Przejdź do treści

Jak lepiej pisać? Siedem kroków do poprawy stylu

jak lepiej pisać

Słowo pisane jest powszechne. Wcale nie umiera. Jeżeli zechcesz podzielić się myślą z szerszym gronem – pismo będzie najlepszym narzędziem. Jak go użyć, żeby go użyć dobrze?

Sprawa nie dotyczy tylko literatury. O uwagę czytelników konkurują e-maile, posty na Facebooku, serwisy newsowe, blogi, nie wspominając już o instrukcjach obsługi, pismach z urzędów, czy regulaminach. Idee bardzo trudno przekazać bez użycia słowa. Ludzie czytają więc więcej i bardziej powszechnie, niż kiedykolwiek w historii. Mają też do tekstu mniej cierpliwości.

Czytaj dalej, a dowiesz się, jak pisać, żeby pisać strawnie dla współczesnych.

1. Pisz zwięźle

Dlaczego warto? Powtórzę: wszyscy mamy coraz mniej cierpliwości. Nie chcemy długo czekać na nagrodę. Twój czytelnik zakłada, że przejdziesz do rzeczy szybko i bez wieszania zbędnych ozdób.

Dlaczego to nie takie łatwe? Natłok słów może i jest męczący dla czytelnika, ale podczas pisania łatwiej dodać niż odjąć. Gdy chcesz coś wyrazić – i napotykasz trudności – mózg raczej podsunie Ci serię słów i skojarzeń, niż to jedno najbardziej trafne.

Jak sobie pomóc? No cóż, trzeba własny tekst przeczytać przynajmniej raz po napisaniu, doszlifować go i usunąć zbędne fragmenty. Nie potrzebujesz kwiecistych opisów, jeśli tę samą treść da się przekazać, np. celnym porównaniem lub metaforą. Nie potrzebujesz trzech przymiotników – wystarczy jeden, najmocniejszy. Nie podawaj wszystkich detali, bo czytelnik i tak ich nie zapamięta. Skup się na rzeczach najważniejszych.

Celne słowa trafiają w punkt, liczne pożerają się nawzajem.

2. Częściej używaj zdań prostych niż złożonych

Dlaczego warto? Im bardziej piętrowo złożone zdanie, tym trudniej się w nim połapać. Im więcej skomplikowanych zdań obok siebie, tym cięższa wydaje się proza.

Dlaczego to nie takie łatwe? Nowe pomysły przychodzą w miarę pisania i bywa, że trudno zapakować je do osobnych zdań ot tak, z marszu. Poza tym – trudne zdania to cecha charakterystyczna żargonu akademickiego i języka urzędniczego. Te dwa obszary bardzo mocno wpływają na to, co uważamy za właściwą formę pisaną. Gdy tylko chcemy wyrazić coś bardziej doniośle, kalka urzędniczo-akademicka podsuwa gotowe rozwiązania.

Jak sobie pomóc? Znów – szlifować tekst po skończeniu. Nie każde zdanie złożone jest złe, bynajmniej. Alarm powinien Ci się zapalić wtedy, gdy trafiasz na zdanie złożone wielokrotnie. Zwłaszcza jeśli w jednym akapicie znajdziesz kilka skomplikowanych sentencji tuż obok siebie.

Dobrym testem jest też przeczytanie na głos własnego dzieła. Gdy konstrukcja plącze język – kwalifikuje się do uproszczenia.

Podziel złożone zdania. Usuń, czego nie potrzebujesz. Spróbuj inaczej wyrazić myśl. Staraj się tworzyć językiem pisanym, ale jeśli zaprowadzi Cię to na manowce – nie bój się pisać tak, jak mówisz.

3. Nie mów żargonem

Dlaczego? Bo mówiąc językiem specjalistycznym ograniczasz grono odbiorców. Co ważniejsze – ci, którzy Cię nie zrozumieją, prędzej pomyślą, żeś buc, a nie ekspert.

Dlaczego to nie takie proste? Podobnie jak ze skomplikowanymi zdaniami, czasem naszym aspiracjom udaje się zakrzyczeć zdrowy rozsądek. Piszemy żargonem tylko po to, żeby pokazać, że potrafimy. Oprócz tego, jest też aspekt praktyczny. Nie wszystkie specjalistyczne terminy doczekały się odpowiedników w powszechnie zrozumiałym języku.

Jak sobie pomóc? Gdy tylko możesz, używaj najbardziej rozpowszechnionych pojęć. „Team” to zespół. „Deadline” to termin końcowy. Szybko odkryjesz, że za większością typowych dla żargonu zwrotów nie kryje się konieczność, lecz lenistwo lub pretensja.

Problem pojawi się wtedy, gdy zechcesz użyć terminu, który nie doczekał się sensownego odpowiednika w mowie potocznej. Wiele będzie wtedy zależeć od tego, do kogo się zwracasz. Jeśli Twoi odbiorcy są zupełnymi laikami – nie ma opcji, musisz wyjaśnić, o co chodzi. Podać definicję.

Jedynym przypadkiem, kiedy żargon uchodzi na sucho, jest ten, gdy mówisz do ludzi używających go na co dzień. Nawet wtedy jednak warto się ograniczać i nie korzystać z fikuśnych słów częściej, niż to konieczne. W przeciwnym razie – Twoja wypowiedź może okazać się nieintencjonalną parodią.

4. Zwracaj się bezpośrednio do czytelnika

Dlaczego warto? Bo w ten sposób łatwiej nawiązać z nim więź. Nadużywając zwrotów grzecznościowych wypadasz na osobę skrępowaną. Pisząc zbyt bezosobowo, budujesz dystans.

Dlaczego to nie takie łatwe? Cóż, w Polsce nie mamy zwyczaju spoufalania się z pospólstwem. Lepiej zachować odstęp – Szanowni Państwo, dzień dobry, do widzenia, z poważaniem i szacunkiem, Pan i Pani. Ten język ma swój urok, ale w dzisiejszych czasach częściej przeszkadza, niż pomaga. To nie jest kwestia dobrego wychowania, naprawdę. To kwestia skuteczności.

Jak temu zaradzić? Wyobraź sobie swojego czytelnika. Umieść go w takiej sytuacji, która jest najbardziej odpowiednia dla Twojego dzieła. Jeśli piszesz pracę magisterką – czytelnik to profesor, którego na ustnym egzaminie próbujesz przekonać co do swego przygotowania. Jeśli składasz do kupy podanie – czytelnik to sędzia lub urzędnik-formalista, co chwila zaglądający do kodeksu.

Jeśli bawisz się w tworzenie literatury, twój czytelnik to najlepszy przyjaciel, z którym siedzicie przy ognisku. Nie musisz przed nim nic ukrywać. Nie musisz udawać kogoś, kim nie jesteś. On chce Cię zrozumieć.

Nie do każdego z tych czytelników zwrócisz się w piśmie per Ty. Każdego jednak warto potraktować osobiście. Każdemu warto wyjaśnić, o co Ci chodzi – wprost, tak jakby stali tuż przed Tobą.

5. Usuń tchórzliwe słowa

Dlaczego? „Zazwyczaj”, „większość”, „prawie”, „generalnie” – tego typu słowa Cię okradają. Rozmywają to, co chcesz przekazać. Gdy ich nadużywasz, wyglądasz jak małżonek przyłapany na zdradzie. „Kochanie, to nie jest tak, jak wygląda”.

Dlaczego to nie takie proste? Tchórzliwe słowa pozwalają uniknąć jednoznaczności. Kto jest jednoznaczny, naraża się na krytykę, a krytyka to rzecz straszna. Stąd zazwyczaj, generalnie i w większości raczej chyba się jej unika. Może. Jeśli się uda.

Jak sobie pomóc? Omiń tchórzliwe słowa i pisz zdecydowanie. Jeśli czujesz opór przed kategorycznym tonem – zastanów się dlaczego. Może Twoje wątpliwości są rzeczowe. Może prowadzą do ciekawych wniosków. Nazwij je i wyraź jasno. Stwierdzenie „generalnie to jestem za płaceniem podatków” wywiera słabsze wrażenie, niż „jestem za podatkami, o ile to nie ja je płacę”.

Jeżeli mimo starań nie jesteś w stanie wyrazić swojego przesłania bez tchórzliwych słów, cóż… Może jednak nie masz nic ciekawego do powiedzenia?

Uważaj też na asekuranckie „moim zdaniem” i „wydaje mi się”. Nie są Ci potrzebne. Wiadomo, że wyrażasz własną opinię.

6. Zacznij od najważniejszego

Dlaczego? A kto ma dzisiaj cierpliwość przebijać się przez akapity pierdół?

Dlaczego to nie takie łatwe? Pisać metodą odwróconej piramidy nauczyłem się dopiero na studiach dziennikarskich. Może i późno, ale statystyczny Polak jest jeszcze bardziej zacofany. Regularnie obcuje ze stworzonymi w ten sposób tekstami, lecz gdy ma sam coś napisać – powróci do schematów wpojonych w szkole. Będzie dedukować. Najpierw było to, później z tego wynikło tamto, później z tamtego siamto. Wnioski, na które wszyscy czekają, pojawią się dopiero na koniec.

Jak sobie pomóc? Zaczynaj z grubej rury. Jeżeli chcesz stworzyć dzieło literackie, warto zafundować czytelnikowi wyraziste rozpoczęcie. Warto też złożyć mu obietnicę co do dalszej treści – bohaterów, świata i wydarzeń. Gdy czytelnik zaczyna przygodę z Twoją książką, to właśnie jest dla niego najważniejsze: wyczucie, czy lektura go zainteresuje.

Jeśli tworzysz tekst nieliteracki – to dalej dobry pomysł, żeby zaczynać z grubej rury: skrótem najważniejszych faktów, wnioskami, lub też wyjaśnieniem, co czytelnik dzięki lekturze zyska. Oszczędzasz w ten sposób nieporozumień i sobie, i odbiorcy.

Przy tej okazji polecam wcześniejszy tekst Ani Jaskółki o tworzeniu artykułów prasowych. Dziennikarze mają bardzo mało okazji, żeby pisać inaczej, niż w schemacie odwróconej piramidy.

7. Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś

Dlaczego? Wiesz, tak naprawdę w tym całym pisaniu chodzi o kontakt. Autentyczny kontakt, nie atrapę. Jeżeli chcesz koniecznie zrobić dobre wrażenie, błysnąć, wyjść na osobę mądrą, oczytaną, artystycznie dojrzałą, zabawną i do tego skromną – rzucasz sobie pod nogi kłodę za kłodą.

Czemu to nie takie łatwe? Ech. Wyjąwszy megalomanów, każdy uważa, że czegoś mu brak. Tymczasem – perfekcji nie da się osiągnąć. Korci, żeby poudawać, że jednak się dało.

Jak sobie pomóc? Pierwsze primo – nie wstydź się własnego stylu. Rozwijaj go. Pozbywaj się tych manieryzmów, które zawadzają i irytują. Pielęgnuj te, które ułatwiają ekspresję. Nie ma ujmy w pisaniu po swojemu, o ile ludziom łatwo Cię zrozumieć. Nie ma też ujmy w naśladowaniu sposobu pisania innych ludzi, o ile nie celujesz w idealną kopię. Staraj się dążyć do tego, żeby było możliwie najmniej zgrzytów między tym jak myślisz, jak mówisz i jak piszesz.

Drugie primo – traktuj czytelnika jak partnera w rozmowie, nie ofiarę, i nie boga. Tego, co naprawdę sądzisz o odbiorcach, nie da się ukryć. Nie na długo. Jeśli uwierzysz, że są od Ciebie gorsi, zaczniesz pisać protekcjonalnie, z ambony. Pojawią się „erudycyjne” wtręty, coraz tańsze próby grania na emocjach, zadomowi się sztampa. Gdy uwierzysz, że czytelnicy są od Ciebie lepsi, popadniesz w nerwowość. Proza będzie bardziej wycyzelowana, konserwatywna, zachowawcza. Zacznie powstawać w większych bólach.

Czytelnik nie jest kimś, na kogo warto się obrażać, ani którego warto się bać. Nie ten czytelnik, którego nosisz w głowie i dla którego piszesz.

Trzecie primo – mów o tym, co jest Ci bliskie. Jeżeli kochasz opowieści podróżnicze, nie pisz kryminału tylko dlatego, że można na nim więcej zarobić. Jeżeli całe życie przyszło Ci spędzić w wielkim mieście, nie sil się na opisywanie prowincji – nic o niej nie wiesz. Gdy cieszysz się lub cierpisz – gdy widzisz radość lub ból – mów o tym. Mów o tym, co jest w Tobie i wokół Ciebie. Nie powtarzaj tego, co mądrzy ludzie kiedyś zapisali w księgach, co najwyżej komentuj to ze swojej perspektywy.

Pisząc o tym, co jest Ci bliskie, napiszesz książki unikalne. Takie, które tylko Ty możesz stworzyć.

 

Foto: Randy Heinitz / Foter / CC BY

47 komentarzy do “Jak lepiej pisać? Siedem kroków do poprawy stylu”

  1. Najpierw kategoryczne zabranianie pisania rozwlekłego u długich zdań, potem zachęta do pisania własnym stylem, ale z zastrzeżeniem, z kwalifikowaniem od razu erudycyjnych wstawek jako wyrazu wywyższania się. Tylko pogratulować autorowi konsekwencji.

    1. „Staraj się dążyć do tego, żeby było możliwie najmniej zgrzytów między tym jak myślisz, jak mówisz i jak piszesz.”

      Myślę, że to jest zasada przewodnia. Nie wiem jak z doświadczeniem autora, ale ja ludzi dla których „nadmuchane” formy wypowiedzi są naturalne nie spotkałem.

    2. Ech… Coś czuję, że więcej tu szukania dziury w całym, niż mojej niekonsekwencji.

      Z własnym stylem jest jak z pięknie wykonaną szafą. Jeśli działa (drzwi się otwierają, w środku wiele miejsca) – wszyscy będą zwracać uwagę na to, jaka jest ładna. Jeśli jest ładna, ale nie działa (drzwi utknęły, a w środku kurz i śmierdzi) – w końcu powędruje na strych albo do pieca, niezależnie od walorów estetycznych.

      Funkcjonalność stylu zawsze ma pierwszeństwo przed jego pięknem i oryginalnością. Dlatego gromadzenie rozwlekłych zdań to głupota, nawet jeśli strasznie je kochasz.

      Natomiast co do pisania erudycyjnego – można to robić różnorako. Można rzucać czytelnikowi subtelne aluzje, których odgadnięcie dodaje smaku, ale nie jest konieczne w odbiorze dzieła. Można też fundować czytelnikom obowiązkowe przystanki na sprawdzenie encyklopedii, bo inaczej nie da się tekstu zrozumieć. W pierwszym przypadku czytelnik naiwny wprawdzie traci, ale nie jest alienowany. W drugim – zwyczajnie odpada. Trzeba mieć nieźle napompowane ego, żeby robić z własnej wiedzy barierę dla odbiorców. Za każdym razem, gdy trafiam na tak napisaną książkę, słyszę w głowie słowa autora: jestem od ciebie mądrzejszy, spójrz jak bardzo, a ty jesteś zbyt głupi, żeby mnie czytać. No jak mam to inaczej nazwać, niż arogancją?

  2. Nie wiem, czy tylko ja odnoszę takie wrażenie, czy media starają się usilnie przerobić współczesną literaturę na zjadliwą papkę dla leniwego, konsumpcyjnego czytelnika o wąskich horyzontach? By tylko wyłączyć myślenie, by pisać jak najkrócej, jak najbardziej zwięźle i by przekazać tylko istotne informacje, by cała reszta, cała literacko-fantazyjna otoczka, którą serwuje autor, nie okazała się niestrawnością dla przeciętnego czytelnika? Dlaczego tak bardzo staramy się spłycać, dostosować do… Kowalskiego, który jest w gorącej wodzie kąpany. Po co ten pośpiech, takie szybkie brnięcie do sedna tekstu? Czyżby postawa rzemieślnicza aż tak bardzo zaczęła dominować nad artystyczną? Może to przejaw idealizmu, ale wciąż wierzę, że istnieją czytelnicy, którzy pragną chłonąć słowa, podziwiać ich dobór, rozkoszować się zarówno formą, jak i treścią. Nie mam bynajmniej na myśli przesady, ponieważ oczywistym jest, że można otrzeć się o kicz, lecz przecież wciąż istnieje złoty środek. Dlaczego ja – jako pisarz – mam rezygnować z własnego indywidualizmu, dlaczego ja – jako czytelnik – mam otrzymywać słowa w okrojeniu, przebrane, zmizerniałe pozostałości? Najważniejszy jest balans, oczywiście. Zachowanie umiaru, owszem. Czasem jednak warto przystanąć, zastanowić się nad słowami człowieka, który próbuje nam coś przekazać, obnażyć siebie, ubierając w, zwłaszcza te liczne, słowa – paradoksalnie.
    Podziwiam Pana – lub też Twoją, nie wiem, w jakiej formie lepiej się zwrócić, myślę, że zależy od upodobań – pracę, rozległe doświadczenie i, z pewnością, oczytanie oraz umiejętności człowieka wykształconego, dlatego też staram się zrozumieć, dokąd zmierza współczesna literatura i dlaczego kształtują się takie tendencje.

    1. Zacznę brutalnie: Twój komentarz mógłby być o połowę krótszy i wyszłoby mu to na zdrowie.

      Ad rem. Literatura – zwłaszcza literatura popularna – podąża za czytelnikiem. Współcześnie jego cechą wyróżniającą nie jest lenistwo ani wąskie horyzonty (bynajmniej), ale chroniczne ADHD, które złapaliśmy np. od nadmiaru internetów. Dzisiejszy czytelnik nie obcuje z tekstem tylko na papierze – najczęściej widzi go na ekranie komputera. Poza tym ogląda więcej filmów i seriali, niż czyta książek. Czasem pewnie też gra na kompie, konsoli, tudzież na smartfone.

      Ten przesyt sprawia, że nudzi się o wiele łatwiej.

      Tyle w kwestii ostatnich zmian. Pozostaje kwestia stara jak literatura: czy chcesz mieć więcej czytelników czy mniej? Jeśli więcej, musisz uczynić swoją prozę bardziej dostępną. Bo owszem – można mówić przystępnie o trudnych rzeczach. Można podchodzić do tematu z ambicjami artystycznymi i jednocześnie nie gmatwać formy ponad miarę. „Postawa rzemieślnicza” i „postawa artystyczna” to nie są realne przeciwieństwa.

      1. Odpowiem równie brutalnie: dziś już nikt nie umie pisać tak, jakby sobie Szanowny F. życzył (a szkoda) i żadna opowiastka, że niby czytelnicy szybko się nudzą, sytuacji nie naprawi. A nawet pogorszy sprawę, bo przez takie podejście ludzie zaniżają swoje oczekiwania wobec literatury, zapominając, a czasem w ogóle nie zdając sobie sprawy, że można było pisać ładniej, zręczniej i ciekawiej, po prostu lepiej.

        Ja osobiście nudzę się właśnie taką płytką, pośpieszną literaturą, którą zawalone są dziś księgarniane półki, a po przeczytaniu której nie zostaje nic, poza zawyżonym rachunkiem w portfelu i tęsknotą za lepszą literaturą.

        Jeżeli ktoś chciałby dowodu, że da się pisać do mas i zachowywać literacki poziom, służę uprzejmie. Wystarczy powrócić do „nudnych” klasyków, np. pozytywizmu, niekoniecznie naszego, albo lepiej nawet do polskich pisarzy międzywojnia, choćby zapomniany i niedoceniany Makuszyński. Oni też tworzyli powieści popularne, dla szerokiego grona czytelników, a ich styl, warsztat i opanowanie słowa pisanego wydają się nieosiągalne dla prawie żadnego współczesnego pisarza.

      2. No przecież o to chodzi, że pozytywiści tworzyli dla zupełnie innego czytelnika. 😀 Rozumiem, że Twoje gusta wyłamują się ze współczesnej normy, ale do diaska – nie będę radził pisania trybem Orzeszkowej, bo znajdą się czytelnicy, którzy to lubią. Wiadomo, że się znajdą. I wiadomo, że będą niszą.

      3. Skoro wiadomo, że się znajdą czytelnicy, którzy nie boją się tekstu pisanego, a nawet potrafią docenić walory mowy pięknej, a nie tylko poprawnej, to czemu pisarz miałby lekceważyć tak wdzięcznych odbiorców? Czemu nie zapełnić tej zaniedbanej niszy, skoro już mielibyśmy się upierać, że dla ogółu będzie to literatura zbyt trudna? Czemu zatem ma służyć uczenie początkujących twórców powielania schematu pisania (nie stylu, a właśnie schematu), którego dziś jest pełno, a który – jak widać na przykładzie – jednak nie trafia do odbiorcy?

        Jako czytelnik czuję się obrażony okazywaniem przez „pośpiesznego” autora aż tak wielkiego braku wiary w moje możliwości intelektualne. Nie wspominając już o błędach językowych coraz częściej pojawiających się w publikacjach, które rażą nawet takiego laika jak ja, a które u osoby zawodowo pracującej z językiem jawnie i bezpośrednio podważają jej kompetencje.

        No ale cóż, wychodzi na to, że dziś szczytem możliwości pisarzy (i narzucanych czytelnikom oczekiwań!) jest pisanie ledwie poprawne, a o pięknie i poetyce właściwej naszej mowie oraz erudycji autorów można co najwyżej pomarzyć.

        Smutne, że dziś już nikt nie umie pisać pięknie. Smutniejsze, że nie ma nikogo, kto mógłby tego nauczać.

      4. Twój wywód wydaje mi się strasznie wyssany z palca. Normalnie dałbym się wciągnąć w dyskusję i tłumaczył, czemu tak, a nie inaczej. Ale – jestem na wakacjach. Nie chce mi się. Powiem więc prosto:

        Chcesz pisać rozwlekle – pisz rozwlekle! Trafiaj do rzesz czytelników wygłodniałych tego stylu! Licz zyski! Skoro nikt tego nie robi, będziesz bezkonkurencyjny.

        Ja ze swej strony – pozwolisz – nie będę polecał tego podejścia początkującym, bo i bez takiej rady leją wodę.

      5. Moim zdaniem nie jest wyssany z palca, a część rad uważam za broń obusieczną. Mówisz, że jesteś na wakacjach i zastanawiam się, czy porady to efekt refleksji nad warsztatem, czy też dawno czegoś nie było i Show Must Go On. Przepraszam, to niegrzeczna sugestia, ale takie mam wrażenie, zwłaszcza że i forum ostygło. Ale do rzeczy:

        1. Pisz zwięźle – nie jest to zła zasada, choć bardzo ogólnikowa. Poza tym co autor ma na myśli, strukturę czy treść? Ale momencik, cliffhanger…

        „Pisz zwięźle. Dlaczego warto? Powtórzę: wszyscy mamy coraz mniej cierpliwości.”

        Rozważmy ten brak cierpliwości, której mamy coraz mniej. Na początek polecam star felieton Dukaja z TP pod tytułem „Google zgwałciło mi mózg”. Deficyt cierpliwości to nie jest rzecz, nad którą się powinno przejść do porządku dziennego, tylko walczyć. W konsekwencji braku cierpliwości może zniknąć suspens, bo Masowy Odbiorca się nudzi. Do tego to działa też w stronę tego, co już napisane. Jejku, Faulkner, Dukaj, Pilch, jak ja nie mam do tego cierpliwości!

        Okej, ostatecznie piszesz o co chodzi: „nie potrzebujesz trzech przymiotników – wystarczy jeden, najmocniejszy. Nie podawaj wszystkich detali, bo czytelnik i tak ich nie zapamięta. Skup się na rzeczach najważniejszych”.

        Zgoda, ale dlaczego żadnych wyjątków? W pewnym momencie do porzygania mam celnych porównań, którymi np. operuje King w opowiadaniu Ciało. Oczami wyobraźni widzę już twórczość, gdzie zamiast opisu mam szereg celnych i trafnych metafor, i zaraz znowu, i znowu. Dlaczego niby, skoro wiem co robię, miałbym nie użyć trzech, pięciu, siedmiu czasowników pod rząd, dla efektu który zamierzam osiągnąć?

        Powtórzę, rada o zwięzłości nie jest zła, tylko zbyt zwięzła, tak jakby miała brzmieć jak nowy paradygmat.

        Znany jest Kingowy pogląd „-10%”; o tyle procent powinna się skurczyć ostateczna wersja w porównaniu do pierwotnej. Uznajmy to za podstawę skracanie tekstu (a czym jest skracanie jeśli nie dążeniem do zwięzłości?) bo przecież chodzi o usuwanie zbędnych słów. Myślę, że na początek wystarczy, to brzmi dość logicznie i uniwersalnie (można sobie dodać te kilka procent).

        2. Częściej używaj zdań prostych niż złożonych

        Znowu niezła rada, ale nie do końca uchywcona. Dlaczego dzielić zdania? Bo są skomplikowane. Dobrze, zatem proste. Ale przecież jest i inne rozwiązanie – pracowanie nad zdaniami złożonymi. Długie zdania to też element pisarstwa i sztuka sama w sobie. Może nie każdy tego ciężaru prozy się tak brzydzi, do tego dochodzi kwestia stylu. Wattsa, Dukaja, Vargę, Pilcha i wielu innych takie rzeczy charakteryzują. Skąd to nieustanne przekonanie, że masowy czytelnik nie chce się czasem pomęczyć? Dlaczego wszystko ma wchodzić lekko jak cienkie piwo? Czy jak mam inne zdanie, to literatura popularna nie jest dla mnie?

        3. Nie mów żargonem.

        J/w. Pisarze Sci-fi. Styl. Zamiar.

        Dwight Swain pisał: skąd mieć pewność, czy takie słowo zna czytelnik?
        a) zgadywać
        b) mieć nadzieję

        … czym wyrażał dezaprobatę dla zbyt zmyślnego słownictwa, ale dalej pisał, że zawsze są wyjątki.

        A tu znowu paradygmat. Za pejoratywnym określeniem żargon kryje się język specjalistyczny, więc może jakieś lex specialis? Typu Sytuacja, Konwencja, Charakter Danego Bohatera?

        Wielu pisarzy bazuje na pisaniu żargonem. Żyją i mają się dobrze. Czasem chce się któregoś zdzielić gumowym pęcherzem po głowie, ale nadal są poczytni. I wbrew pozorom nie brzmią jak książki telefoniczne czy instrukcje, po prostu trudniej się ich czyta, zawężają grono odbiorców. Ale do licha, może robią to umyślnie?

        4. Tu w zasadzie chcę się tylko przyczepić do tego.

        „Cóż, w Polsce nie mamy zwyczaju spoufalania się z pospólstwem. Lepiej zachować odstęp – Szanowni Państwo, dzień dobry, do widzenia, z poważaniem i szacunkiem, Pan i Pani. Ten język ma swój urok, ale w dzisiejszych czasach częściej przeszkadza, niż pomaga. To nie jest kwestia dobrego wychowania, naprawdę. To kwestia skuteczności.”

        To jest kwestia dobrego wychowania. Potem widzę takie pola kwiatów jak maile do profesorów zaczynające się od Witam. Albo może coś źle zrozumiałem.

        Co do reszty w zasadzie zgoda. Móglbym napiać coś o tej grubej rurze – często widziałem takie robione na siłę
        otwarcia, że już lepiej było zacząć od opisu Deszczu żłobiącego bruzdy w ziemi. Ale starczy już tego czepialstwa, bo mam już teraz ambiwalentne (żargon, hoho) odczucia co do powyższej krytyki.

        —-

        Aha, na koniec; nie mogłem się zalogować, bo nie przychodzi mail przypominający hasło, ale przeżyję. Chcę tylko dodać, że po długiej fascynacji poradnikami pisania (mam 5, z czego 2 są mało przydatne; jeden jest pewnej pani od kryminałów, a drugi zbyt archaiczny [co potwierdza tezę autora o braku cierpliwości]) mam przesyt. Podobnie spiskiem pisarzy. Za dużo tych porad, za dużo wykluczających się, podobnych, za dużo ich destylowania i analizy, za dużo wyjątków, przekłamań, rozmiajania się z rzeczywistością, z rzeczywistym Siadaniem i Pisaniem. Za dużo też tych przydatnych, które trzeba zastosować, dobrych, mądrych i trafnych, które należy pogodzić.

        Za dużo indywidualnych zdań. Zbyt wielu radzących. A każdy myśli, że wie lepiej.
        W tym ja.

      6. Ot i masz. Rady się nie podobają, więc na pewno napisałem je nieszczerze. 😛 Rozumiem, że to frustrujące, gdy zbywam długie i przemyślane komentarze słowami „wyssane z palca”. Na tych oto wakacjach jestem jednak leniwym czytelnikiem, który ledwo się przez te ściany tekstu przebija. Mnie to dotyka od gorąca. Innym pewnie weszło w krew z odmiennych powodów. Tak czy siak, proszę wierzyć, sama długość komentarzy, liczba poruszonych wątków i użytych słów mogą być barierą komunikacyjną.

        Skoro jednak nie pozwalacie mi się usmażyć w ciszy, wyjaśnię, dlaczego ta krytyka idzie w płot:

        1. KAŻDY artykuł na Spisku zawierający porady pisarskie jest heurystyką w rozumieniu informatycznym. Mówiąc po ludzku – to zestaw reguł służących do znalezienia rozwiązania w sytuacji, gdy nie ma jasnych procedur, nie ma światełka na końcu tunelu, nie ma mapy, a nawet terytorium. Jest ciemna dzicz. Heurystyka nie daje gwarancji znalezienia optymalnego rozwiązania. Ba! Nie daje gwarancji znalezienia rozwiązania właściwego (sorry!). Zwykle działa świetnie dla pewnego specyficznego przypadku, gorzej, ale ciągle skutecznie, w przypadkach podobnych – i różnorako w przypadkach granicznych. Tak czy siak, jeśli nie można mieć algorytmu precyzyjnego, lepiej mieć heurystykę niż nic.

        Najkrócej: heurystyka to uogólnienie.

        Od razu powiem też, że nie wierzę w możliwość stworzenia precyzyjnego algorytmu uniwersalnie odzwierciedlajacego proces pisarski. Ten poziom konkretu możliwy jest tylko w konfrontacji z wydzielonym tekstem, pojedynczym pisarzem – nie potencjałem wszystkich tekstów, grupą wszystkich pisarzy. Za to zresztą powinniśmy dziękować bogom, bo inaczej już dawno książki pisałyby za nas roboty.

        Tymczasem – w tym wątku krytyka traktuje moje rady absolutnie. 😉 Tak jakbym mówił, że ZAWSZE trzeba rąbać swoje zdania na kawałki. ZAWSZE trzeba wybierać najkrótsze formy. Zawsze, choćby nie wiem co. No, nie mówię tego. Wiadomo, że będą wyjątki. Wiadomo, że w pewnym momencie nadejdzie granica przydatności tych rad. Gdybym miał wymieniać wszystkie odstępstwa, musiałbym poświęcić im więcej miejsca niż samej regule. Wolę się skupić na głównym przesłaniu: less is more. Jeżeli możesz przekazać coś oszczędniej i nic na tym nie stracić (np. czytelnik tak i owak dostaje ten sam ładunek emocjonalny), to nie ma wartości w mnożeniu słów.

        2. Spisując rady w większości przypadków zakładam, że mówię do pisarza początkującego, albo przynajmniej takiego, który trafił na problem podstawowy. Jeżeli więc postuluję zwięzłość stylu, przed oczami mam ludzi, którzy piszą jak w szkole – byle więcej wody. W licznych słowach jak w lesie, łatwiej się ukryć. Takie mam doświadczenie z tekstami młodych autorów, wzmocnione opinią innych osób zajmujących się tematem.

        Znów – jest to uogólnienie. I znów – jest to punkt centralny heurystyki, jej sytuacja bazowa. Gdy artykuł czyta pisarz bardziej obyty – zwłaszcza operujący na paradygmacie, że gadulstwo nie jest złe (vide owi Pilch i Varga; dwaj gawędziarze o okropnie przegadanym stylu) – nie odnajdzie w radach tej samej wartości, co młodzik próbujący pozbyć się złych nawyków.

        Czy warto początkujących formatować na pisarzy zwięzłych? Wchodzimy na teren gustu, a dyskusja o nim kończy się na deklaracjach. Powiem więc tak: ja nie mam przesytu „pośpiesznymi” książkami. Wcale ich tak wielu nie widzę. Ostatnią dobrą próbkę tego stylu znalazłem u Browna. Dużo gorszą znalazłem wczoraj u Bondy (naprawdę nie polecam). Zwykle – co trafiam na książkę, zwłaszcza polską, widzę styl rozgadany, przesadnie udziwniony, jakby w samym wyginaniu słowa autorzy widzieli wartość dodaną. Czasem taka forma ma uzasadnienie. Czasem jest zrobiona ciekawie. Ale najczęściej to tylko maniera, którą autor realizuje bezkrytycznie, lub celowo maskuje nią miałkość dzieła. Zwłaszcza to drugie jest ohydne – jak wieszanie girland na gównie.

        W artykule wyłuszczyłem argumenty praktyczne za oszczędnością stylu, więc powtórzę tylko najważniejszy: rozwlekłość jest dodatkową barierą dla czytelnika. Im więcej barier, tym mniej czytelników. Bardzo bym się źle czuł ze sobą, gdybym doradzał taką nieefektywność.

        3. Zakładam, że czytelnik Spisku ma własny rozum. Jeśli interesuje się moimi radami, to głównie z dwóch powodów. Albo ma problem – i wtedy moim obowiązkiem jest pomóc w szukaniu rozwiązania. Albo chce poszerzyć horyzonty – i wtedy powinienem przedstawić inne spojrzenie na proces twórczy, niż to, do którego przywykł. W obu przypadkach nie mogę kłamać. I jednocześnie: w obu przypadkach wszystko zależy od czytelnika oraz od jego rozsądnej oceny własnej sytuacji.

        Choćbym nie wiem jak naciskał, decyzję, co zrobić z moimi radami, podejmie ich odbiorca. Więc jeśli czujesz, że plotę bzdury – po prostu się mnie nie słuchaj. Pisz jak chcesz i niech Ci ziemia lekką będzie.

        Nie jestem tu po to, żeby siłą nawracać na własną wrażliwość. I z drugiej strony: nie zamierzam ograniczać się do powielania tych prawd, które ludzie chcieliby usłyszeć.

      7. Okej, tym razem krócej. Dobrze, że to wszystko napisałeś, szanuję. Nie przeczytałem też wszystkich odpowiedzi do innych postów, mój błąd. Sugerowanie nieszczerości było słabe.

        Nie uważam, że krytyka poszła w płot. Argumenty się zazębiły. Dużo rzeczy jest bardzo elastycznych. Ale dobra, zostanę tylko przy zdaniu, że argument do narastającego braku cierpliwości jest najgorszy,jakim mogłeś się posłużyć. I że ostrożnie z szablonowym stosowaniem rad (jakichkolwiek, przecież nie tylko tych), bo to przyniesie więcej szkody niż pożytku; w końcu to przyznałeś i tym też się bym zadowolił. Cóż, wyszło wielowątkowo, ale czyż nie po to jest Spisek? Jak ktoś zechce się przekopać to ma więcej szczegółów.

        Nie czułem, że pleciesz bzdury (no, w 97% przypadków nie czułem), do pewnych rzeczy podchodzę z inną, hm, wrażliwością. Oczywiście, że będę pisał jak chce, tak jak każdy inny. To niepotrzebny wtręt.

        Ostatnie, co do rad, to pisałem o wszystkim, wszystkim, nie tylko Spisku. Podręcznikach, gdzieś wyłapanych z wywiadów fragmentach, artykułach stąd. Często się pokrywały, to dobrze świadczy o Spisku. Ale w pewnym momencie miga alarmowa lampka: Dość, ja już to wiem/wydaje mi się, że wiem (czy zawsze potrafię zastosować to inna sprawa, ale wiem). Pani Bondo, proszę oszczędzić tych banałów i oddać mi pieniądze za książkę ;_: Spisek jest przynajmniej za darmo i można się pokłócić z autorem.

        Miłych wakacji ;d

    2. Cieszę się, że nie jestem jedyną osobą, która woli poczytać dobrą literaturę zamiast tych szblonowych wspólczesnych ZWIĘZŁYCH „arcydzieł”, w których najważniejsza jest struktura, wyuczona na kursach i warsztatach. Dlatego zgadzam się ze komentującymi ten konkretny wątek.
      „Normalnie dałbym się wciągnąć w dyskusję i tłumaczył, czemu tak, a nie inaczej. Ale – jestem na wakacjach. Nie chce mi się.” – uważam to za kompletny brak elementarnej kultury, a chyba jakąś piszący o literaturze powinien się wykazać. „Nie chce mi się” można bez żadnego trudu zamienić na zdanie, które wyrazi praktycznie to samo, a będzie kulturalne. Żadnemu pisarzowi przerobienie go w taki sposób nie sprawiłoby trudności. Ale może tylko mi się wydaję, bo należę do tego grona, które w księgarni szuka literatury, a nie konfekcji z sieciówek.

  3. Zauważyłem, że często piszę ¨moim zdaniem” i „wydaje mi się”, używanie tych wyrażeń polecał na przykład Dale Carnegie. Warto dodać, że niewiele do tekstu wnoszą także wszystkie przysłówki.

  4. Jak bardzo lubię teksty na tej stronie, uważam je za przydatne i ciekawe – tak bardzo ten mi się nie podoba, szczególnie pierwsze dwa punkty. Wychodzi na to, że chcemy tworzyć papkę dla idiotów. Zwięzłą, taką na pięć minut pomiędzy pracą w korpo a dawką Internetu, coby zbytnio kora mózgowa się nie pomarszczyła.
    Zdaję sobie sprawę, że prosty, łopatologiczny styl może być poczytywany za zaletę, ale zadajmy sobie pytanie do kogo kierujemy twórczość. Analogicznie jest z kinem – możemy tworzyć blockbustery, efektowne, ciekawie się ogląda, ale i kino bardziej artystyczne – dające do myślenia, ciężkawe momentami. Zależy od tego kto co lubi, nie da się zadowolić wszystkich. Ale jeśli nawet literatura zmierza do skrajnego uproszczenia, to zaczynam się martwić o to, co się z tym światem dzieje.

    1. Powtórzę, co napisałem we wcześniejszym komentarzu. Chcesz mieć więcej czytelników, czy mniej? 😉 Jeśli więcej, opłaca Ci się obniżyć barierę wstępu i zadbać, żeby co bardziej niecierpliwi się nie wynudzili. Tylko o tym mowa – o formie. Używając przystępnej formy możesz poruszać ambitne tematy. Jeśli uważasz inaczej – polecam Hemingwaya.

      1. Jak się ma to pytanie (chcesz mieć więcej czytelników, czy mniej) do rady z nie udawaniem tego, kim nie jesteś i nie pisaniem kryminału gdy lubisz powieści podróżnicze? Czy na prawdę pisarz myśli podczas tworzenia o tym, czy dana proza przyniesie mu większą poczytność? A jeśli tak, to czy powinien? Nie zrozum mnie źle – rozumiem i popieram doradzanie zwięzłości, gdyż masa młodych pisarzy ma tendencję do pisania topornym stylem. Tylko że dobra proza może być lekka, płynna i piękna, a jednocześnie bogata w zdania złożone, w zwroty trudniejsze i mniej powszechne. Sugerowanie upraszczania i odchudzania tekstu w każdy możliwy sposób chyba trochę mija się z celem, jeśli celem jest tutaj pisanie dobrej literatury. A próby przypodobania się czytelnikowi z ADHD czy jak tam zwał, żeby przypadkiem nie poczuł się znużony lub urażony słowem którego nie zna, również nie są drogą do tego celu, nawet jeśli przyniosą większą sprzedaż.

        Tak po prawdzie to wiem, jaka będzie twoja odpowiedź i wiem, że biadolę bez sensu. Razi mnie jednak to, co łączy wszystkie kursy pisania i strony z poradami dla młodych twórców: pisz zwięźle, pisz prosto, pisz tak, żeby uchwycić ciekawość czytelnika za wszelką cenę, żeby za wszelką cenę go nie zanudzić. Mam wrażenie, że to podejście… strachliwe? Bo kierowane strachem przed odtrąceniem przez wydawcę, czytelników, strachem przed zrobieniem czegoś literacko odważnego, innowacyjnego, wymagającego od odbiorcy pewnego trudu. A przecież to takie dzieła stają się ponadczasowe. Hemingway, którego polecasz, nie zdobył swojej pozycji dlatego, że pisał zwięźle… tylko dlatego, że pokazał, j a k można pisać zwięźle. Oczywiście, teraz możemy się od niego tej sztuki uczyć, ale czy to na pewno jest ta rzecz, której się od niego uczyć powinniśmy?

        Wiem, że jestem naiwny i wiem, że nie o to chodzi w tym wpisie i w tym blogu. Po prostu miałem ochotę to z siebie wyrzucić.

      2. Dobra. Po pierwsze: spójrz, jak ja piszę – jakiego stylu użyłem we wpisie. Wierzę, że jest zgodny z tym, co doradzam. Nie wskazuję w tę stronę, żeby postawić siebie za przykład do naśladowania, ale żeby zadać pytanie: czy to jest ten poziom prostoty, który razi? Czy widać, że odrąbuję sobie kończyny? Duszę się, bo za mało słów?

        I z drugiej strony – czy zabrzmiałbym mądrzej, gdybym użył większej liczby złożonych zdań?

        Po drugie: wielokrotnie słyszałem stwierdzenia w stylu „ja nie piszę dla mas”. Nie zależy mi na tym, żeby czytelników było wielu. Piszę dla wybranych, którzy dorośli do tego, aby mnie zrozumieć.

        Właśnie to jest tchórzostwo. Zastanów się nad tym. Jeśli inwestujesz zasoby (masę zasobów!) w przekazanie idei za pośrednictwem książki, nie ma powodu, żeby celowo ograniczać jej zasięg. Nie ma racjonalnego powodu – jest masa nieracjonalnych.

        Po trzecie: ludzie przeciwstawiający sobie rzemiosło i artyzm kompletnie mylą pojęcia. Tu nie chodzi o formę, ale o treść. To dzięki treści książki stają się ponadczasowe. Forma zawsze powinna treści służyć, a zwłaszcza – powinna służyć do jej skutecznego przekazania. Jeżeli mówisz o rzeczach trudnych do wyłożenia, przystępna forma tylko Ci w tym pomoże. Jeśli mówisz o rzeczach banalnych – ubieranie ich w ozdobniki jest rodzajem oszustwa.

        Czyli inaczej. Jeśli chcesz stawiać czytelnikom wymagania, prowokuj ich ideami, a nie piętrowym zdaniem.

  5. Ja powiem tak, jak mi powiedział Naczelny, gdy zaczynałem pracować w gazecie: „Pisz krótko, a mądrze”. Naprawdę, zdanie nie robi się inteligentniejsze tylko dlatego, że jest wielokrotnie złożone.

    1. Jeżeli zwięzłość przeszkadza mu w wyrażaniu tego, co ma na myśli – no to powinien dodać tyle słów, ile mu faktycznie potrzeba. Jeżeli zwięzłość mu nie przeszkadza w przekazie – nie ma stylu zbyt zwięzłego.

      Dziękuję, to mówiłem ja, Captain Obvious. 😉

      1. Tylko trzeba uważać, żeby z krótkimi zdaniami nie przesadzić (tj. nie opierać na nich całej prozy), bo wtedy brzmią one jak seria z karabinu maszynowego…

      2. To ja się może wycofam z wyznaczania granicy między stylem „zbyt zwięzłym” a „akurat”. Dla mnie to dobra heurystyka (jeśli zwięzłość autorowi nie przeszkadza, wszytko OK), ale z drugiej strony – do niedawna nie wierzyłem w to, że styl może być zbyt zwięzły. Aż wyjechałem na wakacje i z przypadku chwyciłem za nową Bondę.

        Teraz muszę zbierać światopogląd z chodnika.

  6. Hej Tomasz, bardzo fajny artykuł, krótki i rzeczowy. Zgadzam się w pełni z tym, że lepiej pisać krótkie zdania, to na tych głupich studiach uczyli nas, że im dłuższe, im bardziej zaplątane, tym mądrzejsze.

  7. A ja tak się wtrącę do narzekaczy: znacie państwo szanowną Rowling? Jedyna na świecie kobieta miliarderka. Ach, sorry, już nie, bo oddała połowę szmalu na cele charytatnywne. Jednak mniejsza o to, czy ma miliony czy miliardy. Zerknijcie spobie na jej styl. To jest właśnie przykład wyważonej precyzyjności i niekoniecznie cechuje ją ubogość języka, treści czy zbytnia prostota zdań. W przekładzie Polkowskiego zdania potrafiły być długie na akapit, ale że Polkowski to świetny tłumacz, były one dalej jasne i zrozumiałe – płynęło się z tekstem zamiast potykać się na nim. I to się sprzedaje, bo w tym tkwi sedno – by nie tworzyć sztucznej bariery nie do przejścia. Ale każdy ma prawo do własnego wyboru – jeśli ktoś woli trafiać do niewielu, niech znajdzie sobie jakąś niszę. Nikt mu nie broni.

    Tak w ogóle dawno temu czytałam w jakiejś książce poradę dla początkujących, żeby zdanie nie przekraczało dwudziestu słów. Po przeanalizowaniu różnych tekstów stwierdzam, że się sprawdza. Takie zdania są dużo przyjemniejsze, jest większa dynamika. Natomiast co do stosunku do czytelnika, to lepiej go nie mieć w ogóle i pisać dla siebie. Może to idealistyczne i rzadko sprawdzające się w szarej rzeczywistości, ale teksty niepisane pod publikę są prawdziwsze i stokrotnie bardziej wartościowsze, bo nie są o tym, co powie czytelnik, ale o tym, co nam naprawdę w duszy gra.

  8. Dziwna dyskusja. Kto czyta, ten wie, że smaki są różne. Proszę sobie wziąć „Wykop” Płatonowa i „Wojnę i pokój”, wiadomego autora. U Płatonowa celowy bełkot, jakby zaciął się karabin maszynowy, gdy u tego Drugiego, amfilady słów i zdań, tak charakterystyczne dla swojej epoki. I jedno i drugie ma smak i sens. Jak to ktoś powiedział, wykwintne danie i kaszanka na gazecie. Naprawdę smaki są różne i tego rodzaju rady, mogą jedynie być wartościowe, dla tych, którzy chcą pisać pod ogólny smak, czyli w zasadzie bez stylu i smaku. Taki fast food literacki.

    1. Powiem szczerze, że nie kminię logiki Twojego wywodu. Skoro „smaki są różne”, to co jest złego w pisaniu „pod ogólny smak” i dlaczego akurat ten „ogólny” to nagle brak stylu i smaku? Autentycznie nie rozumiem. Gdybyśmy się wszyscy komunikowali na zasadzie, że najbardziej unikalne sformułowanie wygrywa – tobyśmy się nie skomunikowali nigdy.

      Na mój rozum – owszem, jest wartość w samej różnorodności stylów, ale nie wtedy, gdy cierpi na tym skuteczność naszej komunikacji. Chcesz się porozumieć, to nie będziesz wydziwiać dla samego wydziwiania.

  9. Ciekawy, choć kontrowersyjny artykuł. Rozumiem, że naszpikowanie tekstu wyrazami niezrozumiałymi dla czytelnika mija się z celem i doprowadzi do zerwania nici porozumienia pomiędzy piszącym a czytającym. Tylko jak daleko mamy upraszczać język, którym piszemy? Czy w ten sposób w dłuższej perspektywie nie doprowadzimy do zubożenia języka? Znam licealistów, którzy słysząc słowa „zubożenie”, czy „naszpikowany” pytają, czemu używam tak trudnych słów…

  10. Wiem, że artykuł już starszy i same komentarze do niego również. Ale z podziwu wyjść nie mogę ile emocji on obudził!
    Kto by pomyślał, że kilka ogólnych rad wzbudzi tyle oburzenia (choć rozumiem, że ktoś może się nie zgadzać z postawionymi tezami). Nic na świecie nie jest ostateczne i od wszystkich reguł są wyjątki. Co do zwięzłości, to jedna dobra dusza powiedziała mi kiedyś, że warto do konkretnych scen dopasowywać długość zdań, co pomoże nam albo przyspieszyć akcję albo ją spowolnić. I takie podejście ma dla mnie sens. Choć generalnie (tak, celowo używam tego słowa:)) jestem za zwięzłością. Jako czytelnik wolę mieć przestrzeń na domysły, niż dostać wszystko podane na tacy. Oczywiście w ramach rozsądku.

    Pozdrawiam i dziękuję za rady. Na pewno skorzystam.

  11. Przeczytałam ten artykuł, był nawet ciekawy, ale nadal jednego nie rozumiem. Jak pisać, aby czytelnikowi się podobał mój styl pisania?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *