Przejdź do treści

Poradnik pisania – ćwiczenie 9

ćwiczenie dla pisarzy - spisek pisarzy

Kluczem do pisarskiej biegłości są ćwiczenia. Oto kolejna porcja inspiracji od Spisku!

Obsługa ćwiczeń pisarskich jest prosta. Zacznij od przeczytania krótkiej notki, zapisanej kursywą na końcu każdego posta z tej serii. Zastanów się nad przedstawioną sytuacją, pomyśl, jaką historię (lub fragment historii) jesteś w stanie z tego wydobyć. Gdy masz już w głowie obraz, ideę zdatną do zapisania, przelej wszystko na papier (albo na ekran komputera).

Tekst, który stworzysz, nie musi być długi. Wystarczy nawet jeden akapit. Możesz go pomyśleć jako część większej całości (niechby i całej książki Twojego autorstwa!), ale nie musisz tego robić. Może być to zwarta opowieść, taka, co się zgrabnie zaczyna i kończy z puentą. Może to być też wyrwany z kontekstu opis lub dialog.

Pamiętaj: ćwiczenie jest po to, żeby rozruszać mózg, dostarczyć Ci inspiracji i powodu do tworzenia.

No to jedziemy:

Para bohaterów – kobieta i mężczyzna – siedzą na plaży. Słońce świeci, fale szumią, mewy latają i skrzeczą. Jest ciepło i przyjemnie.

Mężczyzna odwraca się do kobiety – i nagle wszystko układa mu się w głowie w zgrabną całość. Nagle wszystko jest jasne. Epifania. Co takiego zrozumiał i jaki bodziec go do tego zrozumienia doprowadził? Czy chodzi o to, że wreszcie znalazł kobietę swojego życia? Wie, że będą razem – do końca? Czy też inaczej: wreszcie ułożył wszystkie poszlaki w logiczny ciąg zdarzeń i rozumie już w jaką grę wplątała go kobieta. Rozumie jej intrygę, przejrzał to.

A może po prostu widzi mackę Cthulhu, która dyskretnie wystaje bohaterce z ucha? Cokolwiek się stało – wszystko w Twoich rękach.

Jeżeli chcesz się z kimś podzielić tekstami, które powstały podczas ćwiczeń, zachęcam do wrzucania ich w komentarze pod postem. Możesz również zamieścić je na naszym Forum.

 

Foto: Lost In The RP / Foter / CC BY

23 komentarze do “Poradnik pisania – ćwiczenie 9”

  1. To tak na szybko i krótko:

    Ciężkie chmury przetaczały się nad naszymi głowami. Promienie słońca próbowały się przebić i ogrzać nasze ciała. Olbrzymie mewy krążyły nad zbierającym sieci kutrem. To właśnie ich krzyk wyrwał mnie z rozmyślań.
    Spojrzałem na Karolinę. Tak jakbym patrzył na nią po raz pierwszy.
    Pierwszy raz od czasu naszej rozmowy. Jak mogłem się nie zorientować? – kołatało mi się w myślach.
    Mocno zarysowana linia szczęki. Zadziornie zadarty nos. Dołeczki w policzkach gdy się uśmiechała. Burza kasztanowych loków. I te zielone oczy.
    Spojrzała na mnie, studiując moją minę z lekkim rozbawieniem.
    -Tu się kurwa nie ma z czego śmiać! – Było w tym więcej żółci niż bym chciał.
    Byłem zdezorientowany.
    -Dlaczego ja?! – zapytałem.
    Milczała, nadal mi się przyglądając. Wyglądała na pogodzoną.
    – Bo Cię kocham, głupcze. Czy to takie trudne do zrozumienia? –Nawet na mnie nie spojrzała.
    Boże co za Ironia losu. Była dla mnie kiedyś najważniejszą osobą na całym świecie. Moim najlepszym przyjacielem. Czego myśmy razem nie robili. Rajd autostopem z Gdańska na Chorwację za czasów studenckich. Razem wyrywaliśmy towary do zabawy na imprezach. Razem dorastaliśmy, razem się bawiliśmy. Do czasu. Wszystko się zmieniło kiedy wyjechałem do Stanów do pracy. Praca, nowe towarzystwo, imprezki. Kontakt się urwał. Wróciłem na stare śmieci jakiś miesiąc temu i zacząłem odgrzebywać stare znajomości. Nikt tylko nic nie słyszał o Tobie. Wszystko wyjaśniło się dzisiaj.
    -Nie wrócę czasu. Nawet bym nie chciała. – Mówiła spokojnie, patrząc na piasek wymykający się z jej dłoni. – Zawsze byliśmy blisko. Chciałam być jeszcze bliżej. Widocznie za dużo chciałam.
    – Za dużo – potwierdziłem dobitnie.
    -Nie zachowuj się jak ofiara!- rzuciła, przygniatając mnie ciężarem swojego spojrzenia – Znam Cię aż za dobrze. Wiesz co Cię najbardziej teraz boli? Że Twój instynkt samca alfa zawiódł! Nawet nie przemknęło Ci przez myśl jak ja się teraz mogę czuć. Jesteś świetnym przykładem męskiej, szowinistycznej świni – rzuciła.
    -Ooo! Widzę, że diametralnie zmienił Ci się punkt widzenia. Wiesz co? Może i jestem męskim przykładem nieczułości. Jednak nie jesteś w mojej skórze i nie wiesz jak to jest jak laska się do Ciebie przystawia, a Ty myślisz, że złapałeś Pana Boga za nogi. Nie wiesz jak to jest kiedy okazuje się, że to Twój najlepszy przyjaciel, który kiedyś miał na imię Karol.

    1. Świetne!
      Przy „Razem wyrywaliśmy towary do zabawy na imprezach” coś mi nie grało, ale nie przywiązałam do tego dużej wagi. A jednak. Poza tym, zakończenie – dla mnie – miażdżące.

      1. Dzięki. Bałam się właśnie tego, że końcówka będzie niezrozumiała, cieszę się, że jednak się myliłam.

  2. Olśniło go, gdy spojrzał na swoją ,,ukochaną”. Zdradziła go. Jej szpiegiem armii Cthulha! Mówiła, że go kocha. Mówiła, że razem wymkną się z jego wstrętnych macek. Kłamała.
    Wstałem z piasku, a Epifania spojrzała na mnie zaskoczona. Widziałem jak macka coraz bardziej wychodzi z jej ucha. Patrzała na mnie i w ogóle nie zwracała uwagi na tę mackę.
    Olśniło mnie.
    Ona nie wie, że ma ją w uchu. Nie ma pojęcia o jej istnieniu. Ponieważ jest śmiertelniczką. Nie wie, że Cthulhu istnieje, tym bardziej, że się przebudził.
    Westchnąłem z ulgą.
    Całe szczęście. Muszę ją chronić i wszystkich ludzi na ziemi, by Cthulhu nie przejął władzy nad światem z innymi Wielkimi Przedwiecznymi.
    Spojrzałem w nocne niebo.
    Gwiazdy przemówiły i wypowiedziały nam wojnę.
    Teraz czas, by pogromcy przedwiecznych wzięli sprawę w swoje ręce.

    ~~~~~
    Krótkie, ale dużo czasu nie mam :<
    Podoba się?

  3. Moje proste, małe wycięte z czegoś większego co w głowie siedzi:

    Vincent i Vivien siedzieli razem na plaży. Było ciepło i przyjemnie, mewy skrzeczały, może szumiało. To był jego pomysł. Jego dziwne poczucie, że musiał tak zrobić. Obserwował jak cieszyła się chwilą. Czy kiedykolwiek przyszła na plażę z rodzicami? Salvatiore otwarło dostęp do morza już dobre kilkanaście lat temu, ludzie przychodzili wtedy tłumnie tak jakby zapomnieli jak morze wygląda. Vivien chyba nigdy go nie widziała.
    – I jak?
    -Cicho. Słucham.
    Chyba jej się podoba. Chyba wreszcie spotkało ją coś na co miała wpływ. Ostatnio nie było lekko, ktoś cały czas wytyczał jej szlak. A teraz po prostu wybrała. Między wypadem do kina, a wieczorem na plaży. I chyba jest szczęśliwa. To dobry moment na pytanie.
    – Kim jest Ryś, Vivien?
    – To mój ojciec. Nazywaliśmy się tak za czasów mojej młodości. Ja byłam dla niego Lisiczką.
    Łooo nie sądził, że odpowie tak szybko. Mamrotała coś o Rysiu co noc, a za każdym rankiem nie chciała mu powiedzieć o co chodzi i traktowała go jak wariata. Co się stało? Czemu teraz odpowiedziała?
    – A dla czego?
    – Nie wiem, tak już miał. Lubił chodzić własnymi drogami, a ja lubiłam za nim podążać. Bardzo mi go brakuje.
    – A mamy? – indagował dalej korzystając z faktu, że się otworzyła. Robiła to tak rzadko, jak kwitnący kwiat paproci.
    – Nie pamiętam jej. W domu w ogóle nie bywała, a jak była to spała.
    – Lisiczko… – zaryzykował.
    – Vincencie? – nie stracił.
    – Czy przyjmiesz moją rezygnację, jeśli cię nie wybiorą. Zostanę z tobą tam gdzie wylądujesz.
    – Nie miałabym odwagi nikogo z was o to prosić, choć wiem, że skoczylibyście za mną w ogień. – Była taka delikatna, taka miękka w środku. A pancerz nosiła zaiste kolczasty. Cieszył się jej wnętrzem jak białym miąższem kokosa, do którego jest się zawsze tak trudno dostać. W nagrodę dostaje się jednak pyszne, słodkie mleczko. – Nie mów reszcie.
    – Nie powiem. Ta plaża zostanie między nami, zgoda?
    Przytuliła się do niego mocno. W jej uścisku czuł wdzięczność i coś ciepłego jakby zaufanie. Oddanie się pod skrzydła. To pragnął jej właśnie dać.

  4. Morze nie szumiało. Skrzypiało, trochę jak źle naoliwione drzwi. Woda przelewała się ciężko, a na jej powierzchni dryfowały glutowate plamy zmutowanego planktonu.
    – Nadal nie rozumiem, po co wlekliśmy dupy kilkaset kilometrów… żeby powdychać jodu?
    Kobieta nie odpowiedziała, tylko usiadła na piasku i nienaturalnie wyprostowana patrzyła przed siebie. Wyglądała jak posąg mniszki, strudzonej długą ale wygraną wojną.
    – Mmmm, już czuję jak lecznicze chemikalia oczyszczają mi płuca – zaśmiał się jej w twarz. Sarkazm, cynizm, ironia… rozpaczliwie starał się nie rozpłakać z bezsilności. Chodził więc wzdłuż brzegu i wymachując rękami, krzyczał.
    – Tu jest wspaniale! WSPANIALE. Może usmażymy na kolację jakąś dwugłową rybę? Albo zbudujemy letni domek z glonów i zostaniemy tu na zawsze? Będziemy filtrować sól i sprzedawać bursztyny, jak Wikingowie!
    Kobieta nie wytrzymała i uśmiechnęła się.
    Spojrzała na niego łagodnie, ale w kącikach jej oczu rosło powoli szczęście. Ogromne, uwalniające od wszystkiego poczucie szczęścia.
    Opuścił ręce bezwiednie, wzdłuż boków, i osunął się na kolana. Spojrzał jej prosto w oczy.
    – Chodzi o sól, prawda? O skażoną sól…
    Uśmiechnęła się szerzej.
    Byli uratowani.

  5. – Wykorzystałaś mnie – powiedział, siląc się na spokój. – Od początku to zaplanowałaś, a ja, zakochany idiota, niczego nie podejrzewałem. Mówiłem ci wszystko, omawiałem każdy plan, radziłem się… Na co czekasz?
    Czyżbyś liczyła na to, że zdradzę ci jeszcze jakieś szczegóły śledztwa, zanim mnie też zabijesz?
    Nie odpowiedziała. Wpatrywała się z natężeniem w twarz siedzącego obok mężczyzny. Nie dostrzegła w niej gniewu ani strachu, tylko rozgoryczenie i smutek. Westchnęła cicho i rozprostowała zaciśnięte dłonie, pozwalając, by trzymany w nich złoty piasek rozsypał się u jej stóp. Tak jak ich wspólne życie.
    – To nie było tak – odezwała się cicho. – Zbliżyłam się do ciebie, bo potrzebowałam informacji, ale nie dlatego kochałam się z tobą. I nie dlatego wyszłam za ciebie za mąż. Chryste, Hubert, czy ty naprawdę myślisz, że zostałam twoją żoną dla pozyskania informacji? Przecież to idiotyzm!
    – Nie wiem, co mam myśleć. Sam już nie wiem, w co wierzyć; zaserwowałaś mi tyle kłamstw i półprawd, że aż dziw, iż sama się w tym nie pogubiłaś. Chciałbym wiedzieć już tylko jedno. Dlaczego torturowałaś i zabiłaś tych trzech mężczyzn?
    Zyta wyprostowała zgarbione plecy i zdecydowanym ruchem sięgnęła po torebkę, otworzyła ją i wyciągnęła z niej plik papierów. Rozprostowała je i podała mężowi. Wiedziała, że to, co w nich przeczyta, zrani go mocniej niż gdyby to ona rzeczywiście była mordercą. Ale on musiał wreszcie poznać prawdę, choć pewnie za tę prawdę ją znienawidzi.
    Szła wolno pustą, ozłoconą słońcem plażą i nie zatrzymała się nawet wtedy, gdy usłyszała pełen rozpaczy krzyk Huberta.

  6. Alan przytulił Różę siedzącą obok niego na kocu. Na plaży było ciepło, mewy śpiewały cichą pieśń zakochanym podziwiającym zachód słońca. Chłopak spojrzał na kobietę, była piękna. Zaczął zastanawiać się dlaczego tak cudowna i mądra istota jest z ćpunem, który nie potrafi wyrwać się z krwawych i zdradzieckich szponów nałogu.
    Dlaczego ze mną jest? Nie chodzi o pieniądze… przecież ich nie mam. O mój urok osobisty, o marzenia i ambicje, które dawno zgasły? Czego ona właściwie oczekuje? Chce mnie zbawić, uratować? Powinienem pytać czy żyć dalej w stanie błogości aż w końcu skreśli mnie ze swojego życia… Moje myśli mnie zabiją. Znowu mrok opanowuje mój umysł. Mam ochotę uciec, zostawić świat. Przecież nikt nie pokocha człowieka takiego jak ja. Nikt nie zrozumie kogoś kto sam zdecydował się zostać pieprzonym zombie. Ona nigdy nie patrzy jak biorę, błaga tylko abym nie przesadził. Dlaczego nie mówi abym przestał? Zawsze ze mną jest, w mieszkaniu, tutaj, wszędzie. Często sprząta, widziałem jak przeszukuje moje rzeczy. Może…może to co biorę to nie heroina, a co jeżeli ona na mnie eksperymentuje, daje coś innego, a mi jest bez różnicy co mnie pochłania, chodzi tylko o ten stan. Stan, w którym szary świat wokół przestaje istnieć. Czy ja nie powinienem już gnić, leżeć i marzyć o jednym? Złoty strzał, koniec.
    Alan wyjął z kieszeni woreczek, w którym były narkotyki.
    – Chyba nie będziesz tutaj tego brał
    – Róża… coś nie daje mi spokoju, dlaczego ze mną jesteś? Kiedy przyszliśmy na te plażę? Ja… nie pamiętam
    – Przestań. Chodźmy do domu, tam weźmiesz
    Chłopak spojrzał na nią, wcześniej nie dostrzegał tego błysku zatracenia w oku. Nie wiedział czy to z nim jest coś nie tak czy z ukochaną. Rozsunął bluzę, na rękawach zauważył czerwone, zaschłe krople, podwinął je, krew. Ręce miał w czerwonej mazi, koszulkę pod bluzą również. Komu zrobił krzywdę? Spojrzał na Różę z przerażeniem i rozpaczą. Poza sobą nie skrzywdził by nikogo.
    – Sądziłeś, ze pokocham ćpuna? Nie tylko eksperymentowałam na Tobie, stałeś się moją słodką i niewinną maszyną do zabijania
    Wstała, założyła buty i odeszła. Odwróciła się raz żeby pokazać jak bardzo jest z siebie zadowolona. Alan wziął wszystko co miał przy sobie. Marzenie, które już dawno powinno zagościć w jego świadomości stało się rzeczywiste. Ostatnie życzenie narkomana.

  7. Plaża była zupełnie pusta. Nie bez przyczyny wybrał najbardziej dziką i niedostępną część wybrzeża. Słońce, już w połowie, schowało się w spokojnych wodach Bałtyku. Delikatny wietrzyk studził ich rozgrzane ciała. Eryk, bo tak miał na imię młodzieniec, trzymał w ramionach Dolores, z którą przeżył ostatnio tak cudowne chwile. Te dwa tygodnie ich znajomości, przepełnione były namiętnością. To gorące uczucie sprawiło, że siedział teraz spełniony i zupełnie odprężony, nucąc cichutko „Historię pewnej znajomości”. Ona wpatrzona w jeden punkt, jakby wypatrywała psa, który miał w pysku nieść „Głos wybrzeża”, nie mówiła nic. Jakby całe jej istnienie polegało tylko na słuchaniu swojego wybranka. Choć tak naprawdę to on ją wybrał. To on był zdobywcą. Zmierzch zapadał powoli. Rozpalone wcześniej knoty świec teraz tliły się delikatnie. Czerwone wino wypite do połowy (przez niego, ona nie chciała), leżało teraz zasypane w piasku. Eryk wstał by je podnieść, nie chciał marnować tak zacnego trunku. Kiedy się odwrócił, zobaczył przerażoną twarz Dolores. Dziewczyna zmieniając pozycję położyła dłoń na dogasającej świecy. Grymas bólu na twarzy zastygł, jakby krzyk cierpienia uwiązł jej w gardle. Eryk usłyszał tylko syczenie. Wtedy zaczęła się zmieniać. Policzki Dolores wklęsły, podobnie jak obfity biust. Kończyny sflaczały, stały się smutnie płaskie. Dolores pochyliła się, i osunęła na koc. Stawała się coraz mniejsza. Wraz z powietrzem ulatywało z niej życie. Eryk już nic nie mógł zrobić. Podniósł butelkę do ust i wziął porządny łyk wina. Wytarł usta i patrzył na martwą Dolores. Po głowie chodziło mu tylko jedno pytanie. Czy w sex-shopie uznają reklamację przypalonej lalki.

  8. Proszę bardzo

    Tomek popatrzył na siedzącą obok Paulinę. Patrzyła w dal na morze. Wyglądała pięknie. Kto by pomyślał, że jest skłonna do tak okropnego czynu. A jednak jest. Spełniły się jego najgorsze myśli. Cały czas nie mógł uwierzyć, że dał się tak zmanipulować. On długoletni oficer kontrwywiadu nie zauważył, że ona jest niemieckim szpiegiem. Ona, kobieta, którą kochał i której załatwił pracę w instytucji rządowej. Pomyślał, że mógłby teraz ją zaaresztować, ale uznał, że jest już za późno. Na pewno czeka już Gestapo i Abwehra.
    – Od jak dawna dla nich pracujesz? – zapytał
    – O czym ty mówisz? – zdziwiła się Paulina
    – Nie udawaj! Wiem, że pracujesz dla niemieckiego wywiadu.
    – Od dwóch lat. I co z tego?
    Od dwóch lat!? A on niczego nie zauważył. Jak to możliwe? Zawalił całkowicie. Może jednak lepiej będzie jak go Niemcy aresztują niż jak będzie dalej przynosił wstyd Polsce.
    – I co? Aresztujesz mnie teraz? Wywiozłaś mnie przecież na odludzie.
    Paulina odwróciła się i dała znak ręką. Zza krzaków wyszło trzech niemieckich żołnierzy. Przygotowała się, pomyślał. Chwycili Tomka i poprowadzili do wyjścia z plaży.
    – Kocham Cię – powiedziała Paulina na pożegnanie.

  9. Penetruję jej umysł. Nic. Nie ma uczuć. Nie ma myśli. Jakby kobieta była martwa. A przecież jej serce bije. Na jej ciele nie ma ran, które mogłyby świadczyć o tym, że jest ledwo żywa. A przecież jest prawie martwa. To piękne ciało jest jedynie skorupą. Jak każda skrywa to co jest w środku. Tyle, że ta jest pusta. Wszystkie narządy kobiety pracują. Ciepła krew krąży w żyłach. Umysł przesyła informacje, ale nie myśli. Ta kobieta jest pozbawiona uczuć. Zwyczajnie pusta.
    Siedzę na miękkim piasku i przyglądam się jej. Pomimo panującej wokół ciemności doskonale widzę jej lekko przygarbioną sylwetkę. Skulona wpatruje się w jezioro. Nie widzi go. Wiem to. Zbyt często napotykam to puste spojrzenie, żeby nie wiedzieć. Nie jest dosłownie ślepa. Tak jak nie jest dosłownie martwa. Ale jej oczy są puste. Tak jak wnętrze.
    Kiedyś patrząc w te oczy widziałem emocje. Zwykle jedną skrywającą setkę innych. Teraz są jak oczy lalki. Zastanawiałem się, czy ja jej to zrobiłem. Ale to była ona. Jej ego, chore ambicje i sumienie ją zniszczyły.
    ” Zabij mnie.” – słyszę myśl kobiety. Wreszcie. Po dwudziestu minutach coś pojawiło się w tym zniszczonym umyśle. Kiedyś nie nadążałem ze zrozumieniem jej myśli. Tysiące pytań, stwierdzeń i opinii na raz. A teraz pustka.
    Kiedy osiem lat temu pojawiła się w jednym z moich hoteli, próbowałem ją zabić. Zwykłemu człowiekowi mogła się wydawać niegroźną nastolatką. Jednak zbyt często spotykałem niegroźne nastolatki, które okazywały się być czarownicami, kotołakami, psychokinetykami, wilkołakami, telepatami, lisołakami i wampirami. I tak było w tym przypadku.
    Jeszcze nigdy wcześniej nie walczyłem z kimś tak bliskim równemu sobie. Gdybym w tedy ją zabił… Mogłem zmienić bieg historii świata. Jednaknie zrobiłem tego, aby mój sekret nie wyszedł na jaw. Odpowiedziałem na wszystkie jej pytania i oszczędziłem życie w zamian za milczenie. Pamiętam, że odniosłem w tedy wrażenie, iż bardziej zależało jej na tym pierwszym. Była połączeniem zuchwałej dziewczyny, urodzonego przywódcy i ciekawskiego dziecka.
    Cztery lata później przyszła do mnie w obstawie trzech wampirów wysokiej klasy. Nie dorównywali mi. Jak się miało później okazać, ona tak. Nie potrafię zapomnieć, chwili gdy weszła do najdroższego z moich hoteli. Majestatycznym krokiem szła na czele trójki mężczyzn. Cała jej postawa mówiła kto jest dowódcą. Goście oglądali się za nimi. Biło od niej coś takiego, że zdawała się budzić respekt nawet u dorosłych mężczyzn. Respekt i strach. Nie pamiętam jak znalazła się w moim gabinecie. Pamiętam za to postać w czerni rozpartą na fotelu. Rozmawialiśmy w cztery oczy. Była arogancka, ale dała mi do zrozumienia, iż darzy mnie ogromnym szacunkiem. Powiedziała, że dołączyła do Królowej Ciemności. Zaproponowała, żebym się do nich przyłączył, aby mogli z moją pomocna przejąć władzę nad światem. Potrafiła mówić w taki sposób, że nie umiałem odmówić. Nikt nie umiał. Zwerbowała setki osób. Przekonała do nas tysiące zwykłych ludzi. Dopiero później zrozumiałem, że jest tylko marionetką w rękach mojej przyrodniej siostry. A ta z kolei swojej matki, Królowej Ciemności.
    W ostateczności osiągnęliśmy swój cel. Najpierw Ziemia. Później dwadzieścia innych wymiarów. Królowa Ciemności swoich najlepszych ludzi ustanowiła gubernatorami. W tym mnie. Najlepsi z najlepszych mieli pod opieką kilka światów. W pewnym momencie ludzie zaczęli się buntować. Niemal wszystkie wampiry pod moim dowództwem przyłączyły się do rebelii. Należy nam się coś więcej. Obaliliśmy Królową Ciemności, a później gubernatorów. Kiedy przywódca rebelii został Imperatorem i poczuł się bezpiecznie, zginął. Nie muszę chyba wspominać kto jest za to odpowiedzialny. Objąłem jego stanowisko i wypuściłem gubernatorów z więzień. Z łatwością ich sobie podporządkowałem.
    Większość dobrze to zniosła. Jednak kobieta, która potrafiła pociągnąć za sobą tłumy całkiem straciła chęć do życia. W chwili gdy rebelianci przyszli ją aresztować nie stawiała oporu. Uważała ,że zasłużyła na to. Domagała się egzekucji, ale zamiast tego wtrącili ją do więzienia. Nie pamiętam co dokładnie działo się tego dnia. Tylko jej oskarżycielskie spojrzenie i przepełnione jadem „Zdrajca”.
    Kiedy dwa tygodnie później wróciłem, aby ją uwolnić była już pusta. Nawet na mnie nie spojrzała. To był cień kobiety, która weszła w tedy do hotelu. W opłakanym stanie siedziała bez ruchu podpięta do kroplówki. Więźniowie mogli korzystać z łazienek, ale ona najwyraźniej tego nie robiła. Postawiłem ją na nogi. I tak stała nie odzywając się słowem. Kiedy zmusiłem ją, aby na mnie spojrzała, patrzyła jakby przeze mnie. Niebyła w stanie iść. Zaniosłem ją do jej pokojów. Kilka służących się nią zajęło.
    Nie zależało mi na dziewczynie, którą kiedyś była tylko na zdolnościach, które kiedyś miała. Była mi potrzebna. Musiałem ją zahipnotyzować. Od tej pory robi co jej każę. Jeśli trzeba wciąż potrafi mówić tak, aby poruszyć tłumy. Póki jest użyteczna nie mogę spełnić jej wciąż ponawianych próśb.
    Z ust wypuszcza obłoczek pary. Kładę dłoń na plecach kobiety. Cała drży. Przywykłem, że nie mówi, czy jej zimno, czy jest głodna, czy potrzebuje czegokolwiek. Często nawet o tym nie myśli. Łapię ją za ramiona. Nie reaguje.
    – Wstań.
    Podnosi się z ziemi. Prowadzę kobietę do leżaków. Siadamy na miękkich poduszkach.
    – Jaki sens miało siedzenie na piasku? – mój głos jest twardy.
    „ Nic nie ma sensu.” Wpatruje się w nieistniejący punkt przed nami.
    – Spójrz na mnie – mówię łapiąc ją za podbródek. – Muszę wyjechać. Sprawdzę jak wygląda sytuacja w innych wymiarach i wrócę.
    „Zawsze wracasz.” To prawda. Za czasów Królowej Ciemności Ziemia była stolicą. Ja wybrałem Stix. Zanim wyrzuty sumienia zniszczyły kobietę starała się je zagłuszyć dbając o swoje kilka planet, ale najlepiej jej poszło właśnie na Stix. Patrzę w te brązowe oczy. Zdają się znów zachodzić mgłą.
    – Patrz na mnie. – Słucha. – Przed każdym wystąpieniem publicznym kontaktujesz się ze mną. Nie podejmujesz, żadnych decyzji sama. Wrócę jak tylko się upewnię, że pozostali niczego nie zepsuli.
    Mówiąc pozostali mam na myśli głównie kochaną siostrzyczkę. „Ich też hipnotyzujesz?”
    – Ty. Wiesz. – Zaskoczyła mnie.
    „Nie pamiętasz już kim jestem?”
    – Powiedz to głośno.
    – Co? – pyta pozbawionym emocji głosem.
    – Kim jesteś?
    – Twoją marionetką.
    Jest bardziej świadoma niż myślałem.
    – A kim byłaś?
    – Jednym z najważniejszych ludzi Królowej Ciemności. Obsesją twojej siostry. Najpotężniejszą psychokinetyczką w historii. Wampirze.
    Myliłem się. Nie jest martwa.

  10. Lipiec. Morskie niebo rozciągnięte nad niebieskim morzem wąską a długą wstążeczką. Białe powietrze między nimi i beżowy pas piasku składają się jeszcze na ten płaski pasiak pejzażu. Jest wcześnie rano, światło ostre i lekkie. Czuć nadchodzący upał, nie ma ani jednej chmury i ani jednego wiatru, który by ją przywiał.
    Martwo na tej plaży. Ludzie którzy na plażę przyjdą smażyć się i taplać, krzyczeć i śmiecić, śpią jeszcze. Jedynie my zaburzamy tę harmonię nieruchawości. Mój oddech zdaje się poruszać wodę, jej drgnienia rzęs przemieszczają ziarenka piasku w fantazyjne wzory i kolonie. Może właśnie teraz jakieś ziarenko opuszcza swoje rodzinne strony na zawsze, z powodu jej trzepoczących powiek.
    -Jan,- słyszę niemal przecinek w jej głosie. -Ten pies jest jakiś dziwny.
    -Jaki pies? -Rozglądam się, pusto. -Tu nie ma żadnego psa.
    -Nie wygłupiaj się. Może być agresywny. Co robimy?
    Odwracam się na nią i widzę jak marszczy brwi, jest trochę spięta, nerwowo spogląda w bok, jej dłoń zaciska się na mojej.
    -Może powinniśmy powoli odejść?
    -Jaki pies, Aniela? Co ty..
    -Nie, może wtedy pomyśleć, że uciekamy i zacznie nas gonić. Głupi ludzie nie pilnują swojego kundla.
    Unoszę się na kolanach i patrzę w miejsce, w które Anielka stara się nie patrzeć, gdzie ten rzekomy pies ma być, jak ostatni półgłówek przez pół minuty wlepiam się w nasz czerwono-biały ręcznik. Prawda dociera do mnie spomiędzy jej słów wymawianych półgłosem.
    Wzdycham. Rozdzielam palec po palcu jej zaciśniętą białą dłoń od mojej i odkładam na kolano. Zwrócony całym ciałem w stronę jej dumnego profilu przysuwam się bliżej i obserwuję jak niesłychane zjawisko. Garbaty nosek, wydętą wargę, nieopaloną jeszcze skórę. Czarne tęczówki wpatrzone w spokojną wodę przed sobą.
    -Aniela- mówię z brodą opartą o jej gołe ramię.
    -Tak?- nie patrzy na mnie, jest zajęta ignorowaniem krwiożerczej bestii.
    -Tu nie ma żadnego psa-widzę jak jej policzek drga w zniecierpliwieniu.
    -Jest, idioto.
    -Nie ma, idiotko- rzuca mi trwające sekundę, zaskoczone spojrzenie. -Przepraszam. Aniela..- poprawiam jej kosmyk włosów który wymknął się i zasłania policzek. -To wczoraj, w nocy-czuję jak sztywnieje. -To wczoraj, to nie było pierwszy raz, prawda? To ci się już wcześniej zdarzało.
    Mam na myśli krzyk który zbudził mnie w środku nocy i przyprawił niemal o zawał. Siedziała na środku łóżka zasłaniając oczy drżącymi dłońmi i płakała, dusiła się tymi łzami. Przerażony próbowałem jej dotknąć, ale krzyczała jeszcze bardziej, nie mogłem zrozumieć jej bełkotania, wreszcie domyśliłem się z gestów, że mam zaciągnąć zasłony, księżyc, księżyc! Z sercem w gardle zasłoniłem okna i stałem tak bezradny obok łóżka, czekając aż uspokoi się i powie mi jak jej pomóc. Chciałem zapalić lampkę nocną, ale zaczęła wyć, odskoczyłem od kabla. Miałem mokre policzki, nawet nie wiem kiedy zacząłem płakać. Siadłem na brzegu łóżka i patrzyłem na nią, całkiem nagą w białej pościeli, jak łka, z szeroko otwartymi oczami wbitymi w ciemność. Zasnęła wreszcie, z dłońmi pod policzkiem, istny aniołek. Bałem się położyć obok, żeby mnie nie zadusiła we śnie.
    Mruga gwałtownie. Tysiące ziarenek piasku przesypują się wokół nas. Czekam, druga żywa istota między płaszczyznami koloru. Nie licząc tego jej psa, oczywiście. Wreszcie zwraca się ku mnie. Oczy ma szerokie i pogubione, omiata wzrokiem plażę za moimi plecami i patrzy nareszcie na mnie.
    -Nie- zaciska usta i przełyka ślinę jak gorzkie lekarstwo. -To nie był pierwszy raz. Wzrusza bezradnie ramionami i próbuje się dzielnie uśmiechnąć. Nie wychodzi jej. Patrzy spod rzęs, dziecko złapane na szkodzie. Nie wiem po co pytałem, następne zdanie leży teraz po mojej stronie a nie mam pojęcia co powiedzieć.
    -Posłuchaj-Aniela odzywa się głosem cięższym i postarzałym o dziesięć lat od dzisiejszego śniadania. Szczebiotała wtedy i śmiała się, dolewała kawy i oblizywała palce z dżemu. -Wyjedź dziś pociągiem o osiemnastej. Następny będzie dopiero po niedzieli, nie chcę, żebyś męczył się tu tak długo.
    Odpowiadam, że nie, że co ona mówi, nie zostawię jej, wykluczone. Ale nie przekonuję ani jej ani siebie.
    -Nigdzie nie jadę- powtarzam. Kiwa głową i podaje mi mój kapelusz. Wsuwam nogi w sandały.
    -Jan,- mówi znów z przecinkiem.
    -Tak?-pytam łagodnie.
    -Zanim odejdziesz, czy mógłbyś.. Czy mógłbyś przegonić stąd tego psa?
    Strach wygrał w niej z dumą. A myślałem, że nigdy tego nie zobaczę. Rozczulam się. Kucam przy jej kolanach i ujmuję dłoń rozpostartą na ręczniku. Podnoszę do ust. Aniela szybkim ruchem głaska moją skroń.
    -Oczywiście, kochanie.
    Wstaję, otrzepuję dłonie i rzucam jej porozumiewawcze spojrzenie.
    -Uciekaj stąd!- wołam na psa. -Poszedł!-zamachuję się kapeluszem. -Sio!
    -Już?- pytam mojej ślicznej, ciemnowłosej laleczki siedzącej na ręczniku w czerwono-białe pasy pośród beżowej pustyni.
    -Już- uśmiecha się z ulgą. -Dziękuję.
    Kłaniam się niczym treser lwów w cyrku i wspinam się w górę wyjścia. Piach wsypuje mi się do butów.
    -Burek- mruczę pod nosem.- Chodź ze mną, bestio, gdziekolwiek się chowasz. Nie strasz jej.
    Gwiżdżę cicho. Odchodzę, a obok, być może pies. Być może agresywny.

  11. – Nadal się do mnie nie odzywasz? – zapytał świdrując ją wzrokiem. – Serio? Siedzimy na tropikalnej wyspie, na wczasach za dwadzieścia kawałków, a ty strzelasz focha, bo rano uśmiechnąłem się do pokojówki?
    Nawet nie drgnęła, dalej wpatrując się w morze. Już miał kontynuować, gdy przemówiła:
    – Skąpstwo nie popłaca Stasiu.
    Zatkało go.
    – Dwadzieścia tysięcy oszczędności to skąpstwo?! – syknął zdziwiony.
    – Ta podróż była moim marzeniem od lat – zignorowała jego pytanie. – Do tego stopnia, że postanowiłam nauczyć się tajskiego… – tu leciutko się uśmiechnęła. – Pewnie nawet tego nie pamiętasz. A już na pewno nie zwróciłeś uwagi jak przez ostatnie miesiące szlifowałam język przygotowując się do wyjazdu.

    Popatrzył na nią lekko zdezorientowany. Nie wiedział do czego zmierza, ale niepokoiło go, że stracił inicjatywę.
    – I? – zapytał po dłuższej chwili milczenia.
    – I słyszałam jak rano pokojówka żaliła się koleżance, że poskąpiłeś jej napiwku za szybki numerek przed śniadaniem.
    To powiedziawszy wstała i powoli odeszła w kierunku hotelu.

  12. – Drugi pokład, okolice rufy statku. Tuż obok schodów, biały podkoszulek i kapelusz. Masz go? – Arek zapytał, nie odwracając się do Magdy. Nie chciał zgubić celu, a wiatr wzmagał na sile i delikatnie trząsł obrazem.
    – Drugi pokład… Schody… – Magda mruczała do siebie – Jest! Beżowe spodnie, biały podkoszulek, kapelusz. –
    – To on, cel potwierdzony – odparł spokojnym głosem. Przerabiali to już wiele razy i chłodne opanowanie było kluczowe. Cel miał zostać zlikwidowany, nieważne jakiej płci, wieku czy wyznania. Śmierć przyjmuje wszystkich jednakowo. Wiatr zawiewał piasek na ich pozycję, nieprzyjemnie chłostając twarz Magdy i wciskając się do mechanizmów broni.
    – Mamy minutę, może dwie. Jeśli zapiaszczy mi komorę, równie dobrze możemy w niego rzucać nabojami. –
    – No problemo, następnym razem weźmiemy parawan. Masz go?
    – Wchodzi na trzeci pokład. Zatrzymał się. – urwała. Cel był prawie na muszce, gdyby nie ten cholerny słupek. Czemu zza niego nie wyjdzie? Wie coś? Nie, to głupie, zlecenie dostali tydzień temu, a obserwowali do zaledwie od czterech dni. Zza słupka wysunął się ciemny kształt jednego okulara lornetki. Cholera!
    – Wie o nas! Kurwa! Jak!? – Arek oderwał oczy od lornetki i spojrzał na Magdę – Strzelaj! –
    – Niby w co? Stoi za słupkiem, nie przestrzelę! – Magdę zlało zimnym potem – Zaraz będziemy mieli towarzystwo. Kurwa, to nie tak miało wyglądać. – Ręce, uspokój ręce. Głęboki oddech, jeden, dwa, trzy. Opanowanie wróciło do Magdy.
    – Przy słupku po drugiej stronie schodów jest wieszak z gaśnicą, trochę większą od jego głowy. Próbujemy? – Arek starał się na szybko ratować sytuację.
    – Równie dobre jak cokolwiek innego. – odparła, po czym zamilkła. Chwila przed strzałem zawsze jest najdłuższa, czas wlecze się niemiłosiernie. Wiatr wiał.
    Strzał. Arek usłyszał wygłuszony huk, nie odrywając wzroku od lornetki. Sekundę później za na statku rozległ się niemy wybuch, a postać stojąca za słupkiem, popchnięta odrzutem, wyleciał z impetem przez barierkę. Na kolejną barierkę, od której głowa człowieka odbiła się jak bezwładna piłka, a następnie poleciała do wody.
    – Taaaaaak… pięć punktów za styl, zero za lądowanie – wesoło rzucił Arek. – Zwijajmy się, zanim zlecą się koledzy naszego nurka. –
    – Piąteczka. Za to zlecenie jedziemy na wakacje. Chcę w końcu poleżeć na plaży bez Matyldy – poklepała delikatnie karabin przewieszony przez ramię. Pomarańczowe słońce zachodziło na horyzoncie, gdzieś pomiędzy kolorowo zabarwionymi chmurami, a Arek i Magda zmierzali do quada zaparkowanego za wydmą, trzymając się za ręce jak para nastolatków. Całe szczęście, że Matylda nigdy nie była zazdrosna.

  13. Otworzył powieki, wsłuchując się w przyjemny szum morza. Promienie słońca padały na jego arystokratyczne rysy twarzy, kiedy ten uśmiechał się w kącikach ust. Właśnie wszystko zrozumiał. Każda drobna rzecz, wcześniej mu niezrozumiała, łączyła się w zgodną i logiczną całość. Powędrował wzrokiem na kobietę o kruczoczarnych włosach, których kosmyki opadały na twarz. Spojrzenie jej było utkwione w niebie. Słuch przypatrywał się otoczeniu, pieśniom ptaków, dźwięku przesypywanego między palcami stóp piasku… Wszystkiemu.
    – Domyśliłem się, Catherine – powiedział mężczyzna półszeptem.
    – Jednak potrafisz myśleć – roześmiała się pod nosem.
    Ten trudny moment zawahania, jednak… Przybliżył się i chwycił ją niepewnie za dłoń. Zapomniał w mgnieniu oka o świecie realnym. Kiedy był przy niej, nic innego się nie liczyło. Dopiero teraz to sobie uświadomił. Złapał spojrzeniem bezkresny ocean, jaki widział w jej błękitnych, tajemniczych oczach. Ona jedynie się uśmiechnęła, rumieniąc jak mała dziewczynka, która pierwszy raz widzi zimę i wybiega na dwór, by zaczerpnąć powietrza i rozpocząć zabawę w śniegu. Nagle wszystko było lekkie, a cały ciężar dorosłości ulotnił się w nicość. Przeistoczył się w dziecięcą radość, której za młodu tak mało doświadczyła. Czuła szczęście.
    Przysunął swoje usta do jej ust, składając na nich czuły pocałunek. Po czym przechylił głowę w bok i szepnął do ucha.
    – Teraz to do mnie dotarło. Ja również cię kocham, Cath.

    Krótki ale dopiero rozpoczęłam przygodę z pisaniem. 🙂

  14. To było cudowne popołudnie. Słońce ogrzewało mu plecy. Mewy zataczały kręgi na niebie,a morskie fale tak kojąco szumiały. Najważniejsza była Kaśka, leżała obok na wyciągnięcie ręki. Jak to powiedział Piotrek? Zmarszczył brwi próbując sobie przypomnieć. „To jest kobieta… jak lwica, piękna i niebezpieczna” Co on mógł wiedzieć. „Ewka wspomniała, że widziała ją w parku z jakimś typem..” „Mam paru znajomych, nie przejmuj się, to tylko koledzy” Wspomnienia jak kartki w albumie zaczęły przesuwać się przed oczami. „Zginą Kowalski biznesmen, znaleziono go w parku pod krzewem magnolii”, „Kochanie co masz we włosach? To magnolia, pasuje mi prawda?” „Spóźniłaś się. Przepraszam coś mnie zatrzymało” i ten skrawek porwanej sukienki. Poczuł ucisk w żołądku. Nie! To niemożliwe! Podniósł się na łokciach i spojrzał na dziewczynę. Spała na brzuchu. Powiódł wzrokiem po jej zgrabnej sylwetce i zatrzymał się na tatuażu na nodze – imitacja węża oplatającego się wokół kostki. A może to coś więcej? Przez chwilę walczył z falą gniewu i rozczarowania zalewającą jego umysł. Kim była? Kobietą którą kochał? Czy przestępczynią, której szuka cała policja w mieście? Czyjś cień padł na złoty piasek między nimi. Obrócił się i zmrużył oczy od słońca. Przed nim stał wysoki muskularny mężczyzna w opiętej pasiastej koszulce z krótkim rękawem i białych bawełnianych spodniach do pół łydki.
    – Przepraszam ja do Kaśki – omiótł czujnie plażę, na jego nadgarstku błyszczał zegarek z wielką złotą tarczą.
    Kaśka mrucząc obróciła się na plecy, najpierw spojrzała na typa, a później na niego swoimi pięknymi, dużymi, niebieskimi oczami. Były zimne, piękne, ale zimne.
    Nagle jakby kotara opadła mu z oczu, ujrzał wszystko w jaskrawych barwach i konturach jak ostrze noża. Już wiedział co ma robić.

  15. Siedział naprzeciwko niej na plaży, patrzyli to na morze przed nimi, to na siebie, byli sami. W pewnym momencie spytał spokojnie:
    — To było od początku zaplanowane, prawda? — Patrzył jej prosto w oczy.
    — O czym mówisz, skarbie? — Spytała, lekko zdezorientowana.
    — Możesz przestać udawać, rozgryzłem cię. — Ciągnął nieprzerwanie.
    — Ale kotku, ja nie mam pojęcia, o czym ty mówisz. — Coraz bardziej zakłopotana.
    — Wiesz o wszystkim… Wiem, że wiesz… To dlatego ze mną jesteś… Od początku tylko o to ci chodziło… — Mamrotał pod nosem, patrzyła w jego puste oczy, cały ogień, jaki zwykła w nich widzieć znikł, zastąpiła go bezduszna przepaść.
    — Kochanie zaczynam się bać… O-o c-co ci chodzi? — Jąkając się, próbowała dociec.
    — Prestań! — Krzyknął przerażająco, podskoczyła ze strachu i zaczęła się trząść, po czym kontynuował spokojnym tonem. — Przyznaj się.
    — A-ale do cz-czego? — Łzy zaczęły się pojawiać.
    — Od tygodni cię podejrzewałem… Że niby nie wiem… Że niby nie zauważę… — Bełkotał pod nosem, po czym wybuchł. — Dziwka! Oszukiwałaś mnie! — Chwycił ją mocno za rękę.
    — P-p-puść… B-boli… — Mówiła cichutko przez łzy.
    — A myślisz, że mnie nie bolało, kiedy się dowiedziałem, że najbliższa mi osoba, wbiła mi nóż w plecy?!
    — A-a-ale… A-ale… — Nie mogła dokończyć.
    — Żadnych, ale! Powinnaś się wstydzić… Od początku chciałaś mnie tylko szpiegować… Ja cię nic nie obchodziłem… Sekrety…
    — J-ja… J-ja… Ja nikogo nie szpiegowałam! — W końcu się jej udało. — P-puść mnie, proszę c-cię… Ja nie mam pojęcia, o czym mówisz. — Powiedziała, podczas gdy z jej oczy wychodziły litry łez.
    — Muszę ci to przyznać, świetnie trzymasz się swojej roli… Że niby o niczym nie wiesz… Nigdy nie chodziło ci o wykradanie moich sekretów… Niestety, mnie nie nabierzesz, już nie.
    — Ja nie w-w-wykradam t-twoich s-sekretów!
    — Przestań kłamać! — Krzyknął nieludzko. Uniósł zaciśniętą w pięść rękę, po czym opuścił ją najsilniej, jak potrafił. Z nosa trysnęła krew, zalała całe usta, łzy zmieszały się z glutami z jej nosa i krwią, tworząc bardzo niesmaczną mieszankę, którą niechętnie znalazła u siebie w ustach. Warga rozerwała się po lewej stronie, obryzgując krwią jej białą bluzkę z napisem: „True love”.
    — Widzisz, do czego mnie zmuszasz? — Zapytał całkiem spokojnie. — Widzisz?! — Krzyknął ponownie. Uniósł znowu pięść, opuścił jeszcze ciężej, jej nos znowu wybuchł, niekończącym się bólem. Widziała wszystko jak przez mgłę, ból rozpalał całą twarz, straciła czucie w lewej część głowy. Nagle pomyślała: „Kurde, chyba zapomniałam schować mleko do lodówki”, i straciła przytomność po kolejnym ciosie. On tego nie zauważył, bił, kontynuował to szaleństwo, w którym on widział perfekcyjny sens. Tylko on.

  16. Margaret oparła mi głowę na ramieniu, cicho wzdychając. Usiłowałem wyobrazić sobie, jakie myśli kotłują się w jej głowie, pod burzą blond loków. Umysł kobiety był dla mnie zawsze fascynującą tajemnicą – ilekroć wydawało mi się, że odkryłem prawidłową z dróg odczytu, napotykałem na kolejny myślowy zakręt, który często kończył się ślepym zaułkiem. Wszelkie próby interpretacji kończyły się w rezultacie początkowym triumfem i końcowym rozgoryczeniem.
    Niedawno zauważyłem, choć myśl tę próbowałem odepchnąć od siebie, że coraz mniej zajmuję się moją Margaret. Przyznaję, że zmęczyły mnie wszystkie starania, by pojąć jej uczucia względem mnie, jej pragnienia i lęki. W moje serce powoli wstępowała oziębła obojętność, godząca się na dany mi los i gardząca wszelką uczuciową ambicją.
    Jednak… Kiedy tego dnia usłyszałem jej cichą skargę – westchnienie wydane tak lekko, że powietrze ledwie musnęło mój policzek, gwałtownie zwróciłem ku niej twarz. W tym ułamku sekundy jakiś głos zakwilił w moim wnętrzu z prośbą o jakiekolwiek uczucie, drgnienie serca, choć realnie nie spodziewałem się cudów. I… To była najbardziej niesamowita chwila w moim życiu. Gdy mój wzrok napotkał jej oczy, czas zatrzymał się, śpiew mew i szum morza ucichł, a ja zupełnie utonąłem w toni emocji, które Margaret trzymała skrycie w swym spojrzeniu. Najpierw poczułem silne uderzenie bólu, niczym cios w piersi, który sprawił, że wstrzymałem oddech. Potem nastąpiła krótka przerwa, po której ze wszelkich stron zaatakowały mnie strach, miłość, litość oraz resztki gniewu, już opuszczające ciało wycieńczonej kobiety.
    Ona w jednym spojrzeniu była w stanie zawrzeć to wszystko, czego ja szukałem i czego nie mogła mi przekazać przez lata. Zacząłem znów oddychać – płytko i urywanie i z obawy, że ta chwila – chwila otwarcia oczu, słabości, czy może… miłości – minie, prędko ścisnąłem Margaret za rękę.
    – Nie opuszczaj mnie… – to były słowa, które same wyszły z moich ust, w postaci słabego szeptu.
    Z jej oczu znikło to niesamowite zjawisko, stały się one na powrót zwyczajne, lekko zdziwione, a czas ruszył z miejsca. Ja pouczyłem tępy ból w sercu, pamiątkę niezapomnianej chwili, nieodłącznego towarzysza aż do chwili obecnej.
    Stoję w witrynie sklepu i czyszczę machinalnie szybę, próbując przypomnieć sobie twarz kobiety, która opuściła mnie w tamtej chwili w swoim ciele – gdy odeszła bez słowa, zabrawszy kapelusz, którego długie wstążki powiewały na wietrze, kiedy odprowadzałem wzrokiem jej sylwetkę aż do linii horyzontu – lecz na zawsze pozostała w mej myśli. Chociaż mam już blisko dziewięćdziesiąt lat i ludzie coraz częściej się ode mnie odsuwają, tak jak ja kiedyś od Margaret, nadal czuję czyjąś obecność przy swym boku.
    I liczę na to, że kiedyś będę mógł odpokutować moje winy – znów zobaczę blond loki i wstążki od kapelusza powiewające na wietrze, lecz tym razem nie pozostanę na miejscu. Zerwę się i pobiegnę w kierunku wyprostowanej sylwetki, wychwycę ciche westchnienie niesione przez wiatr i… nic nie powiem, tylko oboje spojrzymy sobie w oczy.

Skomentuj Gunslinger23 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *