Przejdź do treści

Co pisarz powinien umieć (a czego nie musi)

rozwój umiejętności pisania - spisek pisarzy

Zastanawiasz się w rozwój jakich umiejętności zainwestować, żeby zostać lepszym pisarzem? Cóż, jedna z twórczych kompetencji jest zdecydowanie przereklamowana.

Trafiłem ostatnio na cykl artykułów “Projekt książka” publikowanych w ramach Dwutygodnik.com. Bardzo ciekawa lektura i zachęcam do niej każdego, kto chce spojrzeć za kurtynę rynku wydawniczego. Do tej pory opublikowano wywiady z autorem, wydawcą i redaktorem. Ten ostatni – przeprowadzony z Adamem Pluszką z wydawnictwa Marginesy – najbardziej skłonił mnie do przemyśleń, bo znalazłem w nim taki oto fragment:

Pytanie: A zdarzają się książki, które trzeba napisać od nowa?

Odpowiedź redaktora: Oczywiście, że tak. Trafiają się półprodukty, tak jakby autor myślał, że on jest od zamysłu, a duperele ktoś mu poprawi. Duperele, czyli wszystko: konstrukcję, składnię, ortografię, logikę i interpunkcję.

Sam czasem mam okazję wcielić się w rolę redaktora, więc rozumiem takie utyskiwanie. Gdy czytam, nic nie męczy tak bardzo jak koślawe konstrukcje i zbyteczne słowa – język użyty bez kontroli i głębszego zastanowienia. Podwójna frustracja jest wtedy, gdy nie można takiego dzieła rzucić w cholerę, tylko trzeba poprawiać po leniwym twórcy. Naprawdę rozumiem, dlaczego Adam Pluszka mówi to, co mówi. Sympatyzuję z tym wyznaniem. Szczerze.

Tylko – czy dbałość o „duperele”, czyli składnię, ortografię, interpunkcję, rzeczywiście jest aż tak istotna dla pisarza? Śmiem twierdzić, że nie. Śmiem twierdzić, że pisarz naprawdę jest od zamysłu.

Ale po kolei…

Zacznijmy od tego, że stawianie przecinków w niewłaściwych miejscach to rzeczywiście siara. Nie dlatego, że takie błędy nie przystroją „prawdziwemu pisarzowi”, ale dlatego, że żyjemy w kulturze bardzo wrażliwej na punkcie pozorów. Jeśli zajmujesz – lub chcesz zająć – pozycję związaną z pewnym autorytetem (a tak ciągle jeszcze myśli się pisarzach), musisz posiadać odpowiednie kompetencje kulturowe. Na przykład, nie mówić i nie pisać „wziąść”. W przeciwnym razie język Cię zdradzi i ujawni jako wieśniaka. Gdzie Ty się pchasz na salony z taką słomą w butach?!

Oczywiście, jeśli to o czymś świadczy, to o naszej folwarcznej mentalności – słuchamy pana, nawet jak pierdoli głupoty, ganimy chama, nawet jak ma coś ważnego do przekazania. Język jest dla pisarza podstawowym narzędziem, więc nie masz szans w tej walce. Albo przystosujesz się do norm, albo znikniesz.

W całym tym zamieszaniu pisarze mają o tyle łatwiej, że często ich dzieła poddawane są obróbce przed wydaniem. Praca redaktora jednak kosztuje. Wnioskując z informacji udzielonych w wywiadzie, około dwóch tysięcy złotych za książkę. To nie majątek, ale założę się, że im trudniejsza korekta, tym większą stawkę krzyknie ten, kto będzie musiał ją wykonać. No i pozostaje problem praktyczny – mało jest świetnych redaktorów, którzy z każdej powieści zrobią lingwistyczne arcydzieło. Po przekroczeniu przez autora pewnego poziomu kompromitacji językowej, wydawcom może się redakcja po prostu nie kalkulować. Z całą pewnością tak właśnie jest w wypadku debiutantów, których publikacja z założenia balansuje na granicy opłacalności.

Te dwa czynniki – presja kulturowa i realia wydawnicze – sprawiają, że pisarz kiepsko panujący nad słowami ma marne szanse na zaistnienie. Szczęśliwie, tego typu kompetencje są łatwe do podniesienia. Sam mogę posłużyć jako przykład. W podstawówce miałem olbrzymie problemy z nauką pisania, większe niż reszta chłopców (płeć brzydka nie chwyta tego zbyt szybko). Nie zrobiono mi testów na dysleksję, bo za moich czasów nie były jeszcze w modzie – bardzo możliwe jednak, że wszystkiemu zawinił właśnie tego typu „antytalent”. Dopóki pisałem ręcznie, wychodziły z tego wspaniałe koszmarki. Wybawieniem okazały się edytory tekstu i konieczność korzystania z klawiatury. Od tamtej pory poczyniłem spore postępy, na tyle duże, że mogę bez nerwów wyłączyć opcję autokorekty w Wordzie. Oczywiście, od czasu do czasu ciągle zdarzają mi się absurdalne pomyłki (np. mieszam litery „p” oraz „b” – choć nie są nawet blisko siebie na klawiaturze). Tak czy siak, skoro ja dałem radę, każdemu się uda.

Co więcej, nie trzeba być mistrzem pióra, żeby pisać ciekawe książki i skutecznie się komunikować. Mało kto czyta przede wszystkim dla języka. Owszem, spore umiejętności w tym zakresie mogą Ci bardzo pomóc, ale nie czarujmy się. Każdą myśl można przekazać na wiele sposobów. Wcale nie musisz angażować do tego tysiąca metafor. Równie dobrze możesz użyć języka potocznego, albo zupełnie oddać pałeczkę opowieści, przekazując ją stylem zdawkowym i minimalistycznym.

Jest pewien podstawowy poziom biegłości językowej, poniżej którego autor wywołuje niezdrową ekscytację pośród gawiedzi. Celem każdego, kto operuje piórem, powinno być osiągnięcie przynajmniej tych podstaw, które umożliwią bezproblemową komunikację. Język to narzędzie niezbędne każdemu pisarzowi, więc im bieglej się nim posługujesz, im mniej energii musisz zużywać na władanie nim – tym lepiej. Niemniej: to tylko narzędzie. Nawet w najbardziej wyrafinowanej formie język staje się bezużyteczny, jeśli nie wyraża niczego. Albo jeśli ogranicza się do wyrażania banału.

Co z tym zamysłem?

I tu wreszcie, po tych długich dywagacjach, dochodzimy do sedna. Jeśli nie masz nic ciekawego do powiedzenia, żadna biegłość we władaniu słowami Cię nie uratuje. Braku znaczenia nie zapełnisz laniem wody. Prędzej czy później Twój odbiorca zorientuje się, że w zasadzie – słucha żałosnego, desperackiego bełkotu.

Powtórzę: pisarz jest od zamysłu. Nie od języka.

Co to oznacza? Otóż, prostą sprawę: Twój sukces literacki w większym stopniu zależy od tego, co mówisz i jak to sprzedajesz – niż od tego, w jakie słowa to opakujesz. To są te dwa kluczowe obszary: umiejętność znajdowania wartościowych tematów oraz nawiązywania więzi z czytelnikiem. Oba zagadnienia postaram się rozwinąć w przyszłych wpisach, ale już teraz mogę nazwać trzy najważniejsze kompetencje pisarza – o wiele ważniejsze od samej władzy nad językiem.

Dobry słuch

Nie chodzi o gumowe ucho. Chodzi o zdolność do rozumienia tego, co inni mówią. Czy więcej: co przekazują, świadomie i chętnie, ale też nieświadomie i mimo woli. Jeśli słyszysz, co wyrażają między słowami, jeśli widzisz, co dzieje się w ich głowach, kiedy milczą – myślisz jak pisarz. W istocie bowiem, dobry słuch „do ludzi” polega na umiejętności zbudowania we własnym umyśle skutecznej symulacji drugiej osoby. Wszyscy to potrafimy, ale pisarz powinien lepiej. Bez tego nie da się stworzyć postaci, które będą wydawać się realne, będą „żyć”. Nie da się napisać dialogu pełnego niuansów. Proza ludzi pozbawionych tego słuchu może być porywająca i pełna akcji, ale w pewnym momencie rozbija się, traci impet – zatrzymuje na granicy banału.

Nawyk zaglądania pod dywan

Nic nie jest takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Wierz mi – nic. Zawsze jest nowy poziom wiedzy, który można osiągnąć. Zawsze istnieją inne perspektywy, z których można spojrzeć na świat. Każdy lubi odkrywać te normalnie ukryte widoki. Dlatego czytamy – by doświadczyć czegoś, czego z pewnością w życiu byśmy nie doświadczyli. Rola pisarza powinna być jednak bardziej aktywna. Twórca nie może czekać, aż rzeczywistość łaskawie ześle mu olśnienie. Musi szukać nowych perspektyw, a jeśli nie da się ich znaleźć – wymyślać je.

Świat nie jest prosty. Wbrew temu, co twierdzą politycy i publicyści, nie znamy odpowiedzi na większość pytań, które cisną nam się na usta. Być może nigdy nie poznamy. Twoją rolą jest jednak te pytania zadawać. Szukać dla nich nowych dróg wyrazu. Podważać to, co dla innych jest oczywiste. Prawda, którą w ten sposób ujawnisz, może być jak balsam, a może być jak drzazga – nie ma to wielkiego znaczenia. Ty zadajesz pytania, patrzysz pod dywan, ponieważ bez tego czeka nas tylko wegetacja.

Telepatia

Ten temat poruszałem już wcześniej, ale powtórzę: bardzo często staniesz przed wyzwaniem przekazania znaczeń trudnych do zrozumienia lub zaakceptowania. Będziesz mówić o rzeczach, których nie da się wyrazić – wiernie i adekwatnie – w codziennej rozmowie. Po opowieść sięgniesz jak po rozbudowaną metaforę, alegorię, która pomoże przekazać ten trudny temat. Pozostanie jednak kwestia skonstruowania opowieści tak, żeby faktycznie trafiała i nie odbijała się od pancerzy czytelników. Aby to osiągnąć, musisz znać swoich odbiorców. I nie chodzi mi o samo przeczytanie danych statystycznych na temat „targetu”. Musisz umieć spojrzeć na świat tak, jak oni. Musisz wiedzieć, co na nich zadziała, a co nie. Musisz nawiązać więź z osobą po drugiej stronie książki.

Nieważne, czy chcesz stworzyć prozę gatunkową, czy ambitną. Tak czy siak Twój sukces zależy od tego, jak skutecznie przekonasz czytelnika, że Twoje myśli są jego myślami i że sam dotarł do epifanii. Nie odgradzaj się od niego – przeciwnie, chwytaj każdej rzeczy, która Was łączy. Na pewnym poziomie wszyscy jesteśmy tacy sami. W codziennym życiu ćwicz się w poszukiwaniu tego, co wspólne. Gdy zaczniesz pisać, łatwiej będzie Ci przekazać to, co indywidualne.

Te trzy cechy – telepatia, dobry słuch i szperanie pod dywanem – nie wyczerpują tematu. Z pewnością można pomyśleć o wielu innych przydatnych pisarzowi umiejętnościach, które nie są bezpośrednio związane z językiem. Na przykład, o zdolności do szybkiej nauki, albo – o poczuciu humoru (niczego nie czyta się tak źle jak posępnych nudziarzy). Myślę jednak, że masz już dobre pojęcie, o co mi chodzi. Prawdziwa siła pisarza polega na zdolności do generowania idei oraz na zdolności do skutecznego ich komunikowania. W tej roli nikt Cię nie zastąpi. Jeśli zawiedziesz, nie da się tego naprawić w żaden sposób. Nie pomogą redaktor i wydawca. Nie pomogą góry pieniędzy wyrzucone na korektę.

 

Foto: John O’Nolan / Foter / CC BY 2.0

14 komentarzy do “Co pisarz powinien umieć (a czego nie musi)”

  1. Zgadzam się w kwestii ortografii i interpunkcji – nie ma nic gorszego niż ciekawa fabuła oprawiona w błędy ortograficzne, stylistyczne, językowe itd. Obecnie widzę, że niektórym ciężko nie tylko wstawić przecinek, ale też i polskie znaki…

  2. ’Tylko – czy dbałość o „duperele”, czyli składnię, ortografię, interpunkcję, rzeczywiście jest aż tak istotna dla pisarza? Śmiem twierdzić, że nie. Śmiem twierdzić, że pisarz naprawdę jest od zamysłu.’

    No, proszę! A ja przestałem pisać, bo mnie gnoili za „duperele” na portalach literackich… eeeh.

  3. W tym artykule jest dobrze przedstawione, jak bardzo zamysł jest istotny dla autora, ale moim zdaniem to nie znaczy, że umiejętność ubrania go w odpowiednie słowa nie jest aż tak ważna. Przeciwnie – co z tego, że autor ma coś ciekawego do przekazania, skoro robi to tak, że nie da się tego czytać bez bólu albo, w najgorszym razie, zrozumieć? Publikowanie prozy w sieci nauczyło mnie też, że warto przynajmniej starać się trzymać stylu literackiego (używać odpowiedniego słownictwa, unikać w narracji kolokwializmów, wyrażeń zbyt górnolotnych, naukowych itd., chyba że to wszystko jest w jakiś sposób uzasadnione). Amator ma tutaj pod górkę – z tego, co mi wiadomo, o ile zawodowi pisarze mają pod tym względem nieco więcej swobody (bo skoro zawodowy, to wie, co robi), o tyle amatorzy muszą nauczyć się tych wszystkich konwencji, inaczej czytelnicy mogą po prostu stracić zainteresowanie ich twórczością. A łatwiej zmienić autora niż czytelników, niestety.

    1. No ej – połowa artykułu jest o tym, co powiedziałeś. 🙂 Masz rację, oczywiście. Język jest bardzo ważny dla pisarza, bo to jego podstawowe narzedzie. Liczy się i to, jak zgrabnie przekuwasz myśli w słowa – i to, czy stawiasz przecinki, gdzie trzeba.

      Tyle tylko, że to nie jest najważniejsza z pisarskich umiejętności. Wbrew pozorom. Bo widzisz, język jest narzędziem giętkim i wszechstronnym. Jeśli, na przykład, nie wychodzą Ci metafory, po prostu nie musisz ich używać. Jeśli gubisz się w zdaniach złożonych, napiszesz proste. I tak dalej. Trzeba paru prób i paru błędów, żeby dojść do formy, która działa, ale też nie jest to jakieś nadludzkie osiągnięcie. Każdy ma potencjał do tego, żeby pisać sprawnie. A jeśli ciągle gdzieś sie potyka – od tego mamy korektę i redakcję.

      Natomiast w kwestii zamysłu – no nie ma już komu poprawić po pisarzu. Nie w modelu wydawniczym upowszechnionym w naszym kraju.

  4. „Trafiają się półprodukty, tak jakby autor myślał, że on jest od zamysłu, a duperele ktoś mu poprawi. Duperele, czyli wszystko: konstrukcję, składnię, ortografię, logikę i interpunkcję.”

    Założę się, że mój rechot słyszał nawet sąsiad na parterze xD Kiedyś miałam (nie)przyjemność robić korektę takiego półproduktu. Po tygodniu myślałam, że się zadźgam. Serio. Bez pomysłu ani rusz, zgoda, ale umiejętność odpowiedniego zaprezentowania owego pomysłu wpływa na atrakcyjność książki. Jeśli ktoś ma ambicje zostać pisarzem, to powinien wykrzesać z siebie coś więcej aniżeli sam pomysł. Takie oddawanie „dupereli” innym to niekiedy zwykłe lenistwo (widziałam na własne oczy, o ile lepiej może wyglądać tekst, jeśli autorowi zechce się chociaż raz sprawdzić go po napisaniu).

    Pozdrawiam!

  5. Sam pomysł nie czyni pisarza. Ja śmiem twierdzić, że pisarz ma mieć i pomysł, i kompetencje językowe, a te drugie to nawet ponadprzeciętne. Pracuje przecież w języku. A pomysł można przerobić na obraz, na ruchomy obraz:), na dźwięk, na cokolwiek innego. Nie trzeba być pisarzem, żeby wyrazić pomysł. Czy wyobrażacie sobie rzeźbiarza, który „ma pomysł”, ale nie potrafi wyrzeźbić swego dzieła, tylko szuka kogoś, kto wykona je za niego? Albo kompozytora, który rzekomo „nie musi” znać nut i zasad kompozycji, za to „ma pomysł”? Prawda, słowo to narzędzie, ale wg mnie pisarstwo to właśnie umiejętność takiego posługiwania się narzędziem, która pozwoli uczynić z tego słowa coś więcej niż zbitkę czarnych liter wydrukowanych na białym papierze, nawet jeśli ta zbitka literalnie coś znaczy. Chodzi o zdolność do naddawania słowom sensów i treści. O umiejętność takiego łączenia ich w struktury (albo o sensowną dekonstrukcję struktur zwyczajnych, „płaskich”), by dzieło literackie było czymś więcej niż wypracowaniem niezdolnego ucznia gimnazjum. Nie można przekraczać płaskich struktur językowych, literalnych znaczeń wypowiadanych słów, wreszcie – być artystą słowa – jeśli nie zna się materii, z której się tworzy. Jak można wierzyć recenzentowi piszącemu potem o „nowatorskim stylu”, o „charakterystycznym języku”, o „rytmie frazy”, gdy tak naprawdę człowiek mieniący się pisarzem nic (albo prawie nic) nie ma z tym wspólnego, bo język kaleczy niekiedy do tego stopnia, że trudno zdania zrozumieć na poziomie podstawowym, literalnym. O jakim artyzmie w takich wypadkach mowa? Bo ja będę się mimo wszystko upierać, że pisarstwo jest profesją artystyczną. Tego chcę się trzymać. Ale to tylko moja osobista opinia. Dość idealistyczna. Pozdrawiam!

    1. Ależ nigdzie nie mówię, że pisarzowi wolno odwalać językową fuszerkę. 😉 Powtórzę wręcz: poniżej pewnego poziomu wywoła tylko niepotrzebną sensację. I owszem – utrudni czytelnikom zrozumienie tekstu. Bo moim zdaniem tylko do tego narzędzie takie jak język jest potrzebne. Do przekazania myśli – umożliwienia innym zrozumienia naszego zamysłu.

      Natomiast w samym języku nie czai się żadna inherentna wartość. Słusznie zauważasz, że sprawny pisarz to tak samo jak sprawny rzeźbiarz. Jeden i drugi realizuje swój zamysł, na tyle, na ile pozwala mu własne rzemiosło. Jeżeli zamysł jest do bani, żadne piękne słowa tego nie naprawią. Tymczasem jeśli to język szwankuje, bardzo łatwo to zamaskować, np. pisząc prościej, oszczędniej, bez „nowatorskiego stylu” i „rytmu frazy”. Nie każdego stać na fajerwerki, więc nie wszyscy powinni się za nie zabierać. Wystarczy, jeśli będą pisać w sposób zrozumiały.

      Mówię o tym wszystkim, bo w polskim dyskursie o literaturze przypisuje się językowi zdecydowanie zbyt dużą wagę. To dość zrozumiałe: nasz język wygina się bardzo ładnie, więc piękne frazy szybko rzucają się w oczy. Zresztą, co tu kryć, jeśli ktoś pisze nie dość że z sensem, to jeszcze ładnie, chce się go czytać. Stawiając tak duży nacisk na języku prowadzimy jednak do sytuacji, gdy systemowo przypisuje się mniejszą wagę temu jak opowieść została skonstruowana, jak bardzo wiarygodni psychologicznie są bohaterowie, jak mocne są jej motywy przewodnie. Słowem, jak mocny jest jej zamysł.

      W ubiegłym roku widziałem całkiem sporo pięknych książek, wynoszonych przez krytyków pod niebiosa, które radziły sobie z kwestiami zamysłu raczej kiepsko.

      1. Zgadzam się z Tobą w stu procentach. Osobiście nie znoszę przeestetyzowanej albo tak zwanej „nowatorskiej” prozy. Odkładam takie książki po prostu. Wzbudzają podejrzenie (choć nie zawsze uzasadnione, bo wcale nie musi tak być), że są zwykłym pustosłowiem, za którym nie idzie myśl. Wolę styl niezamierzenie „chropawy” (to jednak wyłącznie kwestia osobistego gustu), jednak wciąż uważam, że taki oszczędny sposób pisania nie wynika z braków warsztatowych, z braku kompetencji językowych, ale z czegoś dokładnie innego – z prawdziwie wielkiego warsztatu i umiejętności panowania nad słowem. Na marginesie dodałabym jeszcze, choć nie wiem, czy zgodziłbyś się ze mną, że przydałaby się w tym wszystkim choć odrobina zwykłego literackiego talentu, bo to właśnie ona pozwala pisarzowi wyczuć, kiedy tekst jest gotowy do redakcji (czyli do rzucenia na niego tzw. świeżym okiem i zapytania autora o ewentualne usterki), a kiedy jeszcze nie powinien ujrzeć światła dziennego. I nie powinien to być talent redaktora 🙂

  6. Odnośnie wypowiedzi… chrismarshall
    A ja się nie poddałam, i nie mam zamiaru. Czytanie -„grafomanka” też mnie już nie boli. Mogę nią być, ważne jest że mam „swoich” Czytelników. Ważne, że to co pragnę przekazać – sens – jest zauważany, podkreślany w recenzjach, i że przede wszystkim trafiam na osoby czytające ze zrozumieniem. Wydałam już trochę i właśnie za to mocno oberwałam i obrywam, lecz nie Czytelnicy a pisarze (zwłaszcza jeden) jeździ po mnie, a raczej moich tekstach… Szkolę, się pracuję nad warsztatem i czytam sporo, nie tylko poradników, ale wiem jedno – odnośnie artykułu, gdy nie masz nic ciekawego do przekazania, gdy Twoje myślenie jest jednopłaszczyznowe, a myśl trzyma się kurczowo zasad, to niczego nie masz. Talent? Wena? kiedyś w to wierzyłam. Dziś wierzę w ciężką pracę. Wnikliwą obserwację ludzi i życia. Samodyscyplinę. Mam wrażenie, że nawet gdy tekst tonie w błędach interpunkcyjnych, itp jest źle, lecz gdy tysiące słów wypływa z bezsensowności jest jeszcze gorzej. Trzeba nie tylko wiedzieć o czym pisać, ale i jak to przekazać. Myśl to początek, puenta jej ukoronowaniem.Ale mądra. Coś wnosząca emocja. Marta Grzebuła- grafomanka, dyslektyczka i niepoprawna optymistka.

    1. Marto Kochana, przecież właśnie piszesz o talencie 🙂 – to umiejętność wnikliwej obserwacji ludzi i życia. To potrafisz. I dlatego znajdujesz czytelników, chwała Bogu 🙂 Kurczowe trzymanie się zasad wcale nie świadczy o talencie. A ciężka praca wymaga właśnie samodyscypliny. Masz oba te elementy 🙂
      Pozdrawiam Cię!

  7. Obawiam się, że jednak redaktor tyle samo kasy dostaje za książkę prawie niewymagającą redakcji oraz taką, którą trzeba napisać prawie od nowa. Tak więc nie jest to tak, że wydawcy „nie opłaca się” dać do redakcji książki z potencjałem, ale źle napisanej. To już problem redaktora. Niestety.

Skomentuj Tomasz Węcki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *