jakieś ponure żarty, pusta?! Nawet jednego, jebanego kawałka kiełbasy nie ma?! — Trzasnął z całej siły drzwiami lodówki.
    — O, kurwa… Ja chyba… Zaraz… — Po czym zwymiotował na stół, zalewając go po brzegi częściami burgerów, które wygrzebał ze śmietnika tego ranka.
    — No to się porobiło. — Skomentował. — Dobra, spieprzam stąd.
    I poszedł, nie wiedząc sam dokąd.

Skomentuj K.B Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *