Przejdź do treści

Wstyd nie jest dla pisarzy

wstyd nie jest dla pisarzy - spisek pisarzy

Wstyd nie jest dla pisarzy”, jak swego czasu powiedział Philip Roth. Jednocześnie – mało które zajęcie daje więcej okazji, żeby się wstydu najeść. I mało który początkujący twórca przyjmuje ten stan rzeczy ze stoickim spokojem.

Dlaczego to tak ważne, aby nie ulec własnemu wstydowi? Czego nie warto się wstydzić? Oto trzy rzeczy, o których trzeba pamiętać.

Nie wstydź się swoich błędów

Na początek krótka piłka: nigdy nie będziesz tak dobrym pisarzem, jak Ci się marzy. Zawsze będą lepsi. Twoi literaccy mistrzowie pozostaną mistrzami – nie przegonisz ich. Im szybciej to zaakceptujesz, tym lepiej.

W pisaniu nie chodzi o to, żeby być najlepszym, bo to zwyczajnie niemożliwe. Wszystko, czego potrzebujesz, to narzędzia do skutecznego i przekonującego wyrażenia własnych myśli. Jeśli masz wybór, zawsze lepiej być wyjątkowym niż perfekcyjnym. Po prostu. Więcej zyskasz na mówieniu o rzeczach nieznanych, lub też na pokazywaniu znanych w nowym świetle – niż na samym szlifowaniu formy.

Lepiej być wyjątkowym niż perfekcyjnym

Mam wrażenie, że dla nas, Polaków, to wcale nie jest oczywiste. Wychowuje się nas raczej do tego, żebyśmy podążali wyznaczonymi ścieżkami, realizowali nadane wzorce tak doskonale jak potrafimy. A jeśli nie potrafimy – żebyśmy żyli w pokornej świadomości własnej porażki. Przecież wszystkie te wzniosłe ideały są jak najbardziej życiowe, tylko my do nich nie dorastamy. Ostatecznie takie podejście sprawia, że stajemy się zgorzkniali i zachowawczy. Boimy się ryzyka. Bo przecież lepiej milczeć i wyglądać na głupka, niż powiedzieć coś i rozwiać wszelkie wątpliwości.

Jako pisarz, chcesz czy nie, pakujesz się w sytuację, gdy wątpliwości co do Twojego intelektu i zdolności będą rozwiewane. Bynajmniej nie ma gwarancji, że wyjdziesz dzięki temu na inteligenta, zyskasz szacunek rówieśników i powodzenie u płci przeciwnej. Jest bardziej prawdopodobne, że jakiś gorliwiec wytknie Ci źle postawione przecinki, tudzież paru frustratów wyprodukuje niechętne opinie na internetach. Dlaczego? Bo nikt nie rodzi się z doskonale wyszlifowanym warsztatem literackim. Żeby go rozwinąć, trzeba zacząć od popełniania pomyłek. Nikt nie przeskoczy tego etapu. Ba, większość z nas na nim utknie i od czasu do czasu po prostu będziemy zaliczać wtopę.

Zrób więc sobie przysługę i nie przejmuj się tym wszystkim. Wyszła Ci kaszanka zamiast książki? Trudno, będą następne. Wyciągniesz wnioski i napiszesz je lepiej. Czytasz własne dzieła sprzed lat i płaczesz nad głupotą ich autora? Świetnie! To znaczy, że jesteś już powyżej tamtego poziomu. Boisz się, że tak samo będzie w przyszłości z tym, co tworzysz teraz? Nawet jeśli – i co z tego?

Nie wstydź się własnego życia

Sporo czasu zmarnowałem unikając pisania na tematy, które zahaczałyby o moje prywatne życie. Nie jestem fanem sytuacji, gdy autor opisuje przygody swojego alter-ego, ale tu nawet nie o to chodzi. Po prostu – uważałem, że skoro coś jest moim osobistym doświadczeniem, musi być pospolite i nieciekawe. Gorzej nawet, każda głupota, którą popełniłem, idzie przecież na moje konto. No jak o tym pisać? Co ludzie pomyślą?!

Nie zachęcam do prowadzenia pamiętnika (kto je czyta?). Nie zachęcam do tworzenia autobiografii, przynajmniej nie przed osiągnięciem odpowiednio dostojnego wieku. Uwierz mi jednak, że nie znajdziesz lepszego źródła inspiracji, niż to, co Cię spotyka w życiu. Albo – niż ludzie, których poznajesz. Nawet jeśli myślisz, że gdzieś indziej dzieją się rzeczy ciekawsze. Nawet wtedy, gdy świat z telewizji, kina i książek rzeczywiście wydaje się nieporównanie bardziej barwny.

To, czego doświadczasz, jest bardziej prawdziwe niż to, o czym mówią Ci inni

Doświadczenie, które jest Ci najbliższe, jest też najbardziej prawdziwe. Wszystko, o czym przeczytasz, znasz z drugiej ręki. Łatwiej Ci będzie pisać – dajmy na to – o miłosnych zawodach, jeśli jakiś faktycznie przyszło Ci przeżyć. Lepiej opiszesz egipskie piramidy, jeśli swego czasu wiatr zawiał Ci w oczy piaskiem Sahary. Właśnie to, czego doświadczasz osobiście, kształtuje Twoją perspektywę. A perspektywa jest kluczowa, jeśli chcesz powiedzieć coś ciekawego – to znaczy: świeżego i autentycznego – a nie tylko powtarzać zasłyszane mądrości.

Nie bój się wykorzystywać własnego życia jako inspiracji. Nie bój się dzielić z czytelnikiem swoimi obsesjami i fantazjami. Sięgaj do źródła, bo dzięki temu zbliżasz się do powiedzenia prawdy.

Nie wstydź się robić inaczej

Muszę to powiedzieć: nudnych pisarzy czytelnicy mają w dupie.

Jeśli robisz to samo, co wszyscy, jeśli powtarzasz cudze frazesy, zmyślasz dyrdymały, a do kopiowanych pomysłów nie dodajesz nic od siebie – no to sorry, ale wieje tu nudą. Po co ktoś miałby Cię czytać? Wystarczy, że włączy telewizor, a dostanie tego więcej, niż potrzeba. I całość za darmo.

Sposobów na to, żeby nie przynudzać, jest multum. Wszystkie jednak wymagają od twórcy jednego – wyrazistości. Twoje słowa muszą rzucać się w oczy. Czy mają czytelnika boleć, czy tylko przyjemnie łechtać, nie da się przejść koło nich obojętnie. Ten poziom gwarantuje, że Cię wysłuchają. Niestety, nie da się go osiągnąć samym małpowaniem cudzych metod. Nie można się tego nauczyć – trzeba wypracować samodzielnie, często metodą prób i błędów.

Tymczasem, jak wspomniałem już wcześniej, wyrastamy w kulturze, która nie wspiera rozwoju indywidualności. Polak generalnie boi się ryzyka. Polski pisarz, zamiast wyjść przed szereg i zrobić coś po swojemu, prędzej zgapi od kolegów po fachu (najlepiej tych zza granicy). Nie powie tego, co chce powiedzieć, ale to, co wydaje mu się, że czytelnik chciałby usłyszeć. Sam się zmusi do udawania kogoś, kim nie jest. Więcej nawet – włoży w to kłamstwo wiele pracy, żeby tylko sprostać cudzym wzorom.

Niech mi ktoś pokaże jak być sobą…

Myślę, że to właśnie z tego powodu w Polsce powstaje tak wiele miałkiej literatury. Nie dlatego, że jako naród jesteśmy nudziarzami, ale dlatego, że boimy się pokazać, jak bardzo potrafimy być interesujący. Mamy mówić o tym, co w naszej duszy gra, do tego własnym, niepowtarzalnym głosem? Ale jak to tak? Niech ktoś inny zrobi to najpierw. Inaczej – to się nie może udać!

Nie stać Cię na to, żeby tkwić w szeregu. Nie stać Cię na to, żeby być częścią szarej masy. Nie wtedy, gdy chcesz, żeby Cię słyszano.

I tak jesteś arogantem

Sam fakt, że sięgasz po pióro i zapisujesz swoje myśli, jest aktem arogancji. Przykro mi. Nie jesteś skromną osobą. Nie warto nawet tego udawać, bo i tak nikt nie uwierzy.

Ale wiesz co? Teraz przynajmniej nie musisz się krygować. Jesteś kimś wyjątkowym. Nie tłum tego. Patrzysz na świat z perspektywy, której nie posiada nikt inny. Widzisz rzeczy, których nikt inny nie dostrzeże – przynajmniej nie bez Twojej pomocy. I masz do tego prawo! Masz prawo mówić o tym ludziom. Masz prawo przeciągać ich w swoją stronę, aby spojrzeli na rzeczywistość Twoimi oczami.

Uwierz w to dla swojego własnego dobra. Świat pełen jest ludzi szarych, zwykłych i poczciwych. Jeden więcej nie zrobi żadnej różnicy.

 

Na zdjęciu:  Yue Minjun, obraz bez tytułu (fragment), 2005

19 komentarzy do “Wstyd nie jest dla pisarzy”

  1. Mogę mieć „ale”…?

    „Nie wstydź się swoich błędów.”

    Panie Węcki, znam więcej takich początkujących pisarzy, którzy owych błędów się właśnie nie wstydzą i według mnie jest to o wiele bardziej tragiczna przypadłość. 😐 Każdy normalny człowiek odczuwa wstyd, kiedy zawali sprawę, zwłaszcza jakąś istotną, bo jemu bliską. Gorzej jak się macha ręką i mówi sobie: A tam… I tak nie osiągnę poziomu Tolkiena czy nawet Rowling… Nie ma co się nadwyrężać. I poziom jest taki, jaki jest, owych „dzieu”… 😐

    Myślę, że nie o to chodzi, żeby nie wstydzić się błędów, ale bardziej (co wiąże się postulatem trzecim oraz po części drugim), nie wstydzić się bycia sobą. 😉
    To, co my znamy z doświadczenia i wiemy, łatwo przełożymy na słowa. Dla jednych będą to piaski pustyni, dla drugich – ich emocje i relacje z ludźmi, a dla trzecich – świat fantazji. Każde doświadczenie czy czas spędzony na poznawaniu, czegoś uczą nas. Nawet jeśli tkwimy jedynie w książkach, to i tak wiele możemy poznać i przekazać człowiekowi, który nigdy się tym nie zainteresował z własnej woli. Naturalnie łatwiej i pełniej można poznać coś przez praktykę, lecz czasami wystarczy jedynie posiąść zmysł obserwacji: potrafić przez parę dni patrzeć na pracę danego człowieka i jego dynamikę w jego własnym, specyficznym środowisku.

    Co do pisania o swoich emocjach i przeżyciach osobistych… Cóż, czasami trudniej pochylić się nad czymś, co nas boli i opowiadać o tym, czy nawet wspominać. Czasami łatwiej jest zobrazować czyjś ból, niż dotknąć własnego.

    A jeśli chodzi o powściąganie języka… Cóż, wprawiony pisarz nie ma problemu z powiedzeniem wszystkiego, co zechce, czytelnikowi. Nawet jeśli ten nie chce słuchać. Niewprawiony może się jedynie przejechać na zbytniej szczerości i zostać „zjedzonym” przez pewne środowiska – dlatego się boi (o ile jego brak kreatywności nie wynika jedynie z faktu, że jej nie nauczył się i nie potrafi być twórczym). Także…

    Nie bójmy się być sobą! Tak po prostu. 😉

    Pozdrawiam,
    Aphrodite

    1. Hej! 😀 Tak szczerze, nigdy nie spotkałem osobnika, jakiego opisujesz – że kompletnie się nie wstydzi własnych błędów. Jasne, niektórzy mają taką reakcję obronną, że słuchają tylko pochwał, a krytykę wyrzucają z głowy, albo tłumaczą „hejtem”. To jednak bardzo niedojrzałe podejście i prędzej czy później (naprawdę w to wierzę) tacy ludzie orientują się, że coś tu nie gra. Zresztą, żyjąc w takim kokonie nie da się szerzej wypłynąć, więc rzeczywistość niejako wymusza zmianę światopoglądu.

      Mam natomiast osobiste doświadczenie z perfekcjonizmem i wiem, że to wcale nie jest dobre podejście. Przede wszystkim – o ile jest to perfekcjonizm motywowany strachem przed porażką – powstrzymuje przed działaniem. O wiele lepiej coś zrobić, choćby słabo, niż nie zrobić nic – bo przecież nie wyjdzie doskonale. Jak patrzę sobie na otoczenie, tu widzę prawdziwy problem, a nie w tym, że dajemy sobie zbyt wiele swobody.

  2. Zawsze się wstydziłam swoich tworów, może dlatego, że od najwcześniejszego dzieciństwa przy każdej okazji słyszałam uwagi typu: „Nie rób z siebie pośmiewiska”, „Nie popisuj się, bo nie masz czym” itp. Dzięki takiemu wsparciu nie wierzyłam, że mogę stworzyć coś, co ma jakąś wartość.
    Pod koniec ubiegłego roku skończyłam powieść i, mimo że nigdy nie robię tzw. postanowień noworocznych, tym razem takie uczyniłam. Postanowiłam wysłać tekst do wydawnictw i wysłałam szybko, żeby się czasem nie rozmyślić. Książka nie rzuciła świata na kolana, ale też nie została odebrana jako knot. Wyszło więc na to, że zrobiłam dobrze, bo dzięki temu wiem, czy dalsze pisanie ma jakiś sens. Wiem też, gdzie zrobiłam błędy, a co zrobiłam dobrze.
    Pisząc, wykorzystałam bezwstydnie znane mi miejsca i zdarzenia, znanych ludzi i wiele z własnych przeżyć. Robię tak w dalszym ciągu, bo co może mi być bardziej znane od tego, co widzę, przeżywam teraz, lub pamiętam z przeszłości? I wcale nie musi to być nudne, jeśli tylko doda się odpowiednią atmosferę i intrygujący watek. Bo życie nikogo z nas nie jest nudne, tyle że często nie potrafimy tego dostrzec.

    1. O tak. Brak wsparcia już w dzieciństwie, to najbardziej niszczycielski żywioł w życiu twórcy. Żywioł, bo miota nami do końca dni, jak liściem po parku. Paraliżuje. Ciesze się, że skończyłaś i wysłałaś :).

  3. „Na początek krótka piłka: nigdy nie będziesz tak dobrym pisarzem, jak Ci się marzy. Zawsze będą lepsi. Twoi literaccy mistrzowie pozostaną mistrzami – nie przegonisz ich. Im szybciej to zaakceptujesz, tym lepiej.” – jeszcze krótsza piłka: kompleks. 😉 Każdy dobry mistrz marzy o tym, by uczeń go przerósł – i to jest Twoje zadanie. Z tym, że nie masz być lepszym nim, tylko najlepszym sobą.
    Pozdrawiam tych piszących od serca 😉

  4. Mój ulubiony fragment: „Muszę to powiedzieć: nudnych pisarzy czytelnicy mają w dupie.” Boziu, jakie to prawdziwe 😀 I potem jest dziwota, czemu ludzie nie czytają, niekiedy w ogóle. Jak trafi się na kilku(nastu) nudziarzy, to się człowiek zwyczajnie zraża, szczególnie jeśli owo zrażenie miało miejsce w młodym wieku. Podobnie zresztą jest z teatrem (tu akurat całą winę ponosi szkolnictwo, które katuje uczniów inscenizacjami lektur). Jak bardzo potrafi być cudowny, odkryłam dopiero na studiach i teraz kino wypada wręcz żałośnie.

    No cóż, zgadzam się, że pisanie nie jest dla osób wstydliwych. Natomiast to, o czym wspomniała Ri, je moim zdaniem nie brakiem wstydu, ale zwyczajnym lenistwem i aroganctwem. Kto będzie się przejmował błędami, jeżeli korektor poprawi? Albo kto będzie się w ogóle przejmował błędami? Przecież ważna jest myśli, pisarz nie jest od przecinków! Takie niekiedy zdarza mi się słyszeć opinie. Natomiast jeśli nikt nie uczy ludzi kreatywności, to potem mamy opłakane skutki. I mam wrażenie, że następne pokolenie będzie miało jeszcze bardziej przytemperowaną wyobraźnię i opinie o własnych możliwościach. A jeśli ludzie są przekonani, że niewiele mogą, sami tworzą sobie największą przeszkodę w dążeniu do osiągnięcia sukcesu.

    Natomiast nie wyobrażam sobie zaczynania pisarstwa od „mam pomysł, to napiszę książkę i wyślę do wydawnictwa”, choć nigdy wcześniej nic nie pisali (lub co najwyżej wypracowania do szkoły), a też zdawało mi się widzieć takie indywidua. To tak jakby uczyć się pływać od skoczenia na głeboką wodę. W moim odczuciu to może wypalić w jednym przypadku na milion, bo zwyczajnie nie da się wyrobić warsztatu podczas pisania jednej jedynej książki ani też wyplenić strachu oraz wstydu przed dzieleniem się swoim pisarstwem i sobą. Wtedy można się spodziewać nieudanego debiutu albo odrzucenia tekstu przez wydawnictwo. Czemu nie zacząć od tekstów na konkursy, do gazet, albo zwyczajnie założyć bloga lub konto na portalu literackim i tam pisać? Czyżby droga na skróty do sukcesu?

    1. Jeśli chodzi o ostatni akapit, to aż przypomniałem sobie, że sam coś takiego sobie umyśliłem, jak miałem 10-11 lat. Nawet taką książkę zacząłem pisać! Tylko że nigdy nie starczyło mi cierpliwości, żeby ją dokończyć (plus miałem wrażenie, że wyszło mi coś kiepskiego). A do tego pomysłu pchnęła mnie chęć „zostania sławnym”. Po prostu uważałem, że to będzie fajne. Na szczęście niektóre przekonania mają to do siebie, że się z nich wyrasta.

    2. Jeszcze co do teatru – jasne, że porównując z kinem wypada dużo lepiej, ale warto pamiętać, że do niektórych rzeczy się po prostu dorasta. Współczesne kino stargetowane jest na nastolatków i tzw. young adults. Słowem: na ludzi, którzy pragną wyrazistych przeżyć, ale nie są jeszcze wprawieni w odkrywaniu niuansów. Natomiast teatr – statystycznie – to oferta dla wieku 30+.

      IMHO sporą tragedią jest to, że przejście między tymi „grupami gustów” jest dla wielu ludzi nieoczywiste. Najczęściej jak się u nastolatka wyrobi pogląd, że teatr jest obciachowy, to później trzydziestolatek z uporem maniaka popierdala żreć popkorn na filmach dla małolatów. Na szczęście, oferta serialowa się mocno poprawiła, więc jest nadzieja dla takich delikwentów. 😀

      I tak, masz rację, szkoła naprawdę szkodzi w kształtowaniu tych postaw. Nie wątpię, że znaleźliby się świetni nauczyciele, którzy faktycznie potrafią nakłonić uczniów do poszerzania horyzontów. Systemowo jednak – to zwyczajnie nie działa w tę stronę.

      1. Jeśli rozmawiamy tylko i wyłącznie o kinie mainstreamowym; o tym, o którym czyta się na onecie i wp to zgadzam się, że jest obecnie bardzo marne. Same ekranizacje powieści młodzieżowych albo komiksów, remake’i, rebooty, inne cuda. Plastik i żenada. Ale to tylko jedna z odmian kina. Ta najgłośniejsza, niestety. Co wciąż nie zmienia faktu, że kino obecnie ma się bardzo dobrze. Ja nawet pójdę dalej – jako kinomanka cieszę się, że te prawdziwie wartościowe tytuły nie docierają do byle kogo. Trzeba obrać inny kierunek niż Hollywood a wtedy będzie można znowu zachwycać się kinem robionym dla sztuki i przez pasjonatów a nie rzemieślników dla worków z pieniędzmi. Azja (Korea Płd. Japonia, Indonezja), Europa (szczególnie Brytyjczycy, ale też Hiszpania, Francja, Skandynawowie), Australia. Ale i Amerykanie wciąż robią coś ciekawego, tylko, aby to wszystko znaleźć trzeba utonąć w czeluściach filmwebu albo imdb. A później napocić się przy znalezieniu samego filmu i napisów do niego (a i tak jak dobrze pójdzie będą pewnie tylko po angielsku). Nie mniej, dla 90% tak znalezionych tytułów – warto.

        A tak w ogóle, to witam. To mój pierwszy wpis 🙂 Czytam Was już od jakiegoś czasu, bo jestem w trakcie pisania swojej czterotomowej sagi. Ale, że kino kocham i to z niego czerpię większość inspiracji musiałam zacząć wpisem w tej dziedziny 🙂

      2. No tak, racja – jak teraz przeczytałem swój komentarz, to widzę wyraźnie skrót myślowy. Kiedy mówiłem o kinie, chodziło mi o kino popularne.

        A z czterotomową sagą życzę powodzenia! 😀

      3. Jednak kino nie pozwoli przeżyć historii sobą. W nowoczesnym teatrze nieraz angażuje się wszystkie zmysły, do tego nawet publiczność może być elementem spektaklu. Szczególnie przy tych nastawionych na interakcję z widzem, siedzi się w odległości 1-2 metrów od aktorów. Nie tylko więc się ogląda historię, ale też jest się jej częścią w prawdziwym sensie. Żadne kino tego nie da, choćby nie wiem jak wybitne.

  5. Cała ekipa prócz mnie siedzi w namiocie, gra w scrable, słucha listy przebojów Trójki, od czasu do czasu gapiąc się na ściszony, ale włączony telewizor. Namiotem nazwaliśmy nasz salon wraz z kuchnią, w którym po prostu siedzimy wiecznie wszyscy. Franz – lat 19, Kala – lat 16, Józia – lat 9 i Squo – lat coś tam coś tam. I ja. Wchodzę do salonu.
    – Chcę się z facetem zaprzyjaźnić – mówię – przeczytałem całą jego stronę spisekpisarzy.pl i chcę się z nim zaprzyjaźnić
    – Tata, nie rób tego – mówi Kala
    – Ale właściwie o co chodzi ? – pyta Józia
    – No nie pisz gościowi, że chcesz być jego przyjacielem – uściśla Kala
    – He, he… Napisz mu, że go baaardzo lubisz, he, he… – mówi Franz
    Żona się śmieje, Franz się śmieje.
    – Facet jest genialny! Pisze tak, jak…
    -… jak myślisz ty, co tata? – Franz szczerzy zęby – i dlatego jest genialny, nie?
    – No tak – mówię
    – No to go zaproś! – mówi Squo
    – Git – mówię
    – Ale nie pisz, że chcesz być jego przyjacielem! – kategorycznie stwierdza Kala
    – No dobra, nie napiszę – kiwam głową na zgodę

    A więc drogi Tomaszu, jak będziesz w Gdańsku, to serdecznie zapraszam !!
    Michał Wojciechowicz (Michał W. Pistolet) autor „Życie podziemne mężczyzny” oraz 4 innych książek

    1. Dzięki za dobre słowo. I jasne, jak będę w Gdańsku, to czemu nie? 😉 Zwykle nosi mnie na trasie Wrocław – Niemcy, ale kto wie.

  6. Wstyd
    Od chwili gdy przeczytałem Twój wpis, kilka dni chodziłem z bolącą dynią. Przez Ciebie! No bracie, poruszyłeś mega istotną sprawę! Nie wiem kolego ile masz lat, ale przypuszczam, że w swoim zawodowym życiu trafiłeś na mojego bloga lub książkę Życie podziemne mężczyzny. POLSAT zrobił reportaż o „fenomenie” mego bloga (dwa lata na szczycie polskiej blogosfery), byłem u Drzyzgi, u Pieńskowskiej, u Szydłowskiej (z Trójki) w prasie i w radiu. Powód był jeden. Każdy chciał dotknąć mnie i zadać mi to sakramentalne pytanie: „czy się chłopie nie wstydzisz”. I z każdego z tych programów wychodziłem jako przegrany. Właśnie dlatego, że brakowało mi tej absolutnie koniecznej pisarzowi, pewnosci siebie. Pewności, że nie mam się czego do kurwy nędzy wstydzić bo po prostu, jestem pisarzem, i WOLNO mi grzebać się w ludzkich gównach! Nawet swoich własnych!
    I to jest pierwsza sprawa. Drugą jest kwestia wstydu z tytułu ZDRADY. Pisząc o tym, co widzisz, co się naokoło Ciebie dzieje, piszesz o ludziach i o tym, co oni robią, co mówią, a nawet udaje ci się od czasu do czasu wykumać co też i myślą i o tym napisać. Przelewasz to potem na papier i bum, jest problem. BO ICH BRACIE ZDRADZIŁEŚ. Ja mieszałem wątki jak mogłem, wymyślałem lipne zawody, miejsca akcji, imiona, a nawet pisząc w pierwszej osobie kilka historii wziąłem na klatę, mówiąc „to ja zrobiłem”. I wszystko na nic! Ludzie rozpoznawali siebie i swoje sytuacje. W ten sposób straciłem najlepszego przyjaciela, kilku kumpli, a przez kilku kolesi byłem straszony, że mnie „ukarzą” za to, że ich opisałem.
    Kolejny rodzaj wstydu, wynikał z tego, że mam dzieci. I one mogły przeczytać to, co tata wykminił. A tam jest seks grupowy z udziałem taty, mamy i mnóstwo przeklinania.

    I powiem Tobie, że uporanie się z tą całą gamą problemów dotyczących wstydu zajęło mi prawie 10 lat. Tyle czasu zajęło nim wypieprzyłem ów jebany wstyd w kosmos! Ale uporałem się z tym skutecznie. Czego dowodem jest fakt, że na Walentynki AD 2015 wyjdzie „Życie podziemne mężczyzny II. Rewanż”.

    Pozdrawiam Cię serdecznie i jeszcze raz gratuluję wnikliwości i po prostu warsztatu. .
    Michał Wojciechowicz

    1. Tak, warto pamiętać, że nie ma nic za darmo. Zwłaszcza w pisaniu. Nie da się odkryć rzeczy ukrytych – i nikomu nie podpaść. Nie da się wyrazić własnego zdania bez narażania na krytykę. No ale, do diabła, o to też chodzi. Pisze się po to, żeby wywołać impakt. Jeśli ktoś zakłada, że stworzy coś w 100% grzecznego i nikomu broń boże nie zepsuje swoim tekstem dnia, no to zostaną mu do powiedzenia same komunały.

      Hemingway stwierdził swego czasu, że pisanie jest proste. Siadasz przed klawiaturą i krwawisz. Jakbym nie kombinował, nie potrafię tego wyrazić lepiej.

  7. Hm, dzięki za ten Tekst 🙂 Dla mnie, jako początkującego grafomana, stanowił jak sądzę lekkie popchnięcie w słusznym kierunku. Myślę, że jak do wielu innych dziedzin życia, do pisania również odnosi się złota zasada zdrowego rozsądku. Zarówno w swoim podejściu do twórczości jak i w stosunku do odbioru przez otoczenie. Inna sprawa, że będąc z czymś emocjonalnie związanym (a zakładam, że jakoś jednak jesteśmy związani ze swoimi dziełami) trudno zawsze jest zachować rozsądek, dystans i inne te słuszne rzeczy 😉

Skomentuj Znaleziony Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *