Przejdź do treści

Poradnik pisania – ćwiczenie 2

Drugie z kolei ćwiczenie dla aspirujących pisarzy! Tym razem zadanie z kategorii horroru dnia codziennego. Chwyć pióro lub przygotuj klawiaturę – i podziel się efektem swojej pracy.

Obsługa ćwiczeń pisarskich jest prosta. Zacznij od przeczytania krótkiej notki, zapisanej kursywą na końcu każdego posta z tej serii. Zastanów się nad przedstawioną sytuacją, pomyśl, z czym Ci się to wszystko kojarzy. Czy możesz dorzucić coś od siebie? Czy przydarzyło Ci się kiedyś coś podobnego? A może przyszła Ci do głowy osoba, bohater, który idealnie pasuje do przykładu? Gdy masz już w głowie obraz, ideę zdatną do zapisania, przelej wszystko na papier (albo na ekran komputera).

Tekst, który stworzysz, nie musi być długi. Wystarczy nawet jeden akapit. Możesz go pomyśleć jako część większej całości (niechby i całej książki Twojego autorstwa!), ale nie musisz tego robić. Może być to zwarta opowieść, taka, co się zgrabnie zaczyna i kończy z puentą. Może to być też wyrwany z kontekstu opis lub dialog.

Pamiętaj: ćwiczenie jest po to, żeby rozruszać mózg, dostarczyć Ci inspiracji i powodu do tworzenia.

A, i jeszcze jedno – Spisek pisarzy ma cały dział, Poradnik pisania, poświęcony temu, jak pisać. Jeśli czujesz, że potrzebujesz dodatkowej pomocy, przeczytaj artykuły, które pojawiły się dotychczas. Nie zapomnij też zapoznać się z innymi ćwiczeniami.

No to jedziemy:

 

Winda, którą jedzie Twój bohater, psuje się w pół drogi na czwarte piętro galerii handlowej. Nie działają przyciski, nie da się otworzyć drzwi. Po chwili gaśnie światło. Nie słychać niczego poza ludźmi zamkniętymi w kabinie. Jak reagują? Jak reaguje Twój bohater?

 

Jeżeli chcesz się z kimś podzielić tekstami, które powstały podczas ćwiczeń, zachęcam do wrzucania ich w komentarze pod postem. Jeśli wyszedł Ci dłuższy kawałek, możesz go umieścić na Forum. Z chęcią przeczytam i podzielę się uwagami.

 

Foto: Dave Heuts / Foter / CC BY-SA

64 komentarze do “Poradnik pisania – ćwiczenie 2”

  1. -Mamusiu!! – Pisnęła przerażona dziewczynka wczepiona w nogę szatynki.
    Nie rozumiała co się u licha dzieje, to była nowa winda zbudowana ledwo tydzień temu, a działająca od trzech dni.
    Daria wzięła córeczkę na ręce, i uspokajająco głaskała ją po pleckach. Dwu latka była wystraszona od jakiegoś czasu strasznie bała się ciemności kobieta zastanawiała się dlaczego?
    W windzie była jeszcze starsza kobieta koło siedemdziesiątki, i młody nastoletni chłopak .
    -Za moich czasów były tylko schody, i każdy sobie doskonale radził – Bąknęła niezadowolona.
    Nastolatek będący najbliżej tablicy z numerami wyszukał przycisk alarmowy, i nacisnął go .
    – Już dobrze kochanie, niedługo przyjdą panowie od naprawiania zepsutych rzeczy i uruchomią windę – Szepnęła łagodnie do uszka trzyletniej córeczki szatynka.
    Daria miała nadzieję że te zdarzenie nie pogłębi leków małej Linzy, tak bardzo się o nią martwiła .

    1. Hmm, nie jest źle, to na pewno. Widzę co prawda parę wpadek edycyjnych (np. „dwulatka” pisane osobno), ale takie rzeczy usuwa rzetelnie odrobiona korekta. Zresztą, wytrenowanie się większej poprawności językowej to tylko kwestia czasu, jeśli pisze się dużo. Więc – wbrew opinii internetowych trolli, to nie jest realny problem.

      Gorzej, że mam wrażenie chaosu na poziomie konstrukcji tekstu. Skąd dziewczynka wiedziała, że winda została zbudowana tydzień temu i działa od trzech dni? To nie są rzeczy wiadome dziewczynkom z automatu. Przeczytała to na jakimś ogłoszeniu (zapewne literując z trudem)? Jej tata tę windę montował? No nie wiem, a mam wrażenie, że kryje się za tym szczegółem większa historia, którą zupełnie pomijasz. Większość czytelników miałaby z tym podobną zagwozdkę.

      Co dalej? O ile można założyć, że narracja dziewczynki i jej mamy to fragment większej całości, więc nie potrzeba ich obojga specjalnie na tę okazję przedstawiać, to jednak pojawiający się w opisie staruszka i nastolatek zasługują na więcej szczegółów. Zwłaszcza, że jest ciemno, więc nie widać, co dokładnie robią. Na przykład, o wciśniętym przycisku alarmowym mógłby świadczyć jakiś odgłos, albo czerwone światełko, które nagle pojawiło się na panelu windy. Idąc tym samym tropem, matka córeczki to nie szatynka, już prędzej miły głos – i tak dalej. Wrażenia zmysłowe są ważne. Warto podawać je czytelnikowi na tacy, serwować mu najpierw szczegóły i dopiero dzięki nim budować ogół.

  2. Jeszcze jedna mała rada od koleżanki po fachu, która uczyła młodzież pisać (choć sama jest młoda i piękna!): prowadźcie dziennik, pamiętnik, notatnik. Nazwijcie to jak chcecie, nieważne. Piszcie w tramwaju, w pociągu i na nudnym wykładzie. Piszcie w kącie i w kolejce. Piszcie cokolwiek. Opis żarówki, opis gościa z sąsiedniego stolika, emocje, które wywołała w was starsza pani z autobusu. Piszcie ile się da i gdzie się da, nie zważają na nic. To zawsze procentuje!

    PS. Tomaszu! Wspaniale, że jesteś tu ze swoim blogiem. Zmotywowałeś mnie do poskładania swoich opowiadań w całość. Dzięki! 🙂

  3. Oczywiście, bo jakby inaczej… warknął pod nosem. Kto w ogóle wymyślił windy? To już czwarty raz w tym tygodniu, kontynuował w myślach. Dlaczego to zawsze przytrafia się mnie? I to w takim momencie!
    – Przepraszam, czy mógłby pan wezwać serwis? Poprosił mężczyznę stojącego przy drzwiach.
    – Oczywiście, tylko widzi pan, światełka na przyciskach się nie świecą, wydaje mi się że padło zasilanie… może ma pan latarkę?
    Co za typ! Latarkę? A co ja wyglądam na sklep z narzędziami? Gdybym miał latarkę to już dawno bym jej użył! Złościł się w myślach.
    – Niestety nie posiadam, odpowiedział najgrzeczniej jak potrafił. – A może ma pan przy sobie telefon komórkowy? Mój się właśnie rozładował a za chwilę mam ważne spotkanie.
    – Niestety mój telefon został w samochodzie. Przykro mi panie…? – Marku, mam na imię Marek.
    – Grzegorz, bardzo mi miło. – Wygląda na to, że nie bardzo mamy wyjście… drzwi się nie otwierają, przyciski nie działają. Wie pan, nie lubię zamkniętych pomieszczeń, nie mam klaustrofobii, ale jakoś nie czuję się komfortowo w takich małych pomieszczeniach.
    Co mnie to obchodzi, pomyślał. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Jeśli za chwilę ta winda nie zacznie jechać to koniec ze mną. Prawnik nie zaczeka, oni z natury nie czekają. A właściwie co ten typ ode mnie chce? Gadać mu się zachciało. Muszę coś zrobić, muszę coś szybko wymyślić, myśl Marek, myśl!
    – Przepraszam, czy może się pan odsunąć od drzwi? Zapytał.
    – Tak, a co pan planuje zrobić?
    – Nie wiem, stukać, krzyczeć, kopać… nie mam czasu na siedzenie w zamkniętej windzie! Krzyknął ze złością.
    – Panie Marku, proszę się uspokoić, za chwilę na pewno ktoś się zorientuje, że winda stanęła. Przecież to jest centrum handlowe, przebywa to przynajmniej kilkaset osób.
    – Jak pan nic nie rozumie! Zdenerwował się. Za kilka minut zaczyna się ważne dla mnie spotkanie… przerwał. – Z prawnikiem, a pan na pewno sam wie, jacy potrafią być prawnicy. Już nie wspomnę o ich asystentkach! Czy one są szkolone na jakichś tajnych, podziemnych kursach? Uzyskanie połączenia z kimś w kancelarii graniczy z cudem! Krzyknął, denerwując się jeszcze bardziej.
    – Znam prawników i wydaje mi się, że nie wszyscy są tacy jak pan mówi. Kancelaria na czwartym piętrze? Z kim ma pan to spotkanie? Zapytał ze szczerą ciekawością.
    – Z mecenasem Zagrobskim, odpowiedział. Zagrobski, powtórzył. Ciekawe ile osób wpędził do grobu? Zażartował nerwowo.
    – Mam nadzieję, że jeszcze nikogo, odpowiedział z uśmiechem. Słyszałem o nim, podobno to dobry prawnik. Wiele osób uratował od bankructwa.
    – Mam nadzieję, ale jeśli za chwilę ta winda nie ruszy to nie tylko zbankrutuję, ale pewnie i pójdę do grobu… W tej chwili zorientował się, że jego żarty przestają bawić nawet jego. Przepraszam pana najmocniej, to dla mnie trudny okres. Mogę stracić wszystko na co całe życie pracowałem.
    – Rozumiem, na co dzień spotykam ludzi takich jak pan. Szczerze mówiąc również jestem prawnikiem. Zagrobski, Grzegorz Zagrobski, odpowiedział z uśmiechem w głosie. Proszę się uspokoić, jakoś uda mi się ubłagać moją asystentkę aby przesunęła nasze spotkanie, a tymczasem skupmy się na wydostaniu z tego ciasnego pudełka…

  4. Oczywiście, bo jakby inaczej… warknął pod nosem. Kto w ogóle wymyślił windy? To już czwarty raz w tym tygodniu, kontynuował w myślach. Dlaczego to zawsze przytrafia się mnie? I to w takim momencie!
    – Przepraszam, czy mógłby pan wezwać serwis? Poprosił mężczyznę stojącego przy drzwiach.
    – Oczywiście, tylko widzi pan, światełka na przyciskach się nie świecą, wydaje mi się że padło zasilanie… może ma pan latarkę?
    Co za typ! Latarkę? A co ja wyglądam na sklep z narzędziami? Gdybym miał latarkę to już dawno bym jej użył! Złościł się w myślach.
    – Niestety nie posiadam, odpowiedział najgrzeczniej jak potrafił. – A może ma pan przy sobie telefon komórkowy? Mój się właśnie rozładował a za chwilę mam ważne spotkanie.
    – Niestety mój telefon został w samochodzie. Przykro mi panie…? – Marku, mam na imię Marek.
    – Grzegorz, bardzo mi miło. – Wygląda na to, że nie bardzo mamy wyjście… drzwi się nie otwierają, przyciski nie działają. Wie pan, nie lubię zamkniętych pomieszczeń, nie mam klaustrofobii, ale jakoś nie czuję się komfortowo w takich małych pomieszczeniach.
    Co mnie to obchodzi, pomyślał. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Jeśli za chwilę ta winda nie zacznie jechać to koniec ze mną. Prawnik nie zaczeka, oni z natury nie czekają. A właściwie co ten typ ode mnie chce? Gadać mu się zachciało. Muszę coś zrobić, muszę coś szybko wymyślić, myśl Marek, myśl!
    – Przepraszam, czy może się pan odsunąć od drzwi? Zapytał.
    – Tak, a co pan planuje zrobić?
    – Nie wiem, stukać, krzyczeć, kopać… nie mam czasu na siedzenie w zamkniętej windzie! Krzyknął ze złością.
    – Panie Marku, proszę się uspokoić, za chwilę na pewno ktoś się zorientuje, że winda stanęła. Przecież to jest centrum handlowe, przebywa to przynajmniej kilkaset osób.
    – Jak pan nic nie rozumie! Zdenerwował się. Za kilka minut zaczyna się ważne dla mnie spotkanie… przerwał. – Z prawnikiem, a pan na pewno sam wie, jacy potrafią być prawnicy. Już nie wspomnę o ich asystentkach! Czy one są szkolone na jakichś tajnych, podziemnych kursach? Uzyskanie połączenia z kimś w kancelarii graniczy z cudem! Krzyknął, denerwując się jeszcze bardziej.
    – Znam prawników i wydaje mi się, że nie wszyscy są tacy jak pan mówi. Kancelaria na czwartym piętrze? Z kim ma pan to spotkanie? Zapytał ze szczerą ciekawością.
    – Z mecenasem Zagrobskim, odpowiedział. Zagrobski, powtórzył. Ciekawe ile osób wpędził do grobu? Zażartował nerwowo.
    – Mam nadzieję, że jeszcze nikogo, odpowiedział z uśmiechem. Słyszałem o nim, podobno to dobry prawnik. Wiele osób uratował od bankructwa.
    – Mam nadzieję, ale jeśli za chwilę ta winda nie ruszy to nie tylko zbankrutuję, ale pewnie i pójdę do grobu… W tej chwili zorientował się, że jego żarty przestają bawić nawet jego. Przepraszam pana najmocniej, to dla mnie trudny okres. Mogę stracić wszystko na co całe życie pracowałem.
    – Rozumiem, na co dzień spotykam ludzi takich jak pan. Szczerze mówiąc również jestem prawnikiem. Zagrobski, Grzegorz Zagrobski, odpowiedział z uśmiechem w głosie. Proszę się uspokoić, jakoś uda mi się ubłagać moją asystentkę aby przesunęła nasze spotkanie, a tymczasem skupmy się na wydostaniu się z tego ciasnego pudełka…

  5. Wróciłam i znów zaśmiecam komentarze wykonanym ćwiczeniem. Piszę zanim przeczytam komentarze, żeby się nie sugerować 🙂 Teraz nadrobię komentarze pełne ciekawych uwag.

    Zrobiło się duszno. Czuł się jakby nagle całe masy powietrza wcisnęły się w jego płuca wyciskając z niego ostatnią świszczącą wizję życia. W uszach mu piszczało.
    Zamknął oczy, mimo że totalna ciemność jaka zapadła w windzie, wystarczająco zastępowała mrok opuszczonych powiek.
    „Uspokój się, uspokój się, uspokój się”. Powtarzał w kółko w myślach, próbował skupić się na otoczeniu. Kobieta, którą przed awarią miał po swojej lewej stronie zaśmiała się nerwowo. Próbował wyobrazić sobie jak drżącą ręką poprawia długie kasztanowe włosy, o nieco wysuszonej, zniszczonej fakturze. Robił wszystko by wizualizować sobie te drobne czynności. Ktoś zaczął walić w panel z przyciskami pięter.
    – Kurwasz mać.
    – Nie ma co się denerwować… zaraz się obsługa techniczna pojawi.
    Znudzony, nonszalancki ton dobiegał z dziwnego pułapu. Tomasz otworzył oczy usiłując zlokalizować obecnych. Zdezorientowany jednak idealną ciemnością, zamknął je na powrót. Analizował wszystko, byle nie dopuszczać do siebie tych mas powietrza, ścian. O boże…
    To musiał być ten starszy facet. Pozwolił błysnąć tej myśli i powieść się do rozjaśnionego obrazu tego mikro pomieszczenia sprzed paru minut. Pamiętał, że gość dosyć elegancko ubrany, chociaż było widać, że to nie jest jego codzienny strój. Śpieszył się.
    „Jakby mnie czas gonił, też bym pewnie klął” przemknęło mu prze myśl.
    – Miejmy nadzieję. – Kobiecy głos cicho wyraził myśli chyba wszystkich obecnych.
    Z poziomu kolan Tomasza dał się usłyszeć cichy, tłumiony śmiech.
    – Jak nie, to zawsze możemy sobie zapewnić minimum rozrywki.
    To był ten gówniarz. Kiedy Tomasz wsiadał z kobietą do windy, stał już pod ścianką, chwiejnie. Chyba był podpity. Jeśli tak, to za kilka minut, spędzonych bez klimatyzacji, wszyscy zaczniemy być podchmieleni. Tomek wyobraził sobie tego ledwie nastolatka jak siedzi na podłodze pod ścianą. Nie pamiętał w co był ubrany, ale wyobrażał go sobie w luźnych jeansach, szerokiej bluzie z kapturem, może nawet w czapeczce z daszkiem. Uśmiechnął się mimo woli. Ciemność wzbudza wzorce. Przecież wiedział, że nie takiego człowieka widział wsiadając do windy.
    – Co prawda jest nas trzech, a panna jedna…
    Coś dotknęło Tomasza w ramię. Prawie odskoczył jak oparzony. Okazało się, że to rzeczona panna. Usłyszał jej urywany oddech i stracił uczucie bliskości drugiego człowieka. Musiała odskoczyć.
    – Prze.. przepraszam – jej głos daleki był od spokoju. Tomek wyczuwał narastające przerażenie.
    – Spokojnie, niech się pani nie boi. – Usłyszał swój głos.
    – A co to jakieś ulgi w doznawaniu stresu? – Głos mężczyzny przy panelu zabrzmiał co najmniej agresywnie. – Na pewno coś napieprzyła przy przyciskach. Baby zawsze coś spieprzą.
    – Nie, ja…
    Tomasz zasyczał cicho sugerując kobiecie ciszę. Czuł się fatalnie, ale sytuacja na zewnątrz jego prywatnego kryzysu zdawała się być jeszcze gorsza. A przynajmniej pogarszała się wprost proporcjonalnie do czasu awarii windy.
    – Nie próbuj mnie uciszać chłystku! – mężczyzna wrzasnął i Tomasz poczuł ruch powietrza. Uniósł asekuracyjnie ramię, jednak agresor nawet w przybliżeniu nie odnalazł celu.
    Z podłogi doszedł ich pijacki śmiech.
    Nagle rozbłysło światło.
    Tomasz czujnie rozejrzał się, mrugając oczyma. Gość, który przed chwilą chciał go uderzyć stał równie oszołomiony jak inni. Opuścił powoli ręce. Winda spokojnie podjęła ruch i w końcu dojechała do trzeciego piętra. Drzwi otworzyły się.
    Pierwsza wystrzeliła ku wyjściu kobieta.
    – Hej… – Tom zdążył tylko za nią rzucić to jedno, słabe słowo.
    Agresywny typ w gajerku chrząknął.
    – Źle znoszę zamknięcie… – Machnął ręką. – Klaustrofobia.
    Rzuciwszy to słowo, umknął goniony ciężarem niedoszłej winy.
    – Będę rzygał.
    Tomek spojrzał na pijanego młodzika leżącego na podłodze.
    Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę i spodnie-rurki. Grzywka mimo upojenia i braku koordynacji modnie kładła mu się na czoło. Bez skazy.
    – Rzygaj. – Tomek wyszedł i oparł o najbliższą ścianę, zsuwając się powoli do pozycji siedzącej. Nabierał powietrza długo i głęboko.
    Ciemność wyzwala wzorce.

  6. przeczytałam kilka porad i zaatakowałam ćwiczenie drugie

    – Spoko, zaraz ruszy – powiedziałem bardziej do siebie, niż do ludzi w windzie.
    Nie lubię jeździć windą, ale jestem leniwy, więc i tak zawsze jeżdżę. Pierwszy raz w życiu zablokowała mi się winda, że nie ma światła. Chyba sobie znów obiecam, że ostatni raz wsiadłem. Co to w ogóle ma być, że w czwartek o czternastej jest pełno ludzi w hiperze. „Co oni, nie pracują?”, zaśpiewałby Bąkowski, gdyby tu był. A kto tu jest?
    Mało mnie to obchodziło gdy wsiadałem. Starałem się tylko ulokować najbliżej drzwi, ale najdalej od Grubego, co było trudne, bo też chciał być z przodu. Rozstawił nogi szeroko, ręce założył na brzuch i tak stał. Cofnąłem się więc o krok i stanąłem koło młodej dziewczyny z dzieckiem. Patrząc moim tradycyjnym okiem, był to chłopczyk, ale w dzisiejszych czasach nie ryzykowałbym określania płciowości na oko. Robi się ciepło.
    – Mamo, a dlaczego nie jedziemy?
    – Zaraz pojedziemy. Przyjdzie pan elektryk ze swoimi narzędziami, naprawi prąd i pojedziemy.
    – A pan elektryk ma takie specjalne narzędzia jak wujek Igor?
    – No tak, podobne. Cicho bądź, zaraz ruszymy.
    – Wujek Igor tez przychodzi jak jest ciemno i naprawia coś, kiedy nie ma taty.
    Nawet nie muszę widzieć, kto wybucha dwuznacznym śmiechem, Gruby.
    – To może ja się przysunę do mamusi, też mam takie narzędzia jak wujek Igor, He he, he he.
    Wyobrażam sobie gorąco, które pali policzki zdemaskowanej mamy. Pewnie jest zadowolona, że jest ciemno. Już się raczej nie odezwie. Siara jak sto pięćdziesiąt. Ciekawe czy dzieciak rozumie wypowiedź pana, który przez swój żart zyskał u mnie nowy przydomek Troglo-Grubego. Może ja powinienem coś powiedzieć, odezwać się, stanąć w obronie? W końcu to czyjaś matka. Skok w bok, trudno takie życie, ale jakiś szacunek kobiecie się należy. Pewnie chciałaby się schować w mysią dziurę.
    – To niech pan weźmie swoje narzędzia i szybko naprawi, bo mi się chce bardzo sikuuuuu – to chłopczyk.
    – Lepiej niech ogarnie swoją lustrzycę, bo tam żadnych narzędzi nawet z lupą się nie zobaczy, hehe, hehe – to mama. Troglo-mama.

    1. Fajny dialog, no i cały tekst też bardzo przyjemny. 🙂 Głupio się czuję wytykając ludziom rzeczy, które najprawdopodobniej sami by wyłapali po tym, jak tekst „odleży”, no ale chyba w taką rolę się wkopałem. Więc – pierwszy zgrzyt miałem przy Grubym, kiedy się pojawił. Gładko użyłaś ksywy, więc założyłem, że główny bohater i on się znają (oczywiście błędnie), co później tylko utrudniło odbiór. Jest taka teoria, że opisując ludzi wystarczy podać jedną najbardziej charakterystyczną cechę – i moim zdaniem, to często działa. Przynajmniej w takiej sytuacji, jak u Ciebie, powinno zadziałać. Gdyby więc „gruby” było napisane małą literą, byłoby tylko cechą, nie tożsamością. Wiedziałbym o postaci dalej tyle samo (że jest duża), ale nie myślałbym o niej jak o tym konkretnym Grubym. Jeśli koniecznie potrzebujesz nadać tej postaci ksywę, zawsze lepiej explicite pokazać dlaczego bohater się na to decyduje. W sensie: najpierw cecha, potem nazwa.

      Drugi zgrzyt miałem przy „Robi się ciepło”, które nijak nie podsumowywało myśli zawartej w akapicie. Ale tu akurat nie ma filozofii – to zdanie wystarczy wydzielić do osobnego paragrafu.

      Trzeci zgrzyt: „Nawet nie muszę widzieć, kto wybucha dwuznacznym śmiechem, Gruby.” W windzie są tylko we czwórkę, więc nie ma wielkiego sensu dodawać elementu niepewności w takim zdaniu. Bohater od razu wie, kto się śmieje, czytelnik powinien dostać tą samą wiedzę w mniejszej liczbie słów.

      Czwarty i ostatni zgrzyt miałem w momencie, gdy bohater rozważał, jak czuje się matka, już po komentarzu Grubego. Jak dla mnie – mówi dosyć oczywiste rzeczy. Rozumiem, że chcesz pokazać to wyobrażenie spłonionej, bogu ducha winnej niewiasty, żeby później dosolić puentą, ale tego jest po prostu za dużo. Czysto ilościowo. Możesz przekazać ten sam obraz z użyciem dwóch-trzech zdań mniej.

      No. Na koniec podkreślę, że mimo uwag, czytało mi się to bardzo dobrze!

      1. dziękuję za komentarz, wszystkie uwagi rozumiem.
        p.s. wiem, że z tekstu to nie wynika, ale w windzie było więcej osób, ale to wiem tylko ja 🙂

  7. -O, cholera!- zdążyłam przekląć zanim ugryzłam się w język. Winda nagle zatrzymała się, a światło zgasło zanim ktokolwiek zdążył nacisnąć przycisk awarii. Słyszałam przyśpieszone oddechy trzech pozostałych osób. – Co teraz?!- pisnął przestraszony kobiecy głos obok mnie. Musiał należeć do tej niemiłej klientki, która przed chwilą nakrzyczała na sprzątaczki, że toaleta jest zapchana.-trzeba coś zrobić,Halo!.-była wyraźnie spanikowana. -Zaraz, Pani kochana, próbuje nacisnąć ten pieruński guzik!,-odpowiedział brodaty kurier majstrujący pewnie przy naciskach. Nastąpiła chwila sapania i ciężkich oddechów- Tylko, który do jasnej ciasnej to był!- Słyszałam jak kobieta wzdycha- Jezusie, Maryjo pomrzemy tu!- jej ton był bliski płaczu. Teraz odezwał się chłopak w kapturze stojący przede mną, w ręku trzymał telefon- jedyne źródło światła, które padało na jego twarz.- Nie ma zasięgu, ale niech pan pokaże te guziki… Chwila i przed nami pulsował, niczym nasze tętna, czerwony punkcik alarmu. – Teraz to kwestia czasu, jak nas stąd wyciągnął- przez swój nieśmiały, spokojny głos zyskał moją przychylność. Zanim zdążyłam się odezwać,pierwszy zrobił to brodaty kurier. -A słyszeli państwu o tym duchu co straszy ponoć tutaj?. – zrobiło się cicho. Duch? jaki duch, przecież pracuje tu dobre dwa lata, słyszałabym o czymś takim…- Niech pan przestanie, denerwuje mnie to!, poza tym nie kłam pan, duchów przecież nie ma. – zachciało mi się śmiać. Ta kobieta zachowywała się gorzej od przedszkolaka!, już myślałam, że zacznie tupać nogą gdy zadany cios odparował gładko brodacz.- No cóż, ja tam swoje wiem i widziałem. Ludzie gadają po kątach, że to ta młoda ekspedientka co pracowała w papierniczym. Podobno upadło jej coś na głowę i leży śnięta w szpitalu. Martwa, a żywa. Od tamtego czasu dzieją się tu dziwne rzeczy. Psują się windy, zapychają się kible.. podejrzane. – Zaraz dostane zawału!, niech ktoś stąd zabierze. Ja pana zaskarżę!, pan mnie straszy!- jej dziecinne pogróżki trwałyby dalej gdyby nie chłopak przede mną. – Pan ma racje. Tu jest duch. Ale nie groźny. Po za tym nie czują państwo tego chłodu?, mamy tu przecież czwartego pasażera. Zanim skończył mówić poczułam napływające do mnie wspomnienia z tamtego feralnego dnia. Muszę się obudzić. – Musisz się obudzić- ten spokojny głos. Skąd ja go znam?, aa muszę się obudzić. Słyszałam jeszcze przytłumiony pisk tamtej kobiety. Potem wszystko zalało światło. Mechanizm zaczął pracować. Muszę się obudzić. Winda ruszyła.

  8. Czas na drugie ćwiczenie. Mam nadzieję, że tym razem jest lepiej niż ostatnio.

    John sięgnął ręką do kieszeni i wymacał zapalniczkę. Wyjął ją powoli, jednak jej nie zapalił. Spojrzał na swoją rękę, lecz nie mógł jej dojrzeć. Pomachał nią tuz przed swoimi oczyma – nadal nic. Otaczała go ciemność. Jednak nie to przeraziło go najbardziej. Minęła już minuta, a jak do tej pory nie słyszał żadnego krzyku, ani nawet najmniejszego szmeru, czy poruszenia. Nic. A przecież było tutaj jeszcze pięcioro ludzi. W dodatku same kobiety.
    Przyłożył kciuk do kółka zapalniczki i zakręcił nim szybko, aby wykrzesać ogień. Jego oczom ukazał się pomarańczowy płomień, jedna do jego uszu nie dotarł żaden dźwięk. Spojrzał przed siebie w poszukiwaniu pozostałej piątki, ale nikogo nie dostrzegł. Właściwie to niczego. Roztaczała się przed nim nieprzenikniona pustka. Jedyne co widział co śnieżnobiałe podłoże, na którym stał. John krzyknął. Nie usłyszał jednak swojego głosu.
    W końcu ruszył przed siebie. Uznał to za jedyne sensowne wyjście. Przez chwilę pomyślał, że to jakiś koszmar, jedna uszczypnięcie nic nie dało. Szedł tak przed siebie około pół godziny. A może to było pięć minut? Czas tutaj niemiłosiernie się dłużył. Zapalniczka zaczęła dawać coraz słabsze światłe. John szedł tak jeszcze przez chwilę, gdy nagle:
    Aaaaa…!
    Do jego uszu dobiegł przeraźliwy krzyk. Zatrzymał się momentalnie i spojrzał w prawo. Pomimo słabego już ognia wyraźnie widział zawieszoną w powietrzu kobietę w białej, zakrwawionej sukni i wypisanym na piersi krwią słowem: „TY”. Jej szyję okalała pętla, a jej twarz – twarz w której poznał jedną z kobiet z windy – ozdabiała głęboka, ociekająca krwią szrama, ciągnąca się od jednego ucha, przed usta, aż do drugiego.
    Aaaaa…!
    Usłyszał taki sam krzyk jak poprzednio. Ty razem za sobą. Szybko się obrócił, by zobaczyć drugą kobietę z windy w takiej samej zakrwawionej sukni z pętlą na szyi i napisem z krwi głoszącym: „BĘDZIESZ”
    John zaczął uciekać. Byle jak najdalej od tego wszystkiego. Biegł tak przez kilka minut, gubiąc po drodze zapalniczkę. Aż w końcu, tuż przed nim, jakby znikąd, wyłoniły się trzy ciała. Ciała, które należały do pozostałych kobiet. Widział je wyraźnie, pomimo tego, że wokół nie było żadnego źródła światła. Napisy na ich piersiach głosiły: „NAS”, „TĘ”, „PNY”.
    Aaaaa…!
    John po raz trzeci usłyszał ten przeraźliwy krzyk. Tym razem był to jego własny krzyk. Podniósł się momentalnie i otworzył oczy, zdając sobie sprawę, że to był tylko zły sen. Spojrzał na swoje ręce. Widział je wyraźnie, dzięki wpadającemu przez okno światłu księżyca. Podniósł wzrok nieco w górę. Przy jego łóżku stało pięć kobiet. Każda z nich miała na sobie białą, pokrwawioną suknię, a w ręku trzymała duży kuchenny nóż. Na ich twarzach gościły złowieszcze uśmiechy…

    1. Możesz spróbować wrzucić ten sam tekst na forum – jest tam więcej opcji do edycji dłuższych tekstów. Jeśli to zrobisz, usunę komentarz, żeby nie było zamieszania.

    2. Nie wiedziałem, że jest forum (teraz widzę, że na samej górze jest, ale nie zwracałem na to uwagi wcześniej). Wrzucałem tutaj raczy po prostu jako kolejne ćwiczenie, ale jak mówisz, to wrzucę 😛
      Btw. Znalazłem kilka wpisów z ćwiczeniami w „Twórczości spiskowców”, więc strzelam, że to dobre miejsce na to. Tak więc wrzucam 🙂

  9. Winda. Co mnie podkusiło, żeby wejść do tej przeklętej windy? Spod powłoki formującej się paniki, przeświecał blask próżności połechtanej tym, że okazało się, iż jednak mam rację, że mój strach przed windą ma jakieś podstawy. Najchętniej podzieliłabym się tym odkryciem z grupą stojących tu ze mną ludzi, ale wydają się być zbyt… statyczni – jakby byli manekinami a to ciasne, zawieszone w szybie pudło wystawą, na której kurzą się od wieków. Przytłacza mnie ich bezruch, którego wrażenie potęgują matowe odbicia sylwetek rozlewające się szarawymi plamami na metalowych ścianach.
    Gaśnie światło. I tylko to się zmienia, choć nieznanym mi dotąd szóstym zmysłem, który nagle zastępuje mi wzrok, wyczuwam, że chyba ktoś się poruszył. Ale pewności nie mam. Chyba niczego nie można być pewnym w takich ciemnościach.
    Słuch też nie na wiele się zdaje – słychać tylko oddechy otaczających mnie ludzi, irytująco miarowe w porównaniu z moim, wybijającym się na tle monotonnego szumu. Dlaczego są spokojni w takiej sytuacji?! Chce mi się krzyczeć, wyć i płakać ze strachu, ale nie mogę w obliczu tej rażącej obojętności.
    Ktoś chrząka, najwyraźniej zniecierpliwiony, po czym wyciąga z kieszeni telefon. Wnętrze windy na chwilę rozjarza się upiornym niebieskawym światłem, gdy mężczyzna sprawdza godzinę.
    – Która? – pyta stojąca obok kobieta.
    – Trzecia.
    – Spóźnimy się – stwierdza ona z żalem w głosie.
    – Wiem. Nic na to nie poradzę – burczy on, jakby dotknięty jej wyrzutem.
    Po czasie, który dla moich wentylowanych w zabójczym tempie płuc wydaje się wiecznością, żarówka ukryta w kasecie lampy ożywa, a winda rusza powoli w górę. Oślepiona przez atakujące swą nagłą intensywnością światło ledwie słyszę dzwonek obwieszczający, że dotarliśmy do celu. Para, która wcześniej rozmawiała, w pośpiechu wychodzi z windy, a za nią podążają pozostali klienci galerii, których zakupy przerwała awaria. Wychodzą, a ja stoję przyparta własnym strachem do przeciwległej ściany metalowego pudła i pozwalam, aby drzwi się zamknęły, a winda porwała z powrotem na dół.

  10. Żaden filozof dotychczas nie podejmował tak frapującego zagadnienia jak ciężkie załamania psychiczne wśród wind. Nigdy nie istniał śmiałek który zasugerowałby chociaż fakt iż zwykła winda może dostać swoistego Weltschmerzu.
    Jednak gdyby jaśnie oświeceni podjedli dywagacje w celu poprawienia warunków życiowych wind, te zgodnie z najwyższym rachunkiem prawdopodobieństwa zaczęłyby tworzyć nieprawdopodobne kolejki zakłócając tym samym funkcjonowanie klinik psychiatrycznych. Co za tym idzie powstałyby związki zawodowe i fundusze emerytalne.
    Można więc spekulować czy fakt istnienia załamań nerwowych u wind nie został celowo pominięty przez filozofów.
    Jednak gdyby ów fakt zostałby potwierdzony, Janusz Kowalski nie stałby w jednej z nich na półpiętrze galerii handlowej, waląc z irytacją w umęczoną istnieniem tablicę rozdzielczą.
    – Dlaczego ona stoi? Dlaczego ta cholerna winda stoi? – frustrował się Janusz.
    – Panie, niech się pan uspokoi. Pewnie to przez przesilenie trakcji. – zagadnął schrypiały głos w ciemności interny.
    – Mamusiu! Boję się! – wtrąciła dziewczynka, ściskając dłoń rodzicielki.
    – Tylko nie panie. – zsiniał Janusz – Mam ważne spotkanie, a przez tą głupią windę mogę stracić życiową okazję. Gdybym wiedział, nie pojechałbym tą idiotyczną windą! – zaczął wrzeszczeć wyrywając sobie z głowy siwe kłaki. – A mogłem iść schodami…

    Nie wiedział że targana emocjami winda zareaguje na zadany przez niego cios. Okazuje się że miała większe problemy psychiczne niż mogłoby się zdawać.
    Janusz jednak przekonał się o tym, kiedy psychopatyczne urządzenie leciało z zawrotną prędkością do piwnicy budynku, zamiarem wymordowania pasażerów. Trzeba podkreślić że o ile mogła znieść słowa zniewagi, wspominanie przy niej o schodach było dlań ciosem poniżej pasa….

  11. Szczęk zatrzymującej się windy wydał się najbardziej przerażającym dźwiękiem na ziemi. Dla Samuela brzmiało to jak agonalny jęk całego budynku. Ostatnie pożegnanie ze światem nim cała konstrukcja zakończy swój żywot. Dziwne skojarzenie stało się jeszcze mocniejsze w chwili gdy zgasło światło. Galeria handlowa wydała swoje ostatnie tchnienie.
    – Żegnaj…
    Sam nie potrafił wyjaśnić dlaczego to powiedział. Czasem po prostu czuł, że musi coś zrobić. To był jeden z takich momentów.
    – Zgłupiałeś? – stojący obok David wyglądał na zirytowanego. – Może jeszcze napiszesz nam testament bo wysiadł prąd? Ty wpadłeś na pomysł by uciekać windą, teraz wymyśl rozwiązanie.
    David miał rację. To Samuel zdecydował o tym by skorzystać z windy. Wtedy wydawało mu się to najlepszym rozwiązaniem. Próbowali zdobyć zapasy żywności. Dlatego zapuścili się do kompleksu handlowego. Kate, Samuel i David przekradli się na najwyższe, czwarte piętro gdzie leżał niewielki market. W budynku wciąż działały nocne światła. W ich bladym blasku, pełne jedzenia regały wydawały się rajem na ziemi. Cała trójka wypchała swoje plecaki oraz kieszenie sucharami, wodą, konserwami oraz czekoladą i piwem których nie potrafili sobie odmówić w tej szczęśliwej chwili. Byli pewni że Samantha również doceni ten gest.
    Stracili powód do śmiechu gdy zrozumieli, że echa ich rozmów zwróciły uwagę krążących po parterze trupów. Zorientowali się dopiero gdy zalały pierwsze, drugie i trzecie piętro, wolno gramoląc się w stronę marketu.
    Samuel uznał, że nie mają szans przebić się przez stado. Jako pierwszy wskoczył do windy. Okazało się, że nocne zasilanie obsługuje również windę. A przynajmniej obsługiwało do momentu aż nie wysiadł prąd. Zamknięci w szklanej windzie mieli szansę zrozumieć rozmiar swoich kłopotów. Trupów było kilkadziesiąt. Skąd mogło się tutaj wziąć ich aż tyle? Co mogło w tak krótkim czasie zabić tak ogromną ilość ludzi?
    Kate tupała nerwowo. Starała się zachować spokój, ale wewnątrz czuła jak strach rozszarpuje jej duszę na kawałki. Wolała się nie odzywać by nie zdradzić swoich uczuć. Nie chciała pogarszać sytuacji.
    Samuel i David milczeli, obaj zastanawiali się jak wyjść z pułapki. Wiedzieli, że muszą znaleźć wyjście, nie wiedzieli jedynie jakie. W końcu Samuel wysunął zza paska rewolwer. Wycelował w drzwi, zasłaniając twarz ręką.
    – Stój – David w ostatniej chwyli, pewnym chwytem, powstrzymał Sama przed pociągnięciem za spust. – Masz dzisiaj maraton głupich pomysłów? Przecież możesz nas pozabijać.
    – Chciałem rozbić szybę…
    – Masz świadomość, że to nie jest ten sam materiał z którego robi się akwaria? Kula może nie przebić tylko zrykoszetować. Ktoś z nas mógłby zginąć.
    Sam milczał. Wiedział, że czasem za szybko podejmuje decyzje, bez myślenia o istotnych szczegółach. I rozumiał, że David ma rację.
    Nagle Kate zaczęła się śmiać. Był to nerwowy, głośny, prawie nienaturalny śmiech. Sama nie potrafiłaby wytłumaczyć co ją rozbawiło, ale przy okazji czuła, że to jedyna ucieczka przed przerażającą rzeczywistością. Śmiała się tak mocno, że aż płakała z wysiłku.
    David spoglądał na nią ze zdziwieniem. Sam jednak zdawał się nawet tego nie zauważyć. Odczekał tylko chwilę, dając towarzyszce czas by się zmęczyła i przeszła ton ciszej. W końcu wyłapał odpowiedni moment.
    – Świetnie, rób tak dalej i ściągnij nam ich wszystkich tutaj. – syknął z wyraźną irytacją.
    Kate chciała przeprosić i wyjaśnić, że nie może się powstrzymać. Że robi to z nerwów. Zamiast tego wybuchnęła jeszcze głośniej. Zirytowany Sam uznał, że nie ma zamiaru wdawać się w bezsensowną rozmowę. Spojrzał jeszcze raz na przyjaciela.
    – Ty masz jakiś pomysł? – zapytał, udając że dziewczyna nie istnieje.
    – Szczerze? Przez cały czas myślałem, że wiedziałbym co robić gdybym utknął tutaj tylko z Kate – uśmiechnął się przy tym znacząco. Równocześnie nachylił się do kumpla, dodając szeptem. – Ale teraz to bym się chyba bał. Czy z nią wszystko jest w porządku?
    Oczy Sama stały się surowe, a twarz wydawała się nieruchoma i spięta. David dobrze wiedział co to oznacza. Jego przyjaciel czuł się odpowiedzialny za tarapaty w których się znaleźli. Nie miał ochoty na żarty, chciał znaleźć rozwiązanie.
    – W tego typu mechanizmach zawsze musi być też możliwość manualnego otworzenia drzwi. Właśnie na wypadek pożaru albo braku prądu. Nie znam się na windach, ale na pewno gdzieś tutaj jest jakaś dźwignia albo coś takiego.
    Nagle Samuel wydał się ożywić.
    – Utknąłem kiedyś w windzie w bloku. Ale to był stary, pordzewiały złom. Tam była taka dźwignia pomiędzy ścianą a windą. Udało mi się otworzyć drzwi i wyczołgać na zewnątrz. Ale tutaj nie widzę nic takiego. Może już tak nie robią? Inaczej nie byłoby tych wszystkich filmów o ludziach, którzy utknęli w windzie.
    Obaj zaczęli się uważnie rozglądać. Panująca w budynku ciemność niczego nie ułatwiała. Kate najwidoczniej się zmęczyła. Jedynie chichotała, coraz rzadziej i ciszej.
    – Widzisz coś? – zapytał Sam, mrużąc oczy.
    Winda nie wydawała się mieć w sobie żadnych ukrytych mechanizmów. W końcu ściany były ze szkła, nie było mowy o żadnych ukrytych panelach.
    – Wiesz, chyba jednak twój pomysł nie był najgorszy jeśli naniesie się pewne poprawki. Ona i tak już im pokazała gdzie jesteśmy. Możemy sobie pozwolić na odrobię hałasu.
    David ze spokojem ściągnął plecak. Z bocznych rzep uwolnił siekierę, zważył ją w rękach i po chwili uderzył z całej siły w szybę.
    Wszyscy spodziewali się odgłosu tłuczonego szkła, ale nic takiego się nie stało. Jedynie głuche uderzenie. Sekundę później padł drugi cios. I kolejny. David wyglądał na opanowanego, ale uderzał z coraz większą determinacją. Samuel przyglądał się wszystkiemu uważnie. Widział jak w końcu na szkle pojawiło się niewielkie pęknięcie, które coraz szybciej, z każdym uderzeniem, zamieniało się w białą pajęczynę. Ale co innego skupiało uwagę Sama. Bardziej martwił go coraz większy tłum trupów, zbierających się pod windą. Nawet jeśli którykolwiek nie zwrócił uwagi na śmiech Kate, odgłos niszczonej windy załatwiał sprawę. W nocnej ciszy był równie głośny co wystrzał z armaty.

    Zrozumiał, że to będzie najgorsza noc jego życia.

  12. Winda delikatnie ruszyła powodując w żołądku Roberta niewielki przewrót. Zawsze było tak samo odkąd spadł z drabiny. Windy się psują, mogą spaść a to raczej nie wróży nic dobrego dla niego. Dlaczego zawsze godził się wsiadać do tego piekielnego wynalazku wraz z swoją dziewczyną Martą. Schody są przecież o wiele bezpieczniejsze. Już tyle razy mówił jej że to ostatni raz. Jej odpowiedź zawsze niezmienna „Oczywiście kochanie”. Tak chyba będzie do końca życia rozmyślał. Razem z nim w windzie było jeszcze kilka osób, oczywiście byłą tez i Marta. W centrum handlowym ogłosili przeceny a ona nie mogła przegapić takiej oferty. No i tak włóczyli się po sklepach od dobrych dwóch godzin.
    Rozmyślania Roberta przerwał raniący uszy zgrzyt. Sekundę później winda stanęła pomiędzy czwartym a piątym piętrem. dość wysoko, upadku raczej nikt nie zdoła przeżyć zaczął się gorączkować chłopak. Nerwowo wciskał wszystkie przyciski. Nic się nie działo a co gorsza guziki pomocy również były głuche. NA domiar złego zgasło wtedy światło.
    – Nie tylko nie to…- mamrotał młodzieniec osuwając się na podłogę.
    – Robert, Robert co Ci jest – przestraszyła się Marta. Nigdy go jeszcze nie widziała w takim stanie. Jej chłopak był zazwyczaj uśmiechnięty, nie uciekał przed wyzwaniami tylko stawiał im czoła.
    – To na pewno sprawka jakiś terrorystów, pewnie jakąś bombę podłożyli tu. – Gderała staruszka stojąca zaraz przy drzwiach.
    – Proszę się nie niepokoić. W galerii wystąpiły problemy techniczne. Nasi specjaliści już usuwają problem. Za parę minut windy znów zaczną działać. Przepraszamy za utrudnienia. – z głośników wydobył się zniekształcony głos.
    – Słyszysz Robert. Zaraz wszystko będzie dobrze.- Nim Marta skończyła to mówić światło znów się zapaliło i winda ruszyła.
    Drzwi winy otworzyły się na parterze i wypad z nich chłopak cały czerwony na twarzy. Klęcząc na posadzce przypominał trochę papieża po lądowaniu na lotnisku w Polsce.
    – Nigdy, ale to już nigdy nie wsiądę z Tobą do windy…- zdołał wykrztusić.
    Wysoka blondynka, która klepała go po plecach natychmiast odpowiedziała – Oczywiście kochanie, nigdy nie będziemy już jeździć windą. Młodzieniec nie mógł jednak widzieć uśmiechu przebiegającego po jej twarzy.

  13. Wszyscy siedzą przestraszeni, Słysze ich głośne sapanie i dreptanie. Irytują mnie. Zsuwam swoje ciężkie ciało, zmęczone całym dniem poszukiwania większego sensu, na podłogę windy. Żałuje, że nie jest przeźroczysta. Mogłabym patrzeć w dół, z przyjemnością podziwiać zakamarki czarnej przestrzeni, rury, pręty i linki. Być może po jednej z nich przechadzałaby się mała mysz. Jestem pewna, że pani najbliżej wyjścia zaczęłaby na jej widok piszczeć jako pierwsza. Wygląda na taką właśnie, piszczącą. Tak, wygląda na głośną piszczącą jędzę. Może to przez te krótkie czarne włosy. Wyobraziłam ją sobie wiszącą na tych wyimaginowanych linach, obgryzaną przez głodną mysz. Z drugiej strony obgryzanie przydałoby się panu z lewej strony. Wydaje mi się, że jego mocniejsze tupnięcie zerwałoby liny (obgryzane przez wspomnianą wcześniej mysz). Jak można bardziej niż o siebie dbać o żołądek, który jest tak małą nas częścią? Żałuje, że nie mam słuchawek. Wyciszyłabym skomlenie i narzekanie. Przecież wrócą nas uratować. Inaczej musieliby sprzątać windę pełną trupów. Nadgryzionych. Myślę, że po trzech godzinach niejedzenia do myszy (i nadgryzania) przyłączyłby się pan z lewej strony. Dziewczynka przede mną zginęłaby jako ostatnia. Nie zje przecież nic co ma więcej niż 2 kalorie.Myślę, że sama jedna ma jedną właśnie.Jestem ciekawa jak wyglądałby jej mózg rozkrojony na pół. Zapewne jak ser szwajcarski. (Przynajmniej mysz by się ucieszyła. ) Słyszę co wlatuje jej do uszu. Nie przeszkadza mi duszność, zapach potu (pan z lewej się przybliżył) ani wciskanie przez jędzę guzika pomoc po raz osiemset dwunasty. Za to gust młodej damy- tak. Jeśli musi słuchać piosenki, która praktycznie nie ma słów, i nic ze sobą nie niesie, to mogłaby krzywdzić tylko swoje uszy.
    Na zegarku minęły 3 godziny i 30 minut. W tym czasie nikt nie zaczął rozmowy, nikt się do siebie nie uśmiechnął ani nie zmienił niczyjego życia. Tak jak myślałam, kolejny dzień szukania sensu kończy się niepowodzeniem. Wciskam przycisk STOP ponownie i winda rusza. Czekam aż tłum wypadnie na klatkę a sama jeżdżę jeszcze chwilę. Może spróbuje ponownie.

    1. Ciekawy tekst, spowodował, że przeczytałam go od początku do końca. Nie jestem profesjonalistką w ocenianiu ale sens tekstu jest interesujący i oryginalny. Chociaż z mojego doświadczenia(mieszkam w wieżowcu 10 pięter)czasem jadąc z sąsiadami przez 2 minuty słyszę już historię ich życia (szczególnie gdy jadę ze swoim psem ludzie zaczynają tez miałam/mieliśmy pieska i dalej czy chcę czy nie poznaję ich życiowe dramaty). Ludzie „otwierają się” raczej w tak małej przestrzeni na siebie, gdy jest jeden na jeden. Zgodzę się że w większym gronie jest tak jak w tym tekście że 3 h i 30 minut by nie pomogło żeby się bliżej poznać.Ta prawda z tego tekstu do mnie trafia.

  14. Mike zapalił papierosa firmy Malboro.
    – Proszę pana, tutaj nie wolno palić – powiedział ktoś z tyłu, ale strapił się, widząc zarys rękojeści rewolweru, wystającym spod eleganckiej marynarki.
    Mike potrafił być draniem, ale nigdy, jak to mówili inni detektywi, nie przeginał pałki policyjnej. Palenie w windzie pełnej obcych ludzi nie przyprawiło go o cień wyrzutu sumienia. Myślał tyko o nadchodzącym spotkaniu z informatorem w restauracji ,,Avalia” na czwartym piętrze domu handlowego – tylko to się liczyło. Informator miał wręczyć Mikowi kopertę z ważną fotografią, która niebawem zadecyduje o losach śledztwa.
    Mike poczuł nagłe szarpnięcie. Złapał się aluminiowego uchwytu, rozglądając się dookoła. Winda się zatrzymała, zaraz potem zgasło światło, a zapalony papieros detektywa naraz stał się jedynym źródłem światła w pełnej ludzi puszcze fasolki po bretońsku. Przybliżył papierosa do swojego rolexa, który dostał od nowojorskiego gangstera za pliczek dokumentu z departamentu sprawiedliwości. Biedny latynos nie wiedział wtedy, że wszystko jest wymyślną pułapką komisarza policji. Jedyne co tak naprawdę zniknęło, to zegarek pokazujący teraz godzinę 21:40, a przestępca został otoczony przez grupę policjantów trzymając w ręce kopertę z plakatem Królewny Śnieżki.
    Mike był spóźniony. Bał się, że informator zaraz zacznie coś podejrzewać i ucieknie inną windą.
    – Co pan robi? – spytała kobieta, kiedy detektyw stanął na uchwytach po obu ściankach windy i zaczął podważać kratę na suficie, sypiąc wszystkim na głowy popiołem z Malboro. – Powinien pan poczekać na obsługę.
    Powinien, pomyślał, informator też powinien spokojnie zaczekać w restauracji wiedząc, że poluje na niego Remy Alonso. Mike miał coraz mniej czasu.

  15. Człowiek w niebieskiej kurtce zaklął pod nosem, na tyle głośno, że usłyszeli go wszyscy. Jakieś siedem, może osiem osób. Sześciolatek trzymający ręke matki. Ciemność! Coś wrzasneło. Matka z dzieckiem, które kurczliwie chwyciło jej uda, facet głośno rozmawiający przez telefon, chłopak w czarnej kurtce. Nic. Dlaczego wszedłem do tej cholernej windy? Powietrze. Powietrze zgęstniało, zlepiło się, jakby ulotniło przez skonsternowany tłum. Serce zaciska się, kurczy, szaleje. Spadam. W uszach przeraźliwy, wibrujący pisk, krzywdzący umysł ryk maszyny. Drżę? W bezmiarze przerażajcej pustki, zapętlającej się wokół szyji. Tracę oddech. Padam. Przede mną kobieta. Gdzie dziecko?? Powietrza! Furkocząca, niezdefiniowana przestrzeń ryczy, spadająca z krzywdzącym wrzaskiem w niezmierzony mrok. Gdzie jest dziecko?? Serce pęka, rozbija się w kawałki. Matka krzyczy w niebogłosy. Gdzie jej syn??!! Powietrza! Pomocy. Światła.
    Ciemność.

  16. Minęło kilka minut i wszyscy zdali sobie sprawę z położenia, w jakim się znaleźli. Nieidalne, trzeba przyznać, ale czy na pewno gorzej się nie da? Głośniki, które zazwyczaj informowały o zbliżającym się piętrze, zamilkły. Zaraz jednak znowu zaczęły wydawać dźwięki. Głos, którymi się posługiwały, był jednak inny od standardowego, robotycznego wręcz tonu zdawkowych informacji. Tym razem przyjął postać wielu głosów, które przenikały się nawzajem, ale jeśli skupić się na jednym z nich, można było usłyszeć konkretne zdania, a wszystkie były konstruowane w podobnym schemacie:
    – „Cholera, co za kurewski niefart, dlaczego mnie spotykają takie rzeczy?”
    – „Specjalnie tutaj przyjechałem, by zdążyć jeszcze kupić prezenty na czas, no kurwać, to będą święta…”
    – „ Winda pewnie nie dała rady. Jak patrzę na tego grubasa mającego teraz niewinną minę, to już wiem dlaczego. Trzeba było wpierdalać wszystko co popadnie?”

    Pasażerowie popatrzeli po sobie i przerazili się, bowiem były to ich myśli, wypowiadane przez demoniczny automat. Dlaczego on śmie burzyć ich intymność i skrywać to, czego nigdy nie wypowiedzieliby tak otwarcie. Przecież zawsze istnieją dwa poziomy i wszyscy już się do tego przyzwyczailiśmy. Jeden zwerbalizowany, a drugi tylko dla nas, tylko w naszych głowach i tam już zostający.

    W końcu odezwał się jeden z pasażerów, ten, który jako jedyny zachowywał spokój, ale przez to jednocześnie zaginął wśród tego tłumu, który zbił się w jedno wielkie rozemocjonowane monstrum.
    – Wiecie, jeśli macie ochotę, możemy jechać dalej, to nie problem. – reszta spojrzała na niego, jak na totalnego zgrywusa. – To ja zatrzymałem windę. I ciekawe jest to, jak zawsze narzekamy, jak nigdy nie dziękujęmy, nie jesteśmy wdzięczni, tylko każdy mały kamyczek na drodze to idealny powód do podniesienia adrenaliny i kilku nienawistnych słów.
    Prawda jest taka, że mamy dwudziesty pierwszy wiek, i w przypadku zaciętej windy, ktoś nas uratuje w przeciągu maksymalnie piętnastu minut. Uwzględniając lokalizację, liczba ta spadnie jeszcze trochę. Pomyślcie o tym w wolnym czasie, czy naprawdę macie tyle powodów do narzekania na wszystko co was spotyka.

    Enigmatyczny pseudo – budda nacisnął przycisk na wyjętym zza pleców kontrolera. Winda pojechała dalej, a ludzie odetchnęli z ulgą. Wreszcie świeża dawka powietrza.

  17. Jestem najbardziej pechową osobą na świecie.

    To nawet nie chodzi o to, że ja po prostu mam pecha. Problem jest w tym, że pech mnie polubił, a to jest całkowicie co innego. Przyzwyczaił się do mojego towarzystwa odkąd w wieku trzech lat ubrudziłam moją ciotkę ciastem bananowym (oczywiście przez pomyłkę, skąd mogłam wiedzieć, że potknę się o książkę?). To najstarsze pechowe wspomnienie jakie pamiętam. Pech potem towarzyszył mi nieustannie – wtedy kiedy złamałam nogę skacząc na trampolinie, albo wtedy jak wysmarowałam cały mój bilet babeczką i konduktor nie był w stanie go odczytać.
    Dlaczego więc miałby mnie opuścić teraz, kiedy jechałam windą na czwarte piętro galerii handlowej? Nie zrobił tego, oczywiście i dlatego winda zatrzymała się w połowie drogi, a światło zgasło. Niech sobie inni ludzie myślą co chcą, ale ja dobrze wiedziałam, że to wszystko była zasługa mojego pecha, który uczepił się mnie jak rzep.
    – Cholerna winda – zaskrzeczała koło mojego ucha jakaś starsza pani. Byłam dosyć zaskoczona w końcu starsze panie zawsze jawiły mi się jako miłe kobiety częstujące mnie cukierkami i niezdolne powiedzieć jakiegokolwiek złego słowa. Ale w końcu było ciemno i nie byłam do końca pewna czy to jest starsza kobieta, prawda?
    – To już kolejny raz, te windy są naprawdę niemożliwe!
    Z tonu głosu wywnioskowałam, że należał do pewnej tlenionej blondynki, która wsiadła na pierwszym piętrze. Oczywiście mogłam nie mieć racji, ale taki skrzekliwy jazgot jakoś do niej po prostu pasował.
    – Może naciśniemy guzik awarii? – właściciel tego głosu ironizował, to było pewne. Pomyślałam, że to w sumie musiało wymagać od niego niezłej siły woli, żeby używać sarkazmu w tej chwili.To znaczy – naprawdę chodziło mu o to, żeby nacisnąć guzik,ale przy okazji dobitnie dał nam tym do zrozumienia, że jesteśmy idiotami, bo nie wpadliśmy na to wcześniej. No cóż, jak jest taki mądry to niech naciśnie. Znając mój pech utknę tu na dobre kilka godzin, więc co za różnica?
    Usłyszałam ciche kliknięcie i doszłam do wniosku, że ktoś w końcu zdecydował się użyć tego guzika. Winda jak stała, tak stała, no, ale zawsze była jakaś szansa na ratunek. Starsza kobieta (mam nadzieję, że to była ona) dyszała mi w kark, widziałam również jak blondynka energicznie pisze smsa. Mogłam zaświecić latarkę w telefonie, ale jakoś nie przyszło mi to do głowy. Staliśmy więc po ciemku przez około dziesięć minut, każdy inaczej wyrażając swoją frustrację (staruszka przeklinając, blondynka narzekając, tajemniczy głos ironizując, a ja milcząc) aż w końcu światło się zaświeciło, a winda ruszyła w górę. Było to dosyć zaskakujące, więc przez chwilę wszyscy milczeliśmy. Zlustrowałam w tym czasie resztę pasażerów (staruszka okazała się staruszką i to o wyjątkowo pociesznej twarzy, a mistrz sarkazmów był po prostu niskim, chochlikowatym mężczyzną). Kiedy dojechaliśmy na upragnione czwarte piętro pomyślałam, że w sumie nie było tak źle i może pech mnie opuścił, po czym potknęłam się o stopień i wylądowałam na moich czterech literach.

  18. Dave maltretował przycisk z numerem cztery. Wiedział, że przyciski w windzie działają zero – jedynkowo. Winda nie będzie jechać szybciej tylko dlatego, że naciska na numer mocnie. Mimo wszystko czuł się sfrustrowany. Jeżeli nie zdąży na czas czekać go będzie niemiła pogawędka z Thomsonem, szefem działu prawnego.
    – Szybciej – wymamrotał cicho wciąż natarczywie gwałcąc palcem przycisk z numerem cztery. Tymczasem winda zatrzymała się na piętrze drugim. Rozbrzmiał dźwięk dzwonka oznajmiającego postój. Drzwi otwarły się powoli. Za nimi pojawiła się urocza starsza pani.
    Dave westchnął ciężko i odsunął się od drzwi żeby umożliwić staruszce wejście do windy. Ta chwyciła mocniej swój balkonik i powoli rozpoczęła wędrówkę w głąb windy. Dave obserwował jak ciężko stawia kroki. Słyszał trzeszczenie balkonika a nawet skrzypienie kolan starszej pani. Wydawało mu się, że wejście do windy zajmie jej miesiące. Spojrzał na zegarek. Miał już półtorej minuty spóźnienia. W wyobraźni widział czerwoną twarz Thomsona. Będzie go czekać klejne kazanie o punktualności i zasadach panujących w firmie.
    W końcu starsza pani weszła do windy. Trzęsącą się ręką nacisnęła przycisk z numerem trzy.
    – No pięknie – zaklnął pod nosem Dave. – Trzeba było iść schodami.

  19. Siedzimy w windzie już drugą godzinę, światła nadal brakuje a my nie możemy się zdecydować kto z nas będzie wodzem. – Powinien rządzić najstarszy, najbardziej doświadczony z nas – powiedział mężczyzna w okrągłych okularach, około siedemdziesięcioletni staruszek z brzuszkiem – to chyba ja, tak to ja! Ja powinienem zostać wodzem!
    – Władze powinien objąć ktoś młody czyli ja! – wykrzyknął młody chłopak, który nie odzywał się wcześniej ani słowem, nawet wtedy, kiedy kobieta w płaszczu z dziwnie małymi dłońmi zabiła żonę staruszka w Lenonkach tylko po to, żeby objąć posadę naczelnej kucharki w naszym plemieniu.
    – Dość tego, jeśli chcemy przeżyć musimy współpracować a nie walczyć, od tego zależy przyszłość naszej osady; rozumiecie? – powiedziałem najpoważniejszym głosem na jaki mogłem się zdobyć i spojrzałem na wszystkich moim super-silnym-spojrzeniem.
    Bum, Bum, Bum.
    – Za chwilę będą Państwo wolni, zaraz was uwolnimy! – wrzasnął ktoś zza żelaznej kurtyny (tak nazwaliśmy drzwi od windy).
    – Kurwa – powiedział chłopiec – do Kurwy nędzy – dodał po chwili.
    Nagle drzwi do windy otworzyły się, strażak z ogromną siekierą wszedł do środka i otworzył oczy tak szeroko, że wyglądały jakby zaraz miały wyskoczyć, muszę przyznać, że to całkiem zabawny widok.
    – Boże, Boże, Boże – tyle zdołał z siebie wydobyć drugi strażak kiedy zobaczył jak właścicielka dziecinnie małych dłoni próbuje zetrzeć krew z podłogi swoim nieco za długim płaszczem uśmiechając się przy tym przepraszająco.
    – Co jest do cholery? – powiedział pierwszy strażak, który nadal stał bez ruchu, ale jego oczy powoli wracały do normy.
    – Kurwa – wrzasnął chłopiec.

  20. „Uff…Ten guzik z dzwonkiem to pewnie alarm. A ten pusty do czego służy? Pojęcia nie mam. Wentylatorek, hmm, pewnie jakiś nawiew w razie czego. W sumie to mogłam pojechać schodami. A, nie szkodzi, zaraz będę na miejscu, zaraz co ja tam miałam właściwie kupić? A, już wiem. Fajne te przeszklone windy, nie trzeba przynajmniej patrzeć w ścianę, albo na sąsiadów. Czego ten tak mi sapie nad uchem? Ludzie, co za naród…”

    – Ooo, no to stoimy – powiedział nagle chyba rozbawiony sapacz, kiedy winda mocno szarpnęła i zatrzymała się.

    „Matko, przecież prawie już dojechaliśmy, co jest? Nie, nie będę się odwracać, postoję tak popatrzę sobie, tylko bez paniki. Oddychaj normalnie wariatko.”

    – No to kiepsko, spóźnię się i teraz to już mnie chyba moja wspaniała szefowa wywali na pysk – odezwała się dziewczyna z poobgryzanymi paznokciami.

    „Gdzie ona może pracować z takimi pazurami?. Co jest, muzyczka przestała grać? Co to było? Bach, chyba Bach, dziwne, zawsze jakieś drętwe kawałki puszczają.Boże, tylko nie światło. Co się dzieje, wszędzie zgasło? Bez paniki, wariatko, bez paniki.”

    – Niech się pani nie boi, na pewno zaraz stąd wyjdziemy, to pewnie jakiś chwilowy brak zasilania – odezwał się sapacz.
    – Dlaczego pan szepcze?
    Sapacz zachichotał trochę nerwowo
    – No widzi pani? Taki durny odruch – i znów zachichotał.
    Wypachniona paniusia w ciemnych okularach westchnęła ciężko.
    „Ciekawe czy tych ciemnościach też stoi w tych okularach?”

    Zrobiło się cicho, tylko zza grubej szyby windy słychać było hałas dochodzący z dołu, z galerii.
    Chyba narastał. Na dole coś się działo, bo ludzie w ciemności zachowywali się coraz głośniej.
    Nagle w dole rozległ się straszliwy dźwięk i paniczny wrzask.
    W ciemności widać było tylko małe rozbłyski światła, ktoś strzelał, i paniczny krzyk zabijanych ludzi.
    W windzie zaległa grobowa cisza. Wszyscy, poza dziewczyną z obgryzionymi paznokciami która słuchała czegoś przez słuchawki telefonu, stali jak sparaliżowani. Nie było ich widać, ale czuć było napięcie w ich ciałach.
    Powoli jeden za drugim usiedli, a potem, jak kto mógł ułożyli się obok siebie na podłodze.
    Dziewczyna, trochę zdezorientowana, ale chyba niczego nieświadoma, zrobiła to, co wszyscy i usiadła na podłodze, zdjęła słuchawki i dopiero wtedy zorientowała się w sytuacji. Chciała krzyknąć, ale mężczyzna zdążył zakryć jej usta dłonią, potem lekko pociągnął na podłogę.

    „Czy ta idiotka…
    Nie chcę na to patrzeć, Boże, żeby tylko nas nie zauważyli.”

    – Proszę dać mi rękę – mężczyzna wyszeptał je do ucha – wszyscy weźmy się za ręce.
    – Zdrowaś Mario, łaskiś pełna…- po kolei wszystkie trzy kobiety cichutko włączyły się do modlitwy.

    ————————————————————————————————————————————–

    Po jakiejś pół godzinie wokół zapanowała straszna cisza, a po chwili z oddali dźwięk policyjnych syren. Teraz pozostawało tylko czekać na ratunek. Siedzieli więc wszyscy przytuleni do siebie mocno nic nie mówiąc.

    Jak dobrze, że nie pojechałam schodami.

  21. Bluska (tak, BluSka)

    Maciek uśmiechnął się do swego odbicia w lustrze. Zabębnił palcami o poręcz i przeczesał włosy. „Wolniej się chyba nie da” – pomyślał. Dla lepszego efektu znów zastukał palcami.
    Nagle winda zatrzymała się. Chłopak i drobna staruszka podskoczyli i opad li na ziemię jak frytki podczas przewracania. Przez pewien czas oboje leżeli oszołomieni. Po chwili chłopak podparł się rękami i wstał, zataczając się lekko. Chwiejnym krokiem doczłapał się do barierki. Staruszka wciąż leżała, dziwnie powyginana. Z nienaturalnie powykręcanymi kończynami wyglądała jak źle zmontowana lalka.
    Chłopak spojrzał na nią. Miała otwarte oczy, błądzące po wnętrzu klatki. Wydawała się go nie zauważać.
    Chłopak, trzymając się poręczy, dociągnął się do guzików. Nacisnął duży, czerwony z wytartą czwórką. Nic się nie stało. Nacisnął więc inny, poniżej. Żarówka zamigotała lekko. Wciąż nic. Nastolatek z całej siły uderzył w kolejny przycisk. Światło zamigotało niebezpiecznie. Maciek z większą siłą uderzał każdy kolejny guzik. Światło zgasło. Nastała ciemność. Ciemność czarniejsza od jego farby do włosów i bardziej przerażająca niż pani woźna Irenka. Chłopak gwałtownie obrócił się. Najpierw w lewo, w prawo, potem znowu w lewo. Spojrzał w górę, w dół i za siebie. Wszędzie ciemność.
    W mroku windy rozbłysłą nagle jasność. To niebieskie światło jego telefonu. Ratunek! Chłopak chwycił życiodajny przedmiot i włączył funkcję latarki. Nigdy nie sądził, że ta śmieszna aplikacja mu się przyda.
    Ponownie ujrzał staruszkę. Zrobiło mu się głupio, ze o niej zapomniał. Wciąż leżała na wskroś, jakby ugodzona nożem. Wystające żyły, pomarszczona skóra i przeraźliwa chudość jeszcze potęgowały ten efekt. Maciek pochylił się nad nią.
    – Czy słyszy mnie pani? – zapytał.
    Staruszka nie odpowiedziała. Mrugnęła i wykrzywiła twarz w grymasie bólu.
    – Proszę spróbować poruszyć ręką… A teraz drugą. Czy boli?… To tylko siniaki, nic poważnego. Proszę się oprzeć o ścianę, pomogę pani… O, proszę,
    Kobieta zamknęła oczy. Upiorne światło latarki świeciło jej prosto w twarz. Maciek to zauważył i momentalnie złagodził światło.
    – Czy chce pani pić? – przypomniał sobie o niedopitej wodzie. Kobieta pokręciła przecząco głową i zamknęła oczy. Miała ciężkie, wysuszone powieki. Jej twarz przypominała nieco żółwia.
    Chłopak zawahał się. Usiadł obok kobiety. Wyciągnął nogi, wziął łyka wody i spytał:
    – Czy wie pani, że właśnie jechałem do swojej dziewczyny?…

  22. – Co znowu? – Nagłe szarpnięcie wyrwało go z letargu.
    W tak gorące dni jak dziś tylko winda dawała schronienie przed wysysającym resztki energii upałem. Potężne klimatyzatory centrum handlowego, mimo wytężonej pracy, nie były w stanie nadążyć z pompowaniem chłodnego powietrza w tętniące życiem korytarze. Ograniczona przestrzeń windy tworzyła oazę przyjemnego chłodu – obowiązkowy punkt na trasie pomiędzy sklepami.
    Szarpnięciu towarzyszył złowrogi metaliczny zgrzyt rodem z podrzędnego filmu. Skojarzenie to wywołało mimowolny uśmiech na twarzy Jerzego. Nad jego ciałem chwilowo przejęły władzę instynkty, każąc szukać odpowiedzi w twarzach innych. Kobieta w średnim wieku, dopełniwszy rytuału lecz nie znajdując odpowiedzi, zaczęła energicznie naciskać przyciski na konsoli, tak jakby silniejsze uderzenia miały obudzić śpiącą maszynę.
    Jerzy nie mógł się pozbyć wrażenia nierealności sceny, w której brał udział. Czuł, że lada chwila zza kadru padnie “stop”, drzwi otworzą się a ludzie, rzuciwszy kilka drętwych żartów, zaczną zastanawiać się ile dziś spóźniony będzie catering. Póki co jednak każdy grał swą rolę. Bezowocne stukanie w guziki stało się sygnałem do wyciągnięcia komórek. Nawet ci, którzy nie mieli tego w scenariuszu, ulegli presji stada i również zaczęli grzebać w torebkach i kieszeniach.
    – Brak zasięgu! – No przecież.
    Rozbrzmiały pierwsze pomruki i nieśmiałe złorzeczenia. Teraz tylko wypatrywać Herosa. Bohatera, który zapewni, że wszystko jest w porządku, że pomoc nadchodzi i musimy tylko zachować spokój. Większość mu uwierzy. Część w swojej naiwności myśląc, że faktycznie wie coś więcej, część dla spokoju ducha. Ci, którzy nie są tacy pewni przyszłości również mu przytakną – nie ma sensu wywoływać teraz paniki. Ciekawe czy pojawi się Głupek-Fatalista? Niedowiarek, który swoją bezsensowną dyskusją zburzy, tak potrzebną w tym momencie, iluzję kontroli.
    Napięcie rosło bardzo szybko. Ponad tuzin osób wyrwanych ze swoich codziennych planów doświadczało właśnie jak mały wpływ mają na swój własny los. Spośród gwaru jaki zapanował powoli przebijało się coraz głośniejsze szlochanie.
    – Płaczące dziecko, punkt dla mnie.
    – Nie płacz mała, wszystko w porządku. Niedługo ktoś nas przyjdzie wyciągnąć – powiedział młody chłopak w bojówkach.
    To było zaskakujące, Jerzy widział w tej roli starszego mężczyznę o aparycji weterana, który jako jeden z nielicznych wykazywał stoicki spokój. Luźne spodnie i dredy młodzieńca niezbyt pasowały mu do wizerunku Bohatera.
    Tym razem nikt się nie wykłócał a kilka osób wręcz podchwyciło tę myśl.
    – To duże centrum. Na pewno mechanik jest już w drodze.
    – Tak, tak. Mój mąż czeka na 3-cim piętrze. Pewnie już po kogoś posze…
    To co nastąpiło chwilę później Jerzy oceniał na mało prawdopodobne, więc moment, kiedy zgasły lampy zaskoczył również i jego. Wraz ze światłem zniknęły resztki samokontroli „współwięźniów”. Piski, szloch i krzyki zamknięte w tak małej przestrzeni z łatwością wypierały wszelkie myśli. Nawet niewzruszony do tej pory podstarzały Rambo walił z zaciekłością w drzwi.
    – Jeszcze tylko bezpiecznik… i już. – Starzy majster Stefan wyprostował się z nieukrywaną ulgą. – To już ostatnia. Młody, weź sprzątnij narzędzia.
    Przez ten cholerny upał cała jego ekipa od ponad dwóch godzin biega po tym pieprzonym centrum i naprawia skutki awarii. Nie dość, że wywaliło podstację to jeszcze połowa wind padła wskutek przepięcia. Stefan podniósł się z kolan akurat gdy kabina zrównała się z piętrem. Wolał nie stać w przejściu gdy te drzwi się otworzą. Ostatnia grupa uwięzionych pasażerów pośpiesznie opuszczała swój tymczasowy areszt. Ich twarze zdradzały złość, zmęczenie i nieraz zażenowanie. Uwagę technika przykuł jednak mężczyzna w średnim wieku starający się niezdarnie ukryć rozbawienie.
    – Co go tak cieszy?

  23. Nagle winda się zatrzymała. Zgasło światło. Było słychać tylko oddechy innych trzech osób zamkniętych w windzie poza Sandrą. I nadchodzi chwila na którą czeka Sandra. Ludzie ogarnięci paniką zaczynają wrzeszczeć wniebogłosy a dziewczyna czuła jak jej cierpliwość się kończy.
    – Zamknijcie się do cholery! Czy wy jestescie dziećmi? Ile macie lat, żeby tak wrzeszczeć gdy tylko winda się zatrzymała?
    – No cóż..to nie jest komfortowa sytu…-zaczeła jedna z pasażerek
    – Komfortowa?To jest horror!- skomentowałą druga.
    – Moja dupa a nie horror. Masz choć trochę rozumu?
    – Kim ty jesteś? Pozjadałaś wszystkie rozumy?Może powiesz mi, że się nie boisz?
    – Nie!Raz…dwa…trzy…
    Winda ruszyła a światła zostały włączone.
    -Tu jest różnica pomiędzy nami, że wiem jak działają windy.
    Winda się zatrzymała i drzwi się otworzyły ukazując wnętrze klubu.
    -Jeśli nie wiesz nawet tego- wzruszyła ramionami- to nic ci nie pozostaje oprócz krzyku.

  24. Winda otworzyła się, a jej oczom ukazało się, jak co dnia, ciasna, metalowa kabina. Wkroczyła do niej szybko obrzucając nieprzychylnym wzrokiem nieprzyzwoicie obcałowującą się parę. W niechęci do tych ludzi towarzyszył jej wyraźnie zniesmaczony ich zachowaniem starszy pan. Kątem oka J. zauważyła iż na tablicy z numerami pięter świeci się pomarańczowy okrąg okalający cyfrę czwarty. Jak co dnia stanęła w narożniku, mrużąc oczy, zaś chwilę po zamknięciu drzwi nastąpiło znajome, nieprzyjemne szarpnięcie i winda ruszyły
    Liczby na wyświetlaczu nad drzwiami się zmieniały, w pewnym momencie, zaraz przed wyświetleniem zbawczej czwórki rozległ się zgrzyt, który sprawił że J. otworzyła oczy
    I zapadł mrok, który jeszcze bardziej wcisnął ją w narożnik i wywołał paraliż.
    W ciemności nastąpiła seria ruchów, dźwięków, chaos. Trzy upiory wyły potępieńczo tłukąc swoimi wiotkimi, rozczapierzonymi palcami po metalowych ścianach wydających blaszany dźwięk. J. Poczuła jak krew odpływa z jej twarzy, a nos i usta zatykają się, brutalnie zakrywane foliowym workiem, jak potężne ramiona, które wnet wyrosły ze ścian ściskają jej klatkę piersiową uniemożliwiając oddech. Zobaczyła jak jedna ze zjaw wyciąga ku niej swoją dłoń, którą tak bardzo chciała odtrącić, ale nie mogła się zdobyć na poruszenie się choćby o centymetr…
    Nagle nastała jasność, przeganiając upiory, niszcząc knebel i niwecząc wysiłki potężnych ramion. Winda zaczęła sunąć w góre a J. z powrotem widziała starszego pana, który to wyciągał ku niej rękę oraz parę, już rozszczepioną, zamarłą w bez ruchu z rękami przy ścianach w okolicy tablicy z numerami.
    Drzwi się otworzyły a J. Wybiegła z windy.
    – nienawidzę tej pierdolonej klaustrofobii – pomyślała.

  25. Cisza towarzysząca podróży windą rozpadła się natychmiast wraz z ostrym hamowaniem i gęstą ciemnością, zgasło wszystko co emitowało jakiekolwiek światło.
    – A niech ich to kurwa szlag, zabrakło prądu- Staruszek zareagował od razu, choć wcześniej wyglądał jakby śnił na jawie.
    – Eeee, co się dzieje, otwórzcie drzwi!
    – Spokojnie, zaraz powinno wszystko ruszyć z powrotem- Ojcowskim tonem próbował uspokoić dwie młode kobiety, w których z każdą chwilą narastała panika.
    Po chwili każdy już grzebał w swoim smartfonie w poszukiwaniu pomocy rozświetlając wnętrze windy. Alex nie odezwał się słowem, tkwił wciśnięty w róg windy dokładnie tak samo jak tuż po wejściu do niej, z lekko widocznym w półmroku szyderczym uśmiechem.
    – Trzeba by wcisnąć ten awaryjny guzik, ale który to?- Zaproponowała jedna z pań.
    – Nie działa, bo się nie świeci. Zaraz, zaraz. Zadzwonić trzeba do punktu informacji galerii, ale nie mam numeru.
    – Znajdę na ich stronie internetowej, chwilka-zaoferowała się druga z pań kiedy pierwsza oświetlając telefonem ścianę windy wciskała wszystkie guziki.
    W głowie Alexa roiły się najróżniejsze scenariusze filmowe z udziałem takie sytuacji, był bardzo spokojny jakby w ogóle ten problem go nie dotyczył. Pomyślał sobie, utknąć w windzie z dwiema takimi laskami na kilka godzin, ehh, nieee to tylko życie, nie film, staruszek zaraz uruchomi windę, a jak nie, to wypali w niej dziurę swoimi okularami.

  26. – Co się dzieje? – Pytam spanikowany.
    – Winda się zatrzymała.
    Wciskam po kolei wszystkie przyciski. nic nie działa. Co ja mam teraz zrobić? Utkniemy tu. Na zawsze. W końcu pewnie odnajdą nasze martwe ciała. Przypomina mi się ta głupia noc kiedy.. Nie ważne. Nie myśl o tym.
    – Spokojnie. – Czuję, że ktoś dotyka mojego ramienia. Ma przyjemy, żeński głos. Nie mogę przestać naciskać tych cholernych przycisków. – To się czasami zdarza. Zaraz na pewno ruszymy.
    Nie mogę oddychać. Duszę się. Próbuję poluzować kołnierzyk mojej koszuli ale to nic nie daje. Jest mi gorąco. Duszno. Czuję kropelki potu spływające po czole.
    – Ma pan klaustrofobię? – pyta ten sam przymilny głos. Kręci mi się w głowie. – Wszytko w porządku?
    Zamknij się. Zamknij. Na miłość boską. Daj mi pomyśleć. Osuwam się powoli po ścianie windy. Powietrze na dole jest jeszcze gorsze. Przesiąknięte starymi trampkami i kurzem. Nie mogę oddychać. Może udałoby nam się skontaktować z obsługą windy, albo z mechanikiem. Może nawet z policją. Powinniśmy zacząć wzywać pomocy. Ktoś przecież musi nas usłyszeć. Prawda?
    Żarówka mruga i gaśnie.
    – Co się dzieje? – Teraz już krzyczę. Wstaję szybko. Czuję, że deptam komuś po stopach. Ktoś jęczy. Nie wiem kto. Nic mnie to nie obchodzi. Wypuście mnie stąd. Błagam. Wypuście.

    Próbowałam stworzyć atmosferę paniki. Mam nadzieję, że choć po części mi się udało 😉

  27. Wina nagle się zatrzymała, skazując ludzi w środku na delikatny wstrząs. Tylko tego mu brakowało po męczącym dniu w pracy. Gdyby nie był tak zmęczony w ogóle nie pomyślałby o tym żeby jej użyć. Młoda dziewczyna na oko uczennica średniej szkoły spokojnie klikała w przyciski, jakieś kombinacji zawtórował cichy urwany pisk. Poza tym wydawały się bezużyteczne.
    Zaczynało robić się niezręcznie. Prócz nich był tam jeszcze mężczyzna w masę bez wyrazu i najwyraźniej nikt nie chciał zaczynać rozmowy.
    Zgasło światło. Nastolatka pisnęła już tłukąc w klawisze na ścianie. Adam wyciągnął telefon z kieszeni… brak zasięgu. Po kilku kliknięciach włączyła się latarka. Światło pokazało mu białe oblicze pozbawione wyrazu, które stało niebezpiecznie blisko.
    – Jezu – mruknął, jednocześnie przypominając sobie że był tam z nimi mężczyzna w masę.
    – Może Pan powiedzieć czemu – do cholery – nosi Pan tę maskę?
    – To z… – padło na niego kolejne światło i dziewczyna pisnęła jeszcze donośniej – to z karnawału – ukazał wesołą twarz starca. – Lubię patrzeć jak reagują ludzie, gdy mnie w niej widzą.
    – Toś tym razem kurwa przejebał – licealistka, wyraźnie podirytowana, nawet gdy nie było widać jej twarzy, świeciła telefonem we wszystkie strony, jakby czegoś szukała. Skoro zamierzała marnować baterię na latarkę, Adam chyba mógł wyłączyć swoją.
    – Ma Pani zasięg? – spytał choć był niemal pewien że nie.
    Latarka zgasła – tak mam! – wystukała numer, przyłożyła telefon do ucha – Halo! Słuchaj Zenek utknęłam w windzie mogę się trochę spóźnić.
    Adam w duchu rozważał czy ona tylko udaje, czy jest pod wyłem szoku, czy faktycznie jest nie jest zbyt rozgarnięta.
    – Może pani zadzwonić na numer alarmowy? – spytał starzec.
    – Ha, po co? Już wybiłam go na panelu.
    – Nie wiadomo czy dotarł… sygnał się urwał.
    – Sam sobie zadzwoń – włączyła latarkę – mi szkoda baterii.
    – Nie mam przy sobie telefonu…
    – To niech ten drugi to zrobi.
    A jednak – pomyślał. – Ciekawe czy nas wyciągnął zanim jej coś zrobię.

  28. Wyciągnęłam słuchawkę z ucha. Czy właśnie stało się to, co mi się wydaje, że się stało? Czy ta winda naprawdę stanęła właśnie w miejscu, zamykając mnie na nie wiadomo ile czasu i skazując na towarzystwo tych pół-mózgów?

    Czy może być jeszcze gorzej?

    Światełko umieszczone w suficie windy zamrugało kilka razy w odpowiedzi i zgasło, powodując, że jedynym jasnym punktem stał się ekranik mojego telefonu.

    Może. Może być jeszcze gorzej.

    Ale nie panikujmy. Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Na przykład ten facet, co mu ręka utknęła w załomie skalnym… To chyba nie jest odpowiednia metafora, biorąc pod uwagę, że musiał sobie tę rękę uciąć.

    Chryste. Skup się. Musisz wydostać się z tej windy nim któryś z moich współwięźniów wpadnie na pomysł by mnie zgwałcić.

    Wzdrygnęłam się na samą myśl i wyciągnęłam drugą słuchawkę z ucha, by móc odbierać świat pełnią zmysłów.

    – Kurwa! – Kwintesencji polskiego języka towarzyszył huk metalu. Ktoś postanowił zmusić windę do posłuszeństwa siłą.

    Mówiłam, że pół-mózgi. Jeszcze raz mi ktoś powie nie oceniaj książki po okładce… Ta…

    – Weź mocniej przywal. Może ruszy!

    Spojrzałam wściekle w stronę, z której dobiegały głosy.

    O. Świetny pomysł. Pewnie stosuje go pan tę metodę we wszystkich dziedzinach życia? Jak żona nie chce zrobić obiadu, szef nie chce dać podwyżki, a jak nie może pan wygrać w lottka, to tłucze Pan bileterkę?

    Któryś z facetów, może obaj, zaczęli młócić metal podeszwami adidasów.

    W innej sytuacji najpewniej poprosiłabym kogoś by znalazł przycisk alarmu, ale wśród tych panów wolałam nie zwracać na siebie uwagi. Ręką wymacałam znajdujący się tuż za moim tyłkiem panel windy. Oświetliłam go telefonem i przycisnęłam przycisk z czerwonym dzwoneczkiem, jednak nic się nie wydarzyło.

    Możliwe, że tak działał ten system, bezdźwięcznie. Możliwe też, że system po prostu nie działał, bo padło zasilanie w całej galerii. Może nawet w całej dzielnicy! A może to początek wojny nuklearnej i wojska Rosji odcięły nas od elektryczności, by łatwiej było nas podbić! W całym tym zamieszaniu wszyscy zapomnął o uwięzionej w windzie centrum handlowego, dziewczynce.

    Ogarnij się! I przestań tworzyć jakieś niestworzone historie.

    Ponownie przytrzymałam przycisk, by w razie gdyby jednak działał, mieć pewność, że ktoś to zauważy.

    Już miałam odsunąć się od panelu i napisać do czekającej na górze mamy o zaistniałej sytuacji, oczywiście nie wspominając o moich cudownych współpasażerach, ale w oczy rzuciły mi się znajdujące się pod przyciskiem numery telefonu.

    Alleluja! Jestem uratowana.

    A zasięg to ja mam? Dobra. Mam.

    – Stary! To chyba nie zadziała…

    No, kto by się spodziewał?

    Westchnęłam głośno. Trochę za głośno.

    – Te, bo tu ktoś chyba był.

    Nie mam wyboru. Nie chcę dostać po ryju, muszę się ujawnić.

    – Ja nie chcę panom przeszkadzać, ale tu jest numer do serwisu, a tak się składa, że akurat mam zasięg w telefonie, więc byłabym wdzięczna za odrobinę cierpliwości.

    Zapadła cisza.

    Może nie zrozumieli, co powiedziałam, może postanowili mnie posłuchać, nieważne. Ważne, że mam teraz możliwość dodzwonienia się do serwisu…

    Zaczęłam wystukiwać numer na klawiaturze. Przyjęłam założenie, że skoro istnieje możliwość, że padło zasilanie w całej okolicy, lepiej dzwonić na komórkowy.

    Mój skrzętny plan nie wypalił, bo nikt nie raczył odebrać. Polska.

    Dobra. Może stacjonarne jednak działają i uda mi się połączyć z moim wybawcą.

    Nie? Nie. Po co odbierać telefon. Kto może dzwonić? Na pewno nie człowiek zamknięty w metalowej puszcze wiszącej w kilkunastometrowym szybie! Pewnie dzwoni Krysia z działu reklamacji!

    Powstrzymałam się od rzucenia telefonem, jednak w przypływie furii nie omieszkałam kopnąć metalowych drzwi.

    Światełko zamrugało ponownie, zmuszając mnie do zmrużenia oczu, a winda zadrżała i ruszyła w górę.

    Cud! Stał się cud!

    Może jednak zostanę pół-mózgiem?

  29. Od początku wiedziałam, że do windy wsiadło zbyt wielu ludzi. Pierwszy dzień otwarcia galerii handlowej, atrakcyjne promocje i tłumy jak na gwiazdkę. Muszę przyznać, że nie bardzo lubie tłok. Z resztą, kto lubi? Gdyby nie oferta pracy w jednej z drogerii, pewnie by mnie tu nie było. Elegancko ubrana, w najlepszą sukienkę i buty na obcasie cieńszym ,od wszystkich innych które widziałam, stoję wcisnięta między faceta w kraciastej koszuli i młodą dziewczynę z torbami pełnymi ciuchów. Nie byłoby tak źle, gdyby facet przede mną nie pocił się tak niemiłosiernie. Wciąż ociera czoło chusteczką, ale to nie zabija smrodu. Czy ktoś w naszych czasach, mógł jeszcze nie słyszeć o antyprespirancie? Winda była już pełna, gdy kobieta w ołówkowej spódnicy włożyła torbę między drzwi, zmuszając je do ponownego otwarcia się.
    -Nie ma już miejsca – burknął kraciasta koszula, pocierając łysinkę – niech pani poczeka.
    -Miejsce jest, a ja nie mam czasu czekać – powiedziała podniesionym głosem, wciskając się między ludzi – proszę wcisnąć czwarte.
    Mężczyzna najbliżej przycisków spełnił prośbę. Winda ruszyła ze stękiem. Wszyscy odruchowo próbowali się czegoś złapać.
    -Proszę mnie nie dotykać – pisnęła ołówkowa spódnica do potnika.
    -Przepraszam – odpowiedział tonem, który oznajmiał dokładnie coś odwrotnego.
    Winda stęknęła po raz drugi, zacinając się przy trzecim piętrze. Rozejrzałam się wokół. Wszyscy wyglądali na zaniepokojonych.
    -Dziadostwo – kraciasta koszula nerwowo gładził łysinę – pierwszy dzień i już coś nie działa.
    -Niech pan nie kracze – wymamrotałam rozglądając się wokół – czy tylko ja mam wrażenie, ze winda nie jedzie?
    Dziewczyna z torbami wciągnęła powietrze.
    -Mam nadzieję tylko, że nie zgaśnie światło – powiedziała.
    Światło zgasło w tym samym momencie. Dziewczyna zaczęła wrzeszczeć nieludzko. Poczułam uścisk jej dłoni na ramieniu. Przeszły mi ciarki po plecach, jej dłoń była niesamowicie zimna.
    -Niech ktoś ją uspokoi – krzyknął kraciasta koszula, zaraz obok mojego ucha.
    Wyszarpnęłam rękę z jej uścisku i złapałam jej ramiona. Potrząsnęłam nią mocno. Przestała krzyczeć, teraz już tylko pochlipywała cichutko.
    -Czy ktoś mi powie co się tu dzieje? – ołówkowa spódnica brzmiała na poirytowaną.
    -Winda się zatrzymała – stwierdziłam oczywiste, dziewczyna z torbami złapała mnie za rękę jeszcze mocniej.
    -Boję się ciemności – wyszeptała.
    -Tylko ja mam takie szczęście, trafić do windy pełnej idiotów – mruknął potnik.
    -Przepraszam bardzo – zawołała ołówkowa spódnica – proszę swoje opinie zachować dla siebie! Zamiast się wymądrzać, przydałby się pan do czegoś. Musimy przecież wezwać pomoc.
    Chwila ciszy, przerwana szelestem materiału i w ciemności rozbłysły ekrany smartfonów. W słabym świetle dostrzegłam niezadowolone, w części przestraszone twarze. Potnik oświetlał przyciski windy. Powyżej znajdował się telefon do obsługi technicznej. Ołówkowa spódnica odsunęła go zdecydowanie i zaczęła wykręcać numer.
    -Niech pani da chociaż na głośnik – mruknął potnik.
    Rozległ się dźwięk sygnału. Pierwszy, drugi, trzeci.
    -Chyba, nie odbiorą – mruknęłam przy szóstym.
    -Słucham – odezwał się głos w słuchawce. Kraciasta koszula popatrzył na mnie triumfalnie.
    -Chcieliśmy zgłosić awarię windy – powiedziała ołówkowa spódnica pochylając się nad telefonem.
    -Tak, zapiszę. Gdzie dokładnie się państwo znajdują?
    -Nowo otwarta galeria handlowa, winda przy wschodnim wejściu – kraciasta koszula również pochylił się w stronę słuchawki – winda się zatrzymała, nie ma światła.
    -Rozumiem – głos w słuchawce na chwilę umilkł – życzę państwu miłego lotu – rozmowa została przerwana.
    -Co miała na myśli? – głos dziewczyny z torbami drżał.
    Winda stęknęła i zaczęła spadać. Wszyscy wrzeszczeli. Pomyślałam, że to musi być sen. Ale niestety tym razem się myliłam. Roztrzaskaliśmy się uderzając o posadzkę.

    Winda przy wschodnim wejściu otworzyła drzwi z lekkim szumem. Nikt z niej nie wysiadł.
    -Dziwne – pomyslała kobieta z dzieckiem w wózku – taki tłok, a w windzie nikogo nie ma?
    Wsiadła do środka razem z kilkoma innymi osobami. Winda stęknęła i ruszyła na czwarte piętro.

  30. Niespodziewanie niezręczną ciszę w ciasnej kabinie windy przerwał huk. Winda w tym samym momencie gwałtownie stanęła, trącając znajdującymi się wewnątrz ludźmi. Jedna ze starszych osób upadła. Potężnie zbudowany facet od razu schylił się ku staruszce, podając jej rękę, jakby stanowiła ramię dźwigu, na którym ma się oprzeć cały ciężar podnoszonego ładunku. Staruszka otrzepywała spódnicę kiedy to nagle zgasły światła. Jedynym źródłem światła był wyświetlacz oznajmujący piętro na którym obecnie znajdowała się winda. Cała piątka zawisła na poziomie trzeciego piętra. Wszyscy z wyjątkiem jednej osoby zmierzali na czwarte. Jeden wysoki, chuderlawo zbudowany mężczyzna, odziany w przeważającej części na czarno, jechał z zamiarem udania się na 8,ostatnie piętro galerii handlowej, gdzie znajdował się parking w którym zaparkował wypożyczonego dodge’a crusier’a.
    Niech to szlak. Co się mogło stać?- pomyślał gorączkowo
    Druga z kobiet, brunetka wyciągnęła telefon by oświetlić wnętrze kabiny. Dwie inne osoby zareagowały podobnie, jakby kierowani odruchem stadnym.
    Ciekawe ile przyjdzie nam tu siedzieć?- zapytał Jim
    pewnie niedługo. Takie przypadki zdarzają się dość często. Personel techniczny już na pewno o nas wie- oznajmił facet z napakowaną klatą
    Skąd możesz to wiedzieć? Często powiadasz? Jakoś setki razy korzystałem z windy i dzisiejszy przypadek jest moim pierwszym. Jak nie wypuszczą nas za 10 minut, wytoczę im proces i wtedy…- nie zdążył dokończyć zdania ,kiedy to już nie tylko windą, lecz całym budynkiem coś wstrząsało.
    Po kilku sekundach do wszystkich zaczął docierać dziwny świst. Ten dziwny dźwięk z każdą sekundą robił się to donośniejszy.
    Co to było? Wypuście mnie stąd? Ratunku!- wykrzyczała staruszka, wciskając wszystkie przyciski na panelu sterowania od windy.
    Proszę się opanować. To nic nie da. – oznajmił Jim, chwytając delikatnie staruszkę za ramię
    Niespodziewanie świst przeobraził się w niedający się znieść gwizd spadającej bomby, po czym wszyscy usłyszeli coś jakby wrzask ludzi, który ucichł równie szybko jak się pojawił. Po dwóch sekundach usłyszeli kolejny huk.
    Wszyscy obecni w kabinie zaczęli wymieniać sobie krótkie nerwowe spojrzenia. Tylko ten cichy, ubrany na czarno osobnik zachowywał się dość spokojnie jak na sytuację w której obecnie się znajdował.

    -ja pierdole! Nie mówicie tylko, ze to winda z ludźmi?- zapytał Jim spoglądając na wszystkich dookoła.
    wydawało mi się ze słyszałem ludzi. – odezwał się względnie opanowany mężczyzna.
    No mi też!- powiedziała kobieta w szpilkach
    Wstrząs który wprawił budynek w ruch był dziełem podłożonego ładunku wybuchowego na 6 piętrze. 200 kilogramów C4 przemieniło, jeszcze nie tak dawno tętniące życiem od dokonujących transakcji klientów piętro, w rumowisko gruzów, skruszonego szkła i pyłu. Nie sposób było oszacować, czy ktoś z obecnych wówczas na piętrze, przetrwał.
    To musiała być bomba! Atak terrorystyczny! Po kiego chuja w ogóle wsiadałem do tej windy. Miałem już wychodzić…Po chwili zastanowienia kontynuował: a wszystko to przez ten pieprzony prezent dla tej szmaty, która i tak ma w dupie co jej kupię na świeta. Przyjdzie mi tu teraz zdechnąć a ta suka dostanie wszytko…!
    Jim z uwagą przysłuchiwał się każdemu wypowiadanemu słowu. Bez głębszego zastanowienia doszedł do trafnej konkluzji, ze ludzie którzy znaleźli się w rozpaczliwej sytuacji, nie mający już nic do stracenia, wyleją całą gorycz i złość tkwiącą w nich od dawna. W przypadku tego mężczyzny zawór bezpieczeństwa po prostu dziś wyjebał- pomyślał analitycznie Jim- z zawodu psycholog.

  31. Do windy prócz niego wsiadły jeszcze dwie dziewczyny i jakiś starszy facet. Wszyscy jechali na czwarte piętro i kiedy już dojeżdżali poczuli nagłe szarpnięcie, po którym winda się zatrzymała. Jacek wcisnął raz jeszcze guzik z numerem cztery licząc, że ruszą dalej, ale nic to nie dało. Już miał wciskać „alarm”, gdy nagle zgasło światło.

    – Kurde, jeszcze tego brakowało – słowa w nerwowym tonie należeć musiały do starszego mężczyzny. – Mam latarkę w telefonie.
    Wątłe światło diody rozświetliło kabinę na tyle, że uwięzieni mogli widzieć swoje twarze i tablicę z guzikami. Jedna z dziewczyn już wyciągała rękę do przycisku alarmowego, lecz Jacek ją ubiegł. Nie rozległ się żaden dźwięk, ani nie zapaliło żadne światło.
    – Chyba też nie działa – mruknął chłopak.

    Na twarzach dziewczyn odmalowało się lekkie zdenerwowanie.
    – I co teraz zrobimy? – spytała niespokojnie jedna z nich.
    – A co ty taka zdenerwowana? – odparł pytaniem starszy facet. – Za moich czasów to by był problem, ale dziś?
    Zaśmiał się cichutko i wystukał na klawiaturze swojego telefonu numer do serwisu dźwigowego podany na pulpicie z przyciskami.

  32. – Mamo czy już dojechaliśmy? – spytała Kamila chwilę po tym jak zatrzymała się winda, ale kobieta nie miała pojęcia jak delikatnie przekazać siedmiolatce informację o awarii, dziewczynka i tak bała się wind od kiedy usłyszała w radio o jakimś wypadku i ledwo udało się ją zaciągnąć do kabiny.

    – No cóż, wydaje mi się, że jesteśmy mniej więcej w połowie drogi – odpowiedziała jej mama, po chwili wyciągnęła rękę w kierunku guziku z numerem 4 i wcisnęła go, nie zaświeciło się jednak zielone światło, które zawsze sygnalizowało, że maszyna za chwilę wyruszy do celu.

    Kamila zmartwiła się tym, że winda dalej się nie rusza i zaczęła szarpać mamę za rękaw:

    – Mamo dlaczego ta upiorna winda dalej stoi? – pytała z nadzieją, że to nic poważnego i myśląc o wypadku z przed kilku miesięcy, który tak głośno rozpowiadało radio.

    Mężczyzna z walizką, stojący w pobliżu zdecydował się wyciągnąć z uszu słuchawki, jak widać dopiero co zorientował się, że winda nie jest w ruchu, szturchnął równie zasłuchanego kolegę i on również przestał słuchać muzyki.

    – Kurde! Czemu nikt nie wcisnął alarmu?! – wrzasnął jeden z nich.

    Małą dziewczynkę ogarnęło przerażenie, wiedziała już dokładnie co się dzieje, a jej mama bardzo zdenerwowała się, nie chciała jej tego tak uświadamiać. Drugi z mężczyzn wcisnął guzik, ale ten nie zadziałał, chwilę potem zgasło światło. Kamila wtuliła się w mamę.

    – Boję się – wyszeptała.

  33. – I chuj, utknęliśmy na dobre – wycedził Mati rozglądając się dookoła.
    – Proszę się wyrażać! – burknęła starsza pani w rogu. Widać było po niej, że nie najlepiej znosi całą sytuację.
    – Spokojnie. Zaraz ruszymy dalej – starałem się rozładować napięcie. Mati podniósł głowę, wpatrując się w metalową kratkę na dachu windy.
    – Żyjemy w świecie paradoksu. Wszystko jest jednym wielkim, pieprzonym paradoksem. Jak ta winda – powiedział, nie odrywając wzroku od kratki.
    – Stary, zaczęło ci już brakować tlenu, że tak bredzisz? –
    – No zobacz. Ludzie w XXI wieku robią wszystko, żeby żyć jak najdłużej i odwlekają moment spoczęcia w trumnie jak tylko się da. Ale tak na prawdę, co chwila sami się do tej trumny nieświadomie ładują. Chcą być atrakcyjni dla innych. Idą na solarium – pakują się do trumny. Nie chce im się osobiście stawiać na spotkaniu. Załatwiają sprawę przez telefon idąc do budki telefonicznej – pakują się do trumny. Nie chcą forsować organizmu wchodzeniem po schodach. Wsiadają do windy…
    – Tak, wiem. Pakują się do trumny – dokończyłem za niego.
    – Dokładnie tak. Chcąc jak najpóźniej znaleźć się w trumnie, zaczęliśmy się nimi otaczać ze wszystkich stron.
    – Może da się w jakiś sposób rozsunąć drzwi i wspiąć się na piętro, albo chociaż zawołać pomoc? – wtrąciła się staruszka, wyraźnie zmęczona naszymi dywagacjami.
    – No co pani! Widziała pani ten filmik na YouTube jak w Chinach wsiadło do windy za dużo ludzi i była przeciążona? Jedna babka chciała z niej wyjść, żeby ta mogła ruszyć i w tym samym momencie kabina zjechała w dół, odcinając jej łeb! Ludzie jechali przez pół minuty kilka pięter w dół ze zdekapitowanym ciałem na podłodze, z którego krew tryskała jak z węża ogrodowego!
    Kobieta zbladła. Chwyciła się poręczy. Zaraz trzeba będzie ją cucić. Co za kretyn z tego Matiego. Na całe szczęście po kilku głębszych wdechach, starsza pani doszła do siebie.
    – Albo inny przykład…- zaczął się nakręcać.
    – Zamknij się już – wypaliłem stanowczo.
    – Nie mów, że się cykasz? –
    – Nie mam zamiaru tego słuchać – wyciągnąłem słuchawki z kieszeni, wsadziłem do uszu i włączyłem playlistę na smartfonie.
    100 Black Coffins, Rick Ross.
    Cholera. Może z tymi trumnami rzeczywiście jest coś na rzeczy…

  34. Nagle zgasło światło, a winda zatrzymała się pomiędzy trzecim a czwartym piętrem.
    – Kurwa! – zaklął ktoś za mną, jednocześnie uderzając w ścianę – Pierdolone ustrojstwo!
    – Mamusiu, czemu ten pan tak brzydko mówi? –zapytał jakiś chłopiec.
    – A co cię to obchodzi gówniarzu!? – natychmiast odwarknął mu tamten.
    – Proszę się wyrażać! Mówi pan o moim synu! – skrytykowała go kobieta wyraźnie poirytowanym głosem.
    – Spokojnie, już nacisnąłem przycisk alarmu, zaraz powinna nadejść pomoc. – powiedział pojednawczo starszy pan obok mnie.
    – Tyle że ja nie mam czasu czekać na to pańskie zaraz, dziadku! – krzyknął mężczyzna – Jestem umówiony z dziewczyną, a byłem spóźniony jeszcze zanim wszedłem do tej cholernej windy!
    – Nie zazdroszczę tej dziewczynie chłopaka – szepnęła kobieta, niby to do siebie, a jednak na tyle głośno, że usłyszała ją cała winda – Nie dość, że prostak to jeszcze spóźnialski.
    – Nie twój interes dziwko! – zawołał, a jednocześnie usłyszałem za swoimi plecami, że robi krok w stronę kobiety.
    Kiedy już zamierzałem interweniować i rozdzielić pokłóconych, światło zapaliło się, a z głośników w windzie rozległ się komunikat, wypowiedziany beznamiętnym, kobiecym głosem:
    – Nastąpiła awaria sieci elektrycznej. Problem został już rozwiązany. Przepraszamy za utrudnienia i życzymy miłych zakupów.
    W tym samym momencie winda dojechała do celu.
    – A zresztą, – burknął mężczyzna – szkoda czasu. – i w tej samej chwili wybiegł z windy.
    Za nim, dumnym krokiem wyszła kobieta, trzymająca za rękę na oko czteroletniego synka. Oboje ze staruszkiem odetchnęliśmy z ulgą i również wyszliśmy na zewnątrz.

  35. Wtorek. Lubię wtorki. Szok po poniedziałkowym powrocie do pracy szybko przechodzi, a do czwartkowego zmęczenia jeszcze daleko. Piątkowy nastrój i casual’owy ubiór potrafią rozpraszać, w piątek ciężko jest zrobić cokolwiek sensownego. Za dużo myśli na temat weekendu plącze się po głowie. Środa! Środek tygodnia, gdzie do weekendu po jednej i po drugiej stronie jest tak samo daleko. W środę spokojnie można umościć się w wygodnym gniazdku powtarzalnej pracy biurowej i nie myśleć. O, światło padło. I winda.
    – Dalej już chyba nie pojedziemy – rzuciłem z uśmiechem. Miałem nadzieję, że mój dobry nastrój udzieli się współpasażerom.
    – Niech Pan nawet nie żartuje, ja już raz się zacięłam w windzie! Czekałam trzy godziny na ekipę ratunkową, zamknięta w tej metalowej puszce! –
    Oho! Nie będzie tak łatwo jak myślałem. Pozostali pasażerowie, którzy, nawiasem mówiąc, byli skośnoocy, szczebiotali pomiędzy sobą lokalnym dialektem. Chiński, japoński, koreański? W sumie co za różnica, jeśli nie mówią po angielsku, to i tak się nie dogadamy.
    – Spokojnie, już dzwonię po pomoc. Jesteśmy w centrum handlowym w środku miasta, ekipa ratunkowa powinna być tu za chwilę… –
    – Pół godziny! Pan nie wie, o czym Pan mówi! Za dziesięć minut zrobi się gorąco i duszno, przecież wentylatory nie działają. Poza tym… – Dalszej części monologu nie słyszałem, tak, jakby ktoś wyciszył wszystkie dźwięki naokoło. Nie mogłem się z kobietą nie zgodzić, zrobi się tutaj całkiem ciepło. Ciepło i duszno. Fakt, wizja spędzenia trzech godzin w takim położeniu była dobijająca. Odruchowo wcisnąłem przycisk alarmu. Nic. W windzie paliło się oświetlenie awaryjne, ale poza tym nic nie działało. Przycisk alarmowy też nie. Przepaliło obwody? Azjaci coraz bardziej nerwowo szczebiotali, co chwila pokazując palcami to konsoletę, to lampę awaryjną, to drzwi. Drzwi, które nagle zaczęły się otwierać, wpuszczając do środka strugę światła i świeżego, klimatyzowanego powietrza. Ile czasu minęło, pięć, dziesięć minut? Muszę chyba przestać zatapiać się we własnych myślach, bo tracę poczucie czasu.
    – Macie Państwo cholerne szczęście, że akurat dziś jesteśmy tu na inspekcji. Na kontrolkach spadły wszystkie wskaźniki dla tej windy, bez klucza do drzwi nawet podważanie łomem nic by nie dało. –
    – Bogu dzięki, że jesteście, Panowie! Jeszcze kilka minut i bym się tu udusiła! – wysapała nerwowo kobieta, nieudolnie podciągając się ręce podanej przez jednego z techników. Winda metr poniżej poziomu piętra, więc wyjście z niej wymagało odrobiny wysiłku.
    – Niech Pani podziękuje temu Panu w granatowym garniturze, bo to on wezwał nas na kontrolę – technik machnął ręką w moją stronę z uśmiechem.
    – Dziękuję – cicho odburknęła kobieta.
    Stereotypy? Nie, absolutnie nie. Azjaci właśnie pozowali do selfie z technikami.

  36. Razem z Johnem wsiadamy do windy. Drobna kobieta posłała mi delikatny uśmiech, który zignorowałem. Miałem dość tej cholernej policji. Wtykali nos w nie swoje sprawy i nie pozwalali mi pracować. Gdy jednak problem ich przerastał dzwonili do mnie. Wcisnąłem przycisk, który prowadził na parter.
    – Co zamierzasz zrobić? – spytał mój przyjaciel, który jednocześnie pomagał mi w pracy.
    Już miałem odpowiadać, gdy winda zatrzęsła się i stanęła. Spojrzałem na numer wskazujący piętro. Kobieta wpadła w panike i próbuje wciskać wszystkie przyciski, jednak urządzenie odmawia posłuszeństwa.
    – Cholera… – mruknąłem. Nagle w głośnikach rozległ się aksamitny głos bliskiej mi kobiety.
    – Witaj, Sherlocku.
    – Maria… – szepnąłem. Zastanawiałem się gdzie ona się podziała. Od kilku tygodni słuch o niej zaginął.
    – Jak widzisz myliłeś się mówiąc, że nie znajdę sposobu, by cię unieszkodliwić… – syknęła.
    – Co się tutaj dzieje? – szepnęła brunetka stojąca przy poręczy. Kurczowo się jej trzymała. Uciszyłem ją szybkim ruchem dłoni.
    – Po co ci to? – warknąłem.
    – Przekonasz się… – powiedziała figlarnie. I wtedy nastąpił błysk, po którym zgasło światło.
    Pisk kobiety ranił moje uszy. John próbował ją uspokoić, jednak i on był przerażony. Obydwoje wiedzieliśmy na co stać Marie. Dla niej nie liczą się ludzie.
    Staliśmy jeszcze chwilkę wsłuchując się w nasze niespokojne oddechy. Sprawdziłem telefon i tak jak podejrzewałem nie było tu zasięgu.
    – Może da się jakoś awaryjnie otworzyć drzwi? – szepnęła niepewnie kobieta, a ja podświetliłem sobie telefonem otoczenie. Nic co by mogło pomóc…
    – Zaraz powinni się tym zająć pracownicy. – uznał John, na co prychnąłem.
    – Naprawdę w to wierzysz? – spytałem, jednak odpowiedziała mi głucha cisza.
    Zacząłem intensywnie myśleć.
    – Bingo. – mruknąłem podświetlając sufit windy. Musiałem nieco podskoczyć, ale mała płytka dała się łatwo odsunąć.
    – Nie przeciśniemy się przez nią… – powiedziałem sam do siebie szukając jakiegoś innego wyjścia.
    – Ja powinnam dać radę. – cichy głos się zgłosił, a ja klasnąłem w dłonie.
    – To może być niebezpieczne… – zaczął John, ale ona uciszyła go prychnięciem.
    – Jestem Eva, tak poza tym. – powiedziała, gdy stawała na naszych rękach. Musiało to wyglądać dość komicznie, gdy dwójka dorosłych mężczyzn tworzy piramidkę jak cheerliderki.
    – Dobra, jestem tu. – powiedziała podciągając się do góry i niepewnie stając na nogach.
    – Masz telefon. Podświetl nim trochę. Może znajdziesz tam coś przydatnego. – powiedziałem podając jej telefon.
    – Kurwa… – usłyszałem z góry.
    – Co tam jest? – spytałem szybko. Kobieta zajrzała do nas świecąc na nas.
    – Bomba… – szepnęła. Widziałem jak John otwiera szerzej oczy i rozpina górne guziki u koszuli.
    – Ile czasu mamy? – spytałem, a Eva po chwili odparła, że pozostało nam 5 minut.
    – Położenie windy z bombą jest strategiczne w tej sprawie. Połowa budynku będzie zmieciona z powierzchni ziemi. – powiedziałem pod nosem.
    – Ale umiesz rozbroić bombę?! – warknął John.
    – To ona musi to zrobić. – powiedziałem wskazując na górę.
    – Ja?! – pisnęła.
    – Tylko ty tam się mieścisz. – powiedziałem już nieco zirytowany. Tym ludziom trzeba wszystko tak dokładnie tłumaczyć…
    – Przepraszam, że nigdy w życiu nie miałam przed sobą bomby, którą mam rozbroić. – warknęła.
    – Poświeć bliżej temu. Napewno są tam jakieś kabelki. – pokierowałem ją.
    – Cała masa! – krzyknęła.
    – Jakie kolory? – zawołałem.
    – Niebieski i czerwony. – usłyszałem. Zastanowiłem się chwilę.
    – Musisz oderwać ten koło licznika czasu.
    – Jesteś pewien? – spytała zaniepokojona.
    – Nie. – przyznałem zgodnie z racją, na co poczułem jak John delikatnie uderza mnie w ramię.
    – Udało się! – krzyknęła z góry.

  37. Obwieszona torbami z zakupami niczym jakieś juczne zwierzę, wkroczyłam do windy. Manewrując siatkami wcisnęłam
    się między dwie chichoczące nastolatki, a wysokiego faceta czytającego jakieś czasopismo dla informatyków, co było dość specyficzną czynnością w windzie poruszającej się po pięciopiętrowym centrum handlowym. Nie mnie to jednak oceniać, pomyślałam i zamiast tego spojrzałam w lustro na przeciwległej ścianie windy. Zdążyłam pomyśleć, że może najwyższy już czas odwiedzić fryzjera, kiedy winda stanęła.
    „To już?” – zdziwiłam się w myślach, zaskoczona niespodziewaną prędkością windy, która w kilka sekund pokonała drogę z piętra
    drugiego na czwarte.
    Ach, te cuda techniki.
    W tym momencie światło zamigotało w wyjątkowo ironiczny jak na zwykłą jarzeniówkę sposób, po czym zgasło nieodwołalnie.
    Ach, cuda techniki.
    Stało się jasne, że stanęliśmy.
    No tak. Rzadkie wypadki losowe muszą zawsze przytrafiać się w najmniej odpowiednich momentach.
    Miałam przed oczami ładną kieckę, którą zamierzałam nabyć na złośliwie niedostępnym poziomie czwartym, wizytę u dentysty,
    obiad dla dzieci i kilka innych spraw, które miałam dziś do załatwienia. Tymczasem stałam unieruchomiona w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu i nawet nie miałam co zrobić z torbami pełnymi zakupów. Ograniczało mi to dosyć większość ruchów, przez co nie mogłam zrobić niczego, co w takich sytuacjach zwykle się robi, na przykład panicznie wciskać wszystkie guziki sterowania windy
    albo bardziej panicznie walić pięściami w drzwi. Właściwie nie miałam ochoty wykonywać żadnej z tych czynności, ale mogłabym mieć, i co wtedy?
    Te wszystkie myśli przeleciał mi przez głowę w ułamku sekundy, po czym do moich towarzyszy również dotarło znaczenie wydarzeń. Nastolatki zaczęły piszczeć i panicznie wciskać guziki. Byłam ciekawa, czy dojdą do etapu walenia w drzwi, jednak w windzie rozbłysło światło i dziewczyny się uspokoiły.
    To facet od gazetki zapalił latarkę.
    Zawsze w płci męskiej fascynował mnie fakt, że jej przedstawiciele są przygotowani na wszelkie nieprawdopodobne ewentualności, i w każdej sytuacji potrafią wyciągnąć kombinerki, śrubokręt, kawałek sznurka czy inny scyzoryk, w niepojęty sposób mieszcząc to wszystko w kieszeniach.
    Także i ten mężczyzna wyjął, nie wiedzieć skąd, małą latarkę, świecąc nią prosto na zamknięte drzwi windy.
    – Spokojnie – powiedział autorytarnym tonem – to tylko zwykła awaria.
    I ruszył w kierunku tablicy z przyciskami. Blask latarki nadawał jego twarzy niesamowity wygląd, który w połączeniu ze stanowczym głosem budził raczej coś na kształt lęku niż spokoju i być może dlatego dziewczyny szybko ustąpiły mu drogi.
    – Gdzieś powinien być przycisk alarmu – powiedziałam usłużnie, chcąc się na coś przydać. Jednocześnie postawiłam delikatnie najcięższą siatkę na podłodze i usłyszałam ze zgrozą, jak coś się z niej mimo ostrożności wytoczyło.
    Jedna z dziewczyn wzdrygnęła się w tym momencie nerwowo. Rozległ się cichy plask. Facet oderwał uwagę od przycisków i skierował na nas światło latarki. Ukazało ono nastolatkę ze wzrokiem wlepionym w lepką, czerwoną plamę na podłodze.
    Cisza panująca w pomieszczeniu stała się nagle jakby bardziej cicha.
    Poczułam się w obowiązku przerwać napięcie, które zaczęło narastać w małej przestrzeni windy.
    – To tylko moje pomidorki – powiedziałam, jak się dało najspokojniej, czym zarobiłam spojrzenia pełne zdziwienia, ulgi oraz potępiającego niedowierzania (to ostatnie od faceta, który cały czas trzymał gazetkę,
    bo nie miał z nią co zrobić).
    Zapanowało coś w rodzaju odprężenia, jedna z dziewczyn zaśmiała się cokolwiek histerycznie, a pan powrócił do przerwanego zajęcia.
    – Jest i alarm – powiedział z satysfakcją, uśmiechnął się i wcisnął przycisk.
    Nie stało się dokładnie nic.
    Spróbował jeszcze raz.
    I jeszcze raz.
    Nastolatki przestały ustawiać się do selfie w zepsutej windzie, ja zamarłam w połowie ruchu ustawiania, tym razem dobrze, kolejnej torby na ziemi, facet zaś skamieniał na ułamek sekundy z głupią miną.
    Jedna z nastolatek przytomnie zwróciła uwagę, że powinny być gdzieś numery alarmowe.
    Facet błyskawicznie ochłonął:
    – Oczywiście, że są – uśmiechnął się protekcjonalnie – zaraz zadzwonię.
    Świecąc mu latarką na tabliczkę z numerem w napięciu patrzyłyśmy, jak wstukuje cyferki do smartfona. Po krótkiej chwili ciszy odezwał się sygnał połączenia, co wszyscy przyjęliśmy z dużą ulgą.
    „Może jednak zdążę do tego dentysty” – pocieszyłam się w myślach.
    Facet z gazetką tymczasem nawiązał kontakt ze światem zewnętrznym i przedstawił temu światu naszą sytuację.
    -Tak. Tak. Oczywiście. Dziękuję. Do widzenia. – rozłączył się, spojrzał na nas i powiedział:
    – No i po problemie.
    W tym momencie winda szczęknęła, jęknęła i sama z siebie ruszyła.

  38. Teraz zgasło nawet światło! Super! Już i tak byłam mocno spóźniona i właściwie biegam na umówione spotkanie. Obok mnie jakiś dureń krzyczy do telefonu:
    – Stefan, jestem w zepsutej windzie. Powoli zaczyna brakować mi powietrza, Stefan ja się duszę! Ściany! One są coraz bliżej! Nic nie widzę! STEFAN RATUJ MNIE! Umieram!
    W końcu nie wytrzymuję i mówię do niego
    – Jeśli już musisz umierać to dwa razy ciszej, nikogo nie interesują twoje fobie!
    – No wie pani! – odzywa się jakaś staruszka obok – Biedaczyna ma klaustrofobię! To nie jest powód do agresji wobec niego! Ja osobiście też nie przepadam za zamkniętymi…
    – Nie interesuje mnie to, winda może tak stać godzinami, a ja nie mam ochoty się męczyć w towarzystwie takich oszołomów jak wy!!!
    – Babcia, dlaczego ta niedobra pani na nas krzyczy ? – dopytuje się jakaś zaryczana sześciolatka, najwidoczniej wnuczka kobiety
    – Oleńko, ta pani po prostu jest niewychowana!
    – Och, otóż to! – mówi chłopak, który jeszcze przed chwilą darł się do telefonu – Zero zrozumienia dla ludzi!
    – Ach tak? Pół godziny temu miałam iść zobaczyć matkę, która od miesięcy nie dawała znaku życia. Teraz siedzę w tej przeklęte windzie!
    – Jak pani wspomniała nikogo nie obchodzi powód idiotycznych zachowań, nas też nie. Chcemy spokoju.
    – Czy ta pani zaraz nas okrzyczy – płakała dziewczynka
    NIE WYTRZYMAŁAM.
    – Tak, będę – zwracam się do niej – A wiesz czemu? Bo wszyscy w tej windzie SĄ NIENORMALNI!
    Awantura wisiała w powietrzu i uratowały mnie jedynie otwierające się drzwi od windy.

    1. Po pierwsze proponuję zmienić nick name jak można tak źle o sobie się wyrażać!Kobieta?! Przepraszam, ale jesteśmy dla siebie zbyt okrutne, bezsensu.

  39. Piotrek siedział zrozpaczony, opierając się o ścianę. Zastanawiało go, ile jeszcze czasu ma tu czekać. A na dodatek ta głupia dziewczyna, która bez przerwy próbowała wcisnąć przycisk alarmowy. Przecież to nic nie da! Wszystko go irytowało. Wpatrywał się w czubki swoich butów. Westchnął.
    – Czy możesz łaskawie przestać?! – nie wytrzymał. Dziewczyna spojrzała na niego zrezygnowana i usiadła przy przeciwległej ścianie. Zaczęła grzebać w swojej torbie, aż wyciągnęła telefon. Wybrała numer.
    – Halo? Hej Ola, spóźnię się. … Yyy…to nic takiego, będę za godzinę, góra dwie. – powiedziała i ponownie zanurzyła rękę w torbie. Książka. Będzie teraz czytać?! No, ale Piotrek jej zazdrościł. Żeby w takiej sytuacji zachować zimną krew i nie dzwonić po rodziców… On, gdyby miał przy sobie telefon, od razu by zatelefonował. Dziewczyna zatopiła się w lekturze. Piotrek się jej przyjrzał. Brąz włosy zasłaniające pół twarzy, czarne oprawki, wiśniowe usta. Ideał.
    – Jak masz na imię? – spytał. Dziewczyna zdezorientowana spojrzała na niego zza książki.
    – Noelka. To znaczy… tak na mnie mówią…Elka. – odparła zakłopotana. Hm…ładne imię. Pasuje. Ale skąd ta ksywka?
    – Piotrek. – przedstawił się. – Co czytasz?
    – ,,Imieniny” Musierowicz.- odparła.
    Chłopak usiadł obok Elki. Ta ponownie spojrzała w książkę.
    – Noelka…- wyszeptał. Dziewczyna aż drgnęła. Spojrzała na niego pytającym spojrzeniem.
    – O co chodzi?- zapytała.
    – O ciebie. -wyszeptał. Ale zaraz się zarumienił. – To znaczy…
    Elka odłożyła książkę.
    – Hmm…? – próbowała powstrzymać śmiech. Chłopak był słodki. I jeszcze te jego poczciwe oczy…
    – Yyyy… ty… eee…- zaczął się jąkać. Dziewczyna zachichotała. Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
    – Co ? Z czego się śmiejesz?
    – Z ciebie. – odparła. – Jesteś słodki.
    Piotrek się uśmiechnął.
    – Ty też.
    Rozległ się trzask. Winda ruszyła.
    – Noelka… Noelka…- znowu wyszeptał Piotrek. Dziewczyna przysunęła się do niego.
    – Zapamiętam tę chwilę do końca życia…windę, ciebie…
    Nie dokończyła. Zamknęła oczy. Kolejny trzask. Drzwi windy się otwarły. Piotrek oderwał usta od jej ust. Pomógł jej wstać. Już mieli wyjść, kiedy się odezwał:
    – Noelka…
    – Tak?
    – Zapomniałaś torby.
    Wyszli z windy.

  40. Dobra, nie zawadzi spróbować 🙂

    Stałam obok mojej przyjaciółki w ciasnej windzie, lekko przytłoczona obecnością innych ludzi. Nie jestem zbyt towarzyska, więc jeśli gdzieś wychodzę to z reguły w uszach mam słuchawki i wsłuchując się w dźwięki gitary idę przed siebie, myśląc o niebieskich migdałach. A teraz? Teraz stoję w windzie i uśmiecham się szeroko do czerwonowłosej dziewczyny naprzeciw mnie. Nikt w klasie nie spodziewałby się, że potrafię się uśmiechać. Mam szczęście, że nikogo z nich tu nie ma.
    Własnie miałam zaprzeczyć słową Abbie, gdy nagle winda zatrzeszczała, zachwiała się i stanęła w miejscu. Spojrzałam przestraszona na cyfrę, która powinna znajdować sie na wyświetlaczu nad drzwiami, jednak nie znalazłam jej tam. Otwierałam już usta by zwrócić na to uwagę mojej towarzyszki, gdy światło zamigotało dwa razy, po czym zupełnie zgasło. Nastała ciemność tak gęsta, że nie widziałam stojącej dziesięć centymetrów ode mnie dziewczyny. W sekundę po nastaniu mroku nastąpił krzyk. To dwie dziewczyny stojące w przeciwległym rogu windy wyrażały w ten sposób swój strach. Po omacku znalazłam chudą dłoń przyjaciółki i ją scisnęłam, odpowiedziała mi tym samym. Poczułam się nieco pewniej wiedząc, że nie jestem sama.
    Ktoś przeklnął. Niski, trochę chrapliwy głos. To musiał być ten pan, który wsiadł na pierwszym piętrze. Elegancki, ubrany w dobrej jakości garnitur w którym czuł się nadwyraz swobodnie – powiedziałabym nawet że zbyt swobodnie, bo nakrzyczał wcześniej na pięcioletniego chłopca, który przypadkiem nadepnął mu na buta, gdy wychodził z windy wraz z mamą. A teraz?
    Teraz cała nasza siódemka jest uwięziona w tej metalowej klatce. A mówiłam „zostańmy w domu albo chodźmy do parku” to nie, bo mam się integrować z ludźmi. Taaa… widać, jak się kończy ta integracja. Z kieszeni kurtki wyjęłam telefon, z którym przecież się nie rozstaję i na pamięć podeszłam do tablicy z numerkami, po chwili oświetlając ją lichym światłem z ekranu komórki. Szybko nacisnęłam żółty guzik z dzwonkiem po środku i oświetlając sobie drogę, wróciłam na miejsce. Wszyscy usłyszeliśmy krótki dzwonek alarmowy, który rozbrzmiał w centrum handlowym i małe zamieszanie. Staliśmy między trzecim a czwartym pięter, zdawałoby się więc, że będziemy idealnie słyszeć rozmowy zarówno z góry jak i z dołu, tym czasem było wręcz przeciwnie. Głosy wielu ludzi zlewały się w jedną, szumiącą całość, w hałas od którego aż bolała głowa. Starałam się na tym nie skupiać. Przecież zaraz przyjdzie pomoc. Prawda?
    Odetchnęłam cicho, próbując się uspokoić a uścisk palców na mojej dłoni wzmocnił się. Doskonale wiedziała, że się boję. Nie, nie ciemności. Również nie zamknięcia w małym pomieszczeniu. Bałam się ludzi. Byłam przerażona faktem, że aż pięć obcych mi osób jest uwięzionych ze mną w blaszanej bryle, z której nie można się wydostać. Jak dotąd ludzie to najgorsze stworzenia, jakie miałam okazję poznać. Nie wiem, czy to się kiedyś zmieni.
    Słyszałam rozmowy współzamkniętych. Miałam świadomość, że mówią, ale z premedytacją ich ignorowałam i odcinałam się od tego. Nie mogę pozwolić sobie na kolejny atak paniki. Nie teraz. Nie tutaj.
    Skupiłam się więc na swoim oddechu a w myślach nuciłam słowa ulubionej piosenki. Wszystko będzie dobrze. Musi być.
    Nagle, po upiornie długich minutach, rozbłysło światło, oślepiając mnie na kilka chwil. Przetarłam oczy i moim zwyczajowym, nerwowym ruchem dłoni przeczesałam włosy. Ze zdumieniem zdałam sobie sprawę, że czoło mam zroszone potem. Czy to znaczy, że histeria była blisko? Spojrzałam na przyjaciółkę. Jej usta układały się w ciepły i kojący uśmiech. Oddałam gest i poczułam, jak ruszamy.

    ***

    -Co z nią, doktorze?

    Kobieta o kasztanowych włosach sięgających talii i malinowych wargach podeszła do lekarza, który przez szybę obserwował jej jedyne dziecko. Córkę, którą straciła. Czerwonowłosa siedziała na parapecie okna w sali i wpatrywała się w leniwie płynące po niebie chmury. Kolana podciągnęła do klatki piersiowej i objęła ramionami. Lekarz z poważną miną spojrzał na jej rodzicielkę.

    -Wciąż nie pogodziła się z jej śmiercią.

    Odparł i oboje spojrzeli na kartkę zawieszoną na szybie oddzielającej ich od nastolatki. Pięć liter układało się w jedno, tak dobrze znane im imię, którego dziewczyna nie potrafiła wyrzucić z serca i myśli.
    „ABBIE”

  41. – Zostańmy tu. Jest ciepło, sucho i możemy trochę poprzyglądać się ludziom. I tak nie mamy lepszego pomysłu – Anka była jak zwykle niezawodna. Miałam w głowie przepastną dziurę, rozpacz szalała po niej jak wariatka, a ona chciała mi zapewnić rozrywkę. Rzeczywiście, nic lepszego w zasięgu mojego mózgu nie zaświtało. Zapadłam się w moją przyjaciółkę dziurę tak głęboko, że ocknął mnie dopiero pisk Anki.
    – Taak! Chcę tam wejść! Miła, przedstawiam ci windę. Windo, to Miła. Chodź, pojedziemy WINDĄ. Wszyscy tak mówią. Jechałaś kiedyś takim pudełkiem? Ruszaj się! – Nie zdążyłam wypluć ani jednego słowa, a już stałam w środku. Masywne drzwi zasunęły się z dziwnym piskiem. W środku śmierdziało potem. Ale przynajmniej było cicho. Żołądek podszedł mi do gardła, uszy zatkała cienka błona jak przy nurkowaniu i poczułam się dziwnie. Cisza. Cudnie.
    – Jak to się nazywa? Może tu zostaniemy na dłużej? Szczerze mówiąc, wolę smród potu niż biegających w kółko ludzi. – nie zdążyłam jeszcze postawić kropki po tym, co powiedziałam, a w mojej „przyjaciółce” windzie dziwnie gruchnęło.
    – Miła zrób coś! Ja się boję ciemności! Panie Boże nie będę więcej robić żadnych głupot, przysięgam, tylko jeśli istniejesz, wypuść mnie stąd! – kochałam Ankę jak siostrę, ale jej zamiłowanie do przygód było czasem męczące. Znowu musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Nacisnęłam guzik – jedyny, który się świecił. Aż podskoczyłam, kiedy nie wiadomo skąd odezwał się do nas mężczyzna o niskim, bardzo przyjemnym tonie głosu.
    – Proszę się nie martwić, to chwilowa awaria. Już nad nią pracujemy. Kilka chwil i panie wydostaniemy. – mogłabym go słuchać godzinami. Męskie głosy były takie przyjemne.
    – Też masz wrażenie, że wiele straciłyśmy żyjąc z dala od mężczyzn? Przydaliby się choćby po to, żeby mówić. Brzmią tak… inaczej.
    – Nie wiem, schowaj mnie. – Anka wsadziła głowę w moją szyję i znieruchomiała jak pomnik.

  42. Jestem w centrum handlowym i wybieram nową sukienkę. Kiedy uznaję, że znalazłam odpowiednią, podchodzę do kasy oraz płacę za nią. Po paru godzinach chodzenia po sklepach mam ochotę znaleźć się w domu i okryta kocami popijać ciepłą herbatę. Wychodzę ze sklepu rozglądając się. Wszędzie dookoła jest pełno ludzi. Można tu ich znaleźć w dosłownie każdej grupie wiekowej, do tego pary, singli, większe grupy oraz dzieci i młodzież.
    Idę przed siebie szukając windy. Torebki z zakupami szeleszczą przy każdym moim kroku. Jestem przez to trochę zirytowana, ale staram się to zignorować. Nagle czuję jak coś uderza o mnie, a ja wywracam się i z głośnym łomotem upadam na ziemię. Moje zakupy rozlatują się dookoła mnie. Grupka nastolatków wybucha śmiechem. Wydaję z siebie cichy jęk i od razu zabieram się za wkładanie nowych ubrań z powrotem do torebek, nim ktoś zdąży mi je ukraść. Ktoś mi pomaga. Patrzę przed siebie i widzę młodego mężczyznę, który przypatruje się mi swoimi wielkimi oczami.
    – Przepraszam, nie zauważyłem pani. – powiedział. – Nie chciałem w ciebie wbiec.
    Milczę.
    Kiedy zebraliśmy już wszystko, wstaję i bez słowa wbiegam do windy, a on wchodzi za mną nim zatrzaskują się drzwi.
    – Przepraszam. – powtarza.
    Winda rusza. Zjeżdża na niższe piętro, a on nadal przypatruje się mi ignorując innych obecnych ludzi. Przekręcam oczami oraz warczę do niego:
    – Daj mi spokój.
    – Naprawdę nie chciałem. – powiedział.
    Nagle winda staje w miejscu, gaśnie światło. Wszyscy krzyczą, ja również. Czuję jak serce podchodzi mi do gardła. Naglę czuję, że moje ciało jest zbyt ciężkie jak na moje nogi. Tracę równowagę, upadam na kogoś. Oboje wydajemy jęk. Wtedy stwierdzam, że wylądowałam na mężczyźnie, który wcześniej we mnie wbiegł.
    Moje zakupy ponownie się rozsypały.
    Teraz to ja go przepraszam.
    Nie odpowiada. Oboje zostajemy w tej samej pozycji, czekając. Kiedy w końcu ruszamy windą dalej na niższe piętro, wszyscy oddychają z ulgą. Zbieram zakupy z pomocą mężczyzny, a kiedy udaje nam się opuścić centrum handlowe, wchodzimy wprost na ulewę. Stwierdzam, że to jeden z bardziej pechowych dni w moim życiu. Jedyną pozytywną rzeczą dzisiaj jest to, że dostałam zaproszenie od mężczyzny na kawę. Tak powstaje początek nowej znajomości.

    _____________

    Wiem, że dodaję to bardzo późno, ale dopiero teraz wzięłam się za takie ćwiczenia 😉 Napisałam to w pierwszej osobie liczby pojedynczej w czasie teraźniejszym, ponieważ postanowiłam sobie zrobić takie wyzwanie, czy potrafiłabym napisać coś w inny sposób niż dotychczas. Mogło to w efekcie wyjść trochę dziwne, ale to jest dopiero pierwsze moje podejście do takiego czegoś 😀 Proszę o uwagi dotyczące tego tekstu 🙂

  43. Wysoki budynek jak Wieża Babel pnący się do nieba. Szklane, przyciemniane ściany
    jednolicie gładkiej powierzchni. Z nagrzanego, parującego asfaltem miasta do klimatyzowanego pomieszczenia to jak krok do raju. Parę metrów do windy i lot w górę bez rozkładania skrzydeł. W małym jak pudełko zapałek pomieszczeniu zmieściły się trzy osoby. Starszy jegomość z siwym wąsem skwapliwie usuną się bym mógł wcisnąć czwórkę. W butach z cholewą do kolan i skórzanej kamizelce wyglądał jak myśliwy. No tak, pewnie łowca okazji. „Drzwi się zamykają” wyrecytował uprzejmie męski głos z głośnika. Tsyk. Winda ruszyła. Szczupła blondynka skupiła wzrok na zmieniającym się wskaźniku pięter. Niespokojnie przygładziła krótką spódniczkę. Dotknęła spiętych w kok włosów. Przygryzła uszminkowaną dolną wargę. „Nie zdążę” wyszeptała do siebie. Patrzyłem to na jedno to na drugie zastanawiając się czy też widzą te kurczące się ściany. Spokojnie to tylko cztery piętra. Powietrza starczy na 2 godziny. Jest alarm w razie.. Nie, spokojnie nic się nie stanie. To najnowocześniejsza winda na świecie. Splotłem spocone dłonie za plecami. „Piętro drugie” wyrecytował wkurzający głośnik. Nikt nie wysiadł. Starszy pan wyjął z kieszeni kartkę, zaczął studiować listę zakupów. Blondynka setny raz przygładziła spódniczkę. Zmieniła środek ciężkości na prawą nogę. „Piętro trzecie”. Nie słyszałem tego!
    To prawie 10 metrów wysokości. Czytałem, że gościu wypadł z trzeciego piętra i przeżył. Czy windy mają spadochrony? Powinny mieć. Zgrzytnęło. Nic się nie stało jedziemy dalej.. Zamigotało światło. Jedź.. jeszcze metr. Jeszcze centymetr. Winda stęknęła i stanęła. Nie, tylko nie to.
    Blondynka zbladła i osunęła się na posadzkę.
    – Jak pech to pech.. – przygładziła spódniczkę. Jak ją z niej zerwę to może przestanie to robić.
    Zacząłem wciskać wszystkie przyciski. Żadnej reakcji. Uderzyłem pięścią w tablicę. To nie był dobry pomysł. Bolało jak diabli. Winda ani drgnęła. Naparłem na drzwi..
    – To nic nie da. Mój znajomy projektuje windy…
    Gzzyk. Zgasło światło. W ciemności krzyk blondyny wypełnił pomieszczenie.
    Może ktoś nas usłyszy zanim ściany się skurczą. Zanim zabraknie powietrza. Krzyk przerodził się w chlipanie.
    – W Wietkongu w 1960 musieliśmy po ciemku przeciskać się podziemnymi tunelami. Było ciemno i duszno…
    – Nie pomagasz pan !! – zimne strużki potu spłynęły po plecach. Stara zakurzona szafa.. drzwi zamknięte na klucz.. Potrząsnąłem głową odpędzając wspomnienia.
    – Trzeba zachować spokój i oddychać powoli i spokojnie – co ten idiota wygaduje?! Jakie spokojnie?
    – Halo?! Jest tam ktoś?! Pomocy! – zacząłem walić w drzwi.
    – Niech ktoś nam pomoże!! Pomocy!! – blondynka dołączyła się do nawoływania.
    Starszy pan dziwnie zamilkł. Uderzałem w drzwi z nadzieją, że ktoś w końcu usłyszy. To już nie była winda. Znowu byłem w tej przeklętej szafie. W ciemnościach między ubraniami na wieszakach czaiły się senne koszmary. Wytrzeszczały błyszczące ślepia..
    Musze uciekać.. Waliłem z całej siły. Porządne dębowe drzwi. Chrobotanie..
    Zapaliło się światło, winda ruszyła. „Piętro czwarte” głośniki obwieściły radosną wiadomość.

  44. Waleria korzystała z windy w jej agencji ubezpieczeniowej tysiące razy, nigdy nie spodziewałaby się, że kędykolwiek się zepsuje, a przynajmniej nie z nią w środku. Miał to być dzień jak wszystkie inne, ale tym razem, wchodząc do windy, nieświadomie podpisała na siebie wyrok śmierci.
    — Cześć Anita. Jak tam mąż? — Powiedziała Waleria, wchodząc do windy, do swojej przyjaciółki oraz współzałożycielki firmy.
    — Hej Waleria, już wyzdrowiał, skaranie boskie miałam z tą grypą w domu, najpierw on, potem Antek, ale już wyzdrowieli obydwoje, bogu dzięki.
    — Miło to słyszeć.
    W chwili, gdy winda miała się zamknąć, w małej szczelinie pomiędzy dwiema połówkami drzwi pojawiły się czyjeś palce. Był to potężny wielki mężczyzna, o ostrych rysach twarzy, krótkim trochę spłaszczonym nosie, małych chudych ustach i zimnych jakby nieobecnych niebieskich oczach. Po tym, jak drzwi windy ponownie się otworzyły, rudy jegomość w długim czarnym płaszczu wszedł do środka, stanął pomiędzy Anitą a Walerią, nie wiedząc, że wolałyby stać koło siebie. Waleria ponownie nacisnęła przycisk oznaczony numerem czterdzieści pięć, po czym wbiła wzrok w licznik pięter nad drzwiami windy, odliczając ile czasu jeszcze zajmie podróż na sam szczyt.
    Mężczyzna miał swój martwy wzrok wbity w drzwi windy naprzeciwko siebie.
    Kiedy licznik dotarł do cyfry dwadzieścia trzy, nagle winda gwałtownie zatrzymała się, z siła tak wielką, że spowodowała upadek Anity oraz mocne zachwianie Walerii, którą uratowała ściana.
    Mężczyzna nawet nie drgnął.
    Anita, która od zawsze bała się, że prędzej czy później coś podobnego może się stać, wpadła w panikę. Zaczęła szybko i bardzo płytko oddychać, złapała się kurczowo za pierś i próbowała wołać Walerię, która zazwyczaj była tą bardziej opanowaną i umiejącą zapanować nad sytuacją w takich chwilach, bez skutku oczywiście, z jej płuc wydostało się tylko niezrozumiałe mamrotanie.
    Waleria, pokonując swoją panikę, szybko rozejrzała się za przyciskiem alarmu oraz wzięła do ręki telefon, w nadziei, że będzie mogła gdzieś zadzwonić. Niestety przycisk wciskała po raz tysięczny, lecz za każdym razem bez skutku, „będę musiała zadzwonić po mechanika, żeby naprawił to ustrojstwo” zanotowała sobie w pamięci, a telefonu nie mogła użyć, gdyż nie było zasięgu we wnętrzu windy.
    Pozostało im czekać, rozglądnęła się, zobaczyła mężczyznę, który cały czas patrzył się naprzód, z tym samym nieobecnym lodowatym spojrzeniem, pominęła go, ważniejsza była Anita, przestraszyła się na widok przyjaciółki, który leży na podłodze i nie może oddychać, szybko rzuciła się w jej stronę i pomogła jej, jak mogła, asekurując ją słowem oraz rozpinając jej koszulę, uwalniając jej okrągłe pełne piersi, tak by mogła swobodnie oddychać. Przez kilka minut Anita leżała, opierając głowę na kolanach Walerii, która głaskała ją i powtarzała, że wszystko będzie dobrze.
    Po chwili Anita rozglądnęła się po wnętrzu windy i ze śmiertelnym przerażeniem spostrzegła, że wielki mężczyzna, który od momentu wejścia do windy, stał po środku niej jak posąg, teraz się poruszył, wbił swoje zimne spojrzenie w roznegliżowaną Anitę, a dokładniej w jej wielkie piersi, które teraz zakrywał jedynie biustonosz. Anita ponownie zawładnęła panika, zaczęła oddychać spazmatycznie, podnosząc i opuszczając tym samym swoje okrągłości, co wydawałoby się, podnieciło mężczyznę. Waleria nie rozumiała, co się stało, dopóki nie spojrzała w górę i nie dostrzegła ślepi mężczyzny, wlepionych w biust przyjaciółki.
    — Proszę Pana! Trochę prywatności, proszę się odwrócić, moja przyjaciółka nie może oddychać, co nie znaczy, że pan może ją oglądać. — Krzyknęła na niego, lecz on zdawał się tego nie słyszeć. — Proszę się odwrócić, powiedziałam! — Krzyknęła ponownie.
    Mężczyzna wyraźnie podniecony całą sytuacją, schylając się, chwycił Walerię za blond włosy, podniósł bez żadnego wysiłku i uderzył jej małą głową o ścianę windy, ta osunęła się bezradnie na ziemie, oddychając głęboko i zamykając powoli oczy, widząc wszystko jak przez mgłę. Mężczyzna następnie ukląkł obok Anity, jednym ruchem wielkiej niedźwiedziej zdawałoby się ręki, zdjął Anicie stanik, odsłaniając jej gładkie piersi oraz duże brązowe brodawki, zaczął się nimi bawić, tarmosić, ściskać je według swoich upodobań.
    Anita nie mogła nic powiedzieć, krzyknąć ani nawet szepnąć, straciła całkowicie oddech.
    Mężczyzna chwycił za spodnie Anity, nie wydając przy całej sytuacji ani jednego dźwięku, zdjął je szybko i mocno, przy czym zranił jej uda swoimi wielkimi paznokciami, następnie zdjął swoje spodnie do kolan, odsłaniając wielki, żylasty, cuchnący członek, po czym wszedł w Anitę, która nadal nie potrafiła wykrztusić z siebie ani słowa, i tylko leżała tam, bezradna. Odwróciła wzrok, patrzyła, jak z jej najbliżej przyjaciółki uchodzi życie.

  45. Jasna cholera – warknęłam, dlaczego windy zawsze się psują kiedy nimi jeżdżę. Dwie osoby odwróciły głowy w moim kierunku zbyt wiele nie mogłam wyczytać z ich twarzy. Padło całe zasilanie. Zero światła. Starszy pan majstrował przy guzikach od windy.
    – Dawno nie miałem takiej przygody a pracowałem trochę w tym fachu. Ale fakt kiedyś windy psuły się znacznie częściej. – dziewczynka która stała z ojcem obok mnie zaczęła panikować.
    – t…t..tatusiu a jak wi…wi…winda spadnie? A jak tu zg..zg…zginiemy z głodu? Chce do ma…ma…mamusi – płakała. Miałam ochotę nawrzeszczeć na nią ale nie chciałam słuchać jej płaczu. Nienawidzę dzieci.
    – Przytul się do tatusia, nic się nie stanie – powiedział to z takim przekonaniem iż byłabym skłonna w to uwierzyć. Chłopak posiadający nowszy telefon z latarką starał się jak mógł żeby pomóc staruszkowi ale na darmo. Trzeba było iść schodami, przeklęte windy, spóźnię się na spotkanie.
    – Na którym piętrze tak właściwie utknęliśmy ?
    – Gdzieś pomiędzy trzecim a czwartym piętrem. – westchnął – Nie usłyszą nas. – Chłopak podniósł głowę jakby w przypływie pomysłu.
    – Nie zaszkodzi spróbować – tylko nie to – hallllllloooo, poooommmocy – dziewczynka zaczęła płakać. Dziadek zaczął krzyczeć na chłopaka, ojciec na dziadka. Zrobiło się zbyt głośno.
    – Uciszcie się w końcu! Wasze wrzaski wam nie pomogą. Gówno możemy więc siedźcie cicho.
    – Nie pouczaj nas, z córką mieliśmy iść do sklepu do jej matki, nikt z was nie boji się bardziej niż ona.
    – Ja miałem iść do sklepu po garnitur na ślub syna który jest za 10 dni, jak pójdę jutro to raczej nie umrę. A ty chłopcze jaki masz powód żeby tutaj być?
    – Miałem się spotkać z dziewczyną, chciałem się jej oświadczyć po wspólnej kolacji – cóż za zbieg historii.
    – Synu – staruszek wyraźnie się wkurzył – Ile ty do diabła masz lat?
    – Dwadzieścia jeden, najwyższa pora. – pan „tatuś” postanowił zabrać głos.
    – Młody, całe życie przed tobą i właśnie je sobie marnujesz.
    Z tego jajka zaczynała się wykluwać następna piękna awanturka.
    – Dość! Jak dzieci. Ja mam dzisiaj spotkanie biznesowe w restauracji na tarasie od tego czy tam będę zależą losy mojej firmy więc, co wy wiecie o strachu i nerwach.
    Nastała cisza. Pan „tatuś” wziął córkę na ręce usiadł na podłodze i przytulił ja do siebie. Dziadek wrócił do zabawy przyciskami windy, a chłopak próbował dzwonić ze swojej komórki, ale bez skutku. Nie całą chwilę później komórka padła i nastała ciemność. Cisza męczyła moje uszy, serce mocno mi biło. Losy mojej firmy właśnie padły w gruzach. Matka dziewczynki będzie się zamartwiać, dziewczyna pewnie rzuci chłopaka myśląc że ją olał nie dzwoniąc do niej ani nie pisząc za sprawą cholernego braku zasięgu. Tylko staruszek nic nie tracił mogąc iść po garnitur za kilka dni.
    – Macie coś do picia – zapytał chłopak. Odpowiedź była prosta: nie nikt nic nie ma. Dziewczynka na całe szczęście zasnęła. Staruszek dał sobie spokój z przyciskami. Pan „tatuś” jak i ja patrzyliśmy w nicość.
    – To nowoczesna galeria przecież ktoś musiał zauważyć że winda nie działa.
    – Najwyraźniej nikt nie zauważył.

  46. Dopiero po miesiącu, jak mi się wówczas wydawało “uwolnienia mnie” od towarzystwa Śniadego, nadszedł dzień spotkania z przyjaciółką w mieście oddalonym o trzydzieści kilometrów. Z racji tego, iż był to weekend, mogłam sobie pozwolić na wczesny wyjazd do niej. Sądziłam, że przynajmniej jeszcze dziś mój towarzysz da mi spokój (spodziewałam się jego nieuniknionego powrotu, z tak zwaną “wielką pompą”), gdyż przyjaciółka jest wierzącą i praktykującą katoliczką.
    Na stację wyszłam dwadzieścia minut wcześniej. Pogoda nie była sprzyjająca. Padał deszcz, a dodatkowe uczucie chłodu potęgował silny, mroźny wiatr listopadowego poranka. Oczekiwanie na pojazd w tym klimacie, robiło się mało znośne poprzez chłód smagający twarz do granic bólu. Całe moje ciało przeszywał dreszcz, rozchodzący się od ramion. Choć mimo to, nadzorowałam upływające minuty, które zdawały się wiecznością. W myślach marzyłam o gorącym kubku kawy z mlekiem.
    Miałam jeszcze około piętnastu minut do przyjazdu pociągu. Poszłam do kasy kupić bilet w tę i z powrotem. Po niespełna kilku minutach wróciłam na peron. Stało tam już może z dziesięć zupełnie obcych mi osób. Przez krótką chwilę zobaczyłam Śniadego, który stał w miejscu symbolicznie postawionego krzyża i zapalonego znicza – tragicznie zmarłemu nastolatkowi, który pijany zasnął na krawędzi peronu i został zmasakrowany przez nadjeżdżający pociąg. Podobno nic z niego nie zostało. Wszędzie porozrzucane były wnętrzności oraz kości z kawałkami mięsa, i było pełno krwi.
    Twarz Śniadego była wykrzywiona w grymasie złości. Szybko odwróciłam głowę. Wiedziałam, że to go denerwuje. Poczułam czyjś oddech na karku. Brzmiało to jak donośne sapanie. W okolicach pośladków poczułam coś twardego. Odskoczyłam od razu. Ludzie wokół zdawali się nie być zainteresowani. Każdy przecież w napięciu czekał na spóźniający się pociąg. Dzięki muzyce, wydobywającej się z słuchawek, mało mnie obchodziło, jak duże będzie opóźnienie.
    Nie spieszyłam się specjalnie na to spotkanie, bo nigdy nie umawiałyśmy się na konkretną godzinę (zawsze był tak zwany “margines opóźnienia” z przyczyn ode mnie czy Marzeny niezależnych), ale była to w pewnym sensie moja odskocznia od szarej rzeczywistości, związanej ze szkołą i obowiązkami domowymi. Mimo ukazania się JEGO, starałam się myśleć, że zapowiada się całkiem miłe przedpołudnie w jej towarzystwie.
    Na peronie, pomimo małej ilości osób, panował gwar jak na targu. Nastoletnie dziewczyny z wielkim zapałem i fascynacją dzieliły się ostatnią udaną imprezą u Matiego czy też o tym, jak w jednej z miejskich restauracji starsza pani zrobiła kelnerom awanturę o to, że nie raczą jej przełożyć resztek z obiadu dla dziecka, tylko musi zrobić to sama. Podobno z racji tego faktu była niezadowolona. Mało ambitny temat do rozmowy, szczególnie z wtrącaniem jako przecinka, co trzecie słowo pewnych wulgaryzmów, których powstydziłby się niejeden dorosły.
    “Zazdrosna?” – Usłyszałam szyderczy ton tego pytania, między muzyką, a moimi myślami. W tym samym momencie poczułam objęcie wokół ramion i ciepły oddech, skierowany wprost do mojego ucha. Nic nie odpowiedziałam.
    “Zazdrosna, że te małolaty mają większe powodzenie u facetów niż Ty w ich wieku?” – Ponowił pytanie, z zamiarem zadania mi psychicznego terroru, który napawał go radością. Zignorowałam go po raz kolejny, a on wyszczerzył kły w grymasie niezadowolenia, który chwilę później zastąpił kolejny szyderczy uśmiech, nie wróżący nic dobrego. Starałam się jednak nie nastawiać negatywnie i nie pozwoliłam MU zapanować nad swoimi myślami. Wydawało się, że zrozumiał aluzję. Jednak gdy chciałam się nad tym dłużej zastanowić, w głośniku pasażerowie usłyszeli, że pociąg może się spóźnić o kolejne dziesięć lub piętnaście minut. Zacierałam ręce zniecierpliwiona, z zamiarem sięgnięcia do torby po paczkę chusteczek, kątem oka dostrzegłam GO ponownie, lecz w postaci, w której zobaczyłam go po raz pierwszy, w czasie wizyty domowej. Bestia wyglądała jeszcze groźniej i patrzyła na mnie wnikliwym spojrzeniem, które sugerowało, że coś mi grozi z jego strony. “Ignoruj GO” – uspokajałam się tą myślą. Nie mogłam dać po sobie poznać obcym ludziom, że właśnie zaczynałam panikować, bo widzę, rzecz, której inni nie dostrzegają.
    W tamtym czasie, nie byłam zbyt żywą podróżniczką komunikacji międzymiastowej, więc musiałam upewnić się, że wsiądę do właściwego pociągu. Lata później, podróżowanie stanie się rutyną, w której będę modlić się aby zdążyć wcisnąć się do pociągu w upatrzone przez siebie miejsce zanim reszta “bydła” zajmie cały pojazd i dla mnie nie starczy miejsca, przez co spóźnie się do pracy – lub co gorsza – będę wracać jeszcze później do domu. Lecz jeszcze wówczas nie byłam tego świadoma.
    Cały czas czułam chłodny powiew wiatru smagający moją i tak już zaczerwienioną i prawie zamrożoną twarz. Co sprawiało wrażenie, że cała skóra mnie szczypie. Musiało być conajmniej kilka stopni poniżej zera. Naciągnęłam na głowę, mocniej swoją czapkę przypominającą szaro-czarną wielką skarpetę, co choć przez moment, dało poczucie ciepła.
    Pogrążona w myślach i prawie zrelaksowana muzyką, zauważyłam, że nadjeżdża moja “żelazna karoca”. Nadjechała po prawie dziesięciu minutach opóźnienia.
    Światła maszyny oświetlały część torów oraz wydawały się przecinać mrok, spowodowany wczesną porą dnia. Zaparło mi dech w piersi, gdy zobaczyłam jego stan. Pierwszą rzeczą, która od razu rzuciła się w oczy, był przód maszyny. Okna były całkowicie zabrudzone kurzem i innymi czynnikami przyrody, a postać maszynisty wydawała się być tylko czarnym cieniem.
    Przyglądałam się uważnie każdemu namalowanemu ozdobnie, jaskrawemu graffiti. Zapamiętałam fragment, w którym namalowana była pucołowata twarz może “na oko” czteroletniego chłopca z loczkami słodko opadającymi na czoło, które podobnie jak cera została przedstawiona w szarych barwach. Natomiast jednym z elementów portretu przyciągającego natychmiast uwagę, były błękitne niczym Ocean Spokojny – oczy dziecka. Wyraz jego twarzy sugerował, że jest smutny, co wywoływało w odbiorcy mieszane uczucie “przerażenia” ze smutkiem. Postać wydawała się żywa, dzięki tym oczom i może właśnie to powodowało dziwne uczucie każdego, kto na nie spojrzał. Na kolejnym wagonie namalowany został obraz popiersia ukrzyżowanego Chrystusa w wersji postapokaliptycznej. Tło było czerwone, zaś jego postać oraz górne ramiona krzyża – podobnie jak chłopiec – w odcieniu szarości, ale niezwykłe były te szczegóły, które sugerowały, że zarówno postać jak i krzyż jest wykonana z drewna.
    Gdy pociąg zbliżył się do stacji, tłum automatycznie rzucił się w jego kierunku, jakby w środku rozdawali darmowy alkohol lub cukierki dla dzieci.
    Podeszłam do przedostatniego wagonu i bez oczekiwania na swoją kolej, wcisnęłam się przez tłum i wsiadłam jako jedna z pierwszych. Schowałam telefon do kieszeni spodni, a portfel z biletem zaś, do torby, którą przerzuciłam przez lewe ramię. Panował niepokojący chłód, ale jak na takie warunki komunikacji miejskiej, nie było to nic podejrzanego. Drzwi zamknęły się za ostatnim pasażerem, z charakterystycznym dźwiękiem, porównywalnym do otwierania puszki gazowanego napoju.
    Zawahałam się, bo nie miałam pewności czy na tak krótkim odcinku trasy pociąg nie będzie miał awarii lub nie dojdzie do groźnego wypadku. Gęsta mgła oraz przepięcia linii elektrycznej dawały uczucie “pociągu widmo” – przynajmniej od strony pasażera. W środku panował mrok,przez który próbowały się przebić słabo jarzące się żarówki. W korytarzu między przedziałami nie działała lampa. W wagonach nie było lepiej.
    Usłyszałam pisk pociągu, który sugerował wyruszenie w podróż. Dźwięk silnika w akompaniamencie kół uderzająch o tory był w miarę przyjemny dla ucha. Siła, z którą ruszył – zerwała mnie w lewą stronę. W porę złapałam się poręczy. W tej samej chwili usłyszałam muzykę lat sześćdziesiątych, dobiegająca z głośników. “Jakaś nowość w umilaniu czasu sfrustrowanym podróżnym?” – Pomyślałam. Znana polska stacja radiowa puszczała akurat utwór Jimmy’ego Hendrixa – All Along the Watchtower. Wywnioskowałam, że maszynista jest amatorem tego rodzaju muzyki czy wokalisty.
    Zwykle staram się nie zajmować miejsca w przedziałach, gdyż na wszelki wypadek wolę stać przy drzwiach, w czasie wysiadania na stacji końcowej. Jednak coś ciągnęło mnie w głąb przedziałów.
    Rozejrzałam się po wnętrzu wagonu, licząc się z tym, że w każdej chwili mogę zostać skontrolowana przez “kanara”. Nie zwróciłam uwagi czy pociąg regionalny zatrzymuje się na każdej stacji.
    Szyby były wyjątkowo zakurzone, pozlepiane pajęczyną, a w niektórych oknach, nawet wybite. Siedzenia były zdecydowanie nadgryzione nieprzychylnym zębem czasu. Na kilku było mnóstwo trudnych do zidentyfikowania z czymkolwiek, ciemnych plam, nachodzących na rysunki oraz napisy namalowane czarnym markerem lub długopisem na obiciu tapicerki. Dopiero w ostatniej kolejności rozejrzałam się za pasażerami. Nie było ich zbyt wielu, jak wspominałam wcześniej. Każdy był zajęty sobą. Z przodu wagonu siedziały dwie, młode kobiety. Prawdopodobnie matka z córką w wieku dojrzewania. Jedna z nich była szczupłą brunetką, bez makijażu. Ubrana w kwiecistą, długą zwiewną suknię. Na nogach miała sandały, zapinane na rzepy. Głowę zdobiła opaska, zaś na nosie – czerwone okulary “Lenonki”. Młodsza miała szerokie dzwony, obcisłą bluzkę, spod której uwydatniał się nienaturalnie płaski brzuch, a oczy podkreślały czarne, grube kreski. Nie wydawała się stylem pasować do kobiety siedzącej obok. Mniej więcej, na środkowym siedzeniu, tuż obok okna, siedziało dwóch dżentelmenów, na oko może około trzydziestki. Jeden z nich trwał w objęciach Morfeusza, drugi zaś pochłonięty lekturą prasy. Nie było to dla mnie niespotykanym widokiem – zwłaszcza w takiej komunikacji, jednak ich ubiory nie pasowały do obecnych czasów. Rozglądając się po pociągu, zauważyłam, że każdy z pasażerów miał styl z innej epoki.
    Starszy mężczyzna, podpierający się laską, miał mundur wojskowy. Kolejny ubrany w marynarkę, oraz spodnie w kant, koloru khaki. Na głowie elegancki kapelusz, zakrywający jego równie krótko przycięte włosy.
    Chwilę zajęło zanim zorientowałam się, że patrzę na tych ludzi zupełnie jak na kosmitów. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi, bo dzięki Istocie moja pewność siebie była na niskim poziomie.
    Powolnym krokiem wróciłam do korytarza łączącego przedziały. Moją uwagę zwrócił buntowniczo ubrany, punk, czytający książkę, której tytułu nie dostrzegłam, lecz w koncie siedzenia dało się zauważyć butelkę pewnego złotego trunku, w połowie opróżnioną już. Jego spojrzenie było przeszywające. Dlatego jak najszybciej opuściłam przedział.
    Witaj. – Usłyszałam za sobą męski głos, człowieka, który dopiero wkroczył w wiek młodego dorosłego.
    Zwykle nikt nie zwracał uwagi na taką szarą myszkę, więc tym większe było moje zdziwienie, że było to skierowane do mnie. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, szczególnie po minionych wydarzeniach związanych z ingerencją Istoty, o których starałam się zapomnieć. Mimo słuchawek w uszach, wiedział, że usłyszałam.
    Jeśli cię wystraszyłem, to wybacz. Nie musisz się mnie bać. Chciałem ci tylko umilić czas, bo zauważyłem, że jesteś wystraszona… mówiąc delikatnie… To twój pierwszy raz w pociągu? Bo zdajesz się być dużą dziewczynką, która już nie jeden taki przejazd ma za sobą. – Ta wypowiedź miała na celu rozluźnić atmosferę, lecz nie dałam po sobie poznać, że jest odwrotnie.
    Podniosłam głowę sprzed lektury i moim oczom ukazał się dopiero mijany młody punk. Jako że mój brak pewności siebie, nie pozwolił mi choćby mową ciała wyrazić “spierdalaj buraku”, wyjęłam słuchawki z uszu i spojrzałam mu w jasnozielone oczy. Biły z nich przyjemne uczucia, ale nie chciałam znajdować kolejnego “obiektu westchnień”, gdyż mógłby być on również celem dla NIEGO. I za co? Jeszcze wtedy nie miałam takiej wiedzy, by odpowiedzieć na to pytanie. Oparł się o ścianę naprzeciwko mnie, aby utrzymać kontakt wzrokowy. Śmiało pociągnął łyk trunku i próbował wyciągnąć więcej informacji.
    Zbita z tropu, miałam na końcu języka pytanie: “To tu wolno pić? “, lecz nie zdążyłam mu go zadać.
    Spotkanie z chłopakiem, przyjaciółką czy ucieczka z domu? – Zlustrował mnie, w trakcie tego pytania.
    Nie mam chłopaka. Jadę do przyjaciółki, na tak zwane ploteczki. – Nie miałam pojęcia, czemu zachciało mi się szczerości.
    Daleko mieszka ta przyjaciółka? – Starał się podtrzymać temat.
    Ponieważ nie byłam pewna do czego zmierza rozmowa, odparłam niepewnie:
    Zawsze tak zajmujesz czas przypadkowo poznanym i “wystraszonym”, młodym podróżniczkom?
    Spojrzenie mężczyzny wywołało wrażenie jakby zaraz miał wybuchnąć śmiechem. Jego prawy kącik ust lekko ugiął się w jakby szyderczym uśmiechu.
    Może powiem wprost… Gdziekolwiek mieszka ta przyjaciółka to tym pociągiem do niej nie dojedziesz. – mówiąc to pociągnął haust whiskey, a jego mina spoważniała.
    Spojrzałam w jego jasnozielone oczy, w których zauważyłam coś niepokojącego. Wiadomość, którą mi przekazał sprawiła, że w tym momencie Dziecięca Naiwność się pojawiła, aby rozpłakać jak na informację, że Święty Mikołaj nie istnieje. Dokładnie to samo odczuwałam w środku. Z drugiej strony próbowałam wybadać czy nie wziął czegoś mocniejszego przed podróżą i nie zmieszał z trunkiem. Chyba w celu uspokojenia mnie, chciał podać butelkę abym się poczęstowała.
    Nie, dziękuję. – otrzymał w odpowiedzi. – Chcesz mi powiedzieć, że maszyna nie zatrzyma się na stacji docelowej?
    Pociąg nieoczekiwanie zmienił tor kierunku jazdy, czego jak dotąd nie robił, bądź nie zwróciłam na to większej uwagi. Zatrzymał się dosłownie jakby na zapomnianym przez ludzkość peronie, o którym również nie miałam pojęcia. Szklana kopuła, która była długim korytarzem oddzielającym peron od reszty okolicy. Rośliny,mimo wszechobecnego brudu zrobiły się dzikie, wmieszały w obcą roślinność i próbowały przejąć to na własność. Jednak nikt nie wysiadał, ani nie wsiadał.
    Widzę, że coś ciężko idzie ci myślenie o tej porze, więc pozwól, że Cię oświecę… To nie w ten pociąg miałaś wsiadać…
    Co konkretnie masz na myśli? – Zapytałam, choć w myślach brzmiało to: “Jak to kurwa?! Czegoś się naćpał i teraz szuka łosia, który wysłucha jego teorii spiskowych?”
    Otóż to, że pasażerowie tego pociągu to ludzie, których mijałaś na ulicy, ale nie zwróciłaś na nich takiej uwagi, bo jesteś zajęta tylko i wyłącznie sobą. Można przyjąć, że to miejsce – to przechowalnia dla dusz, które zginęły śmiercią tragiczną, a Ty im nie pomogłaś w chwili agonii.
    Z jakiegoś konkretnego powodu tu trafiłam? – Starałam się wyciągnąć od rozmówcy więcej informacji, ale już zaczęłam rozumieć, do czego rozmowa zmierza i domyślałam się czyja to sprawka.
    Ktoś miał poczucie humoru, albo po prostu chce Ci dać jakąś życiową lekcję.
    Na te słowa pociąg doznał turbulencji, a z głośników wydobył się przepraszający głos konduktora:
    Szanowni państwo, przepraszamy za niedogodności. Z przyczyn technicznych pociąg został zatrzymany i musimy poczekać na pomoc conajmniej godzinę. W tym czasie można…
    Nie byłam zainteresowana tym komunikatem, więc próbowałam wyjść, powoli otwierającymi się drzwiami. Szybko tego pośpiechu pożałowałam, bo w chwili chwytania za uchwyt, włożyłam rękę między drzwi, a miejsce z którego się wysuwały i poczułam silny ból w okolicy środka dłoni. Ból pulsował po koniuszki palców. Wysiadłam na peron. Rozejrzałam się po terenie gdyż szukałam jakiegokolwiek sygnału zasięgu.
    Moją uwagę zwróciła potężna marmurowa brama wejściowa, otaczająca specyficznie zdobione szkło znajdujące się dwoma równymi rzędami w jej wnętrzu.
    Można było spokojnie przejść. Nie zdążyłam wyjść, a w moim kierunku pędził samochód, którego kierowca stracił panowanie nad pojazdem. Pociemniało mi przed oczami.
    Poczułam szturchnięcie ramienia i w chwili otwarcia oczu ujrzałam wąsatego, starszego mężczyznę, niskiego wzrostu i krępej postury.
    Proszę wstawać, to już stacja główna.
    Zdążyłam tylko wydukać: “dziękuję”. Zerwałam się na równe nogi i jak oparzona wybiegłam z pociągu przypominając sobie, że przyjaciółka czeka w centrum handlowym.
    Byłam zdezorientowana, gdy dotarłam do bramy frontowej. Nie tak ją zapamiętałam podczas ostatniej wizyty. Potężna, nowoczesna brama wykonana z profilu imitującego naturalne drewno. Była otwarta na tyle aby dało się wejść, lecz żaden pojazd nie mógł się prześlizgnąć. Sytuacja z drzewami wyglądała w taki sposób, że były zaniedbane i powyrywane miejscami z korzeni. Na nielicznych, mimo pory roku dostrzegalne były czarne liście.
    Najbardziej interesującą rzeczą był posąg świętego Mikołaja, który stał na czymś przypominającym dziedziniec, przed wejściem. Witał przybyłych uniesioną w geście powitania, ku górze prawą dłonią. Wpatrzony jakby w dal, uśmiechający się pod wąsem, od ucha do ucha. “Kto kurwa w środku listopada stawia dekoracje świąteczne?” – Pytałam w myślach.
    Podeszłam bliżej wejścia, gdyż z oddali dostrzegłam przyjaciółkę, machającą ręką, tuż nad głową.
    Marlena była filigranową, blondynką o wzroście około metr sześćdziesiąt pięć. Miała łagodne rysy twarzy, zaokrąglona nieznacznie buzie. Jej oczy były koloru brązowego, umiejętnie podkreślone makijażem, usta wąskie, zaznaczone owocowym błyszczykiem. Całości niewinnego wyglądu dodawał lekko zaokrąglony, mały nos. Blond włosy opadły jej swobodnie na ramiona. Ubrana była w czarne, wytarte jeansy, niebieski płaszcz sięgający do połowy ud oraz luźną czapkę w kolorze granatu.
    Czekała na mnie przed głównym wejściem conajmniej dwudziesto piętrowego budynku. Patrzyłam na nią chwilę, zastanawiając się czy naszą znajomość trwającą już długie lata to już można określić mianem przyjaźni. Poznałam ją w latem, na obozie kabaretowym. Miałyśmy może wtedy czternaście, piętnaście lat. Trafiłyśmy do starej szkoły, która miała sale przerobione na pokoje ośmioosobowe. Tak się złożyło, że przydzielono nam ten sam pokój, z tym, że łóżka piętrowe miałyśmy obok siebie. Po paru dniach dołączyła do naszego pokoju jeszcze jedna koleżanka, z którą także próbowałam się zakumplować, jednak z nią to nie miało prawa przetrwać próby czasu. Uroki letnich obozów dla młodzieży.
    Pewnego dnia, gdy Marlena poczuła się gorzej, dostałam polecenie od kadry aby się nią opiekować. Muszę przyznać, jak na nieśmiałą wówczas nastolatkę to wydało się ciężkim zadaniem, ale od tego zaczęła się nasza znajomość. Przywitałyśmy się i od razu udałyśmy w kierunku ulubionej kawiarni, znajdującej się na czwartym piętrze okazałego wieżowca. Przy drzwiach obrotowych dostrzegłam, że cegły są popękane i miejscami odłupane.
    W środku sytuacja wyglądała nieco lepiej. Byłam pod wrażeniem, że budynek w środku zachował formę z czasów PRLu, a i miał w sobie nutę nowoczesności. Sytuacja z ozdobnymi roślinami doniczkowymi była taka, że były one mocno zaniedbane. Liściaste drzewka poszarpane, a wokół nich, ich własne listki. Byłam zdziwiona, że nikt inny tego nie dostrzegł. Centrum budynku było tak duże, że możnaby postawić cyrk i jeszcze byłoby miejsce na bawialnie dla dzieci.
    Dotrałyśmy do ruchomych schodów, jednak Marlena wpadła na pomysł, abyśmy skorzystały z windy. Nie zważała na moje protesty, wiedząc, że panicznie boję się ciasnych pomieszczeń, a szczególnie tych nowoczesnych i przeszklonych, że było widać nawet okolice znajdującą się pod stopami. Skwitowała tylko krótkim: “Tak będzie szybciej” i omal nie wepchnęła mnie do windy, w której było już kilka osób.
    Uwagę przykuwała masywna kobieta, prawdopodobne po trzydziestce. Nieznacznie wyższa ode mnie, jednak spora część ściany windy zajmowana była przez jej ciało. Ubrana w ciemne, wysokie kozaki, i futro z lisa sięgające do kozaków. Na głowie czapka w kolorze rdzy, ze sterczącym pióropuszem. Obok niej próbowali ulokować się dwaj obcokrajowcy. Jeden z nich, czarnoskóry z łagodnymi rysami twarzy. Drugi miał bardziej aryski typ urody. Ten mógł być niespełna dwudziestoletnim chłopakiem. Ubrany był w mundur ochroniarza tego przybytku. Ostatnią osobą była nowoczesna, młoda matka z dwuletnim blond chłopcem, który domagał się wzięcia na ręce.
    Marlena wcisnęła przycisk z numerem dziewięć. Tam mieściła się jedna z Naszych ulubionych kawiarnii. Jechałyśmy niemalże w milczeniu, ponieważ temat, który chciałam z nią omówić nie należał do tych luźnych, o których mogły słyszeć osoby postronne. Z niecierpliwością wpatrywałam się w zmieniające się na liczniku cyfry, mijanych pięter. W połowie drogi na czwarte, winda się zatrzymała z mocnym szarpnięciem, które wbiło jej pasażerów na ścianę, przy której stała pulchna kobieta. Każdy ją przepraszał i odsunął się na swoje miejsce. Światło postanowiło zgasnąć na sekundę i wywołało to już popłoch wśród ludzi. Omal nie narobiłam w gacie, ale razem z Marleną próbowałyśmy opanować nerwy. Chłopczyk jakby ze strachu zaczął płakać, wtulając się w matkę. “Może tak wezwiesz kogoś na pomoc?” – Odezwał się czarnoskóry mężczyzna, do ochroniarza, który starał się zachować zimną krew, acz w tej chwili nie myślał logicznie. To jedno zdanie wywołało lawinę spojrzeń i przekrzykiwania jeden przez drugiego, aby obcokrajowiec wpadł w jeszcze większe nerwy. Zaczęłyśmy walić w drzwi i wzywać pomocy. Młodzieniec sięgnął po swoją krótkofalówkę, która nie miała zasięgu przez wzmocnione ściany. Światło zgasło, a ludzie wpadali w coraz większą panikę. Z przerażeniem poczuliśmy, jak wina sunie powoli na dół. Na szczęście zdążyła się zatrzymać, na 3 piętrze, lecz niestety w połowie drzwi. Czarnoskóry mężczyzna uderzył z całą siłą swoim ciałem, w nie lecz bez efektu. Do pomocy zerwał się młody ochroniarz próbujący pałką rozsunąć drzwi. Gdy już pojawiła się ta cząstka nadziei w postaci wąskiej szpary, poprosił Marlenę aby ta biegła po pomoc do kolegi z ochrony i w międzyczasie zajął się wezwaniem straży pożarnej. Akcja ratunkowa trwała może około godzinę zanim wszyscy się wydostali cali i zdrowi.
    Udałyśmy się tym razem, na ruchome schody, a ja w duchu liczyłam, że tym razem Istota nie będzie przeszkadzała w Naszej drodze do kawiarni.

  47. – Czwarte piętro, tak? Czwarte piętro, po lewej stronie w głębi hallu, drogeria. Dobrze, znajdę. Zapytam. A jeśli nie będzie? W porządku, dam znać jak stąd wyjdę. Też cię kocham, ale i tak uważam że to sadyzm z twojej strony. Nie, wcale nie przesadzam. Wszystkie galerie powinny spłonąć. Nie śmiej się, mówię poważnie. Pa.
    Wsiadłem do windy, było tam już trochę tłoczno, jak na moje preferencje. Gruba kobieta gapiła się natrętnie, jej gruby dzieciak też. Jakby z wyrzutem, że zajmuję tu jakikolwiek kawałek przestrzeni. Starszy pan z workiem ściółki dla gryzoni, reklamówką i małym pudełkiem z dziurkami, które trzymał bardzo ostrożnie. Pewnie kupił chomika dla wnuczki. Miłe. W najdalszym kącie windy stała jeszcze szczupła brunetka w butach na obcasie, nie chciałem się gapić, ale zauważyłem jak przygryza wargę i stuka palcami w udo. Wyglądała na zestresowaną.
    Jazda windą się dłuzyła. Trwała całe wieki. Zdecydowanie zbyt długo, dziadek zaczął pociągać nosem i zmarszczył czoło, dziewczyna zaczęła zaciskać pięści. Gruba kobieta wydęła usta.
    Wydawało się, że stanęliśmy w miejscu. Winda nie jechała, ale drzwi też się nie otwierały. Nacisnąłem pare razy guzik otwierania ale nic się nie zmieniło. Cyfra oznaczająca piętro na którym się znajdowaliśmy zmieniała się z trójki na czwórkę, a potem znów na trójkę, migała i gasła.
    – Chyba coś się zepsuło. – zauważyła odkrywczo grubaska.
    – Kurwa mać. – Dziewczyna rzuciła się do przycisków i zaczęła je wszystkie losowo naciskać.
    – Maaaamooooo, zostaniemy tu na zawszeeee. – zajęczał dzieciak. Miałem tylko nadzieję, że nie zacznie ryczeć, bo perspektywa utknięcia w windzie z wyjącym smarkaczem była gorsza niż utknięcie w windzie ze wszystkimi demonami piekła.
    – Cicho, na pewno zaraz ktoś nas uwolni stąd. A jak będziesz tak płakał to nie dostaniesz swoich chrupek.
    – Dostanę. – odparł bezczelnie, a na ten argument matka już nie miała odpowiedzi.
    – Kurwa mać, kurwa mać. – dziewczyna znalazła w torebce telefon i odkrywszy że nie ma zasięgu, zaczęła gryźć paznokcie. W moim też nie było, do tego popsuł mi się zegarek – wskazywał czwartą czterdzieści trzy. A było popołudnie.
    Dziadek pociągnął nosem i postawił swoje pakunki na podłodze, tylko kartonowe pudełko trzymał dalej przy sobie, a minę miał zafrasowaną.
    Spojrzałem na telefon jeszcze raz dla pewności, teraz była czwarta czterdzieści cztery i nagle pierdolnęła żarówka w lampie. Pękła z jakimś dziwnym trzaskiem, wywołując synchroniczny okrzyk obu kobiet obecnych w tej małej przestrzeni. Oprócz chomika, bo właściwie to też mógł być kobietą.
    Chciałem poświecić telefonem, ale nie chciał się włączyć. Czasem tak robi, ma popsuty przycisk, trzeba go wtedy zresetować, ale też się jakoś nie dało. Zawiesił się chyba zupełnie.
    Trudno.
    – Czy ktoś jeszcze ma telefon? Zobaczę co z tą żarówką, albo może jest tu jakiś guzik bezpieczeństwa czy cokolwiek.
    – Mój padł – usłyszałem jak dziewczyna obgryza paznokcie, ten dźwięk mnie denerwował, ale nic nie powiedziałem.
    – Danielku, zobacz czy twój działa. – słodki jak cukrzyca głos grubej baby. Jestem pewien że nawet do męża podczas miesiąca miodowego nie mówiła tym tonem. Ta modulacja głosu zarezerwowana jest tylko dla jej potomstwa, ma brzmieć niczym pieśń pochwalna. Młody wyrośnie na dyktatora, jestem pewien.
    – Nie pozwoliłaś mi go wziąć i został w aucie przecież. – głos pełen wyrzutu.
    Cisza przerywana dźwiękiem obgryzanych paznokci.
    – Co teraz zrobimy? Nie mamy światła, kontaktu ze światem, nie wiemy co się dzieje. Ja pierdole, miałam dziś dostać robotę życia, a nie mogę nawet im powiedzieć że mnie nie będzie. Jestem skończona.
    Osunąłem się na podłogę i usiadłem po turecku.
    – Nic nie zrobimy. Będziemy sobie miło gawędzić aż ktoś zrobi coś za nas. Przynajmniej na razie to chyba najsensowniejsze wyjście. – stwierdziłem.
    Szelest papieru i folii a potem odgłosy ciamkania i żucia wskazywały na to że dzieciak dostał coś na ukojenie nerwów. Przynajmniej on był na razie kontent. Do ostatniego kęsa, zapewne.
    – Jakie zwierzątko pan wybrał? Obstawiałem chomika, ale może się mylę? – zagadnąłem.
    -Och, to myszoskoczek. Chyba zasnął, albo jest zbyt zestresowany żeby się ruszać. Mojej wnuczce, na urodziny. Bardzo chciała. Ma sześć lat.
    – Może zdech. – padło spomiędzy mlasków.
    Niezręczna cisza.
    – Masz tu jeszcze swoje chrupki, chciałeś. – szept.
    Znów szelest, odgłosy otwieranej paczki, irytujące dźwięki pożerania i zapach cebulowych chrupek.
    – No, takie życie moi państwo. – westchnęła matka bachora.
    – Takie właśnie życie, kurwa. – odezwała się nagle dziewczyna – Tak jest. Moje spierdolone życie. Zawsze musi się coś zjebać, jak chcę pracę dostać, to winda się psuje, jak mam wyjść za mąż, to mój narzeczony rucha świadkową, jak…
    – Tu są dzieci, niech się pani opanuje.
    – Dziecko, nie dzieci, chociaż może rzeczywiście to dwójka przebrana za jedno, na to chyba wygląda zresztą.
    Grubaska sapała z oburzenia.
    No to chyba nie przyjdzie nam tu poumierać w zgodzie, pomyślałem.
    Wraz ze staruszkiem zachowywaliśmy bezpieczną bezstronną ciszę, jak przystało na dżentelmenów a myszoskoczek chyba rzeczywiście nie żył.
    Naszło mnie na filozofowanie. Widziałem podobieństwo pomiędzy zamkniętym w pudełku zwierzątkiem, a nami.
    Zbyt duże podobieństwo. Może teraz jakieś wielkie inteligentne gryzonie utknęły w kartonowej windzie trzymając w metalowej puszce kilkoro ludzi i nie są pewne czy żyjemy.
    Co by w tej sytuacji zrobiły? Czekałyby na pomoc czy działały na własną rękę?
    Oczyma wyobraźni widziałem starego siwowąsego szczura, obok dwa grube chomiki, wpychające w worki policzkowe cebulowe chrupki, jedną znerwicowaną mysz w kącie i…
    No właśnie, jakim gryzoniem się czuję? Wybrałem szynszyla, bo wydał mi się nieszablonowy. A więc sceptyczny młody samiec szynszyli filozofujący o…
    Byłem już tak daleko myślami że nie zauważyłem że winda zaczęła znów jechać. Chomiki zapiszczały trwożliwie a chuda mysz zaklęła, kartonowe pudełko zostało otwarte, światło wdarło się do środka oślepiając nas, i wszyscy wyrwaliśmy się na swych małych łapkach ku bezpiecznemu światu.
    Na grubą kobietę i jej syna czekał gruby mąż, dziewczyna gdzieś zniknęła, a ja oparłem rękę na ramieniu staruszka i wskazałem pudełko.
    – Niech pan sprawdzi, nadzieja umiera ostatnia.

  48. I nagle wszystkie wstrząsy i hałasy znalazły swoje usprawiedliwienie. Ta nowa, jakże nowoczesna winda, która nigdy się nie psuje właśnie stanęła w miejscu. Swoją drogą to zabawne, bo została oddana do użytku jakiś miesiąc temu. Sytuacja ta przestała mnie tak bawić w chwili, kiedy uświadomiłam sobie, że winda nie zatrzymała sie na piętrze tylko między nimi. Innymi słowy mój koszmar z lat dziecięcych się sprawdza. W jedną chwilę duszności, ból głowy i osłabienie przyszły razem na pogawędkę. Wszystko nasila się jeszcze bardziej, kiedy gaśnie światło a w tle słyszę głos dziewczynki, która chciała spędzić czas ze swoją mamą na spokojnych zakupach, zupełnienie tak jak ja – Mamo, a co jak zostaniemy tutaj na zawsze ?
    – Nie zostaniemy, zaraz przyjdzie Pan i nas stąd wyciągnie. – powiedzmy, że głos tej kobiety oraz jej słowa na chwilę mnie uspokoiły, ale nie na długo bo mała zadała kolejne, bardzo ważne pytanie, totalnie uzasadnione.
    – A jak nas Pan będzie wyciągał a winda ruszy do góry? Tak było na filmie, jak oglądałaś z tatą, pamiętasz? – moja wyobraźnia ruszyła jak sprawna kolejka górska na sam szczyt. Poznałam wszystkie możliwie najgorsze scenariusze, które mogłyby mieć dzisiaj miejsce. Od windy spadające w dół, aż po obraz mnie przeciętej w pół przez winde, która postanowiła niespodziewanie ruszyć. Gdyby ktoś na mnie teraz spojrzał, zobaczyłby dorosłą osobę, dla której tego typu sytuacje są rodzajem rozrywki, przerwaniem codziennej rutyny. Natomiast gdyby ktoś przypadkiem spojrzał mi w oczy, zobaczyłby strach pięcioletniej dziewczynki, która stała z mamą obok mnie. Oczywiście, było mi wstyd krzyczeć jak bardzo się boję i, że mój koszmar właśnie się zaczął. Bądźmy szczerzy, kto po czymś takim spojrzałby normalnie na dwudziestolatkę. Na całe szczęścię mama Małej miała rację, przyszedł pan i naprawił winde. Po prostu pojechała dalej do góry a ja z niej wysiadłam na czwartym piętrze, dokładnie tam gdzie chciałam. Pomijając już fakt, że nogi mam jak z galarety, przeżyłam. To jest moje szczęśliwe zakończenie dzisiejszego dnia, po prostu przeżyłam.

  49. Cześć, jestem Adam, normalny chłopak prowadzący normalne życie, praca, dom, czasami jakiś wypad do knajpy ze znajomymi. Dzisiaj jednak opowiem Wam historię, która przydarzyła mi się ona dwa lata temu. Wiem, że mi nie uwierzycie ale postanowiłem to zrobić tak czy inaczej.
    Był ciepły słoneczny dzień, sobota, początek lata. Za tydzień wyjeżdżam na wakacje nad morze. Postanowiłem korzystając z wolnego czasu pójść do galerii handlowej i zrobić zakupy na wyjazd. Gdy dotarłem do galerii jak zwykle postanowiłem zacząć od samej góry i sukcesywnie schodzić w dół, więc poszedłem do windy. Nacisnąłem guzik i czekam spokojnie czytając listę zakupów, którą sporządziłem w domu. Podeszła do windy również dziewczyna, była piękna. Chyba też dopiero przyszła, bo nie miała żadnych siatek z zakupami. Uśmiechnąłem się do niej i wróciłem do listy zakupów. Nie w głowie mi teraz amory.
    Winda przyjechała i weszliśmy. Kulturalnie przepuściłem ją przodem. Ona mi grzecznie podziękowała a ja odpowiedziałem uśmiechem. Wcisnąłem 4 piętro na klawiaturze windy i pojechaliśmy. Mam 24 lata i hormony we mnie nadal buzują dość mocno, gdy patrzyłem na tą piękność, w głowie pojawił mi się obraz, na którym jest ona razem ze mną w bardzo jednoznacznej sytuacji. Podnieciłem się i już nie mogłem się skupić na liście zakupów. Schowałem ją do kieszeni i patrzyłem ukradkiem na jej piękne kształty. Piersi idealnego kształtu, na oko miseczka D75, idealnie zarysowane biodra, które podkreślała spódniczka do kolan. Ona zerknęła na mnie a ja speszony odwróciłem wzrok, kątem oka zobaczyłem jak uśmiecha się pod nosem. Chyba jej się spodobało, że ją tak obserwuję.
    Jechaliśmy spokojnie windą gdy nagle usłyszałem zgrzyt, który dobiegał z góry. Zatrząsało nami i wpadła na mnie, nieprzyjemnie łaskocząc włosami mi twarz. Jak ja nienawidzę łaskotek.
    – Przepraszam – powiedziała
    – Nie szkodzi. Dla mnie to czysta przyjemność, móc Panią podtrzymać. – odparłem z uśmiechem.
    Ona zachichotała i uśmiechnęła się filuternie. Niestety nie mogłem zbyt długo podziwiać tego kuszącego uśmiechu. Kolejny wstrząs tym razem mocniejszy. Przestraszyłem się i całe podniecenie odeszło. Mijaliśmy trzecie piętro gdy nagle winda się zatrzymała się trzęsąc z taką mocą, że znów musiałem podtrzymać swoją towarzyszkę podróży. Widziałem jak otwiera usta żeby podziekować jednak zgasło światło. Nie tylko w windzie, w całej galerii zapadła ciemność. Winda była oszklona więc widzieliśmy jak na dłoni jak wszędzie pojawiały się światła latarek zamontowanych w smartfonach. Spodziewałem się, że usłyszę rozmowy ludzi z galerii mówiących, że to pewnie awaria prądu, jednak panowała absolutna cisza. Poczułem jak blondynka łapie mnie za rękę. Już chciałem coś powiedzieć gdy zobaczyłem jak w oddali gaśnie światło latarki jedno za drugim. Nacisnąłem guzik jazdy w dół, jednak winda zupełnie nie reagowała.
    Światła znikały ze wszystkich stron. Coś co je gasiło było coraz bliżej nas. Blondynka już nie tylko trzymała mnie za rękę, przytuliła się całym ciałem trzęsąc się przestraszona. Jednak najgorsze dopiero na nas czekało. Ostatnie światła latarek dookoła już zgasły. Absolutna ciemność, jedyne co słychać to nasze przyśpieszone oddechy. Czuję na swojej piersi bicie jej serca. Odruchowo zacząłem ją głaskać po głowie dla uspokojenia. Wtedy znów coś zatrząsło windą, jednak inaczej, ten wstrząs sprawiał wrażenie jakby ktoś lub coś uderzyło w ścianę windy. Oboje krzyknęliśmy z przerażenia, wtulając się w siebie jeszcze mocniej. Wtedy w ciemności zobaczyliśmy oczy, jadowicie żółte, przepełnione głodem i żądzą mordu. Potem następne i następne, były wszędzie dookoła.
    Nie wiadomo skąd ani dlaczego włączyły się niektóre światła, pewnie awaryjne. Wtedy ich zobaczyłem, ogromne na ponad dwa metry wilki. Sierść miały brudnoszarą, z ich pysków kapała krew i zwisały przyczepione do ostrych jak brzytwa zębów kawałki tkanin i ciał. Staliśmy tak chwilę nie wiedząc co robić, zaskoczeni i przerażeni. Nacisnąłem alarm w windzie, rozległ się drażniący dźwięk dzwonka jednak nie wywołało to żadnej reakcji u wilków. Znów uderzenie, cała winda się zatrząsła. Byliśmy w pułapce. Wilki uderzały w windę próbując się przebić do nas. Do swojego obiadu.
    Przypomniały mi się filmy, w których główny bohater utknął w windzie, spojrzałem w górę, w suficie była klapa, którą można otworzyć. Pokazałem ją dziewczynie a ona pokiwała głową. Korzystając z poręczy przy ścianach windy jakoś się wdrapałem i otworzyłem klapę. Wyszedłem przez nią na górę i położyłem się opuszczając rękę żeby pomóc wejść blondynce.
    – Co dalej? – zapytała drżącym głosem
    – Musimy się wydostać z galerii, wilki zaraz przebiją się przez komin windy.
    – Jest drabina, chodź.
    Faktycznie tuż obok nas była drabina. Poszliśmy tą drabiną na sam dół. Na parterze nie było wilków jednak słyszeliśmy ich tupanie, schodziły i zeskakiwały z wyższych pięter. Musieliśmy się śpieszyć. Gdy tylko znaleźliśmy się na samym dole szybko rozciągnąłem drzwi na siłę żeby ona mogła przejść. Wyskoczyłem tuż za nią i rzuciliśmy się biegiem do wyjścia. Biegliśmy ile sił w nogach. Nawet nie wiedzie jak dobrą motywacją jest sapanie i porykiwanie dwumetrowego wilka, który marzy tylko o tym żeby zatopić swoje kły w Twoim mięsie. Jeszcze tylko dziesięć metrów, wilki zbliżały się bardzo szybko, jednak się nie odwracaliśmy. Ich sapanie słychać było coraz wyraźniej. Jeszcze tylko dwa metry, wilki są tuż tuż za nami. Dopadliśmy drzwi obrotowych. Wskakujemy do nich, pchamy i jesteśmy już na dworze. Wypadliśmy na zewnątrz i padliśmy na ziemię. Co za kretyn zrobił krawężnik pół metra za drzwiami! Słońce jakby nigdy nic oświetliło nasze twarze. Wilki nie wyleciały za nami zostały w środku. Przyjemne ciepło sprawiało wrażenie, jakby chciało wymazać te przeżycia.
    W okolicy nie było wielkich tłumów. Jedynym kto zauważył nas był ochroniarz, który patrzył podejrzliwie. Poszliśmy szybko do niego i opowiedzieliśmy mu co się stało. Wysłuchał nas bardzo uważnie, nie przerywając ale chyba nam nie uwierzył bo odpowiedział:
    – Jazda mi stąd ćpuny! Idźcie wciskać te bajki gdzie indziej.
    – Jesteśmy trzeźwi jak nigdy, jak pan nie wierzy to proszę zawołać jakiegoś kolegę ze środka przez radio albo samemu sprawdzić
    – Nie będę się błaźnić, bo Ty masz taką ochotę.
    – Szybko! Trzeba powiadomić odpowiednie służby.
    – Ech.. Niech Ci będzie. Halo, halo, zgłoś się Józek. – wywołał przez radio.
    – <>
    – Nie mam bójki, ale mam dwójkę świrów, którzy twierdzą, że galerię zaatakowała wataha dwumetrowych wilków.
    – <>
    – Tak zrobię. Bez odbioru
    – <>
    – Widzicie, w środku nie ma nic takiego. Spadajcie stąd zanim wezwę policję.
    – Ale, sami widzieliśmy, proszę nam uwierzyć
    – Daruj, chodź – złapała mnie za ramię nowo poznana dziewczyna, ciągnąc za sobą.
    – Musimy zadzwonić na policję, przecież tam zginęło mnóstwo ludzi.
    – Nie. Nikt nam nie uwierzy. Sprawdźmy to. – zauważyła przytomnie
    Podeszliśmy do wejścia i zajrzeliśmy do środka, bałem się bardzo, ale musieliśmy sprawdzić. Wyobraźcie sobie nasze zaskoczenie gdy zobaczyliśmy zupełnie zwyczajny widok. Kupujących, sklepy, ochronę, punkt informacyjny, grupkę młodzieży siedzącą pod ścianą. Nie było żadnych zwierząt a już na pewno nie było wilków.
    – Nie wiem jak ty ale ja się muszę napić, mam w domu wódkę, skusisz się?
    – Zdecydowanie tak.
    – Tak w ogóle to jestem Adam – wyciągnąłem rękę
    – Ewa – powiedziała ściskając rękę.

  50. Winda się zatrzymała.
    Nastąpiła cisza, nikt się nie odzywał, a światła gasły po kolei z cichym: pyk.
    Pyk. Pierwsze główne światło. Pyk. Drugie główne światło. Pyk. Trzecie główne światło.
    Pyk, pyk, pyk, pyk, pyk, pyk. W ciemności znikały świecące na czerwono guziki z piętami.
    Zostało ostatnie.
    Pyk.
    – Kurwa.
    – Nie przeklinaj.
    – ZGASŁO CHOLERNE ŚWIATŁO, A WINDA SIĘ ZATRZYMAŁA.
    – Lepiej.
    – Ktoś ma komórkę?
    – Ja… a może nie… Przecież zostawiliśmy wszystkie obok planszy.
    – Co?!
    – Cholerny zakład. Rudy ma pomysł. Powinienem był wiedzieć…
    – Ej!
    – Przestań, nie ma co zwalać na siebie nawzajem.
    – No ale w sumie… Kto uznał że lepiej nie brać komórek?
    – Snuje się tu pewna intryga..
    – Ej!
    – Cicho.
    – Co? Czemu?
    – Mamy tu siedzieć, tak w…
    – Cicho!
    Wszyscy ucichli. W ciszy było słychać stłumione odległe dźwięki.
    – Czy w Galerii jest jakiś potwór?
    – To by wszystko tłumaczyło, Rudy byłby wtedy…
    – Cicho!
    Nastąpiła cisza w której rozległ się jeszcze szept.
    – Byłby wtedy sługą…
    Dźwięki były bliżej, bardziej teraz kojarzyły się z piskami.
    – Czy potwory próbują się do nas dostać?
    – Ha, ha!
    – Może naprawiają windę.
    – HEJ!!! SŁYSZYCIE NAS???!!!
    – Cicho, Rudy!
    – Czemu “cicho”?
    – Po prostu: cicho!
    – Naprawdę wierzysz że są tu potwory?
    – A może to zamachowcy?
    – Tutaj? Po co by mieli być tutaj?
    – Cicho!
    Znowu umilkli. Kompletna cisza załamywała się na stłumionym łoskocie.
    – No, ale co to? – szept.
    – Nie wiem. Zobaczymy.
    – Jak to: “zobaczymy”?
    Nastąpił huk I zgrzyt. I drugi.
    Drzwi stały otworem.
    W wejściu stał mężczyzna, otoczony niebieskim światłem awaryjnym budynku.
    Szczęśliwie winda zatrzymała się w tylko trochę poniżej wyjścia, mężczyzna patrzył na nich z góry stojąc na krawędzi. Przechylił głowę.
    – To byli pewnie zamachowcy. Albo potwory – powiedział gdy zaświecił latarkę.
    Snop światła rysował się kołem świecąc im pod nogi.
    – Dzięki koleś!
    – Czytasz nam w myślach.
    – A tak naprawdę, co tu się stało?
    – Co to były za dźwięki?
    – Nie wiem. Może potwory? – odpowiedział.
    – HA! Ale z ciebie żartowniś!
    – Chodźmy!
    Wyszli, mężczyzna dał im latarkę wylewnie podziękowali i ruszyli korytarzami.
    – Ej! Ty “Cicho-Cichaczu”! Idziesz?
    – Idę.
    I poszła.

  51. Nigdy nie próbowałam pisać książki ale to ćwiczenie mi się spodobało . ??

    Marzyłam tylko o tym by wziąć gorącą kąpiel i wkońcu zasnąć. Dzisiejszy dzień był dla mnie najgorszym ze wszystkich piątków 13tego. Choć tak naprawdę nie był to ani piątek ani 13stego Tak czy siak – dnia jak z horroru ciąg dalszy.
    Winda zatrzymała się między piętrami. Marzenie o kąpieli i szybszym pójściu spać musiałam odłożyć na bok. Ludzie zaczęli panikować. Starałam się zachować spokój , do chwili gdy zgasło światło. Przez chwilę żaden z ludzi otaczających mnie w zepsutej windzie nawet nie drgnal. Odruchowo wcisnelam guzik z numerem 4 , łudzilam sie ze za chwile winda tak poprostu ruszy jak gdyby nigdy nie byla zepsuta. Nic takiego sie jednak nie wydarzylo . Ludzie stawali sie z sekundy na sekunde coraz barzziej rozdrażnieni i wystraszeni – co nie pomagalo mi w obmysleniu strategii dzialania . Próbowałam oszukać samą siebie, że przecież to nic takiego, ze zaraz ktoś naprawi windę… Ale to na dłuższą metę nie miało sensu.

  52. Gdy winda zatrzymała się w połowie drogi, a światło nagle zgasło, zapadła głucha niczym nie zmącona cisza. Jednak nie na długo, włączono lampki awaryjne, a dwójka na oko dziesięcioletnich dzieci poczęła płakać, pociągać nosem, a między pociągnięciami jęczeć. Próby ich uspokojenia przez matkę podobne były bardziej do cichego szlochania zakompleksionej nastolatki niżeli przykładu którym powinna teraz świecić. Babcia natomiast wyglądała na trupa, opierając się o laskę, z bladą twarzą, otwartymi ociekającymi śliną ustami i martwymi, utkwionymi w jednym punkcie oczami. Świetnie – pomyślałem – nie mogłem trafić na lepszą ekipę, cudowne, to najgorsze co mogło mnie dzisiaj spotkać. Po tej jakże pozytywnej myśli winda postanowiła spaść. Pięć miesięcy byłem przykuty do łóżka szpitalnego, jak przeżyłem – nie wiem, ale wiem za to że gorszę od paru minut w windzie z denerwującymi dziećmi, mamą i babcią jest pięć miesięcy z krzyczącymi dzieciuchami, ich nieporadną matką i babką watującą się w ciebie bez odrywania wzroku, w jednej sali szpitalnej…

  53. Winda szarpnęła jak ryba na haczyku, światła zamigotały i zgasły.
    Cudownie. Po prostu cudownie.
    Starsza babka za mną dyszała. Szkoda że mi w kark.
    – Halo! Jest tam kto? Ratunku! – wydarła się modnisia w białych kozaczkach maltretując przycisk alarmowy. Odpowiedziała jej cisza.
    Powinnam zadzwonić pod 112 czy coś? Matka na pewno dowie się, że jestem na wagarach. Dobra, ten koleś w za małym gajerku wyciągnął telefon. Blade światło ekranu odbijało się w kroplach potu na nalanej twarzy i niemodnych oprawkach zaparowanych okularów. Ręce mu się trzęsły, gdy wybierał numer. Przycisnął go do ucha, ale zamiast sygnału połączenia z głośnika wydobył się modulowany pisk zakłóceń. Garniturek wypuścił komórkę zasłaniając głowę przedramionami. W uchu nie chronionym słuchawką dźwięczało mi jeszcze dobrą minutę po tym jak zanurkowałam pasażerom pod nogi i rozłączyłam to cholerstwo.
    Smartfon nie miał zasięgu, wifi i bluetooth też nie wykrywał. Oddałam go właścicielowi.
    Co do diabła? Atak terrorystyczny? Trzecia światowa? Atak kosmitów?
    Wyciągnęłam swoją wysłużoną Motkę ze stłuczonym rogiem. Też nic. Kurwa. Ekran zamigotał i zgasł. Co jest do chuja? Bateria była pełna, przed chwilą wyżyłowałam powerbanka…
    Winda szarpnęła się jeszcze raz i opadła.
    Dupa mnie zabolała od spotkania z podłogą i czyimś butem. Wokół tylko cisza. Bębenki mi poszły czy co?
    Obróciłam się próbując dostrzec pozostałych w ciemnicy. Smuga jasnego światła, szerokiego na ledwie centymetr padła na twarz starszej babki, tej co dyszała. Oczy miała zamknięte. Żyje? Oby. Smuga poszerzyła się i zrozumiałam.
    Byliśmy uratowani. Rzuciłam się w stronę drzwi, które ktoś próbował rozchylić z zewnątrz. Biel wdarła się w moje oczy jak taran, gdy płyty wreszcie ustąpiły.
    Powietrze wypełniła dziwna woń, jakby chemiczna i zrobiło mi się niedobrze. Potem już nic.

  54. ,,Piętro sen”

    Każdy krzyczy, ciemność okazuje się być przerażająca, kiedy nie wiesz kto w niej wraz z tobą jest. Ty milczysz, czekasz aż światło wróci, a winda ruszy. Słyszysz dziecko, zaczęło panicznie krzyczeć i płakać. Z drugiego końca windy słyszysz głos młodej osoby. Zaczyna narzekać na windę, w jej głosie słychać coraz więcej paniki, w końcu zaczyna płakać, krzyczy jakby oglądała śmierć bliskich. Starsza kobieta łapie cię za ramię, odzywa się przyjaznym głosem, mówi, że boi się ciemności. Nie masz nic przeciwko by cię trzymała. Nagle uścisk na ramieniu znika. Słyszysz krzyk staruszki, lekko panikujesz. Oślepia cię światło, narastające krzyski ludzi ucichły w ciągu sekundy. Rozglądasz się po windzie. Jechałeś nią sam, to tylko problemy, które nawet cię nie dotyczą, a ty nadal o nich myślisz. Jednak teraz nie ma już ciemności, wszystko jest oświetlone, głosy jakby cichsze, ból i strach ten sam. Winda jedzie już kilka godzin, kiedyś dojedzie na piętro “sen”.

Skomentuj Cryar Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *